niedziela, 31 marca 2013

Najlepszego wam wszystkim!

http://2dietornot2diet.files.wordpress.com/2013/03/keep-calm-and-happy-easter-16.png
No witam, witam was w to wiosenne święto, które wiosenne do końca nie jest - bowiem zima zrobiła się w tym roku wyjątkowo chamska. Co ten głupi śnieg stopnieje, nagle znowu spadnie. Jeżeli tak samo ma być we przyszłe święta...to ja już wolę ciepłe Boże Narodzenie. Przynajmniej się nie pochoruję. Ale to nie oto chodzi - moja dziwna jakże osoba postanowiła złożyć wszystkim życzenia z okazji święta Wielkanocy! ;3

Życzę wam zatem, byście tegoroczną uroczystość spędzili w przyjemnej, rodzinnej atmosferze, no i oczywiście z uśmiechami na ustach. ;-) By was ten chamski zając odwiedził, czego u mnie nie zrobił - tak, teraz jest ten moment, w którym odgryzam mu z czekolady głowę. By w jutrzejszy poniedziałek Ci, co chcą zostać ochlapani skończyli przemoczeni do suchej nitki pod wieczór. A Ci, którzy wolą pozostać w porządnym stanie przez resztę dnia - obyście znaleźli barykadę! No i na koniec życzę, by nikt się jutro nie nabrał na dowcipy (Prima Aprillis!). 

Rozdział pojawi się jeszcze dzisiaj - zatem, wyczekujcie go w godzinach popołudniowych. ALLELUJA! 

czwartek, 28 marca 2013

"To bardzo, bardzo...dziwna misja"

Tytuł: "To bardzo, bardzo...dziwna misja" (ang. "It's a very, very...strange mission")
Autor: Alex13
Główni bohaterowie: Gray Fullubuster / Juvia Lockser (Fairy Tail)
Raiting: T
Fabuła: Marzenia Juvii wydają się kroczyć ścieżką spełnienia - Gray bezinteresownie zaprasza ją na wspólną misję, dotyczącą zbadania wioski w tutejszym lesie. Pozornie wszystko przebiega w jak najlepszym porządku...dopóki Gray nie zostaje porwany przez grupę tubylców, niezbyt pokojowo nastawionych do ludzi z zewnątrz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jej radość nie miała teraz końca...chyba.
Gray podobał jej się jeszcze przed dołączeniem do Fairy Tail - ot co osoba, która "rozjaśniła" jej życie. Prawie, że dosłownie. Wszystko ostatecznie doprowadziło do tego, że stała się członkinią wspomnianej gildii, zmieniając charakter o sto osiemdziesiąt stopni. I to na lepsze - w końcu przestała mówić o deszczu oraz otaczającej ją samotności. W zamian wymieniła się na romantyczne fantazje z obiektem westchnień i zabieganie o względy. Pomijając już fakt, że to nie zawsze wychodziło jej na dobre - jest jednak jeden ważny fakt...One wszystkie to rywalki w miłości.

Co zdążyła zrobić od czasu tego zaproszenia? Cóż - trochę tego było. Piszczenie z radości, przechwałki przy żeńskiej kadrze Fairy Tail, piszczenie w swoim pokoju, skakanie po łóżku...wspomniałam już o piszczeniu? Taka ekscytacja w jej wydaniu trwała ponad godzinę - ostatecznie rzecz biorąc przerwała atak radości, by móc się spakować w minimalnym spokoju...chociaż i to nie jest najłatwiejsze. Najbliższe piętnaście minut spędziła, siedząc oparta o brzeg łóżka. Niebieskie oczy wpatrywały się srogo w stojącą na przeciwko, drewnianą komodę. Komodę przepełnioną po brzegi ubraniami - choć pozornie zbyt dużo tego nie miała, w rzeczywistości wystarczyło pociągnąć za jedną szufladkę, by wszystko uległo zniszczeniu od przepełnienia. Gdzieś na boku leżał błękitny, dość duży plecak - co można ze sobą zabrać na maksimum dwudniową wędrówkę po lesie? Czyste ubranie...? Mój związek z paniczem nie jest na tyle rozwinięty, by Juvia mogła się przy nim przebierać odpowiedziała sobie w myślach. Westchnęła, rozpoczynając "podróż" do komody...która od razu po zajrzeniu do środka po prostu pękła, a jej resztki porozrzucały się po całej sypialni. 

Tymczasem w zupełnie innej części Magnolii, ciemnowłosy młodzieniec leżał na łóżku w swoim pokoju. Należące do niego mieszkanie miało tylko trzy pokoje - sypialnię, łazienkę i jeszcze mniejszą kuchnię. Ale nie o to chodziło - wyglądał na załamanego. Oczywiście pozbawiony koszuli - tak, to na pewno Gray.
 - W co ja się wpakowałem!?
~ * ~
I nastał ten przeklęty dla niego dzień.
Dzień, w którym - głównie przez swój chory umysł - musiał zabrać Juvię na misję.
Czekał od kilku minut na skraju lasu, nerwowo krążąc dookoła. To jakiś cud, że jeszcze nie pozbył się ubrań...musi częściej denerwować się przed misją, może jego nawyki ekshibicjonistyczne w końcu miną. To, co ze sobą zabrał, z łatwością pomieścił w niewielkiej, czarnej torbie na ramię. Ubrań na zmianę nie miał...bo po co, i tak prędzej, czy później pozostałyby w lesie.
 - Długo jes...
 - Panicz Gray!
 - I po co pytałem?
Niebieskowłosa dziewczyna biegła ku niemu, ustami ułożonymi w szeroki i najwyraźniej szczery uśmiech. Przynajmniej nie miała na sobie zimowego płaszcza i czapki, tylko zwyczajną sukienkę i kurtkę...ale i to nie powstrzymało kolejnej plątaniny wydarzeń. Plecak, trzymany przez nią, przypadkowo wypadł z dłoni, lecąc na przód. Co gorsza - zaledwie metr dalej. Brak zwolnienia biegu i nadmierna ekscytacja doprowadziły do tego, że ostatecznie Juvia potknęła się o swoje własne rzeczy, padając na ziemię. A Gray? Po prostu stał, ze zdumieniem obserwując zaistniałą sytuację. Towarzyszka podróży spojrzała na niego z wyrzutem, jak nigdy.
 - Teraz panicz powinien pomóc Juvii wstać. - wymamrotała, wstając i otrzepując strój. Na szczęście zbyt dużych "szkód" nie osiągnęła i mogła swobodnie podróżować przez te dwa dni. Ponownie chwyciła plecak, tym razem nakładając go w odpowiedni sposób.
~ * ~
Nie zauważyli nawet, gdy minęła prawie cała doba.
Wyruszyli nad ranem, zaś o późnym zachodzie słońca znaleźli się po środku lasu. Czyli czekała ich jeszcze...połowa drogi. Zmęczeni wyprawą, postanowili po kilku następnych metrach zrobić obóz. Niewielka polana nadawała się do tego idealnie - dookoła drzewa, widok na niebo, znalazłoby się miejsce na ogień. Kolejne czynności nie zajęły więcej, niż pół godziny - do tego czasu zdążyli przygotować wszystko...w milczeniu, o dziwo. Juvia była pochłonięta własnymi marzeniami, zaś Gray sięgnął do torby po śpiwór. I tu zaczęły się schody...bowiem nasza Deszczowa Kobieta nie pomyślała o zabraniu własnego. Reakcja Gray'a? Nieco wybuchowa...
 - Że co!? - wrzasnął w pierwszym odruchu. I chyba zbyt gwałtownym, bo Juvia prawie natychmiastowo zaczęła zalewać się łzami. Próby uspokajania byłyby niczym, gdyby nie nagłe zapewnienia, że dziewczyna wytrzyma bez śpiwora, bądź koca. W końcu jest z wody...prawda? Chociaż Gray jest Magiem Lodu i dla niego zimno nie jest żadną przeszkodą...
Mogłeś jej użyczyć ten głupi śpiwór...marudziła samoistnie w myślach, opierając głowę o drzewo i z pomocą magii gasząc ognisko. Na początku w miarę wytrzymywała - a później było coraz gorzej. Nie zauważyła, kiedy zaczęła nerwowo kulić się w swojej osobistej przestrzeni, dygocząc zębami i nienaturalnie drgając. Gray najwyraźniej dopiero co zasypiał.
 - P-paniczu? - Bądź nieprzystępna - po prostu zmuś go do oddania! Gray podniósł delikatnie głowę, zerkając zamglonym spojrzeniem na Juvię. Ta odchrząknęła, starając się, by jej ton brzmiał jak najnormalniej. - Juvii jest...zimno. - Zmuś go! Nie czekała z odpowiedzią. Kij z nieprzystępnością. Po prostu podeszła do niego i...wcisnęła się do śpiwora. I jak tu Gray miał wygonić tulącą się do niego dziewczynę? No jak!? Nie jest aż tak wredny, by siłą wyciągnąć ją z powrotem na mróz. Mróz, który jemu nie zrobiłby najmniejszej krzywdy...Eh, życie. Głupia kultura osobista powiedział samemu sobie.
~ * ~
Otworzyła oczy.
Pierwsze, co zauważyła? To, że była sama.
 - Panicz? - próbowała wstać o własnych siłach. Spodziewała się "ukrycia" w czarnym, ocieplanym śpiworze...a nie zawieszona na drzewie, niczym wisielec. Rozejrzała się dookoła - na tyle, na ile pozwalał jej ciasny węzeł. No tak, nie była sama. Na skale, w pobliżu jej "miejsca", siedział starszy mężczyzna. W niczym nie przypominał typowego mieszkańca Magnolii - prędzej...tubylca? Karnacja - opalona, pokryta także licznymi bliznami oraz malunkami białej farby. Za strój służyła tylko jasnobrązowa, cienka szata oraz peruka z jaskrawozielonych piór, przykrywająca czarną czuprynę. - Em...możesz uwolnić Juvię? - spytała, by krótko po tym ugryźć się w język. "Ten ktoś" nawet nie rozumiał, co mówi! Wymamrotał coś w nieznanym jej języku, wracając do ostrzenia trzymanej w dłoniach, żelaznej włóczni. Jak zwykle, wszystko na głowie Juvii. Liny na szczęście nie były odporne na magię - z łatwością przemieniła lewą rękę w wodę, wyślizgując ją na powierzchnię i szeptem wypowiadając formułę Wodnego Cięcia. Kilka mniejszych ataków żywiołu wystarczyło do przecięcia materiału i uwolnienia jej. Tubylec? On wpatrywał się w magię, jak w największe zło na tym świecie. Może nawet nie wiedział o jej istnieniu? Co gorsza, ta "dziwna dziewczyna" chwyciła go za szyję i podduszając, przycisnęła do drzewa nieznajomego, otoczona mroczną aurą. - Gdzie jest panicz Gray!?
~ * ~
Wiedział, że ta cała misja jest złym pomysłem...no ale cóż, czasu już nie cofnie. Zwłaszcza, jeżeli siedział przywiązany przy jednym z drzew. Sam nie wiedział, kiedy ta banda wychudzonych tubylców go zabrała. Każdy wyglądał dokładnie tak samo, chyba tylko kolory pierzastych peruk się od siebie różniły. Przed nim znajdowała się rzeka - głęboka, długa, gwałtowna...i zważając na to, co oni zamierzają zrobić...
 - Utopić go. - oznajmił jeden z nich, niewyraźnym akcentem. Jedyny, który znał "ludzki"...i który powtórzył dokładnie tą samą kwestię inną mieszanką, wskazując na Gray'a. Nie mógł użyć magii - to przez ten środek, który mu podali od razu po przebudzeniu? Wpakował się, nie ma co...Dwoje z nich - masywniejsi, niż reszta - chwyciło go za ramiona, zbliżając się bliżej wodnego zbiornika. Zaczęli nim wymachiwać coraz mocniej i mocniej i...i nagle padł na ziemię. Ledwie zorientował się w sytuacji, zauważając, iż w rzece - zamiast niego - skończyła tamta para. I to nie przez przypadek - dwa, perfekcyjnie wycelowane, wodne ostrza załatwiły sprawę. Zza drzew wyłoniła się Juvia - i chyba pierwszy raz tak się ucieszył na jej widok. Zamiast ruszyć na pomoc paniczowi, musiała załatwić sprawy z tubylcami...w dość dziwny sposób. Stanowczym krokiem zbliżała się do przerażonej gromadki, wykrzykując coś...w ich języku. O ile Ci wydawali się przestraszeni tym, tak Gray obserwował to wszystko ze zdumieniem. Ostatecznie skończyło się na jednym - wódz klanu wyszeptał łamiącym się głosem "wiedźma", by po tym pobiec za resztą w przypływie ucieczki.
 - Juvia!? - niebieskowłosa przerwała dumną postawę, widząc związanego towarzysza. Wpierw odskoczyła kilka centymetrów w górę, a po momencie już klęczała obok Gray'a, powtarzają co rusz "przepraszam" i rozwiązując sznur. Od razu po odrzuceniu kłopotliwych lin na bok, Gray...przytulił ją? No tak, misja marzeń i te sprawy...zwłaszcza, że ten nagły naskok wydawał się być szczery...no masz Ci los, znowu odpłynęła w marzenia.
~ * ~
Szli tak drogą powrotną do Magnolii - skoro pozbyli się kłopotliwego klanu, pozostało im tylko odebrać wynagrodzenie. Juvia - ciągle "przyklejona" do ramienia Gray'a - praktycznie tak zasypiała, a on wpatrywał się w nią, jak w jakiś obrazek...Nie, nie da tego po sobie poznać! Jeżeli teraz zaśnie, to - zamiast niesienia jej przez resztę spaceru na rękach - znowu będą musieli urządzić postój. Wiadomo, jak poprzedni się skończył...

Spojrzał na rzekę, od której odbijało się światło zachodzącego słońca. Pozornie wszystko przebiegało, jak zwykle o tej porze - ptaki śpiewały ostatnie piosenki, niebo powoli ciemniało...nie, te krzyki dochodzące z oddali nie były normalne. Para tubylców, wrzucona do wody w akcie ratunku, próbowała dostać się na brzeg. I prawie im się to udało...gdyby nie widok Magów z Fairy Tail...
 - Wiedźma! - wrzasnęli, przyśpieszając. A kiedy zniknęli za horyzontem, Gray zdał sobie sprawę z jednego...przez całą misję nie zrzucił ubrania.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rivals. Rivals everywhere. Chapter-sama! 

Jak wspomniałam - nim rozpocznę kolejną serię opowiadań, dodaję jeden ze spisanych już one-shot'ów. Tym razem wzięłam się za kolejny - drugi już, jeżeli chodzi o kolejność - paring, GruVię. One-shot - jak poprzedni o podobnej tematyce - ma może tylko małą krztę romantyzmu, z reszty musiałam już zrobić komedię. xd Początkowo zamiast tubylców miała być armia, jednak...no cóż, samo wyszło. Ich język - jeżeli kogoś to interesuje - to pomieszanie hiszpańskiego z rosyjskim. Dziwne, prawda?

Ja tymczasem znalazłam kolejny ukryty paring w FT - Rogue x Frosch! Skoro większość jest już w przekonaniu, że jego Exceed jest Exceed'ką, można ją zmienić w człowieka i...>:3 No nic to...mam nadzieję, że one-shot się spodobał. Na ten pochmurny (przynajmniej u mnie) dzień. :3 

poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział XXIX

Rozdział XXIX "Pierwsza i ostatnia"
 - Dusza Szatana: Hypnosis!
Potężna wichura, jakby znikąd zawitała w komnacie. Tornada, te mniejsze i tworzące się w jedno, gromadzące wokół Thalii. Mirajane musiała zakryć oczy dłonią, by ich nie uszkodzić - wciąż czekała w bojowej formie na to, co zastanie. Szczerze mówiąc - nigdy nie interesowało ją to, jak wyglądają dusze Thalii. I teraz powinna żałować, bo nie spodziewała się, że przypadnie jej walczyć z przeciwnikiem takiego kalibru. Wiatr i tornada zniknęły, ukazując unoszącą się na czarnych skrzydłach postać. To była właśnie Thalia - tylko...inna. Spojrzenie niebieskich oczu, wcześniej łagodne, teraz wyjawiało determinację. Nawet ich kształt się zmienił - kto wie, może był nawet bardziej "demoniczny", niż u Sitri? Usta, szarawe i jakby "opuchnięte", wykrzywiały się w grymasie. Czarne włosy wydawały się dłuższe, latając we wszystkie strony. Zajeżone, z dodatkiem w postaci jaśniejszych, praktycznie szarych pasm. Purpurowe pęknięcia przechodziły przez całe ciało, przykryte metalową, jasnofioletową powłoką, z pewnym połyskiem. Srebrna bransoletka na ramieniu i inne mniejsze biżuterie zostały zastąpione czarnymi szponami. Pozostawał jeszcze jeden element - ta srebrzysta tiara na głowie.
 - A to? - prychnęła, obracając w szponie, jakby wyczarowaną bransoletkę. Mirajane wiedziała już, co jest na niej wypisane - ich imiona. Jej, Lisanny i Elfman'a. Nie mogła uwierzyć, że Thalia przez tyle lat o nich pamiętała...ale to minęło po tym, co zrobiła w następnej kolejności. - Nie jesteście już moi. Nie potrzebuję tego. - jej niski i jakby przeobrażony głos dodawał pomroku całej sytuacji. Owy szpon ścisnął przedmiot tylko raz, by jego metalowe okruszki opadły na ziemię. - Chciałaś walki...to walcz. - opadła powoli na ziemię. Trzepot skrzydeł stał się cichszy, niż na początku, lecz poza tym wszystko pozostawało takie samo. Walka rozpoczęła się od razu. Zarówno Mira, jak i Thalia rzuciły się do ataku. Obie zadały ten sam cios - podbiegły ze zwiększoną prędkością do siebie, ściskając szpony w pięść i uderzając przeciwniczkę w twarz. Zamieniły się stronami pola bitwy - wyglądały, niczym lustrzane odbicie, z tym, że każda forma tych lustrzanych istot pozostawała inna. Otarły szybkim ruchem krew spływającą z warg, kontynuując natarcie. Mirajane biegła, pozostawiając za sobą płomienie. Manewrując dookoła Thalii, otoczyła ją w ognistej pułapce. Gdy tylko zakończyła "rundę", odskoczyła z dala od matki, kucając. Uniosła powoli głowę, czekając na rozwój wydarzeń. Grzywka, wcześniej pozostawiająca związana w kitkę, jak zazwyczaj, uwolniła się spod kontroli, opadając na twarz. Oddychała ciężej, lecz nie zamierzała się poddawać. Niebieskie oczy rozszerzyły się. Płomienie zniknęły, a Thalia stała z opuszczoną głową. Cień grzywki zakrywał jej oczy, lecz odkrywał uśmiech - ukazywała kły demona, śmiejąc się cicho pod nosem. Ze złośliwością...z pogardą...z pewnością, że wygra.
 - Hypnosis jest silniejsza, niż Ci się zdaje i nie obchodzą jej głupie płomyczki Sitri! - mówiła...dziwnie. Niby był to głos Thalii, lecz nie mówiła ona o sobie...mówiła, jakby Hypnosis przejął nad nią kontrolę. Lecz mówił w trzeciej osobie. - Sitri to słaby demon, Hypnosis i inne z jej rasy są silniejsze! - wykrzyczała bez opanowania, kołysząc głową na boki. Źrenice pomniejszyły się, ogień powrócił. - Hypnosis potrafi kontrolować wszystko! - krzycząc te słowa, płomienie poleciały w stronę Mirajane, raniąc ją. Ten nagły atak...i to zachowanie...Coś z nią nie tak...o co chodzi z tą całą rasą!? spytała siebie w myślach, ledwie unikając kolejnego ataku spiralnym skokiem. Sitri - choć był jej najsilniejszą duszą - mógł panować tylko nad ogniem, zwiększającym siłę. Ten w rękach Thalii był inny - wręcz ją osłabiał. Skupiła się, przechodząc do zwyczajnej duszy. Hypno zaśmiała się po raz kolejny. - Myślisz, że jeszcze słabszą duszą ją pokonasz!? - radość zniknęła. Ponurość na nowo w niej zawitała. - Hypnosis nic nie pokona...
 - To się jeszcze okaże. - stanęła z lekkim nachyleniem, przybliżając do siebie szpony. Energia z otoczenia zebrała się w czarną, przeszytą fioletowym światłem kulą mocy. - Zagłada Duszy! - kula rozproszyła się, lecąc do Thalii. Ta zdołała odlecieć, lecz kilka ran zyskała. Między innymi skrzydła, uszkodzone na tyle, by utraciły swoje podstawowe moce. Hypno upadła, z krótkim krzykiem na ziemię, uderzając twarzą o twardą posadzkę i w rezultacie łamiąc nos. Ze zranionego miejsca poleciał krótki i cienki, lecz widoczny strumień krwi.
 - Hypnosis nie jest na tyle silna dla Mirusia, tak? - znowu ten pełny pogardy głos. W trzeciej osobie i z wymuszonymi zdrobnieniami brzmiał on wręcz upiornie. Mirajane nie zamierzała czekać, aż znowu oberwie. Zbliżyła szpony do siebie, tworząc kolejną kulę, pełną mrocznej energii. Powiększyła się i zyskała dodatkową siłę - iskry energii. Pchnęła ją do Thalii, stojącej przy ścianie. Zaklęcie utworzyło w gmachu budynku dziurę, ale przeciwniczka zniknęła. - Kto tam jest? - Mira odwróciła się, nie widząc zbyt wiele. Kopnięcie w twarz i kolejne od razu w brzuch odepchnęło ją do jednych z zamkniętych drzwi, prowadzących do pokoi innych członków Tartaros. Leżąc na podłodze, ledwie mogła unieść oszołomiona po ataku głowę. Forma Thalii zmieniła się. Wciąż posiadała wcześniej otrzymane obrażenia, teraz jednak wyglądała, jak nowo narodzona. Nie miała już skrzydeł - jedynie ich imitacje, przez które przechodziły jaskrawe i żółte błyskawice. Głowa przykryta była fioletową, blaszaną "maską", odkrywającą jednak twarz. Makijaż się zmienił - przez oczy przechodziła purpurowa kreska, usta zamalowane były jaśniejszym kolorem, sprawiającym, że cała postać wydawała się nieco młodsza. Wysokie - sięgające do początku odkrytych ud - buty na obcasie, w postaci czarnej, błyskawico-podobnej rzeczy także miały ciemnofioletowe zabarwienie. Podobnie, jak reszta kombinezonu. Ramiona zostały odkryte, do ich połowy sięgały skórzane, ciemnobrązowe rękawice, obwiązane czarnymi sznurkami. Szponów już nie było. Włosy splątane były w wysoką kitkę, opadającą na plecy. - Electrokinesis. - wyjaśniła. O ile głos Hypno utwierdzał w przekonaniu, iż demon jest niezrównoważony psychicznie i rozemocjonowany, tak druga forma Thalii wydawała się spokojna. Uniosła w górę dłoń - znacznie wydłużone oraz wyostrzone paznokcie były widoczne nawet, jeżeli skryła je rękawica. Na wewnętrznej stronie skumulowała się elektroniczna kulka. Niewielka, za to potężna. Tak potężna, że gdyby skierowała ją do serca Mirajane, mogłaby ją zabić - i to właśnie chciała zrobić. - Żegnaj...Nie ma już dla was ratunku...Mogłaś od razu się poddać i do mnie dołączyć! - mocarny głosik po raz kolejny wzmocnił się do krzyku, kierując atak do celu. W ostatniej chwili, Mira nabrała sił, chwytając nadgarstek matki, lekko trzęsącą się ręką.
 - Nie...masz...szans! - nagły poryw energii pozwolił jej na uniesienie wysoko prawej nogi i zadanie kopnięcia w twarz. Sama została podobnie zraniona, co zaowocowało rozcięciem na czole, z którego krew spływała tak, że okalała już cały lewy policzek. Thalia została odepchnięta w górę, uderzając o sufit i jeszcze szybciej spadając. Znajdując się dostatecznie blisko siedzącej Miry, szpony nastolatki zjawiły się przy klatce piersiowej Mrocznego Maga, tworząc wiązkę elektryczną. - Diabelska Iskra! - krzyk wydany teraz przez Thalię był nie do powstrzymania. Światło zapalało się i znikało z każdym, coraz mocniejszym zaklęciem, ciągle powtarzanym przez młodszą czarodziejkę. Ból rozchodził się po ciele Thalii, lecz jej nie zabijał. Nie poczuła później żadnego dotyku. Ani tego, jak upada po wszystkim. Ani wszystkich tych otwartych i krwawiących szram i innych ran. Leżała w dziwnie wykrzywionej pozycji na środku komnaty. Mirajane odetchnęła z ulgą, jakby uwalniała się właśnie od ciążącego nad nią piętna. Bo tym była dla niej Dusza Szatana i cała wiążąca się z nią potęga. Nie wiedziała, dlaczego już w normalnej postaci zdecydowała się na to. Na podejście do nieprzytomnej, jakby "martwej" matki rodziny Strauss, dotknięcie dłońmi miejsca z jej sercem i utworzenie ostatniej siły, jaką chciała dzisiaj zobaczyć. Jasnoróżowa lacrima Hypnosis. Przejęła ją na siebie, wiedząc, że na pewno da sobie z nią radę...ale to nie teraz. Może kiedyś? Gdy znajdzie więcej czasu? Teraz była ważna dla niej jedynie rodzina. Zerknęła z łzami w oczach na Thalię. - Myślałam... - wyszeptała, zaciskając dłonie w piąstki - ...że jesteś inna...

Zdziwiła się, słysząc kroki - myślała, że jest tu całkiem sama, tylko z Thalią. Co więcej, wyglądało na to, iż przybywa spora grupa ludzi. Odgłosy biegów stawały się coraz głośniejsze, aż przy wejściu do komnaty ujrzała...armię. Armię Fiore, najpewniej przyzwaną przez odnalezionego burmistrza. Pochłonęła się na powrót w myślach tak bardzo, że nie zauważyła ich czynności. Tego, jak podnoszą Thalię i zakuwają ją w anty-magiczne kajdany. Ani, jak ktoś szturcha ją, z pytaniem, czy wszystko w porządku. Ale nie. Nic nie było teraz w porządku.
~ * ~
W Komono na nowo zabawił spokój - niestety, tym razem połączony był z jeszcze jednym, podobnym, a jednocześnie tak odmiennym uczuciem. Smutkiem. Smutkiem z powodu śmierci tylu niewinnych osób, zniszczeń dokonanych na terenie całego lasu...Ledwie znosili teraz widok tej grupy, znajdującej się w jednym miejscu. Byli praktycznie wszyscy...z wyjątkiem Yami'ego, którego uratować już nie mogli. Lucy ledwie zdołała utrzymać się na nogach, wskazując w dół płytkiej i kamienistej rzeki, gdzie leżało jego roztrzaskane i zakrwawione ciało. Szczęście, że byli z nią Natsu i Erza - sama nie mogłaby sprawdzić jego stanu. Do wiązanki Yin i Yang dodano Thalię - przeciwieństwo opanowanej kobiety z początków ich misji. W poszarpanej sukni, ze zdartym welonem i krzywym spojrzeniem na każdego. A zwłaszcza na Mirajane - najstarsza Strauss bowiem nie miała serca pokazać stanu matki Lisannie i Elfman'owi. Po prostu stała, oparta o ścianę jednego z domów, trzymając się dłonią za lewe ramię. Rany zostały opatrzone, wszyscy wiedzieli już, do czego doszło w zamku. I szczerze mówiąc, nikt nie miał na tyle odwagi, by porozmawiać o tym z Mirą. Nikt, poza Lucy, która ledwie się na to zdała. Sama przeżyła tej nocy nawrót wspomnień - przystanęła obok niej w podobnej pozycji. Z tym, że dłonie splotła za plecami. Jak tu zacząć rozmowę?
 - Wszyscy... - zaczęła Mira, czym uratowała Lucy z niezręcznej sytuacji. A konkretniej z jej części, bo ten dialog w dalszym ciągu sprawiał wrażenie niechętnego, wręcz wymuszonego. Białowłosa westchnęła, spuszczając na moment wzrok. Przymknęła oczy. - Wszyscy nie mieliśmy dzisiaj łatwo. - dokończyła, ponownie przyglądając się obiektowi przed sobą. Nie pozostałościom po Tartaros, tylko Magom z Fairy Tail. Gajeel, Gray i Erza pomagali ocalałym przenosić ciała tych poległych w odpowiednie do tego miejsce. Elfman i Lisanna zostali w środku, z wiadomego powodu, natomiast reszta błąkała się tu i ówdzie, rozmawiając. Jedyną osobą, która ich teraz opuściła, był Gildarts - pod pretekstem "zakończenia" spraw, przerwanych przez sztuczki Mrocznych Magów. Niby wszystko wracało do normy...niby... - Jeżeli chodzi o dusze Thalii... - zdała się na to, by spojrzeć w stronę Lucy. Nie miała tyle odwagi do użycia słowa "matka". Albo "mama" - jeszcze gorzej dla niej. - ...nie. przejęłam ich wszystkich. Tylko jedną. - blondwłosa zerknęła na przyjaciółkę zdumiona. Wiedziała doskonale, iż Mirajane walczy tylko w ostateczności, a przemocy nie toleruje.
 - Mira...to dwie, potężne przejęcia... - zaczęła, choć...sama nie wiedziała, po co. W tej kwestii nie warto się z nią o to wykłócać. Postawi na swoim, że to nie byłoby w jej stylu, że przemoc nie jest rozwiązaniem...sama by tam zrobiła, jednocześnie jednak miałaby dziwny niedosyt. Myśli, co by się mogło stać, gdyby to jednak zrobiła. To nie do zniesienia. Ugryzła się w język, próbując zmienić treść przekazu. - Thalia wspominała coś o najsilniejszych Demonach, prawda? - spytała, odbijając się na moment od ściany, przekładając ręce do pozycji skrzyżowania na klatce piersiowej. Mirajane zamrugała parę razy, powtarzając dokładnie te słowa w wyobraźni. Słowa przerodziły się w obraz: górskiej jaskini, nad lśniącym wodospadem, kończącym się niezbyt wielkim źródłem. Jasne lilie delikatnie kołysały się na wodzie, jedynym odgłosem był szum. A jedynym światłem - kryształy na sufitach ścianek. Z tym idealnym, przyjaznym dla oka widokiem kontrastowało kilkanaście demonów, różnej maści. Potężnych, pięknych...Zamachnęła głową, odtrącając to wszystko.
 - To nie dla mnie. - odpowiedziała po namyśle, po raz pierwszy od czasu przyjazdu szczerze się uśmiechając. Nie tak, jak to pokazywała każdego dnia w gildii...tak naprawdę szczerze... - Bądź, co bądź, to też żywe stworzenia. Są łagodne, najpewniej, jednak Thalia nie potrafiła tego wykorzystać. I to je zniszczyło. Nie chciałabym, by to samo stało się ze mną...Jestem szczęśliwa taką osobą, jaką jestem i nie zamierzam tego zmieniać, nie ważne, jakbym silna lub słaba była. - bądź, co bądź, Lucy także się uśmiechnęła. Sytuacja nie wydawała się już tak napięta, nie minął moment, aż śmiały się, jak dawniej.
~ * ~
Nie mieli zbyt dużo czasu na przygotowania do drogi powrotnej - nie mogli się nawet porządnie wyspać, bo gdy to wszystko się skończyło, a po walce nie było praktycznie żadnego śladu, słońce świeciło już wysoko na niebie. A trzeba przyznać - wszyscy pozostawali teraz zmęczeni, pozbawieni magicznej mocy. Tylko jej garstka utrzymywała ich jeszcze na nogach. Co jak co, ale swoją zapłatę otrzymali - niestety nie dla siebie, a dla ogólnego kąta Fairy Tail. To do reszty załamało ledwie żywą Lucy, siedzącą i opartą plecami o studnię. Majaczyła coś o swoim czynszu, z którym to problemy ma po raz kolejny. Inni nie byli lepsi - nie tyle w kwestii pieniężnej, co w sprawie całego dnia. Mieli ochotę wrócić do swoich pokoju, dosłownie rzucić sobą na wygodne łóżko i przespać wszystko, aż do północy, a może nawet i dłużej. W kwestii magicznego samochodu, którym Levy i reszta dotarli na teren wioski - pojazd odszedł w zapomnienie. Zmasakrowany po ostatnich pojedynkach, z maską pomazaną krwią i wybitymi szybami. Nie nadawał się już na nic - wrócił do pierwotnego stanu, w jakim najprawdopodobniej Jet i Droy go znaleźli. Mieszkańcy Komono zdecydowali się zachować go dla siebie - jako pamiątkę po grupie dzielnych Magów, która wspomogła ich w takiej potrzebie. Szkoda tylko, że na ich twarzach nie zastali uśmiechów - chociaż to mogli zrozumieć. Każdy był pogrążony w głębokiej żałobie, takiej, której nic by pokonać nie mogło, nawet największa radość. A i tak chcieli pozostać pomocni - prośby, by nie wręczali im kryształów na podróż do Magnolii, zdały się na marne i ostatecznie członkowie Fairy Tail siedzieli pod jedyną ławką na stacji. Pozostawała taka, jaką zastali na początku - ze spróchniałego drewna, które kruszyło się po jednym dotyku. Gdyby w pierwotnym składzie na niej usiedli, zakończyłaby żywot na tym świecie - co dopiero, jeżeli zrobią to w obecnym. Najgorsza we wszystkim była niezręczna cisza - nie mieli siły na nic, nie chcieli także "prowokować" stojących przy najdalszym filarze mężczyzn. Było ich tylko dwóch, ale teraz z pewnością byliby znacznie silniejsi od nich samych. Dyskutowali o czymś przyciszonymi głosami, niekiedy popalając trzymane przez nich papierosy i wybuchając gromkim śmiechem. Widoczny nawet z takiej odległości dym oraz odór, jaki za sobą niósł, był nie do zniesienia. Wendy wstała, odsuwając się trochę dalej od reszty. Za nią podążyła Carla - obie nie chciały spędzać tu więcej czasu, niestety, same do Magnolii nie dojdą na piechotę, a jeśli już, to zajmie im to kilkanaście godzin. Wolały jednak długą i samotną wędrówkę, zamiast przebywania wśród tutejszych ćpunów. Pomijając już fakt, iż nie wiadomo, co działo się z nimi podczas walki - tak po prostu zniknęli i wrócili. Można by pomyśleć, że są hologramami, co prawdą niestety nie było - Wendy szła przed siebie, wraz ze swoją Exceed'ką odwracając głowy do tyłu i rzucając przyjaciołom ostatnie spojrzenia. Przez to nie zauważyły, jak wpadają na dwójkę nieznajomych, odbijając się do tyłu. Carla zdążyła wnieść się w powietrze - Wendy opadła na ziemię.
 - No kogo my tu mamy... - nad dziewczynką nachylił się masywniejszy, o opalonej karnacji. Przez lewe, przymknięte oko przechodziła blizna - podobną posiadał jego towarzysz, wyższy i przypominający wychudzonego. Oboje posiadali praktycznie ten sam strój, na który składała się czarna, skórzana i lekko wygnieciona kurtka, poszarpane przy nogawkach dżinsy oraz podkoszulki, które może kiedyś miały biały kolor. Bo na chwilę obecną "zdobiły" je plamy po jedzeniu, płynach...i innych rzeczach, o których nikt nie chciałby wiedzieć. Warto wspomnień, iż "Wysoki" miał inny "typ" urody od swojego kolegi. Rudawe kosmyki sterczały w górze, a twarz miała setki piegów. Mieli jednak tą samą cechę, czyli czarne, niczym kamienie oczy. Bez uczuć, bez blasku...puste i nic więcej. - Fairy Tail? - dorzucił, wyciągając ku młodej czarodziejce dłoń i czym prędzej szarpiąc jej ramię w miejscu, gdzie widniał znak członkowski. To wszystko nie uległo uwadze pozostałych Magów. Podnieśli się z miejsc, mając Natsu na czele.
 - Zostawcie Wendy, wy pada... - heroizm w ich wykonaniu, tym razem, nie należał do najlepszych. Różowowłosy już mówiąc, trząsł się, jak nigdy. Do tego dodać upadek kilka sekund po fakcie i omdlenie. Rudzielec z szajki odrzucił wcześniej dopalanego papierosa za siebie, zaciskając dłonie w pięści i zderzając je ze sobą. Temu towarzyszył nieprzyjazny uśmiech.
 - No to się zabawi... - radość z twarzy zniknęła, a oczy nabrały kształt dwóch maleńkich kół. Mężczyzna dopowiedział tylko koniec "...my", padając bezwładnie na ziemię. Atak od tyłu z zaskoczenia wystarczył, by go pokonać. Pozostawał jednak ten drugi - zniknął, błyskawicznie teleportując się w inne miejsce. Więc taki był ich rodzaj magii - teleportacja. Ta, którą posługiwał się niegdyś Doranbolt...Wendy dobrze go pamiętała. Odrzuciła myśli o przeszłości, wciąż pozostając zakładniczką w dłoniach miejscowego porywacza.
 - Wy, Wróżki, nie wiecie, z jaką gildią zadarliście! - krzyknął, utrzymując się na gałęzi wyższego drzewa. Twarze wszystkich zwróciły się w tamtą stronę. Nieznajomy, mimo cięższej budowy ciała, z łatwością zachowywał równowagę, trzymając przed sobą, niczym trofeum, ledwie przytomną Wendy. Najwyraźniej potrafił blokować także magię, bo w tym samym momencie na ziemię opadła Carla. Nie aktywowała Aery, a całość mogłaby się dla niej tragicznie zakończyć, gdyby nie ratunek w ostatniej chwili przez Happy'ego i Lily'ego. - Tartaros nie ma tylko tej jednej drużyny - ma nas wszystkich innych! - wrzasnął z nutką "złowieszczego" śmiechu. Erza zerknęła na nieprzytomnego przeciwnika obok - przedmiotem, którym został uderzony, był miecz. Błękitny, lśniący i jakby nieprawdziwy. Kucnęła przy broni, muskając ją palcami - wtedy zniknęła.
 - Maguilty Sense... - wyszeptała, podnosząc głowę w kierunku źródła ataku. Wydawało jej się, że na koronach drzew przeleciało coś różowego... - Meredy!? - jedno zawołanie wystarczyło, by całą walkę załatwiła za nich trójka ludzi. Drzewo, na którym znajdował się członek Tartaros z Wendy, zaczęło się starzeć - spróchniało, przez co w ułamku sekundy gałąź zaczęła się łamać, a on stracił równowagę. Chwilę później zaczął spadać - szybkie mignięcie uratowało Wendy, Mroczny Mag upadł z hukiem na ziemię. Dziwnym trafem spoczywał teraz na towarzyszu niedoli. Wróżki rozejrzały się dookoła, aż zostały otoczone przez zbawicieli. Crime Sorciere. Meredy z radością stała, w dumnej pozycji, jedną nogą stojąc na "stercie" pokonanych, a Ultear przywracała drzewo do poprzedniego stanu, mrucząc coś pod nosem. Jellal także się pojawił - klęczał, trzymając w ramionach śpiącą Wendy. Całość na tyle ją zszokowała, jak i wykończyła, że potrzebowała chwili odpoczynku. Odczekał, aż Ul zabierze się za naprawę zniszczonej ławki - gdy tylko skończyła, od razu położył na niej dziewczynkę, następnie podchodząc bliżej zgromadzonych.
 - Zanim zapytacie. - zaczęła najstarsza z nich, opierając dłoń o bok i uśmiechając się ciepło. Jeszcze kiedyś takie zachowanie nie pasowałoby do mściwej i złowieszczej Ultear, knującej wszystko, byle osiągnąć upragniony cel. - Tak - byliśmy w pobliżu. Doszły nas słuchy, że Tartaros napadło na tą wioskę i wymordowało większość mieszkańców... - posmutniała nieco, wspominając wydarzenia, które mogły mieć miejsce podczas panowania Zeref'a. Dziwiła się sama sobie, jakie kiedyś miała poglądy wobec niego... - Postanowiliśmy wam pomóc, ale widzę...że sami odprawiliście dobrą robotę. - dokończyła na nowo z większym entuzjazmem. Meredy podskoczyła kilka razy, śmiejąc się, jak małe dziecko.
 - A Jellal martwił się o E... - nie miała okazji dokończyć tego zdania. Jellal prychnął, przerywając jej i nerwowo coś majacząc. Tak szybko, że nikt go nie mógł zrozumieć.
 - Meredy, może dasz nam najpierw dokończyć to, co mamy do powiedzenia? - tak brzmiały jego słowa po kilkukrotnym powtórzeniu. Happy nie mógł odpuścić sobie takiej okazji. Wpierw szeptał coś wśród Exceed'ów, z czego Erzie udało się usłyszeć dwa słowa. "Rodzina Fermandes". Takie mniemanie najpewniej niebieski kot musiał mieć o gildii Crime Sorciere, ale to, co nastąpiło później przelało u Maga w Zbroi czarę goryczy. Happy bowiem podleciał rozpromieniony do wszystkich, przystając tuż pod nogami Erzy i rozpoczynając swoją przemowę.
 - Erza...jaki wariant nazwy wolisz: Jerza, czy Ellal? - to zdanie wystarczyło, by rozbawić ich wszystkich. Niektórzy próbowali wstrzymać się ze złośliwym śmiechem, lecz znaleźli się i tacy, którzy nie krępowali się z tym. Szkarłatnowłosa na początku dostała tylko krótki tik nerwowy na twarzy - brew skakała niepowstrzymana, by w następnej chwili uwalniając całą wściekłość dziewiętnastolatki, która kopnęła Happy'ego najmocniej, jak tylko potrafiła. Każdy z osobna uspokoił się - nawet Jellal pozostał zdumiony. Nic, a nic się nie zmieniłaś, Erzo...pomyślał, pozwalając, by i u niego pojawił się uśmiech. Ledwie widoczny, ale jednak. Całą rozmowę, dopiero co się rozkręcającą, przerwał odgłos nadjeżdżającego pociągu. Magowie z Tartaros pozostali w takiej pozycji, w jakiej ich pokonano, natomiast Ci z Fairy Tail zaczęli wsiadać do pojazdu. Nawet Crime Sorciere postanowiło dołączyć się do nich - wpierw zakryli twarze pod kapturami i chustami, dla bezpieczeństwa przed potencjalnymi świadkami. W dalszym ciągu musieli się ukrywać przed światem - bo kto by chciał widzieć legalną gildię w postaci uciekiniera i dwóch Mrocznych Magów? Nikt.
 - Czekajcie! - Lucy w ostatniej chwili wstrzymała się przed wejściem do środka. Zerknęła na Natsu, leżącego na stacji - nic mu nie było, poza tym, że musiał mieć poważny...ale to bardzo poważny problem z chrapaniem. Obok drzemała na ławce Wendy, a Happy, z ledwie utrzymującą się Aerą dotarł na miejsce, przemieniając brzuch Salamandra w swoje osobiste łóżko. Erza wzruszyła ramionami i już miała reagować, gdy Gajeel i Gray wspólnymi siłami wzięli trójkę..."siłą". Choć nie wiedzieli, jak to nazwać. Levy wzruszyła się, gdy Żelazny Smoczy Zabójca wziął na ręce młodą Marvell, wnosząc ją spokojnie do wnętrza pojazdu. O tyle Gray pozostawał mniej...delikatny. Kilka kopnięć w rywala wystarczyło do wybudzenia go i początku kolejnej bójki, przerwanej przez resztę. Oczywiście w siedzibie będą musieli ją dokończyć...ale to tylko szczegół.
~ * ~
Czas po raz kolejny nie był po ich stronie - droga powrotna dłużyła się niemiłosiernie, z czasem praktycznie każdy chciał opuścić ściany pociągu. Atmosferą, jak i ogólnym wystrojem przypominał ich ostatnią stację - zaniedbany, pojazd, do którego w większości wsiadali z widocznym obrzydzeniem. Już na korytarzach walały się papierki wszelkiej maści, niekiedy podczas szukania wolnych miejsc zastawali na ziemi kałuże z podejrzanych płynów, których próbować nie zamierzali. Pasażerowie - w większości próbowali zignorować stan tego miejsca poprzez sen, bądź rozmowę, by podróż szybciej zleciała. I tak było ich niezbyt dużo. Czarna, blaszana podłoga sprawiała wrażenie, jakby po kilku mocniejszych stąpnięciach miała się zapaść. Jasnofioletowa tapeta zdzierała się ze ścian, także ukazując szarawą, poniszczoną blachę, na której rozpisane były niecenzuralne słowa-graffiti. Przedziały musieli zająć trzy, by się pomieścić bez większych problemów - a i one nie były najwyższych lotów. Fotele z porozrywaną skórą, zniszczone ściany, rozbita szyba oraz podłoga z oderwanym fragmentem, przez który można dostrzec szyny. Taki "przywilej" zyskał przedział Drużyny Natsu. Pozostałe dwa zajęli niespodziewani goście ich misji, rodzeństwo Strauss oraz Crime Sorciere...Zapomnieli jeszcze o specjalnym czwartym dla Natsu i Gajeel'a. Smoczy Zabójcy i pociągi, to najwięksi wrogowie, nie wliczając Wendy, której magia na to nie pozwalała...na szczęście. Bo ich jęki rozpaczy nie należały do najprzyjemniejszych. Happy i Lily zmieścili się na miejscu, które w normalnych okolicznościach, zajmowałby konający poprzez swoją chorobę Natsu. Erza siedziała przy oknie, obserwując widoki za nim na tyle, na ile pozwalały jej popękane szyby. Gray zanudzony wszystkim po prostu drzemał, natomiast Lucy siedziała spokojnie przy wyjściu, przytulając do siebie przywołanego Plue. Cisza przeciągała się w nieskończoność - podczas gdy w innych przedziałach Magowie dyskutowali zawzięcie, ani Lucy, ani Erza nie znały odpowiednich tematów. Coś o Crime Sorciere? Lepiej nie poruszać tak wrażliwego wątku, jakim jest Jellal...odpowiedziała sobie w myślach blondwłosa, ściskając mocniej Ducha. Zamyśliła się, "rozmawiając"...ze samą sobą. Kto wie, może taki Jellal i Erza pasowaliby do siebie? opierając się głową o ścianę, zerknęła na sufit - chyba jedyną nietkniętą przez wandali część pociągu. Stuknęła kilka razy palcem w brodę, składając wszystkie myśli w spójną całość. Wiele razem przeżyli...i widać, że nie są sobie obojętni. Werdykt wywołał na wcześniej nietkniętej uczuciami twarzy Lucy wesoły uśmiech. Przymrużyła oczy, wyobrażając sobie Erzę i Jellal'a, jako parę. Całkiem ciekawy zbieg okoliczności...
 - Lucy, czemu się tak uśmiechasz? - głos Tytanii przemienił szczęście w przerażenie u Heartfilii. Zaczęła nerwowo zaprzeczać wszystkiemu, przez co tylko wprawiła przyjaciółkę w zakłopotanie. Happy zamierzał już coś powiedzieć, w czym przeszkodziła mu Lucy - rozgoryczona nieco tym wszystkim, odwołała natychmiastowo Plue do Świata Gwiezdnych Duchów, nachyliła się nad Exceed'em i dłonią zakryła jego pyszczek. Szkarłatnowłosa - gdyby nie to, że ma teraz na głowie kilka innych spraw do przemyślenia - już dawno by interweniowała.
~ * ~
Wysiadka na jednym z peronów w Magnolii była istnym cudem dla każdego przesiadującego w pociągu, z nadanym mianem "Czystego Zła". Smoczy Zabójcy - Natsu i Gajeel - z ulgą rzucili się na ziemię, obcałowując ją, z marnymi próbami przytulenia. Crime Sorciere zachowywało powagę...poza Meredy, skaczącą z podekscytowania. Ultear nie miała jej tego za złe, w końcu nadrabiała stracone lata dzieciństwa. Jellal za to spoglądał co chwilę w bok, bądź oddalał się od towarzyszy - unikał ciekawskiego wzroku Erzy. Przynajmniej myślał, że jest ciekawski. Bo szczerze mówiąc - chciałby tego, chociaż myśl, że Erza nie byłaby u jego boku szczęśliwa, wciąż miała dobijający status. On - uciekinier, mający odpokutować grzechy przeszłości, wspomagając innych, lecz jednocześnie odpychając na bok własne uczucia. Zanim pomyśli o szczęściu Erzy - czy on kiedykolwiek odnajdzie własne? Zapewne nie. Skazany na samotność, nie ma praktycznie nic do powiedzenia.

Droga do gildii była krótka i...hałaśliwa. Zwłaszcza na końcu, gdy Natsu wyważył drzwi wejściowe jednym kopnięciem, wykrzykując słowo "balanga". Nie musiał długo czekać na reakcje - zamiast złośliwości na temat zniszczeń, wszyscy wznieśli kufle z alkoholem, powstając z miejsc i na nowo rozpoczynając żywe rozmowy, tańcząc i niekiedy wywołując niewielkie zamieszki. Crime Sorciere wydawało się tym przytłoczone - wcześniej bowiem nie zaznali aż takiej radości na jednym terenie. Ultear i Meredy natychmiastowo zostały "porwane" do barku przez Mirajane i Lisannę, a Jellal'owi pozostało nic...jak po prostu siedzieć przy ostatnim pustym stoliku. Ledwie udało mu się uniknąć uderzenia krzesłem, pochodzących z miejsca najnowszej sprzeczki Natsu i Gray'a. Dziewczyny zebrały się dookoła dawnych członkiń Grimoire Heart, wypytując je o dosłownie wszystko. Tylko Lucy i Erza przysiadły się do Jellal'a. Wolały, by nie skazywał siebie na "tortury" w tym miejscu.
 - To wszystko jest takie...niesamowite. - powiedział na powitanie, opierając się ręką o blat stołu. Uśmiechnął się, kręcąc powoli głową i mrużąc oczy. Zebrał się, by spojrzeć na przyjaciółkę z dzieciństwa. - Jak to możliwe, że wy zawsze tak tętnicie życiem? Każdy ma gorsze dni, tylko nie wy...
 - My też. - przerwała szkarłatnowłosa, także zdając się na sympatyczny uśmiech. A to rzadki widok u wszechmocnej Tytanii. Lucy już miała odejść, kiedy zauważyła brak pewnej bardzo ważnej dla Fairy Tail osoby. Gdzie ten Mistrz Makarov, który całe dnie spędza albo w swoim biurze (które jest zamknięte - więc nikogo, według podchodów Elfman'a, tam nie ma), albo siedząc na barku z "uśmiechniętą" różdżką i napełnioną po brzegi beczką alkoholu.
 - Erzo...gdzie jest Mistrz? - spytała, po raz kolejny rozglądając się po wszystkich. Wstrzymała się ze śmiechem do odpowiedzi kobiety, zauważając pewien komiczny moment. To mała Asuka, ciemnowłosa dziewczynka z brązowymi oczami, w różowej sukience i kowbojskim kapeluszu, wtrąciła się do walki Natsu i Gray'a, kibicując im i niekiedy naśladując dziwnymi gestami magię swoich rodziców. Nimi byli właśnie Alzack i Bisca - tylko ta druga próbowała odciągnąć córkę od niebezpiecznego miejsca, by nie stała jej się przypadkiem krzywda.
 - Podobno wyruszył do stolicy...jakieś ważne posiedzenie, czy coś. - wiedząc już to, co Lucy chciała wiedzieć, postanowiła zostawić Erzę i Jellal'a samych. Nie, żeby coś do nich miała, czy coś...Muszę znaleźć wymówkę, bo jeszcze pomyślą, że sobie ich wyobra...Mam! wstała z miejsca, splatając dłonie z tyłu i przechylając głowę delikatnie na bok przy uśmiechu. Jedna z tych bardziej uroczych póz, które miała w zanadrzu. Szkoda, że na tą parkę się nie zdadzą...ale zawsze coś.
 - Pójdę do Levy, spytam ją, jak się mają sprawy z Gajeel'em. No to pa! - po gwałtownej i błyskawicznej kwestii, równie szybko opuściła teren gildii, z tajemniczym już uśmieszkiem. Erza westchnęła tylko, ignorując dziwne zachowanie towarzyszki z drużyny.
 - No nic to...chyba pójdę się przejść. - oznajmiła, zmierzając ku wyjściu, ze spuszczoną głową i poważnym wyrazem twarzy. Powaga nagle przemieniła się w szok - otworzyła szeroko brązowe oczy, wstrzymując się z chodem i czując, jak Jellal chwyta ją za nadgarstek. Więc chciał jej...towarzyszyć? Cóż...to miłe, prawda?
~ * ~
Zachody słońca zawsze były piękne.
A zwłaszcza w takim mieście, jakim jest Magnolia.
Owe wieczorne słońce oświetlało całą miejscowość, wychylając się zza przyćmionych kolorami, od ciemnego różu, aż po szarość chmur. Idealna pora na spacery - parki, uliczki, okolice jeziora. To wszystko było przepełnione ludzi. Na szczęście jednak zostało pewne "wolne" miejsce, zachowane jakby specjalnie dla tej pary, która teraz tam była. Marmurowy mostek, na którym stała teraz Erza, przyglądając się swojemu odbiciu w tafli lodowatej wody kamienistej rzeczki. Jesień dawała się we znaki - liście, teraz różnokolorowe, opadały na ziemię, unosząc się wpierw na wietrze. Jeden zachwiał równowagę przy odbiciu szkarłatnowłosej, samej zakrytej ocieplanym, granatowym płaszczem. Stojący obok Jellal nie miał takiego problemu, sam płaszcz z mało znanym przez innych logiem Crime Sorciere był wystarczający. Erza żałowała, że nie mogła teraz spojrzeć na jego twarz - zakrytą pod kapturem. Był poszukiwany praktycznie w całym Fiore - może tylko mniejsze prowincje nie słyszały o "wielkim Jellal'u Fermandes'ie"...ale skoro jest na listach gończych całe sześć lat, nie może spokojnie chodzić pomiędzy innymi, z odkrytą twarzą.

Może nie musiał tak żyć?
Może mógł jeszcze zaznać prawdziwego szczęścia, którego nigdy nie miał?

Nie czekała dłużej. Obróciła niebieskowłosego w swoją stronę - choć nie widziała jego twarzy, domyśliła się, iż jest zadziwiony tym nagłym odruchem. Dłonią delikatnie odsunęła materiał, by spojrzeć w jego czarne, błyszczące oczy. I chwilę później złożyła pocałunek na jego ustach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
...Chapters are aliving...

Witam wszystkich, witam. ;3 Na wstępie wspomnę, że to koniec drugiej sagi - długa nie była, mimo wszystko mam nadzieję, że wam się spodobała. Wkrótce zamieszczę opis trzeciej części tego, co tworzy się spod mojej wyobraźni - plan do "Sabertooth" już spisałam, teraz pozostaje tylko utworzyć wszystkie, około piętnaście rozdziałów. Kilka zdążyłam przygotować. W międzyczasie będą przejawiać się one-shot'y, by to "premiera" się zbyt szybko nie pojawiła. >:3 Co do końcówki - tak, jednak zamiast psychicznej, trafiła się romantyczna. Nacieszcie się nią, bo w "Sabertooth" finał sagi będzie...cliffanger'em, że tak powiem. I to tyle, co zaspoileruję! D: Yasha, Ty wiesz, że moje imię ma wygrać, co nie? >:3

Co do mnie - cóż, dzisiaj byłam u dentysty i miała z zaskoczenia wyrywanego zęba. Teraz już wszystko w jak najlepszym porządku, ale...to nie zmienia faktu, iż ból był nie do zniesienia. ;_; "W Pierścieniu Ognia" już przeczytane - książka fajna, chociaż podczas czytania miałam wrażenie, że pozbawiono ją tego "klimatu" z pierwszego tomu. ;c Niemniej jednak sięgnę po ostatnią część trylogii. ;3

No...to chyba na tyle. >:3 

piątek, 22 marca 2013

Rozdział XXVIII

Rozdział XXVIII "Wrażliwość skryta pod powłoką Demona"
Byli rodziną. I to było najważniejsze. 
Gdzieś tam, po środku niewielkiego lasu, znajdował się dom. Drewniany, zajmujący połowę dużej polany, pośród drzew z niskimi koronami. Wszystko tutaj sprawiało wrażenie przyjazne - domek ten posiadał wszystko, co ma idealny dla kochającej familii. Dwa piętra, z czego na pierwszym znajdowały się podstawowe pokoje. Salon, z ciepłym kominkiem, wygodnymi fotelami i ozdobami, rodem z górskiej chatki. Brązowy dywan zakrywający drewnianą podłogę praktycznie w całości, okienka przysłonione koronkowymi firankami i zdjęcia, wiszące na ścianach. Było ich dokładnie pięć. Na pierwszym - rodzina Strauss w całej okazałości. Fotografia pozostawała czarno-biała, głównie ze względu na nieżyjącego już mężczyznę, obejmującego młodą brunetkę w jasnej sukience. Włosy zapewne posiadał białe i sterczące. Oczy "uśmiechały się" przed siebie, wraz z wykrzywionymi w ten sposób ustami. Karnacja? Ciemna, może opalona? Na pewno różniła się od jaśniejszej, należącej do kobiety. W dłoniach trzymała zawiniątko - może to noworodek? Za to na ramieniu pana domu uwiesił się roczny chłopiec, identyczny, jak on. Z pośród trójki dzieci tylko jedno stało - dwuletnia dziewczynka, z nadąsaną w przeciwieństwie do innych miną. Kolejne zdjęcie także nie miało koloru - para, jak z tamtego obrazu, z tym, że po uroczystości zaślubin. On - w czarnym garniturze i idealnie zaczesanych włosach. Ona - w weselnej sukni, z bukietem kwiatów. Trzy ostatnie fotografie pozostawały na szczęście kolorowe - tamte dzieci, tylko nieco starsze.

Górne piętro, to już pomieszczenia sypialne. W jednym z nich znajdowała się tamta czarnowłosa kobieta. Jej pokój nie był wielki - stały tam tylko duża, drewniana szafa z ubraniami oraz łoże, mające jasnoróżową pościel i poduszki z satyny, przyozdobione prześwitującymi w słońcu dochodzącym z szeroko otwartego okna, spiralnymi wzorkami. Zasłony powiewały na wietrze, dochodził już zachód. Jedynym odgłosem były śmiechy bawiących się na podwórzu dzieci. 
 - Mamo, idziemy już? - ten znudzony ton należał do dziewczyny. Najstarszej z rodzeństwa, dziesięcioletniej Mirajane...która postarzała swój wygląd tak, jak tylko mogła. Opierała się o otwarte drzwi w niedbałej pozie - ze skrzyżowanymi rękoma i jedną nogą, opierającą się o spód przejścia. Białe fale długich włosów związane były w kitkę bordową kokardą, tylko grzywka opadająca na twarz pozostawała w "luzie". Niebieskie oczy odziedziczone po matce oraz łagodny wyraz twarzy, maskowany złością i nudą. Nie to jednak było najgorsze - Thalia nie wiedziała, jak przekonać córkę do zmiany stylu ubioru. Ciężko obserwowało się dziesięcioletnie dziecko w czarnym topie z mrocznymi malunkami, odkrywającym cały brzuch i ramiona oraz w krótkich spodenkach, które ledwie co zakrywały najważniejsze detale. No i powiedzmy sobie szczerze - która matka pozwoliłaby tak młodemu potomkowi na buty z obcasem, rajstopy z narysowanymi czaszkami i tak odważną biżuterię? Pomijając już fakt mocnego, jak na ten wiek makijażu i pomalowanych na czarno paznokci. 
 - Chwileczkę... - Thalia, wcześniej siedząca na łóżku i zmęczona, teraz wstała, ziewając przeciągliwie. Zakryła wówczas usta dłonią, czym bardziej zniecierpliwiła Mirę. Co takiego jej obiecała? Mogła pomyśleć, zanim zaproponowała naukę swojej magii Przejęcia. Nic nie mogła poradzić na z dnia na dzień coraz bardziej zazdrosną Mirajane. Nawet najmłodsza - Lisanna - zdołała nauczyć się kolorowej i przesłodzonej magii Duszy Zwierzęcia. Elfman miał o tyle więcej szczęścia, że zdolność do przemiany w Bestię odziedziczył po ojcu. Thalia w pewnym sensie rozumiała Mirę - wiedziała, jak to jest odróżniać się w negatywny sposób od reszty, w dodatku chciała dla dzieci jak najlepszej przyszłości. Gdy była już gotowa, narzucając na ramię skórzaną torbę z prowiantem, zauważyła zniknięcie dziewczynki. Zeszła spokojnie na ganek, dostrzegając siedzącą na tutejszej ławce Mirę, bardziej zasmuconą, niż złą. Z trudem obserwowała, jak Lisanna w postaci kolorowego królika goni Elfman'a. Usiadła obok niej, dotykając dłonią ramienia Mirajane. W innych okolicznościach już dawno spotkałaby się z jej prychnięciem i odejściem. 
 - Zobaczysz, po tej misji będziesz nawet silniejsza od nich. - wyszeptała, uśmiechając się do córki. Mira po raz pierwszy spojrzała na matkę inaczej, niż z niechęcią. Przez taką spójność swoich charakterów nie były w zbyt dobrych relacjach, zawsze burzonych przez "Młodą". - Jeżeli chcesz wrócić z nową mocą jeszcze przed zmrokiem, to lepiej już wyruszajmy. To niedaleko. 
~ * ~ 
Walka z demonem powoli dobiegała końca. Mirajane - ukryta za skałkami w pobliżu pola bitwy - obserwowała pojedynek dwójki "potworów". Jednym z nich była Thalia - w takiej postaci nie przypominała już miłej i uroczej pani domu. Chociaż na Mirze nie robiło to wrażenia, bo nawet nie zerkała na matkę - bardziej interesował ją przeciwnik. Demon, którego duszę wkrótce przejmie. Z zaciekawieniem, nie ze strachem, zmierzała każdy jego detal. Była nienaturalnie wysoka - może to przez te bordowe obcasy ze złotymi i czarnymi zdobieniami, sięgające do połowy ud? Kombinezon noszony przez "to" posiadał podobne kolory, ręce zaś zastępowały zielonkawe, porośnięte łuskami szpony. Ogon, zrobiony z tego samego materiału - tylko czarnego - wiercił się we wszystkie strony, jasne włosy stały w górze, stercząc w każdą możliwą stronę. Skośne oczy przykryte zostały krwistą pustką, czarne pęknięcia przechodziły przez całe ciało. Skrzydła, niczym u nietoperza, trzepotały, niestety coraz słabiej. Mirajane widziała w wyobraźni własną osobę, przybierającą taką formę - najsilniejsza z całego rodzeństwa Strauss. Tak zapatrzyła się w przyszłość...że nie dostrzegła teraźniejszości. Jak stwór z jej snów po ciężkiej walce opada bezwładnie na ziemię. Thalia wróciła do ludzkiej postaci, ruchem dłoni wołając do siebie córkę. Mira - cała podekscytowana i szczęśliwa - podbiegła bliżej ciała nieprzytomnego demona. Teraz przeszła do obserwacji każdego ruchu czarodziejki. Uklękła przy stworze, kładąc dłoń przy jego sercu tak, by widać było jej wewnętrzną część. Mijały minuty, aż stała się posiadaczką trzymanej przez nią kuli - stworzonej ze światła, czarnego, lecz oplatanego fioletowymi iskrami, niczym z neonu. Dawały światło polanie, powoli spowijającej się w blasku nocy. Thalia powstała ostrożnie, żeby nie opuścić "daru" - zmierzała do córki...a później wszystko działo się dostatecznie szybko. Mirajane przejęła z dumą nową magię, pozwalając, by fiolet z serca demona zniknął, wchodząc prosto w nią. Ten nagły przypływ energii był...niesamowity. To coś, co można zaznać praktycznie tylko raz w życiu, czego się nie da powtórzyć...Wspaniałe uczucie.
~ * ~ 
Minęło kilka dni.
Kto by pomyślał, że w przeciągu tak krótkiego czasu dziesięcioletnia, początkująca czarodziejka stanie się tak potężną posiadaczką Przejęcia? Nikt. Praktycznie każdy w to wątpił - ludzie z pobliskiego miasta, podróżni, nawet najbliższa rodzina uważała to za niemożliwe. Elfman i Lisanna myśleli nad tym, czy aby nie pocieszyć siostry - ale co by to dało? Skończyłoby się, jak zwykle - wrzaskiem Miry, by się zamknęli i zajęli swoimi sprawami. Thalia także nie podchodziła optymistycznie do tak wczesnej nauki najstarszej córki - żyła w przekonaniu, iż na nią przyjdzie jeszcze czas, a wpierw powinna przyzwyczaić się do nowej duszy. Ale jest jeden problem - Mirajane nie chciała czekać. Nie lubi czekać. I samoistnie rozpoczęła naukę, poczynając od oswojenia kontroli nad bestią w sobie, a skończywszy na polowaniach, już jako demon. Pokochała to wszystko. Latanie ze skrzydłami nietoperza, siłę, z jaką mogłaby zniszczyć cały las...
 - Miruś?
Przerwała myśli o potędze - wszystko przez brzdąca Lisannę. Oj, dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo się od siebie różnią...Gotyckie stroje Miry są w każdej kategorii lepsze od różowych sukienek siostrzyczki z guzikami i szpecącymi kołnierzami. A te włosy, ścięte tak, że przypominały hełm? Gdy je widziała, miała ochotę parsknąć śmiechem. No ale cóż - nie zrobiłaby tego młodszej siostrze, prawda? Gdzieś tam, w głębi serca troszczyła się o nią. Na pewno bardziej, niż o Elfman'a, który biegał dookoła w zniszczonym, dziecięcym garniturze.
 - Co, Bestyjko - znowu problemy z opanowaniem mocy? - spytała sarkastycznie, uśmiechając się chciwie, jak to na nią przystało. Lisanna próbowała uspokoić atmosferę - Mirajane stała beztrosko, oparta o skałkę ze skrzyżowanymi rękoma. Miała ochotę zostać tu dłużej i ponabijać się z braciszka, ale cóż...Nie miała ochoty. Odepchnęła się niechętnie, kopnięciem otwierając drzwi wejściowe do domu. Skierowała kroki do schodów, a z nich rozpoczęła drogę do swojego pokoju. Chyba tylko tam czuła się w miarę...jak w prawdziwym domu. Wszystko tak, jak ona sobie zażyczy, bez skarg rodzeństwa i matki. Te jej "ukochane", gotyckie ozdoby, ciemność...to, co uwielbiała. 

Ale nie wszystko mogło już mijać idealnie. Nim pchnęła drzwi, prowadzące do "raju", usłyszała dziwne odgłosy. Od razu poznała cichy głos jej matki, lecz w innej tonacji - jakby...kaszlała. Wszystko to trwało nieprzerwanie - Mira zamknęła otwierane przejście powoli, wsłuchując się w "to". Kaszel stawał się coraz głośniejszy i mniej kontrolowany. Jakby Thalia się...dusiła? 
 - Mamo? - jej szept przeszyty był lękiem. Tak - po raz pierwszy ta odważna Mirajane Strauss czegoś się bała. Bała się, że straci kogoś bliskiego swojemu sercu. Chociaż wcześniej tego nie dostrzegała - miała całą swoją rodzinę w głębokim poważaniu. Powolnym krokiem ruszyła do sypialni "rodzicielki". Drzwiczki pozostawały delikatnie uchylone, przez co z daleka już dostrzegała leżącą na starannie ułożonym łóżku brunetkę. Oraz jej stan - nienaturalnie brata, z przymrużonymi oczyma, pod którymi zagościły cienie. Wyglądała na wychudzoną, błękitna sukienka - jeszcze niedawno idealnie pasująca - teraz opadała, jakby była zbyt duża na tą sylwetkę. - Mamo! - przestraszyła się nie na żarty. Wbiegła bez słowa do środka, kucając przy Thalii i chwytając jej dłoń. Bladą, kruchą dłoń. 
 - Có...reczko... - głos był słaby. Thalia najwyraźniej wymuszała z siebie ostatkami sił każde słowo. Po policzkach obu kobiet popłynęły łzy. Thalia - zachowywała pozorny spokój. Mirajane - nie mogła się powstrzymać przed potokiem gorzkości, nieprzerywalnym. - Nie mówiłam wam o tej chorobie nic...Nie chciałam was martwić...nie chciałam, byście wiedzieli, że stracicie także matkę... - chciała coś powiedzieć. Chciała wtrącić to, co ma do powiedzenia, chciała wykrzyczeć jej prosto w twarz, że jeszcze ją uratują...Chciała się chociaż pożegnać. - Nie próbuj mnie ratować...Nie mam siły nawet, by wstać...
 - Ale...mamusiu... - pierwszy raz w życiu tak ją nazwała. Zazwyczaj do Thalii zwracała się "matko", bądź niezbyt chętnie "mamo". Kobieta uniosła powoli wolną dłoń, przykładając palec do ust córki, by za chwilę go cofnąć. 
 - Idźcie...to Magnolii. - kontynuowała - Tam jest pewna gildia, która was z pewnością...z wielką pewnością przyjmie. To Fairy Tail. - słysząc tą nazwę, Mirajane prawie prychnęła obraźliwy zwrot "muszki". Musiała się powstrzymać...teraz nie ma czasu na złość... - Dołączycie tam. Znajdziecie opiekę. I proszę...W ten sposób wynagrodzisz wszystkie swoje złości... - przełknęła z trudem ślinę, mrugając. Nabierała odwagi do tych słów przez długi czas. - Bądźcie szczęśliwi, bez względu na... - niebieskie oczy zamknęły się, a dłoń, którą Mirajane przetrzymywała, opadła bezwładnie, zwisając na krawędzi łoża - ...mnie... - ostatnie słowo padło. Choć Thalia już nie żyła, wciąż płakała. Dziwnym zbiegiem okoliczności, Mira także nie powstrzymywała ponurych emocji. Zaczęła szlochać. Oparła swoją głowę na brzuchu nieżyjącej matki. 

Musiała wziąć się w garść.
Dla niej.
~ * ~
A myśleli, że teraz będzie znacznie spokojniej...
Dziwne bestie atakowały wszystko, co tylko się dało. Uciekających z wioski ludzi, ruiny domów...Nikt nie mógł być teraz bezpieczny. Ci Magowie, którzy nie walczyli, a czekali ranni na zakończenie batalii, chcieli nawet pomóc mieszkańcom. Nie mieli jak - bowiem gdyby sami teraz tam zeszli, staliby się łatwą zdobyczą dla czyhających pod wejściem do domu gościnnego potworów. Mogli tylko obserwować przebieg zajścia przez okna na ostatnim piętrze. To wszystko było...okropne. Choć Fairy Tail póki co wygrywało, pozostawały takie monstra, które były wciąż na wolności i z łatwością łapały kolejne ofiary. Rozszarpane ciała mniejszości ludzi z Komono leżały w różnych kątach, w kałużach krwi...Widzieli nawet nieżyjącego już mężczyznę, który kilka dni temu wprowadził ich do wioski.
- To jest...okropne... - Lisanna odeszła od reszty, kucając w kącie. Zapłakana, nie mogąc znieść tego widoku. Oni wszyscy...zostali wymordowani. Na jej oczach, na oczach ich wszystkich! Szloch zaczął odbijać się echem po ścianach pokoju. Wendy, Lucy i Juvia usiadły na jednym z łóżek, zaś Elfman i Gildarts wciąż obserwowali bacznie wszystko. Ten drugi wydawał się nie zdawać sobie sprawy z tego, jak wielkiej skali wydarzenie ma tutaj miejsce - dopingował Wróżki, jakby to były tylko zawody. Zwyczajna konkurencja, a nie bitwa na śmierć i życie. Czwórka walczących zebrała się szybko, uzgadniając "telepatycznie" plan działania. Rozproszyli się na cztery strony świata, używając najsilniejszych ataków.
 - Zbroja Płomiennej Cesarzowej: Płomienne Cięcie! - Erza przywdziała zbroję, zwiększającą siłę oraz obronę przed ognistymi atakami. Manewr, wykorzystany przez nią na grupie stworów, zgromadził w używanym podczas tej podmiany mieczu płomienie, które uderzyły równo w piątkę bestii, przecinając je na pół.
 - Lodowe Tworzenie: Podłoga! - Gray wykonał skok wysoko w powietrzu, kończąc go kucnięciem na ziemi, z przyłożonymi do niej w pewnej pozycji dłońmi. Utworzyły one pod sobą krąg magiczny, przemieniający się w lód, ciągnący się, niczym podłoga do jego przeciwników. Od razu zostały zamrożone, niczym kamień, stojąc nieruchomo w danych pozycjach.
 - Lanca Żelaznego Smoka: Lagi Demona! - ramię Gajeel'a przemieniło się błyskawicznie w grot od włóczni. Podobne bronie wystrzeliły w dużych ilościach, pędząc oraz - z zamierzonym skutkiem - przebijając ciała monstrów. Zaśmiał się triumfalnie swoim "gehehe", przywracając ramię do normalnej postaci. Pozostała już ostatnia grupa, którą zająć miał się nikt inny, jak sam Salamander.
 - Nie da rady. - warknęła Yin ze spuszczoną głową, wciąż tkwiąca gdzieś tam w pokoju, przywiązana do drzemiącej siostry. Levy obudziła się, niemrawo dochodząc do Elfman'a i Gildarts'a. Natsu nawet nie usłyszał tej obelgi, tylko z pewnością siebie oraz podekscytowaniem biegł do ostatnich wrogów.
 - Szkarłatny Lotos: Oślepiające Ostrze Feniksa! - ciało młodzieńca pokryła złocista, ognista pokrywa, dodająca szybkości i siły. Pięść chłopaka także uległa temu skutkowi - uderzyła w ziemię, wywołując potężną falę uderzeniową. Na tyle mocną, by wywołała zniszczenia w miejscu ataku. Siła wyrzutu pozostawała tak wysoka, że wszystkie stojące tam bestie odepchnięto daleko do tyłu. Natsu nie odniósł praktycznie żadnego spadku energii po tak wyczerpującym zaklęciu. Wręcz przeciwnie - wciąż radosny, stał i obserwował pokonanych. - Banalna walka... - oznajmił krótko, zakładając dłonie za głowę i wracając do zgromadzonych. Wtedy zaczęło się coś...dziwnego. Wpierw bestie, leżące niczym martwe, zanikały. Widoczne było kilkanaście sylwetek...ludzi?
 - Wiedziałam! - Levy podbiegła na pole bitwy, z obrzydzeniem wymijając "potwory". Mimo to, uśmiechała się i praktycznie z tej radości wiedzy podskakiwała. Bestie na dobre przemieniły się w mieszkańców, niemrawo rozglądających się dookoła. Wśród nich znajdował się burmistrz. Natsu i Gray zdezorientowali rozglądali się po nich, sami przebywający w domu oraz ocalałych kryjówkach zdziwili się nagłym zwrotem akcji. Tylko Erza wydawała się na tyle opanowana, by wysłuchać przyjaciółki. - To nie były prawdziwe bestie...Pamiętacie to, co działo się z Lisanną po ataku trucizną? To samo spotkało tych ludzi. Najwyraźniej z tej "klątwy" można się uwolnić, przechodząc w stan podobny do śmierci. Bo to działo się z nimi, gdy tylko ich pokonaliście. Bestie zniknęły - ludzie powrócili! - dokończyła wesoło, opierając jedną dłoń na barku, a drugą unosząc do góry, rozwiniętą. Wszyscy inni zerknęli na boki. Odór rozszarpanych ciał roznosił się wszędzie.
 - Tylu ludzi... - wyszeptała Erza. Miała teraz taką samą nadzieję, jak wszyscy - że Mirajane chociaż nic się nie stanie, w ostatniej walce...
~ * ~
Choć Mirajane tkwiła już w Duszy Sitri dostatecznie długi czas - Thalia nie ruszała się z miejsca. Uderzenie w twarz nie zrobiło jej nic innego, jak tylko zaczerwienionego miejsca na policzku. Była silna. Bardzo.
 - Widzę, że raczej nie mamy wyboru... - oznajmiła melodyjnie, przystając w jednym miejscu. Kula światła w tej komnacie przygasła, światło zostało zastąpione jasnofioletowymi iskrami, przechodzącymi przez ciało Thalii. Wiatr zawiał jej włosy w górę, oczy zostały przymknięte. - Niech zatem będzie...Twa walka na śmierć i życie...Dusza Szatana: Hypnosis!            
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To dziwne - jesteśmy "parą", a nawet nie wiem, jaki jest Twój ulubiony rozdział! 

Jak widać, podczas pisania tego rozdziału zebrało mi się na wspominki z życia postaci. Wspomnę, iż jest to przedostatni rozdział z Sagi Bestii - wiem, była ona krótka w przeciwieństwie do poprzedniej. Aczkolwiek wyjaśniła co-nieco, odnośnie historii kilku bohaterów. Tutaj skupiłam się przede wszystkim na Mirajane i jej rodzeństwie - a w kolejnym rozdziale możecie spodziewać się walki. ;3 A jaki jest tytuł roboczy do trzeciej (ależ szybko zleciało, jeszcze niedawno zakładałam bloga ;o) sagi? "Sabertooth" - wiadomo chyba, jaka gildia się pojawi. >:3 

Co do normalniejszych spraw - po poprzednim epizodzie w Anime zaczęłam paringować nowy "związek"...mianowicie Kagura x Lyon. Dziwne, prawda? Co ja poradzę, że moja shipperowska dusza akurat wtedy się odezwała!? ._. W każdym razie ta dwójka w opowiadaniu póki co się nie pojawi razem...chociaż, zawsze mogę...Dobra, za bardzo w marzenia odpływam. Zaczęłam czytać drugą część igrzysk - W Pierścieniu Ognia. Książkę dostałam zaledwie wczoraj, a już dzisiaj doczytałam do dziewiątego rozdziału. Jest całkiem fajna (mordują się *o*), ale najbardziej wyczekuję, aż zaczną się właściwe walki. Bo póki co miłosne rozderki Katniss (oczywiście przeplatane z akcją, dla której to czytam <3) wydają się irytujące (Gale powinien zginąć na tym słupie, ale nie - po co, ktoś go uratuje >.>). A wy nie wiecie, o czym piszę. xd 

Na koniec "ogłoszeń" napiszę o tym, co moja one-shot'owa wena wymyśliła. Pamiętacie rozdział z paring'em GaLe (Gajeel x Levy)? Obecnie piszę taki z GruVią, a w planach mam NaLu. Oczywiście mają tylko krztę właściwego romantyzmu - tubylcy i dzieciaki z aparatami do zdjęć się nie zaliczają w taką kategorię, prawda? O tym drugim wcześniej wspomniałam - tak, telefony komórkowe w świat FT się nie zaliczają...  

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział XXVII

Rozdział XXVII "Maskarada"
Wołania Erzy, by zwolniła i poczekała na nic się nie zdawały - Mirajane nie zamierzała się zatrzymywać. Jedyne, czego teraz chciała, to dojść do tego zamku, znaleźć drani z Tartaros oraz pomścić ich wszystkich. Swoje rodzeństwo i tych, którzy polegli. Może nawet i tych, którzy sami zostali skrzywdzeni, przyłączając się do mrocznej gildii? Nie czuła nawet zmęczenia, choć przez nie - które postanowiła zignorować - wstrzymała bieg na tyle, że kilkanaście minut zajęła jej droga do wieży. Jakim cudem Erza jeszcze jej nie dogoniła? Mogła zawsze użyć jedną ze swoich zbroi, na przykład Zbroję Lotu...wtedy chyba nawet Dusza Szatana Mirajane nie dałaby rady...

Pierwszą zmianą, jaką zauważyła, było niebo. Wcześniej, przykryte przez korony wysokich drzew, nie zauważyła, jak księżyc zastąpiło poranne słońce, a chmury stały się kolorowe, odkrywając przeszyty "pomarańczą" nieboskłon, z ledwie migającymi, ostatnimi gwiazdami. Także krąg magiczny, cofający czas - bo chyba tylko taki efekt mógł mieć - powoli zanikał. Przypominał tylko słabo zarysowany, blady malunek, zarysowany niezbyt dobrą kredą. Wiatr zawiał, Mira przyjrzała się dokładniej wieży. Zdała sobie sprawę, jakim wielkim absurdem było przychodzenie tutaj. Przecież najprawdopodobniej nikogo tam już nie ma...skoro wiedzą, że ktoś odkrył ich bazę główną, zapewne są w drodze do innej kryjówki. Pacnęła się dłonią w czoło, kucając i ukrywając twarz pod "tarczą" jasnych loków.
...
Kolejny podmuch wiatru...
Podniosła głowę. Miała wrażenie, że kogoś słyszała...a nawet widziała. Niebieskie oczy powędrowały przez dokładnie każdy kąt tego otoczenia. Zaczęła wstawać, aż ponownie upadła na ziemię. Tajemniczy osobnik w czarnym, satynowym płaszczu z jaśniejszym kapturem ze skóry uderzył ją najmocniej, jak tylko potrafił w plecy. Był niezmiernie szybki i natychmiastowo po ciosie znalazł się przed czarodziejką, zadając kolejny atak. Tym razem pięścią w twarz. Mirajane nie potrafiła w tym momencie sama się obronić, wróg był zbyt zwinny, by mogła sama zaatakować. Triumf zaczął się dopiero, gdy znalazła na tyle wolnej chwili między uderzeniami, żeby przejąć podstawową formę Duszy Szatana. Silna fala sprzyjająca przemianie odepchnęła mężczyznę w złotej masce - bo tak wyglądał - który nie opadł na ziemię, a w ostatniej chwili kucnął, metr dalej od "Demona Miry". W takim stanie nie przypominała już tej przyjaznej barmanki z Fairy Tail. W oczach nienawiść praktycznie płonęła, a zaciśnięte w pięści, zielonkawe szpony zaczęły okładać przeciwnika. Gdyby tylko to robiło mu jakąś krzywdę...
 - Eliksir Siły... - wysapał w "przerwie" pomiędzy atakami z obu stron. Oczy Mirajane rozszerzyły się...wydawałoby się...że znała ten głos...nawet, jeżeli jest przyćmiony przez maskę, sprawiającą, że stawał się coraz niższy i bardziej "mechaniczny", niczym u robota - Sprawia, że wytrzymałość jest zwiększona... - chociaż ta mechaniczność nie wyzbywała go od odczucia zmęczenia. Mimo to, ten dziwny człowiek był w stanie walczyć. Także uniki każdego z obu pojedynkujących się w zupełności starły resztki magicznego kręgu, pozostawiając tylko kilka części.
 - Nie możliwe... - demoniczna forma zszokowanej Miry, cofającej się w tył i wpadającej plecami na drzewo zaczęła zanikać. Wpierw pojawiały się pojedyncze przebłyski ludzkiej postaci, aż moc całkowicie zniknęła. Zamaskowany zbliżał się, unosząc do góry rękę. - Nie możesz...być...
 - Żegnaj, Mirajane. - odparł bez uczuć, zamachując się do ostatecznego, magicznego uderzenia. W tej krótkiej chwili Strauss dostrzegła, jaka to magia. Dostrzegła, kim ten człowiek naprawdę jest - i nie mogła w to uwierzyć...A teraz...zginęłaby, gdyby nie nagła pomoc pewnej osoby. Ta osoba zeskoczyła z drzewa, odpychając wroga w bok silnym kopnięciem. Uzbrojona, szkarłatkowłosa kobieta, trzymająca miecz.
 - Erza? - odsunęła się niepewnie od drzewa, zerkając na niedoszłego zabójcę. Scarlet nie czekała na dalszy rozwój sytuacji i na nowo zaczęła walkę.
 - Biegnij do ich siedziby, została jedna! - krzyknęła w trakcie, dając Mirze czas na akcję. Kiwnęła głową, podchodząc do kamiennej ścianki wieży. Tak, jak to robiła Levy - osunęła w tył jedną z cegieł, otwierając sobie dalszą drogę. I czym prędzej zbiegła schodami w dół. Zadziwiające, że w tak krótkim czasie zdołała zapamiętać układ korytarzy, prowadzący do tajemniczej komnaty zebrań gildii. Na końcu korytarza - w miejscu, gdzie wcześniej stała ściana ze szparką - znajdowała się tylko pustka, robiąca za przejście do sali głównej. Tym razem nie była tam sama - towarzyszyła jej bowiem ostatnia z drużyny Tartaros, ta, która nie zdołała jeszcze z nikim walczyć. Kobieta o czarnych włosach, z niebieskimi oczami i w mrocznej kreacji, w której skład wchodził zakrywający twarz, przezroczysty welon. Jasne światło z kuli energii na środku komnaty odbijało się od srebrnej bransolety na lewym ramieniu kobiety.
 - Mirajane...minęło sporo czasu, prawda? - spytała łagodnie, dotykając dłonią swój policzek. Mira pokręciła głową niedowierzająco. Nie wiedziała, czy to fikcja, czy rzeczywistość. - Niczym smok odnajdujący swe zaginione dziecię...Tajemnica Smoków zawsze mnie intrygowała. Czuję, jakbyśmy my były wśród nich...Nieprawdaż? - spojrzała w oczy tajemniczej czarodziejki, mimo odległości, jaka je dzieliła. Wyszeptała to jedno słowo...
 - Mama?
~ * ~
Nie spodziewała się, że ten zamaskowany gość może być aż tak wytrzymały - żadna z jej najlepszych zbroi nie robiła nic, poza zadawaniem kilku zadrapań. Co z nią natomiast? Cóż, on sam sprawiał wrażenie, jakby jej zranić nie chciał. Ta rana na policzku po rzuceniu przez niego czymś ostrzejszym nie sprawiała problemu, poza nieustannym pieczeniem. Nie wyglądała też, jak robota eliksiru, z których on korzysta.
 - Kim Ty w ogóle jesteś? - spytała w końcu, przechodząc do "zbroi" w postaci Japońskiej Wojowniczki. Mimo, iż zapewniała małą obronę - bo czerwone, luźne spodnie i bandaż, służący za bluzkę takiej nie zapewnią - zawsze używała jej w poważniejszych bitwach. Człowiek w masce nie odpowiedział. Erza biegła przed siebie z kataną, i nim mężczyzna zdążył uciec, uderzyła złote zakrycie rękojeścią miecza, powodując jego upadek. Mroczny Mag kucnął, dłonią zakrywając twarz. Jakby bał się ukazania swojej tożsamości. Maska opadła na ziemię, on podniósł głowę. Podobnie, jak Mira, tak teraz Tytania nie dowierzała. Te rudawe włosy, śniada cera i zarost - oraz normalnie ciepłe i przyjazne, czarne oczy, teraz zimne, niczym stal. - Gildarts?
~ * ~
- Ten mężczyzna w masce... - Mirajane rozpoczęła rozmowę, zeskakując powoli na dolne piętro i podchodząc bliżej Thalii. Ta tylko cierpliwie stała i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. - ...to Gildarts, prawda? - dokończyła, splatając dłonie z przodu i spuszczając głowę. Nie widziała w niej wroga. Pamięta jeszcze, jaka Thalia była. I szczerze mówiąc, po dzisiejszym dniu nie wierzyła już w nic. - Twoja sprawka?
 - Prawdziwa matka powinna być z córką szczera...Rodzinne więzi tylko to może utrzymać, gdyż kłamstwo jest owocem braku dumy i nadziei... - odpowiedziała szeptem, przechadzając się dookoła - Tak. To sprawka jednej z moich dwóch, potężnych Dusz. Pamiętasz chyba, jak Cię uczyłam, prawda? Jak wspólnie pokonałyśmy Twojego pierwszego demona, a ja dałam ci jego duszę, byś mogła praktykować? Elfman...och, on odziedziczył swoją bestię po ojcu. Lisanna...ona zawsze była najbardziej pokojowa i optymistyczna z was. Jak taki mały anioł, potrafiący poprawić humor. - uśmiechnęła się szerzej, lecz na krótko, spoglądając na córkę - Czasami naprawdę tęsknię za wami.
 - Ty...umarłaś... - zacisnęła dłoń w pięść, powstrzymując złość. Wciąż mówiła spokojnie, lecz coraz bardziej się jąkała. Pamiętała dokładnie ten moment. Widziała, jak Thalia wydaje z siebie ostatni oddech.
 - Tak. Umarłam. - oznajmiła natychmiastowo, kontynuując zataczanie koła - Ale...cóż, jakby na to nie spojrzeć, Tartaros uratowało mi życie...I sprawiło, że jestem lepszym człowiekiem. A Gildarts? Spotkałam go całkiem przypadkowo, podobno jest najsilniejszym mężczyzną, o ile nie ogólnym Magiem w Fairy Tail. Wystarczyło kilka słów hipnozy, by stracił głowę i stał się jednym z nas...

Mirajane nie wytrzymała. Podeszła do swojej matki, uderzając ją w twarz z otwartej dłoni. Wokół dziewczyny pojawił się błękitny płomień. Rozpoczęła przemianę...
~ * ~
 - Wreszcie się ocknąłeś.
Otworzył oczy, mrugając kilka razy i majacząc jakieś słowa. Nic nie pamiętał...jedynie to, że wyruszył na zleconą przez Makarov'a misję...Szedł lasem, zaatakowała go grupa ludzi...I teraz nagle wybudził się tutaj. Jeszcze bardziej zdziwił go widok Erzy, siedzącej obok po turecku, z wyprostowaną postawą. Zauważył, że leży, opierając głowę o drzewo. Przed nim stała wieża, ale co najdziwniejsze było, to jego ubiór. Satynowa, czarna szata, doszyty skórzany kaptur oraz pasek przypięty dookoła talii, zawierający kilkanaście fiolek z eliksirami.
 - Co się dzieje? - mówił niepewnie i niewyraźnie, z lekkim zachrypnięciem, jakby nie mógł się odzywać przez dłuższy czas.
 - Nic nie pamiętasz? - odezwała się szkarłatnowłosa ze spokojem, przechodząc do luźniejszej pozycji. Usiadła obok Gildarts'a, opowiadając mu całą tą "przygodę", poczynając od początków. Całość układała się w jedno: został "opętany". Sam nie wiedział, przez co...na pewno przez kogoś z Tartaros.
 - Jedyne, co pamiętam, to moją drogę powrotną z misji. Spotkałem jakąś kobietę, o czarnych włosach i niebieskich oczach...Odpicowana, jakby szła na jakiś wielki bal lat dziewięćdziesiątych. - zaśmiał się, natychmiastowo na nowo się nadymając - To chyba była moja była, Lyrza. - dodał mniej entuzjastycznie, a bardziej ponuro - To była jedna noc, byłem pijany i...
 - Nie chcę znać szczegółów. - przerwała Erza, powstając - Powinniśmy wracać do wioski, reszta pewnie się martwi. - w odpowiedzi, Gildarts jedynie skinął głową. Odeszli, podczas gdy na ziemi wciąż leżała błyszcząca w słońcu, złota maska...
~ * ~
Wszystko wydawało się wracać do normy...sęk w tym, że tylko wydawało. Levy i Gajeel powrócili na górne piętro gościnnego domu, zastając tam praktycznie wszystkich mieszkańców wioski. Wśród nich najbardziej w oczy rzucali się Magowie z Fairy Tail, Ci ranni oraz Ci jedynie zmęczeni. Gajeel jednym rykiem zdołał wygonić ich wszystkich, natomiast Levy podeszła do Lisanny, sięgając po antidotum. Jej stan był jeszcze gorszy, niż poprzednio. Po piżamach pozostały jedynie zakrywające najważniejsze miejsca strzępki - jej ogólna postura zwiększyła się oraz nabrała innych kolorów. Tylko twarz odróżniała się od czarnej, jak węgiel skóry, pokrytej szkarłatną sierścią. Jeden łyk płynu zabranego z siedziby Tartaros rozpoczął cały proces uleczania. Stopniowo Lisanna powracała do normalnej postaci. Także Elfman przestał się bać. A to za sprawą Natsu, triumfalnie stojącego opartego o ścianę, z dłońmi w kieszeniach. W kącie pozostawione zostały szczelnie związane Yin i Yang, z czego pierwsza z nich łypała groźnym spojrzeniem na każdego. Gray, Wendy i Exceed'y niedawno wróciły z Lucy, której rany zostały już opatrzone i uleczone przez Smoczą Zabójczynię. Teraz przyciskała do siebie ten medalion z szafirem, który otrzymała od Elyon w podziemiach tawerny należącej do Torpig Nightmare. Juvia tuliła się do Gray'a, próbującego ją od siebie odciągnąć - cała ta akcja z opętaniem najwyraźniej pozostawała dobrym lekiem na ten ból głowy, który dokuczał jej całymi tygodniami...albo przeszedł on na Levy, której Gajeel natychmiastowo po uleczeniu Lisanny kazał się położyć. Nie będzie mu się przecież przeciwstawiała...i tak zasnęła na jednym z łóżek, z leżącymi na niej, równie zmęczonymi Exceed'ami. Uroczy widok...i Gajeel sam zaczął uderzać głową o ścianę, znowu przeklinając swoją osobowość...Tak, właśnie znowu...

Najbardziej zadziwiające było jednak ostatnie wejście - Erzy, ciągającej za sobą wykończonego Gildarts'a. Kilkoro ludzi na zewnątrz zaczęło krzyczeć, co oznacza, że w drodze coś zniszczył przez swoją magię. Tytania rzuciła nim o zwolnione przez Elfman'a łóżko, krzyżując ręce.
 - Długa historia. - oznajmiła, siadając na krześle. Lisanna rozejrzała się dookoła, zauważając brak jednej osoby.
 - A gdzie siostrzyczka Mira? - ostatecznie odpowiedzi na to pytanie nie uzyskała. W całej okolicy rozległ się morderczy ryk, dochodzący z lasu. Erza, Gray, Natsu i Gajeel stanęli przy oknie, przypatrując się morderczej ilustracji. Ludzie chowali się tam, gdzie tylko się dało. Kilka domów zostało już zniszczonych przez bestie. Było ich może z dziesięć, a każda miała czarną barwę, przyćmioną szkarłatną sierścią i oczami, przykrytymi rządzą krwi.
~ * ~
Gdzieś tam w przyszłości, na podwórku w świetle zachodu słońca znajdowała się trójka dzieci i jedna dorosła osoba. Przed drewnianym, dość sporym domkiem między niskimi drzewami, wszyscy szykowali się do wspólnego zdjęcia. Kobieta miała czarne włosy, niebieskie oczy oraz jasną, różową sukienkę na ramiączkach. Dzieci zaś przypominały swoje kompletne przeciwieństwa: najstarsza córka przypominała buntowniczą gotkę, a najmłodsza małoletnią dziewczynkę w różowej koszuli. Syn był, niczym dziecko z wyższych sfer w swoim ciemnym garniturze. Wszyscy jednak wyglądali na jedno: na szczęśliwą rodzinę. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I believe, I can write! 

I tak po recenzji przychodzi pora na nowy rozdział - i, jak obiecałam, wyjaśniłam tożsamość zamaskowanego Maga. Spodziewaliście się, kim on będzie, czy wręcz przeciwnie - nawet wam to do głowy nie przyszło? Obstawiam raczej to pierwsze. ;> Jednocześnie dowiadujemy się, kim dla Thalii jest Mira...i reszta. 
W kwestii spraw osobistych - cóż, przeczytałam już "Igrzyska..." i obejrzałam ekranizację. Książka lepsza, chociaż film też niczego sobie - gdyby tylko nie pominięcie kilku faktów. I nie było Cato x Clove. :-( Ale kończę już wydawanie "żali", bo to w niczym nie pomoże. Kolejny rozdział jeszcze w tym tygodniu. Na koniec wspomnę, iż mam pewną wenę na paring NaLu - a jak to było przy one-shot'cie z GaLe, i to opowiadanie nie byłoby do końca romantyczne...Myślicie, że w Magnolii mogłyby być telefony komórkowe? Bo jak nie, to znowu wprowadzę "magiczny aparat"... 

piątek, 15 marca 2013

"Fairy Tail: Kapłanka Feniksa" - recenzja

UWAGA: Recenzja ta może zawierać spoilery, dotyczące opisywanego filmu. Odradzam zatem czytanie tym, którzy chcą oglądać bez znania niektórych "szczegółów".

http://web.hi10anime.com/wp-content/uploads/2013/03/fairytailmovie.jpg 
Główna obsada pierwszej ekranizacji - czy to właśnie
takie postaci w niej widzieliście? 
         Jakie zazwyczaj są filmy na podstawie wszelakich Anime / Mang? W mniemaniu fanów - zdecydowanie lepsze od właściwego kanonu. Ładniejsza kreska, bardziej zaskakująca fabuła, czy też główni bohaterowie, na których patrzymy lżejszym okiem - są różne preteksty. Fairy Tail: Kapłanka Feniksa jest pierwszą pełnometrażową produkcją na podstawie serii Hiro Mashimy - już przed premierą miał wysokie oczekiwania. Choćby najmniejsza wzmianka o wyglądzie kadrów, postaciach, czy akcji, jaką będziemy mieli okazję oglądać, zachęcała zwolenników Fairy Tail do obejrzenia całości. Wymysłów na temat premiery było coraz więcej - nie dziwne, skoro po ukazaniu filmu w Japonii pod koniec zeszłorocznych wakacji musieliśmy czekać aż do lutego tego roku na angielskie napisy. Co gorsza - tłumaczenie na rodzimy język. Ostatecznie jednak doszło do tego, że i my możemy cieszyć się seansem Kapłanki... Czy fanom rodzimego Anime / Mangi spodoba się pierwsza kinówka? 
http://media.animevice.com/uploads/1/18405/529403-natsu_and_lucy_fairy_tail_movie_promo_art.jpg 
Przyznać się, czy jest choć jedna osoba, której
nie rozczuliła ta scena?  
            Akcja osadzona jest w roku X791 - nie wiadomo dokładnie, w którym obrębie czasu dzieją się przedstawione wydarzenia. Poza prologiem - na ponad czterysta lat przed właściwą fabułą, w którym mamy okazję poznać główną bohaterkę. Młodą dziewczynę, imieniem Eclair - tytułową "Kapłankę Feniksa". Po opening'u przenosimy się do teraźniejszości, gdzie od razu kontaktujemy się z dobrze już znanymi postaciami - Drużyną Natsu, wykonującą najnowsze zlecenie. Sęk w tym, że...nie wszystko idzie zgodnie z planem. Poszukiwany przywódca pokonanej szajki złodziejskiej ucieka, natomiast "Wróżki" nie otrzymują obiecanej zapłaty. Obchodząc się ze smakiem, powracają do kwatery - i tutaj niespodzianka, bowiem nie jest to tawerna, zajmowana przed Wielkim Turniejem Magicznym. To ten sam budynek, w którym wszyscy zbierali się przed kłopotliwym przeskokiem czasowym. Lucy Heartfilia nie ma jednak ochoty na całodzienną orgię, stłumiona codziennymi sprawami - bo co może zakłócać jej codzienne życie, jak nie kłopoty z czynszem? Wszystko ostatecznie sprowadza się do tego, że spotyka słabnącą na drodze Eclair - zaprowadza ją do Fairy Tail, rozpoczynając tym samym całą historię...
http://i.imgur.com/G83Fkcr.jpg
 Nie ma to, jak pogawędka grupy przyjaciół
przy ognisku...
            Zacznę może od fabuły - najważniejszej części, zaraz obok grafiki, do której przejdę w dalszej części recenzji. Szczerze mówiąc - sama nie wiem, co o niej powiedzieć. Z jednej strony nie jest czymś, czego nie da się od razu przewidzieć - całkiem przypadkiem to akurat Lucy spotyka Eclair, potrzebującą natychmiastowej pomocy. Dobro zwycięża nad złem...i tu pojawia się druga strona. Trzeba przyznać, iż w niektórych momentach - a zwłaszcza w końcówce - nie spodziewałam się danego obrotu spraw. Teraz przejdę do wątków pobocznych - mniej ważnych szczegółów, od których zależy dalszy seans. Mają dwa warianty - mogą umilić oglądanie, bądź wręcz przeciwnie, pogrążyć film do samego końca. Komedia sprawdziła się całkiem-całkiem - zwłaszcza, gdy nasi "ulubieńcy" zwiedzali nieznane im miasto. Nie brakowało zakupowego szaleństwa Erzy, objadających się do szaleństwa Natsu i Happy'ego, czy też ekshibicjonistycznych zachcianek Gray'a - ostatecznie zakończonych słusznym spotkaniem z prawem. Niestety tutaj pojawia się pierwszy minus - fan serwis. W Mandze, a zwłaszcza w Anime spotykamy się z nim niemalże w każdym odcinku. Skąpe ubrania, nawet ich brak może być codziennością, co nie koniecznie wszystkim ma się podobać. Podmiana Erzy jest jeszcze bardziej "prowokacyjna", niż we właściwej serii, nie wspominając już o ręczniku Lucy, ustalającym swoją własną grawitację.
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjn-aT5NDUy530hXgwBm8joUjqPGo45AGz2um-9KTJPyQNe59LkLHLXjGAxkqbBZnqkscuNjDyCj7eCAzL15-Z7vZVQKCS2XEk1eGnhrsIgSKB94P1FIQ55X5wtui_zXgEl7KJDsnm0Kfs/s1600/FT-Movie+1.jpg
 Czyżby Erza faktycznie była aż tak zdesperowana
do zostania Panną Młodą?
          I teraz przychodzi pora na wcześniej wspomnianą grafikę - bywa tak, że w pełnometrażowych seriach różni się ona od podstawowej. A i Fairy Tail... nie jest wyjątkiem. Początkowo ciężko przyzwyczaić się do nowego rodzaju kreski - przyznam nawet, że po ujrzeniu pierwszego trailera miałam wrażenie ujrzenia karykatur postaci. Niemniej jednak przyzwyczaiłam się po dalszych spoilerach, bądź kadrach. Trzeba nawet przyznać - niektórzy wyglądają korzystniej, niż w rzeczywistości. Nie tyczy się to wszystkich - bo niekiedy pojawiają się ludzie z mniejszymi rolami, wykonani dość...szkaradnie. Nie ominęło to kilku z głównej kadry - na przykładzie taki Gray, którego umięśnienie zostało przesadzone do granic możliwości. Wątpię, by zapewnił sobie przed właściwą akcją operację plastyczną klatki piersiowej. Bardziej spostrzegawczy zauważą także, iż kolory kilku osób są inne. Tutaj za "podstawkę" wezmę Laki - w Anime przedstawiono ją, jako kobietę z liliowymi włosami w czerwonej sukience. W filmie zaś są to barwy ciemnego fioletu i błękitu. Nie trudno taką zmianę zauważyć. Co zasługuje jeszcze na plus, to przedstawienie magii i ogólnych walk. Pojawia się coś, za czym widzowie Anime tęsknili...a mianowicie krew. Tutaj dosłownie leje się strumieniami - nawet w prologu. 

Polubiliście postać Eclair? Mogłaby w waszym 
mniemaniu dołączyć do Fairy Tail?
         Muzyka - jeden z większych atutów Fairy Tail. Znane nam już połączenie baśniowych elementów z mocniejszymi brzmieniami okazało się odpowiednie dla tej produkcji. Także tutaj ścieżka dźwiękowa jest na wysokim poziomie. Japoński dubbing także - bo choć nie jestem jego szczególną zwolenniczką, zebrałam się na jego wysłuchanie i szczerze powiedziawszy, wyszedł całkiem dobrze. 
http://i4.ytimg.com/vi/afcdB3MBnM4/0.jpg 
Ci, co oglądali film, mieli okazję ujrzeć nową zbroję
"Tytanii" - jak się prezentowała?          
Co się tyczy nowych postaci? Eclair po dłuższym zapoznaniu przypadła mi do gustu - myślałam, że będzie jedną z tych wykrystalizowanych dziewczyn, idealnych w każdym calu. I lubianych przez główne postacie. A tutaj zdziwienie, Eclair wcale nie jest taka sympatyczna - nawet, jeżeli nie posiada większości wspomnień, zachowuje na swój sposób "pazur". Zwłaszcza, gdy mówi Lucy o swoich poglądach, wobec ludzi ciekawskich i władających magią. Główni przeciwnicy charakteryzują się już nieco gorzej - najmniej spodobał mi się książę, chcący początkowo tytułowego feniksa wskrzesić. Pustość, pycha i nic więcej. Cieszę się z pięknego przyłożenia mu w twarz w którymś momencie. Z "drużyny złych" także urzekł mnie zamaskowany mężczyzna, walczący z Gajeel'em - sęk w tym, że nie zapamiętałam ich imion. Ogółem jednak reszty nie polubiłam - ich "lider" to typowy czarny charakter, chcący po prostu zwycięstwa, a i tak odnoszący porażkę. Posiadaczka Podmiany przypomina plastikową lalkę z dzieciństwa w gorszym wydaniu, a używający broni palnej...sama już się gubię w tym, co sobie myśli.
http://images.wikia.com/fairytail/images/b/b2/Eclair_under_tree.jpg
         Reasumując: cały film ogółem jest zrobiony na dobrym poziomie. Do kreski można się przyzwyczaić - choć nie jest szczególnie zachwycająca. Fabuła potrafi raz porządnie zaskoczyć, lecz raz załamać, mimo wszystko na podium wybija się ścieżka dźwiękowa. Nowe postacie - nie są złe, ale niektóre mogłyby być lepsze. Polecam wszystkim fanom Fairy Tail.

Plusy:
 - Dość zaskakująca fabuła.
 - Główna bohaterka, przypadająca do gustu.
 - Ścieżka dźwiękowa. 
 - Ładnie przedstawione sceny walk. 
Minusy:
 - Pokrzywdzenie kreski niektórych postaci.
 - Niekiedy przegięty humor (np. fan serwis).     

środa, 13 marca 2013

Rozdział XXVI

Rozdział XXVI "Księżniczka Lena"
Z lasu dochodziło coraz więcej odgłosów. Odgłosów walki, które Gajeel całkiem dobrze już znał. I w pewnym sensie żałował, że nie błąkał się tak teraz pośród drzew, przypadkowo napotkując wrogiego maga, którego z pewnością by pokonał. Zaśmiał się tradycyjnie, chodząc z dłońmi w kieszeniach płaszcza dookoła. Lisanna i Elfman mieli zapewnioną praktycznie wzorową opiekę - ciągle ktoś wchodził i wychodził z domku gościnnego. Szkoda tylko, że pałętało się tam o wielu ludzi za dużo, by sam rozsiadł się wygodnie w salonie, odpoczywając. Robiło się coraz chłodniej, nawet dla niego. Na swój sposób też samotnie - na szczęście z lasu wyłoniła się pierwsza grupa, a mianowicie Wendy, z lecącymi za nią Exceed'ami.
 - I co, Młoda? - spytał, podchodząc bliżej. Najwyraźniej dziewczynka nie natrafiła na nikogo z mrocznej gildii - praktycznie zero ran, zupełnie tak, jak przed wyjściem. Pokręciła głową w przeczeniu, splatając ze sobą dłonie za plecami. Po chwili stwierdziła cicho, iż powinna zajrzeć do rodzeństwa Strauss, odchodząc. "Koty" przystanęły na ziemi, z zamiarem wyjaśnienia całego zajścia w lesie.
 - Tam, gdzie patrolowaliśmy, były praktycznie same pustki. - oznajmił Lily, ze swoją tradycyjną odwagą w żołnierskiej pozycji na baczność. Carla wywróciła oczami, przystając w podobnej pozycji, jak wcześniej Wendy. Potwierdziła słowa kociego przyjaciela, natomiast Happy przerażony zaczął nawoływać Natsu. Ufał bowiem, iż słyszał jego krzyki co jakiś czas. I tak też stało się chwilę później, z tą różnicą...że dochodziły one z pobliskich krzaków. Wszyscy zgromadzeni na "dziedzińcu" miasta podeszli tam, powoli odsuwając od siebie gałęzie...i dostrzegając, co tam tak naprawdę miało miejsce. Salamander skakał, niczym porażony - dosłownie i w przenośni - wykrzykując swój ból. Gray próbował go powstrzymać "metodą siły", przez co wkrótce sam przypadkowo dotknął szczątki leżącego na ziemi paralizatora. Juvia, wybudzona z nieprzytomności zaczęła szybko przepraszać za to zajście, zatajając fakt, kto rzucił ten przedmiot w krzaki. Gajeel miał w tej chwili ochotę użyć swojej magii,by na moment zamknąć oczy i nie musieć znosić tak żałosnej chwili. "Wybawiły" go dopiero kolejne powracające w postaci Erzy i Mirajane. Poprzednia grupa orientalnie się uspokoiła, w obawie przed gniewem Tytanii. Obie wydawały się przybite, lecz gotowe do walki.
 - Levy zniknęła! - na dźwięk tych słów z ust Mirajane, Gajeel powrócił do rzeczywistości, dokładniej przysłuchując się rozmowie.
 - Mira mówiła, że szukały księgi z antidotum dla Lisanny. - dokańczała szkarłatnowłosa za przyjaciółkę, spokojniejszym tonem - Rozdzieliły się, gdy ktoś ogłuszył ją i zamknął w lochach. Zdołała się uwolnić, po Levy jednak nie było śladu.
 - Ponad to przy wieży ktoś narysował dość spory krąg magiczny. - ciągnęła Mirajane, chwytając się jedną dłonią za ramię i spoglądając w bok ze zmartwieniem. Obwiniała się o to wszystko - gdyby tylko była wtedy bardziej czujna... - Próbowałyśmy go zetrzeć. Bez skutku, ta osoba musi posługiwać się potężną magią. Ufam, że Levy znalazła coś na nich, dlatego tak nagle zniknęła... - urwała, odważając się, by spojrzeć w twarz przyjaciołom - Musimy ją odnaleźć... - wszyscy przytaknęli. Poza Gajeel'em, tkwiącym wciąż we własnych myślach. Chciał zaangażować się w poszukiwania, i to nawet bardzo. Ale nie mógł - w końcu był "Gajeel'em", prawda?

Za nimi rozległy się kolejne szelesty - pierwsze, co przyszło na myśl, to kolejna powracająca grupa. Jakimż to szokiem był dla nich widok Levy, wyłaniającej się z cienia? Ogromnym. Mirajane prawie rozpłakała się ze szczęścia - w końcu mogła odrzucić na bok tamtejsze troski. Gajeel miał ochotę rzucić się na szyję "brzdąca", czego nie zrobił z wiadomych już powodów. Dodatkowo pocieszający był fakt, iż do stroju McGarden przypięty był flakon, prawdopodobnie z antidotum. Niestety i coś tą radość musiało przerwać - a mianowicie Gajeel, zauważając, iż jego przyjaciółka ma...dziwnie nieobecny wzrok. Ogółem wyglądała inaczej, i teraz nie tylko on to dostrzegł. Levy wydawała się dziwnie wyblakła - jakby upłynęło z niej całe życie. Skóra, włosy...nawet ubranie wydawało się szarawe. Tylko oczy świeciły liliowym fioletem, z iskierkami błysku księżyca. Natsu wysyczał rozzłoszczony imię "Yin".
 - To jej sprawka. - dorzucił, rzucając się ponownie w głąb ciemnej "puszczy" - Dokopię jej w tą walniętą twarz! - wrzasnął, powodując, że z drzew odleciały wszystkie latające stworzenia. Gray nie dał łatwo za wygraną i sam pobiegł za nim. Juvia kulejąc, zaczęła iść do domu gościnnego, z którego natomiast wyszła Wendy.
 - Muszę odnaleźć panią Lucy! - to były jej jedyne słowa wyjaśnienia. Nie wystarczyły lecącej za nią Carli. A za Carlą poszli Happy i Lily. Gajeel spojrzał na Erzę i Mirajane - z nadzieją, że wiedzą, co stało się z Levy. Te wydawały być się tak samo bezsilne, jak on. Bez słowa ruszyły w kolejną już drogę, tym razem z powrotem do ruin zamku - może to wina tego dziwnego kręgu, który tam widziały? Mniejsza, teraz liczyło się to, co on musiał zrobić. Mianowicie rozmowa - w najgorszym przypadku walka - z "Levy". O ile to była jeszcze ona...I jak niby miał jej przemówić do "rozsądku"? Nie należał do negocjatorów.
 - Nie jesteś tym brzdącem. - stwierdził po dłuższej obserwacji. Z Levy było coś nie tak - zareagowała nad zwyczaj...dziwnie, jak na nią. Wywróciła oczami, prychając coś pod nosem i dysząc...prawie, jakby w ogóle nie była człowiekiem. No właśnie - oczy. Jak to możliwe, że nagle zmieniły kolor z fioletu na płynne złoto, pasujące prędzej do leśnego zwierzęcia? 
 - Brzdącem? - powtórzyła głosem...który nie należał nawet do niej. Ton Levy był spokojny, przyjazny, lecz inteligentny, lekko piskliwy. A ten? Niezwykle poważny, pełen nienawiści do wszystkiego, co istniało. Z własną osobą włącznie. - Więc tak się teraz określa księżniczki? - dodała, całkowicie dezorientując Gajeel'a. Księżniczki? Jakiej księżniczki? O czym ona do cholery gada!? - Współcześni ludzie są...jak to Yin określiła... - Więc jednak ta banda debili z Tartaros ją dorwała, hmm? - ...spokojni inaczej. Rozumiem już, dlaczego pozwoliła mi w końcu na walkę. - oddaliła się kilka kroków, następnie wznawiając nagły bieg i niczym wściekła, nienormalna osoba naskoczyła na Gajeel'a. Żelazny Smoczy Zabójca ledwie odskoczył w lewo, unikając ataku z zaskoczenia - widok po odwróceniu się należał do tych ohydniejszych. Levy - a właściwie to coś, co ją opętało - przestało przypominać człowieka. Futro porastało drobne ciało coraz szybciej i szybciej, a postura z ludzkiej stawała się zwierzęca. Zęby przemieniły się w wystające kły...nie była już sobą.
 - Bez kitu! - wrzasnął Gajeel, wskazując zszokowany na siedemnastolatkę. Coś tam w nim się nawet zasmuciło...Znowu myśli o niepotrzebnych rzeczach. Skup się, Redfox! Długo nie pobył w takiej pozycji, bowiem wilkopodobne stworzenie rzuciło się do ataku. Pozostawało szybkie i zwinne, jego ataki były potężne, nawet jak na zwierzę. Albo raczej jej...Gajeel! - Miecz Żelaznego Smoka! - prawa dłoń została porośnięta żelaznymi łuskami, tworzącymi swoją strukturę na tą przypominającą miecz. Jakoś bronić się musiał...ale nie zrani przecież Levy. W końcu to jego "towarzyszka z gildii", prawda? Jeżeli nie chciał jej atakować, to chociaż powinien się jakoś obronić...
~ * ~
Biegła, ile tylko mogła...i zbyt długo nie wytrzymała. W połowie drogi przystanęła, opierając się o konar pobliskiego drzewa. Ciągłe uspokajanie stanu Elfman'a oraz wstrzymywanie przemiany Lisanny okazało się bardziej męczące, niż podejrzewała. A i z tą dwójką, mimo, że stara się, jak może, robi się coraz gorzej - młodsza Strauss człowieka przypomina już tylko od pasa w górę, brat natomiast zaczął chować się pod łóżkiem...w obawie przed nieistniejącymi potworami, wytworami jego wyobraźni. Exceed'y miały o tyle łatwiej, że mogły latać.
 - Powinniśmy wracać. - Carla zignorowała całkowicie prośby Wendy, odnośnie dalszych poszukiwań. Dziewczynka zamachnęła tylko głową, jako brak zgody. Usiadła, nabierając powoli sił. Błoga chwila nie trwała zbyt długo, znowu nabawili się nieoczekiwanego gościa. Tym razem jasnowłosa kobieta, w futrzanym i białym, jak śnieg płaszczu zmierzała w ich kierunku. Uśmiechała się delikatnie, rumieńce zdobiły jej lekko opalone policzki. Gdyby nie fakt, że pod wpływem silnego powiewu wiatru jej płaszcz odkrył przypadkowo symbol białego pentagramu na prawym ramieniu, przypominałaby bardziej zwykłą, przyjazną kobietę.Wendy wstała w bojowej pozie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
 - Magowie z Fairy Tail? - łagodny głos dodał tylko pozór spokoju. W tej kobiecie musiało kryć się zło, tym bardziej, że zachichotała złośliwie, wskazując na symbol gildii, odkryty przez szmaragdową sukienkę dziewczynki ze złotymi i błękitnymi dekoracjami. Bo ten strój także uległ uwadze tajemniczej Yang z Tartaros. - Taki ubiór jesienią? Przeziębisz się, dziecko... - nikt nie ufał temu pseudo-troskliwemu tonowi. Exceed'y wymieniły spojrzenia, obmyślając plan. Z Aerą cała trójka wzniosła się ku górze, z błyskawiczną szybkością lecąc do Wendy. Jednym rytmem chwycili dziewczynkę za ramiona, dając także i jej możliwość lotu. Zatoczyli w takiej pozycji kilka obrotów, Yang tylko się temu przyglądała. Przewyższający przenieśli młodą Marvell prosto w stronę wrogiej czarodziejki, która sięgnęła ledwie widocznie do przypiętej z tyłu, skórzanej sakwy.
 - Ryk Niebiańskiego Smoka! - granatowowłosa wciągnęła powietrze najmocniej, jak tylko potrafiła, wypuszczając je w postaci magicznego wiru do Yang. Równolegle z nią, kobieta wyjęła dwie złote monety. Lśniły, niczym małe gwiazdki, unosząc się nad jej dłonią.
 - Jednak chcesz walki... - wyszeptała, przymykając oczy i tworząc magiczny krąg. O tym samym świetle, co wyciągnięte monety. - Przyzywam Anioła, który przynosi obronę i skruchę...Shīrudo! - kiedy atak Wendy trafił w wyznaczony cel, Yang...zniknęła. Zniknęła nie bez przyczyny, musiała użyć czegoś, co pomogło jej uciec. Dość szybko wyjaśniło się nawet, co jest tym powodem - z nieba słychać było nagły ryk oraz trzepot skrzydeł. Nad nimi unosił się potężny, kamienny stwór. Z twarzą i posturą orła, lecz skrzydłami bardziej przypominającymi te posiadane przez anioły. A stworzenia dosiadał nikt inny, jak Yang. - Dlatego nie lubię walczyć... - westchnęła, odgarniając do tyłu garść białych włosów - Anielska Magia. Piękna, lecz wyniszczająca...Może załatwimy to pokojowo?
 - Co masz na...myśli? - Wendy niepewnie podeszła bliżej zniżającego się "anioła", z którego Yang natychmiastowo zeskoczyła. Carla zawołała przyjaciółkę, z chęcią podlecenia do niej - Happy i Lily ledwie ją powstrzymali. Nie wiadomo, czy teraz daliby sobie z nią radę.
 - Cóż, z tego, co wiem, Yami poległ. Zostałam tylko ja, Yin i Thalia...tamtego w masce nie liczę. No wiesz, niezbyt honorowe, liczyć kogoś, kto nawet nas by pokonał...
 - Do czego zmierzasz!? - krzyknął Happy, ciągnąc za sobą resztę Exceed'ów. Yang ponownie zachichotała, podnosząc z ziemi jedną opadłą monetę i obracając ją w dłoni. Teraz była zniszczona i wyblakła, bez dawnej świetności.
 - Innym wydaje się, że to, co robimy jest bez sensowne... - kontynuowała nużąco. Cudem Magowie ze strony światła mieli ochotę tego wysłuchiwać... - Po co niby napadać wioskę i przemieniać bez powodu jej mieszkańców w bestie, które krążą dookoła tego lasu? - te słowa wstrząsnęły Wendy i resztą. O bestiach nic nie mówili! A może to one są zaginionymi mieszkańcami Komono? - Thalia poszukuje kogoś. I ten ktoś jest w waszej gildii. Powiedz, dziewczynko... - nachyliła się nad Wendy, spoglądając prosto w jej brązowe oczy. Niczym zahipnotyzowana, Marvell była gotowa powiedzieć wszystko. - Znasz kogoś takiego, jak Mi...
 - Yang! - czar prysł. Wendy zamrugała kilka razy, machając głową i padając na ziemię, bez jakichkolwiek sił. Jasnowłosa prychnęła coś, kierując się do niezwykle podobnej do niej Yin. Na co wychodzi - jej siostry bliźniaczki. Carla podbiegła do właścicielki, sprawdzając jej puls. Wydawała się zrozpaczona i zmartwiona, sama Wendy sprawiała wrażenie ledwo żywej. Na szczęście wciąż oddychała - to po prostu brak mocy magicznej. Oddychała miarowo, lecz niespokojnie, wstając powoli obolała i chwytając się za głowę. Anioł już dawno został odwołany.
 - Wiesz, że ten eliksir hipnozy już więcej nie zadziała? - zaczęła, zwracając się do siostry z wyrzutem. Wciąż jednak delikatnie uśmiechnięta...przerażające, i to bardzo. Yin nie miała powodów do radości, Yang w głębi serca też nie. - Coś się stało?
 - Wiedziałaś o wszystkim, i nic mi nie powiedziałaś!? - wykrzyknęła jej wściekła prosto w twarz. Fairy Tail tylko przyglądało się temu zdarzeniu, nie mogąc nic wskórać. - O śmierci Yami'ego, o wypuszczonych bestiach...Thalia kazała nam je utrzymywać. Zabije nas za to! - ostatnie zdanie zdjęło szczęście z twarzy Yang. Zastąpiły to nerwowe drgawki i nawrót płaczu. Bliźniaczka Bieli chwyciła się dłońmi za usta, uciszając łkanie. - W dodatku mówiłam Ci coś o Twojej magii, prawda? Nie możesz jej teraz użyć, nie ma wystarczającego powodu - wiesz, że stawką jest Twoje życie, gdybym Ci teraz nie prawiła wyrzutów, już dawno...
 - Tutaj jesteś!
 - Pan Natsu!? - Wendy i Happy ucieszyli się na głos swojego bliskiego przyjaciela. Dochodził z niedaleka. Yin przeklęła głośno, na co Carla natychmiastowo zakryła dziewczynce uszy. Na niewielką część wyskoczył Salamander, zionąc ogniem we wszystkie strony i podpalając najbliższe drzewa. Dyszał ze złości, wbijając wzrok w Yin oraz przerażoną takim obrotem spraw Yang.
 - Zapłacisz za to, co zrobiłaś Levy! - wykrzyknął, ponownie atakując. Obie bliźniaczki odskoczyły w górę, kończąc na odmiennych stronach "polany". Następny wybiegł Gray, zamiast walcząc, podszedł do Wendy, pomagając jej ustać w miarę prosto. Koty natychmiastowo do niego podleciały. Kiwnęli głową w zgodzie - musieli odnaleźć Lucy. Usunęli się natychmiastowo z pola walki, pozostawiając sprawę z Yin & Yang Natsu.
 - Ja będę walczyć! - rzuciło na odchodne Dziecko Mroku, sięgając po kolejny metalowy klucz z podobnymi do pnączy zdobieniami. Tym razem w miejscu malunku znajdował się prawdziwy diament. Gdy utworzyła czarny magiczny krąg, wskazując przedmiotem "bitewnym" w ziemię, kamień szlachetny został pokryty wewnątrz fioletowym pyłem. - Przyzywam Cię, Demonie Mroku i Cierpienia - De...
 - Zamknij się! - zamiast czekać na przywołanie zjawy, Salamander ot tak podbiegł do przyzywającej i wyrwał jej klucz, przerywając rytuał. Kolejną czynnością, którą zrobił, było...podtrzymanie go na przeciwko swoich ust i zionięcie potężnym, gorącym ogniem. Yin osłupiona przyglądała się, jak w tak łatwy sposób jeden ze zbieranych przez nią lata temu "skarbów" roztapia się, jakby nigdy nic. - Kto powiedział, że metal jest odporny na ogień? Pod odpowiednim ciśnieniem może...Albo dobra, koniec z tym bełkotaniem. - uśmiechnął się w swój ulubiony sposób, odrzucając resztki klucza i rzucając się cały w ogniu na Yin. Podczas, gdy brunetka unikała zwinnie ciosów, z coraz większą trudnością, Yang przyglądała się wszystkiemu, chcąc coś zrobić. Ale ta głupia nieśmiałość ją powstrzymywała! Dlaczego musi być czasami tak różna od siostry?
 - Wiem, że miałam tego nie robić... - oznajmiła przez łzy, ponownie wyjmując swoją sakwę. Zamiast trzech niewielkich moment, w jej dłoni znalazła się spora garść większych, jeszcze piękniejszych. Yin zatrzymała się na widok rozpoczynającej atak siostry, przez co została trafiona pięścią Natsu. Odrzucona w tył odbiła się o drzewo, padając na trawę. Podniosła głowę, podtrzymując się ramionami na ziemi. Nie zauważyła, jak Natsu zabrał kolejny z jej kluczy - ten z symbolem wilka. W mgnieniu oka przedmiot poległ, niczym jego poprzednik.
 - Yang, co Ty wyprawiasz!? - krzyknęła w jej stronę, doczołgując się powoli do niej. Nie przerywała zaklęcia, monety uniosły się w górę, ukazując ich dokładną liczbę: jedenaście.
 - Walczę w imię honoru naszej gildii, nieprawdaż? - odpowiedziała bez uczuć. Na jej ciele zaczęły pojawiać się liczne pęknięcia, a skórę spowiły powoli krwistoczerwone blizny. Kąciki ust uniosły się wolno ku górze, niestety nie przypominało to uśmiechu. - Anioł, którego teraz przywołam, będzie zdolny pokonać ich wszystkich. I służyć gildii, w moim imieniu...
 - Nie możesz tego zrobić! - przerwała Yin po raz kolejny. W ciemnych oczach pojawiło się coś, czego jeszcze nigdy nie było. Łzy. Łzy smutku, lecące po jej poczerwieniałych policzkach. - Wiem, że nie jesteś zła...Nigdy taka nie byłaś. Ja się już nie zmienię, Ty też nie, ale proszę...Uszanuję nawet to, że staniesz się jedną pokroju tych Much. Tylko...Żyj!
 - Pięść Ognistego Smoka! 
Rytuał, mogący ukończyć się śmiercią dla przywołującego został przerwany...zwyczajnym uderzeniem Smoczego Zabójcy. Blask zniknął, nieużyte monety upadły z brzdękiem na ziemię, a Yang w normalnej formie, z jedynie kilkoma zadrapaniami padła pokonana. Yin otarła łzy, przechodząc do siadu. Zaczęła żałować swoich słów - i ona jest jej siostrą!? Chociaż sama tak tylko mówiła, bo kilka jej silniejszych kluczy zostało zniszczonych...w tym ten, który miał władzę nad używanym obecnie duchem.
- Trzy... - wysapała, padając plecami na ziemię i przyglądając się niebu. Księżyc powoli znikał, znowu pojawiały się poranne barwy. - ...klucze...zniszczone. - przełknęła ślinę, zamykając oczy od niechcenia.
- Jesteśmy naprawdę żałosne... - dodała Yang, leżąc gdzieś obok. Nie wiedziała dokładnie gdzie. Natsu chwycił resztki liny, którą wcześniej użył i związał nią z triumfem dwie siostry.
- Zrób mi tą przysługę, Yang i wreszcie się zamknij.
~ * ~ 
W tym samym czasie, walka pomiędzy Gajeel'em, a...tym czymś ciągle trwała. Choć był Smoczym Zabójcą, Nowa Levy wiedziała, jak go pokonać. Sam nie wiedział, jak to się stało, że nagle przerwała, opadając w wilczej formie na ziemię i trzęsąc się. Pojawiło się kilka przebłysków dziewczyny, jako człowieka, aż całkowicie się odmieniła. Ledwie przytomna, w postrzępionej, pomarańczowej i wyblakłej sukience. Fioletowe oczy zamrugały kilka razy. Czuła, jak ktoś ją podnosi. I kładzie na pobliskiej ławeczce.
- Nie sądziłem, że brzdąc może być aż tak dobry... - stwierdził, siadając obok w swojej typowej pozie i śmiejąc się tradycyjnym rechotem "gehehe" - Żeby Ciebie opętali... - dodał, spoglądając na przeciwniczkę. Już dawno domyślił się, że to nie ta dziewczyna, którą zna. Niebieskowłosa zerknęła na bok. Wszyscy mieszkańcy zostali ewakuowani, albo opatrywali rannych w tamtym domku. Westchnęła, ocierając napływające łzy.
- W takich chwilach żałuję, że zgodziłam się na ten kontrakt... - zaczęła swoją opowieść, posyłając przyjaźniejszy wyraz twarzy. Po prostu tak, jak Levy. - Zanim zacznę, jestem Lena. Księżniczka Lena, zjawa zabrana z ruin tutejszego zamku.
- O jakim kontrakcie gadałaś? - spytał Gajeel, wysłuchując. "Księżniczka" odgarnęła za ucho kosmyk włosów, jakby wciąż próbując się do tego ciała przyzwyczaić.
- Jedna z Tartaros, Yin zawarła ze mną kontrakt. Jak Magowie Gwiezdnych Duchów, z tym, że taki kontrakt wymaga "ceremonii krwi" ze strony przyzywającego i przysięgi "Demona"...W każdym razie, wiele słyszałam o Fiore. I o Komono. A już zwłaszcza tą legendę o zamku. Większość, to już prawda. Ale i tak to pozostaje mitem...Byłam zwyczajną księżniczką, aczkolwiek niezbyt szczęśliwą. Zamek i aranżowane małżeństwo nie było rajem. Nie miałam ochoty na poślubienie próżnego, aroganckiego księcia z sąsiedniego królestwa...
- Więc uciekłaś. - dokończył za nią Gajeel, na co Lena tylko przytaknęła. Lucy była w podobnej sytuacji...Levy mu opowiadała...Skończ o niej myśleć!
- Uciekłam do pobliskiego lasu. I w to uwierzyć, ale znalazłam...Bestię. Człowieka zaklętego na wieki w okropnego potwora. Ale ja ujrzałam w nim człowieczeństwo. Zakochaliśmy się w sobie...taka zakazana miłość, jak w romantycznych powieściach. - Jeden z ulubionych gatunków Le...Zamknij się! - Mój ojciec nie chciał nawet o tym słyszeć. Zamknął mnie w wieży, gdy z dnia na dzień stawiałam się coraz bardziej. Którejś nocy Bestia przyszedł do mnie. Chciał ze mną uciec...Początkowo uważałam, że to słodkie i romantyczne, lecz niebezpieczne...Moje uczucia nagle się zmieniły. Czułam złość. Gniew. Nienawiść. Bo on zamordował moich rodziców. Strażników i służących, nawet zwierzęta! Wszystkich! - łzy po raz kolejny kogoś nabyły tego wieczoru. Tym razem Lenę. Mimo to, mówiła dalej z odwagą. - Bestia nie chciał wyjść. Wpierw zrobił mi bliznę...na szyi... - instynktownie, prawa dłoń została przysunięta do prawdopodobnie ukąszonego miejsca - W tym ciele nic tu nie ma...Nie wiedziałam jednak, co to zrobi. Bestia użył swojej magii i pogrzebał cały zamek, zostawiając tylko tę wieżę. Najgorsze stało się na koniec - sama zaczęłam się w takiego wilczego potwora przemieniać. Wprawdzie umiałam nad tym panować, ale sama nie miałam szans na przeżycie. Okno w mojej wieży zostało zakryte tak, bym nie mogła uciec. Nie wiem, czy je zamurował, czy nie, ale światło nie wpadało...Zmarłam tam...Moja dusza długo się błąkała, do póki kobieta imieniem Yin mnie nie odnalazła. Miała akurat wolny klucz i zawarłyśmy kontrakt.
 - Wiesz, że nie musiałaś się na to zgadzać? - przerwał Gajeel ochrypłym, lecz pełnym dziwnej "czułości" głosem. To nie podobne nawet do niego. - Wiele osób przez takie duchy, jak Ty cierpi... - Na przykład Levy...Eh, i gadaj tu z samym sobą...
 - Pokusa była silniejsza. - rzekła, opierając głowę o ścianę domu, przy którym znajdowała się ławka - Yin obiecała, że gdy tylko znajdę odpowiednie ciało, będę je mogła zatrzymać. I tak się stało, jednak...czuję, że to nie to. Jedyne, czego chcę...to być sobą. Być wolna. Iść tam, gdzie światło mnie zaprowadzi... - spojrzała w blade, wystające spod kolorowych, porannych chmur słońce.
 - Możesz to zrobić. - Lena spojrzała w czerwone oczy towarzysza, zdziwiona tym, co powiedział - Jeżeli chcesz być wolna...to zrób to. Uwolnij się i... - przerwał. Niespodziewanie Lena w postaci Levy przytuliła go. Z ulgą i wdzięcznością. Zauważył, jak z drobnego ciała McGarden ulatnia się złocista postać młodej dziewczyny. Brunetki o fioletowych oczach, w jasnoróżowym kimono. Uśmiechała się przyjaźnie, kosmyk włosów zakrył bliznę na jej szyi.
 - Dziękuję Ci, Gajeel... - wyszeptała, znikając w świetle słońca. Levy otworzyła nagle oczy, przeciągle ziewając. Odsunęła się, przyglądając Gajeel'owi. Dlaczego go przytulała? Dziwna sprawa...
 - Długa historia, brzdącu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 I niech rozdział wam sprzyja! 

Tak, to jest ten rozdział, w którym łaskawa Ja postanowiłam zamieścić większy, jak na mnie, romantyczny wątek - GaLe, prawda? ;3 Kilka rozdziałów wcześniej pojawiła się "demonstracja" magii Yin - czyli czegoś na rodzaj opętania. O ile wtedy poświęciłam temu mało uwagi, to tutaj...wiadomo. ;-) 
Ostatnio "zachęciło" mnie do przypomnienia sobie nieco starszych produkcji - głównie chodzi o to, że z nudów od czasu do czasu powtarzam sobie odcinki Charmed (którego emisję rozpoczęto w 1998 roku - czyli, kiedy się urodziłam O.o), bądź do ucha wpadają mi piosenki Michael'a Jackson'a. Z tych nowszych rzeczy, ostatnio miałam okazję obejrzeć Oz: Wielki i Potężny (sam seans upłynął w miłej atmosferze...szkoda tylko, że ta "dobra wiedźma" taka wyidealizowana), a także jestem w trakcie czytania Igrzysk Śmierci (ah, uwielbiam czytać, jak zabijają się nawzajem <3). 

Mały "spoiler" do kolejnego rozdziału - pojawi się tożsamość człowieka w masce. Jak obstawiacie, kto nim jest? Podpowiedź: ktoś, kogo już znamy, nikt nowy. ;3 Zachęcam także do głosowania w ankiecie na to, czy mam się zebrać i napisać recenzję filmu Fairy Tail: Kapłanka Feniksa, który dzisiaj obejrzałam (końcówkę w tempie ekspresowym, a i ta notka jest pisana na szybko). Zatem...niech los wam sprzyja!  

Wyżsi Rangą