Rozdział IV "Szkarłatny Lotos"
Natsu nie mógł dać się tak łatwo poddać przez jednego gościa z mrocznej gildii, prawda? Wokół niego stała ponad setka podobnych do siebie ludzi - każdy stanowiący idealną kopię wroga.
- Stalowe Pięści Ognistego Smoka! - pięści różowowłosego zapłonęły jeszcze żywszym ogniem, atakując wszystkich, zbliżających się do niego „ludzi“, którzy po zranieniu rozpływali się w powietrzu. Mroczny Mag przestawał nadążać z tworzeniem kolejnych duplikatów. Każdy zresztą kończył tak samo. Kiedy na polanie nie został już ani jeden, mógł dokładnie przyjrzeć się dyszącemu ze wściekłości Natsu, czekającemu na atak...
~ * ~
Blondwłosa dziewczyna biegła wąską ścieżką, śledząc odgłosy kolejnego dzisiaj pojedynku. Co jakiś czas, na niebie pojawiały się płomienie - znak, że Natsu był gotowy do starcia. Z jednej strony wciąż martwiła się o niego. Torpid Nightmare udowodniło, że są zdolni prawie do wszystkiego. Amanda mogła przywoływać koszmary i sny. Tamta druga kobieta kontrolowała ludzi. Więc co mógł umieć tej najbardziej tajemniczy? Dosłownie wszystko...Nie chciała go stracić. Był jej najlepszym przyjacielem, to dzięki niemu dostała się do Fairy Tail. Razem stworzyli drużynę. A drużyny nie porzuca się w potrzebie. Mimo to, druga część jej samej uważała, że Salamander da sobie radę. Był potężnym Magiem.
- Lucy, czekaj!
Zatrzymała się, widząc, jak Gray i Erza podbiegają do niej. Stali teraz dość blisko miejsca pojedynku. Lucy przyjrzała się temu - mężczyzna tworzył najrozmaitsze iluzje. Każda przypominała coś innego, a w tłumie tych postaci dostrzegła nawet Happy’ego. Natsu nie pozostawał dłużny, atakował je ogniem, próbując także trafić w przeciwnika. Nagle się zatrzymał. Ogień zgasł, a on stał, jak kamień, obserwując jedną z kopii. Owa kopia przypominała...Lucy. Blondwłosa zdziwiła się. Nie zaatakował nawet podobizny Happy’ego, ale przed nią się wstrzymał.
- Musimy mu pomóc. - postanowiła, nie słuchając sprzeciwów przyjaciół. Biegła przez pole bitwy, wyciągając w biegu złoty klucz. - Otwórz się Bramo Skorpiona - Scorpio! - ze złocistego okręgu przed nią, wyłonił się dobrze zbudowany mężczyzna ubrany w barwy białe i czerwone. Czekał on posłusznie na polecenia właścicielki. - Atakuj! - gestem wskazała na ciemnowłosego członka Torpid Nightmare, śmiejącego się wniebogłosy. O ile dobrze widziała, wcześniej był najbardziej opanowany. Teraz to się zmieniło. Wedle życzenia właścicielki, Scorpio użył zaklęcia Piaskowy Buster, tworząc tym samym tornado piasku, lecące prosto na wroga. Nie wykonywał żadnych gestów, jakby był gotowy na klęskę. Piach już miał go tknąć, gdy nagle coś odbiło atak. Ciemnofioletowa tarcza, przysłaniająca mężczyznę trafiła tornadem prosto w Scorpio. Duch opadł na ziemię, zanikając w złotym świetle. Lucy spojrzała na miejsce, w którym pojawiła się ochrona. Stała tam teraz Amanda - z poważnym wyrazem twarzy przysłaniała przyjaciela.
- Lodowe Tworzenie: Łuk! - na miejscu pojawił się Gray. Już bez zgubionej po drodze koszuli, celował strzałą w dziewczynkę. Broń leciała w jej stronę, ta jednak odepchnęła ją, tworząc przed sobą kolejną tarczę.
- Amando, Mara kazała mi Cię chronić, miałaś się nie...
- Nie mów mi, co mam robić, Seamus. - przerwała mu, zrzucając się z wyimaginowanej skały i ciągnąc za sobą mężczyznę. Oboje upadli na ziemię, natychmiastowo się podnosząc.
- Zbroja Niebiańskiego Koła! - Erza, z pomocą swojej magii, przeobraziła swoją zbroję w potężniejszą, wokół której lewitowało kilkanaście mieczy. Skupiła się na Amandzie, która chroniła Seamus’a tak, jakby był największym skarbem na tym świecie. Choć jej lojalność dorównywała lojalności członków Fairy Tail, wciąż pozostawała bezdusznym Mrocznym Magiem. - Okrąg Mieczy! - na wezwanie, wszystkie miecze zaczęły lecieć ku czarnowłosej dziewczynce. Ta, broniąc przyjaciela przed lodowymi strzałami, nie zauważyła, jak jeden z mieczy trafia ją prosto w nogę. Wydała z siebie długi i głośny krzyk, upadając na ziemię, ledwie przytomna.
- Amanda! - Seamus zaprzestał tworzenia kopii, kucając przy dziewczynce. Po jej kolanie spływała stróżka krwi. Żyła, choć ciężko ranna. - Mówiłem Ci, byś nie walczyła... - wyszeptał tak, by tylko ona słyszała. Następnie powstał, łypiąc niebezpiecznie na Magów. - Strach Iluzji! - w stronę każdego z walczących poleciał cienki, biały laser. Przy każdym przemienił się w obraz, przedstawiający coś innego. Erza dokładnie widziała wydarzenia w Rajskiej Wieży - jak walczyła z Jellal’em, który bezdusznie atakował ją. I jej przyjaciół...Gray widział śmierć swojej mentorki, Ur. Gdy uratowała go, poświęcając swoje życie. Lucy widziała siebie i swoich rodziców. Najpierw całą rodzinę, szczęśliwą...a potem, jak jej ojciec powoli zapomina o niej. Później wydarzenie, mające miejsce całkiem niedawno. Jego śmierć. - Będziecie cierpieć tak samo, jak ja! - wykrzyczał, celując kolejnymi laserami w Natsu. Wpatrywał się w swój obraz. Obraz, będący tylko iluzją, która nie miała miejsca. Fairy Tail w płomieniach. Śmierć jego bliskich...i on, który stracił nad sobą panowanie. Zamknął oczy, skupiając w sobie całą energię. Nagle spojrzał na Seamus’a. Z nienawiścią, ogniem w oczach.
- Szkarłatny Lotos: Pięść Ognistego Smoka! - w jednej chwili rzucił się na wroga, uderzając go płonącymi pięściami. Każde uderzenie powodowało potężny wybuch. Lucy przyglądała się temu z niedowierzaniem...użył sekretnych technik Smoczych Zabójców. Erza i Gray mieli podobne odczucia. Rzadko kiedy Natsu używał aż takich czarów. Zaprzestał w końcu. Seamus leżał w strzępkach swoich ubrań na ziemi, mocno krwawiąc. Kilka metrów dalej leżała Amanda. Pobladła bardziej, niż zwykle, nie traciła jednak życiowych sił. Zapanowała cisza. Przerywana pojedynczymi szelestami liści drzew. Nie był to jednak efekt wiatru - ktoś tam był. Z drzewa zeskoczyła niebieskowłosa kobieta. Mara, bo tak ją nazwał Seamus i wcześniej Amanda, nie wyglądała na zawiedzioną faktem tej rychłej porażki. Miała skrzyżowane ręce na piersiach, a twarz ponownie skrytą pod kapturem. Tylko Gray wiedział, czyja twarz się za nim ukrywa. Od członkini jego gildii różniło ją tylko to, że wyglądała na nieco starszą i dojrzalszą. Kombinezon niewiele się zmienił - dopiero teraz jednak można było dostrzec wymalowany srebrną farbą znak na lewym udzie. Symbol jej gildii.
- Nie myślcie tylko, że to koniec. Może i wiecie już o wszystkim...ale my wiemy wszystko o was. Klucz jest wśród nas. - wysyczała, rozprzestrzeniając chmarę dymu. Gdy opadł, cała trójka zniknęła.
~ * ~
Wracali obolali w kierunku gildii. Nie mieli już siły na nic, o dziwo - te trzy krótkie pojedynki wycieńczyły ich do końca. Nawet taki Natsu tylko udawał, że jest w pełni sił - w rzeczywistości marzył już tylko o ciepłym łóżku. Miał nawet nadzieję, że Wendy już wyzdrowiała i będzie mogła go uleczyć. Lucy padała od przyzwania dwóch duchów jednego wieczoru. Ostatnio nie ćwiczyła zbyt dużo, co ma skutek w walce. Erza także podmieniała dość często swoje zbroje, zatem nie dziwne, że jej magiczna energia zaczęła się wyczerpywać. Gray ciągle milczał. Rozmyślał nad czymś.
W progu gildii przywitały ich wiwaty - jak zwykle, członkowie o tej porze bawili się w najlepsze. Nie obywało się także bez kilku bójek, które także były codziennością. Nikt nawet nie zauważył, że jedna z najsilniejszych drużyn w gildii właśnie powróciła. Pierwsza powitała ich zadowolona Mira. W złocistej sukience i perfekcyjnej stylizacji wyglądała tak, jakby miała wkrótce wyjść na niewielką scenę i zaśpiewać. To był akurat jeden z jej wielu talentów.
- I jak tam po misji? - mimo, iż humory nie dopisywały przybyłym, jasnowłosa wręcz nim tryskała. Rzadko kiedy była smutna, zwłaszcza od czasu, gdy jej młodsza siostra, Lisanna powróciła do Fairy Tail. Nie zmieniła jednak swojego nastawienia - bowiem przed jej rzekomą śmiercią była brutalną dziewczyną, myślącą tylko o rywalizacji z Erzą. Nie wypominała przeszłości. - I gdzie jest Cana? - rozejrzała się za grupą, próbując wyłapać przyjaciółkę.
- Poszła odebrać zapłatę...A teraz wybaczcie, ale ciepłe łóżko czeka... - zaczął zmierzać do skrzydła szpitalnego, uciekając w marzenia. Mirajane zaczęła tam prowadzić trójkę pozostałych.
- Tej... - zaczął Gray, rozglądając się po bokach - A gdzie jest Juvia? - dokończył, zauważając, że „Deszczowej Kobiety“ nie ma w siedzibie. Zazwyczaj przebywała tam prawie codziennie, gdy nie była na misji - a gdy tylko on wchodził na teren gildii, ta rzucała się na niego. To trwa od...w sumie od czasu, gdy dołączyła do nich. Było to wkurzające, na swój sposób jednak...urocze. Nie, żeby coś sobie myślał! Po prostu ciekawiło go to, że nie ma jej akurat w tym momencie, w którym odrzucił od siebie myśli o łudząco podobnej do niej czarodziejce z Torpid Nightmare. Mirajane zamyśliła się, następnie przypominając sobie odpowiedź.
- Wyszła kilka minut temu. - odpowiedziała, wracając do obowiązków. Czyli to pozbywało się podejrzeń, że działa „na dwa fronty“...Nie. Ona by tego nie zrobiła.
~ * ~
Mangolia nocą była inna, niż za dnia - pozapalane lampiony, światło gwiazd...w które lubiła patrzeć. I rozmyślać o pewnym chłopaku. Nawet jeżeli wiedziała, że i tak te rozmyślania skończą się marnie. Ale nie potrafiła! Kopnęła w upływie złości jakiś kamyk. Wiatr rozwiał jej krótkie, niebieskie włosy - ponownie je ścięła. Sama nie wiedziała, dlaczego. Jej wcześniejszy wygląd znowu zaczął jej się kojarzyć z przeszłością. Kiedy to należała do Phantom Lord, jednej z najpotężniejszych gildii, która na chwilę obecną nie istnieje. Kiedyś tylko tam czuła się akceptowana. Bo dla innych była antyspołeczna. Czym się tak wyróżniała? Nie potrafiła pozbyć się tego otaczającego ją mroku. A to, że mówi w trzeciej osobie? Co im to przeszkadza, na litość?
Przysiadła na niewielkim wzgórzu, obserwując morze, lśniące w blasku księżyca. Jej żywioł. Skuliła się, mrużąc oczy. Miała wrócić do akademika, ale teraz nie miała na to najmniejszej ochoty. Może wróci do siedziby? Nie, znowu będzie się łudziła, że akurat teraz wrócą. Najchętniej pobiegłaby do tego lasu, by im pomóc. Westchnęła ciężko. Czemu to wszystko tak nagle wróciło? Czemu w snach widzi twarze swojej rodziny? I ten płonący dom...Poczuła, że traci grunt. Zasnęła.
~ * ~
Niewielka tawerna w mieście Heiwa okazała się mieć drugie dno - i to dosłownie. Dotąd uważany za zamknięty bar, w którym raczyły przebywać swojego rodzaju podejrzane typy, posiadała szeroki wachlarz podziemnych korytarzy. Kamienne ściany przywoływały chłód, ciemność oświetlana była słabym płomieniem pochodni. Odgłosy obcasów odbijały się przez echo. Mara zmierzała do największej komnaty - sali samego mistrza. Seamus i Amanda leżeli w komnacie leczniczej - momentami miała wrażenie, że tylko ona z tej trójki nadaje się do prawdziwej walki. Bo czym jest przywoływanie czarnych stworków i kolorowych ludków, będących „prawdziwą iluzją“? Niczym. I pomyśleć, że wychowywała ich od małego...Dla Seamus’a była, niczym starsza siostra, a dla Amandy, jak matka. Prychnęła na myśl o tej bandzie bezużytecznych dzieciaków. Była najstarsza z tego grona.
Pchnęła bogato zdobione drzwi, zrobione z czarnego metalu i zawierające znaki przedstawiające logo gildii, a następnie weszła do pomieszczenia. Długi, ciemnoczerwony dywan prowadził do złotych schodów - zmierzały one ku tronowi, po którego bokach znajdowały się stojące pochodnie, z ogniem w swojej rodzimej barwie. Marmurowe ściany zdobiły „dywany“, na których wyszyte były złote, bliżej jej nieznane insygnia. Pozycję króla zajmował obecnie pewien mężczyzna - w czarnej szacie, z obszytym białym futrem kołnierzem, dobrze zbudowany. Srebrzyste włosy były rozczochrane, sam mógł dumnie określić się mianem „przystojnego“. Czarne oczy bezdusznie wpatrywały się w Marę.
- Rozumiem, że namierzyłaś już klucz... - odparł oschle, bez uczuć. Niebieskowłosa aż wzdrygnęła się na dźwięk głosu samego mistrza. Mimo, iż darzyła go szacunkiem, któraś część jej - ta bardziej ludzka - bała się go. Posiadając te dziwne moce, mógł zrobić wszystko. A ją zawsze ciekawiło, skąd je miał. Chciała spytać, ale strach przezwyciężał ją. Lęk przed tym, co może jej zrobić.
- Klucz został namierzony, mistrzu. - powiedziała, takim samym tonem. Ukryła swoje odczucia, względem niego. Jak podczas każdej rozmowy. - Faktycznie, to ona nim jest. Brakuje jej jednak trzech kluczy. Próbujemy namierzyć drugą dziewczynę...
- Macie to zrobić natychmiast! - wrzasnął, gdy płomienie przemieniły swoją barwę na jadowity fiolet. Teraz Mara prawie się jąkała.
- Tak jest... - kontynuowała, w pośpiechu opuszczając komnatę. Czuła się, jak kretynka. Przecież mogła go opętać! Ale czy to by zadziałało? Wątpiła...
~ * ~
Zmęczony szedł teraz jakąś uliczką w dzielnicy mieszkalnej. Niby kierował się do swojego mieszkania, ale wcale nie miał na to ochoty. W gildii panowało zamieszanie. Erza została tam, by w razie czego, uspokoić jakąś bójkę. Lucy wróciła do mieszkania, a Wendy wypoczywała w skrzydle szpitalnym. Natsu także miał iść do siebie, jednak zmęczenie go przezwyciężyło i zasnął na jednym z łoży, wraz z Happy’m, który przejadł się „pysznymi rybkami“, jak to zwał nazwać swój pokarm, zajmujący pierwsze miejsce na porządku dziennym.
Sam nie zauważył, gdy zaczyna iść brzegiem morza. Z nudów, tworzył w dłoniach niewielkie kostki lodu, które na przemian znikały i pojawiały się. Nie wiedzieć czemu, postanowił udać się na wzgórze. I tak nie miał nic lepszego do roboty. Bójka z Natsu, wiążąca się z powrotem do siedziby odpadała, bo różowowłosy spał, a on sam był świeżo po uzdrawianiu. Wpatrując się w gwiazdy, kątem oka dostrzegł jakiś dziwny kształt leżący na szczycie. Podszedł tam i zobaczył nikogo innego, jak śpiącą Juvię. Uśmiechała się, łapczywie próbując złapać coś rękoma i szepcząc jego imię.
- Jakbyś nie miała, o czym śnić. - mruknął z sarkazmem, biorąc ją ostrożnie na ręce i kierując ku akademiku. Śpiąca była znacznie spokojniejsza, niż zazwyczaj. Bynajmniej nie musiał przed nią uciekać...ale co, jak teraz się obudzi? Zacznie się to samo. Uśmiechnął się, spoglądając na...nie, nie, nie! Zamachnął głową, nie zauważając, jak szybko dodarł pod drzwi Wróżkowych Wzgórz. Erzy - dozorczyni od kilku lat - nie było tu na szczęście. Mógł zatem spokojnie wejść do środka. O ile dobrze wiedział, pokój Juvii znajdował się na drugim piętrze. No i proszę, miał rację. Sypialnia w różnych odcieniach niebieskiego wyglądała dość normalnie, jak na jej standardy...tylko ta maskotka na jej łóżku była trochę przerażająca. Położył przyjaciółkę na nim delikatnie. Zmieniła się nieco - przestała ubierać się w zimowe płaszcze, skróciła włosy do długości, którą „prezentowała“ w swoich początkach w tej gildii. Wyglądała niemalże „normalnie“.
No i nie mógł zostawić jej samej. Zaczął się zastanawiać nad tym. Przysiadł na parapecie okna, wpatrując się w nią. Przez kilka kolejnych minut wydawało się, że miała spokoje sny (zapewne z nim w roli głównej, ale pominął ten fakt), do czasu, aż zaczęła się trząść. Zdziwiony tym faktem, podszedł nieco bliżej. Miała niespokojny oddech. Zaciskała pięść. I próbowała wymówić czyjeś imiona. Prawie otworzyła oczy, mając krzyknął. W dziwnym przypływie troski, złapał ją za dłoń. Natychmiastowo się uspokoiła. Gościu...O. Czym. Ty. Myślisz!? Po dłuższym czasie niebieskowłosa na nowo zaczęła spokojnie śnić. On sam był zmęczony. Przykucnął przy łóżku, kładąc głowę na jednej z poduszek i zasypiając.
~ * ~
Anastasia Hope stała przy jednym z potężnych okien, zdobionych jasnoróżowymi zasłonami oraz złoconymi filarami po bokach, nerwowo wyczekując przybycia Magów. Na zewnątrz było coraz ciemniej - jej mąż niedawno dzwonił, z informacją, że wraca wcześniej do domu. A co, jeżeli oni nie dojdą na czas? Co wtedy powie? Że zostawiła dzieci same, przez co zniknęły? Wtedy on na pewno ją porzuci. I znowu będzie musiała wrócić do Heiwa. Wystarczy, że została wydziedziczona ze swojej rodzinnej linii. Nie przyjmą jej. A wtedy...
- Kto tam? - podskoczyła nisko do góry, słysząc nagłe pukanie do drzwi. Odłożyła niepewnie mokrą od łez, białą chustkę i podeszła do wrót. Przez wizjer dostrzegła nieznajomą dziewczynę, za którą stały... - Artur? Ginerva? - wymieniła cicho imiona swoich dzieci, otwierając przejście. Na jej twarzy pierwszy raz od dłuższego czasu zawitał uśmiech. Znów płakała. Ale tym razem ze szczęścia. Cana opierała się o ścianę jednym ramieniem. Byłaby tu szybciej, gdyby nie fakt, że droga do rezydencji prowadziła przez bar dla podróżnych. Anastasia dostrzegła znak Fairy Tail na odkrytym brzuchu dziewczyny. - Dziękuję wam... - szepnęła - Naprawdę wam dziękuję...
A gdy tylko cała ta „szopka“ minęła, Cana odebrała zapłatę za resztę i zaczęła kierować się do gildii. Zapewne wszyscy bawili się już w najlepsze, bez niej. A jej biedne beczki są samotne...Westchnęła cicho, spoglądając na czarną szkatułkę z zapłatą. Może tak by...nie, nie będzie taka. Zauważyła za to, że przechodzi obok potężnego budynku. Dobrze go pamiętała. Pierwsza kwatera Fairy Tail. Po tych siedmiu latach pozostała zaniedbana - nie należała do nikogo, a godło z symbolem gildii wisiało poszarpane tak, że ledwie można było dostrzec znak. Wszyscy po powrocie Drużyny Tenrou zaczęli wierzyć, że odzyskają ten budynek. Bo obecnie ich siedzibę pełni tawerna na wzgórzu..
Chciała iść dalej, gdy zauważyła siedzącą na kamiennych schodkach w pobliżu kwatery osóbkę. Niską dziewczynę, o dojrzałej twarzy i długich, platynowych włosach, opadających na plecy i ramiona. Błękitne, dość duże oczy wpatrywały się z zaciekawieniem w coś, co trzymała w dłoniach. No cóż...dzieci nie mają już nic innego do roboty, niż siedzieć przy opuszczonych budynkach. Może i by jej pomogła, ale lepiej, by odrzuciła ten pomysł. Wizyta w tamtym barze i tak już dość ją „nabuzowała“...
A owa dziewczyna miała w dłoniach dwa klucze. Złote, każdy z innym symbolem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To...IV rozdział...Może jest miły!
Czyli jednak przetrwałam wywiadówkę! :D Niestety pozostaje poprawienie jedynki z
Cóż, na chwilę obecną mam spisane dziewięć rozdziałów. Przewiduję zatem, że pierwsza saga będzie miała dziesięć - piętnaście chapter'ów. ;p A mam wenę na kolejne, zatem ten blog dość długo pożyje, nie ma co. >:D
V rozdział pojawi się jutro wieczorem, bądź w niedzielę. Ewentualnie poniedziałek, zależy od moich chęci do dodania.
Zatem, życzę miłego wieczoru...Expecto Patronum! *znika w powiewie patronusa królika*