środa, 28 listopada 2012

Rozdział III

Rozdział III "Fairy Tail vs. Torpid Nightmare"

 Biegł jedną ze ścieżek. Nocne niebo, normalnie spowite gwiazdami, teraz świeciło pustkami. Z oddali dało się usłyszeć odgłosy walk. To zapewne Erza rozprawiała się już z tamtą dziwną dziewczynką. Zwolnił chód, słysząc czyjeś kroki. Skrył się za jednym z drzew, widząc w odległości kilku metrów od niego kobietę. Zakapturzoną, gdzie z tyłu jej peleryny widniał srebrny symbol Torpid Nightmare. Uśmiechnął się pod nosem.
 - Lodowe Tworzenie: Miecz. - wyszeptał, przywołując utworzoną z lodu broń. Nie lubił ataków z ukrycia, uważał nawet, że taką taktyką posługują się sami tchórze. Teraz jednak nie miał wyboru. Skoro dziecko posiadało tak potężną magię, to co dopiero dorosła osoba? Zbliżał się powoli, z czasem biegnąc i naskakując na kobietę. O dziwo, ta zatrzymała się, odwracając w jego kierunku. Jak wryty, zaczął się jej przyglądać. Kaptur był narzucony w ten sposób, że mógł dostrzec jej twarz. Twarz dziewczyny ze snu. I twarz pewnej osoby, którą już znał. - J-Juvia? - szepnął, nie mogąc już jednak powstrzymać ataku. Czuł szok. Zmieszanie. Ta kobieta była niemalże taka sama, jak Deszczowa Kobieta. Te same rysy twarzy, wzrok też...tylko z tą różnicą, że teraz w jej oczach kryła się pustka.  Miecz przeciął na wpół ramię tej osoby...a raczej spróbował przeciąć. W miejscu, w którym miała pojawić się rana, skóra przemieniła się w czerwony płyn. W krew. Chwilę później wróciła do swojego poprzedniego stanu. Kobieta uśmiechnęła się psychicznie, gdy jej prawe oko zaświeciło czerwonym, jaskrawym światłem. Odskoczył. - To niemożliwe...Ty nie możesz być... - nagle poczuł, jak traci nad sobą panowanie. Miecz upadł na ziemię, rozpływając się w powietrzu. Kobieta bacznie go obserwowała, unosząc wraz z nim swoje spojrzenie do góry. Niewerbalna magia? W dodatku Mag Krwi? Wiedział, że oni są potężni...mógł być bardziej ostrożny. Został odepchnięty do tyłu, odbijając się od drzewa i padając na ziemię. Nieznajoma podeszła, kopiąc go tak, by spojrzeć na twarz i przystawiając wysoki obcas tuż nad jego szyją.
 - Każda Twoja kolejna sekunda Twojego nędznego życia jest darem ode mnie... - szepnęła, puszczając go spod wpływu dziwnego zaklęcia i odchodząc. Obolały podniósł się, wpatrując w miejsce, w którym przed chwilą stała.

~ * ~ 
 Starając się uniknąć ciosu z rąk Erzy, bądź Amandy, zakradła się powoli do czarnego powozu. Miała wątpliwości nad czym, czy może wejść do środka w pełni bezpieczna. W końcu na zewnątrz toczyła się zacięta walka, nie wiadomo też, czy we wnętrzu ktoś się nie czai. Niepewnie uchyliła drzwiczki. Nie słyszała żadnych znaków życia. Weszła do środka.

Tak, jak nadzieja przypuszczała, w środku nikogo nie było. „Komnata“ oświetlona kryształowym żyrandolem na suficie, miała czarne ściany, w których okna przykryte były ciemnymi zasłonami. Czerwony dywan okalał podłogę, a jedynymi meblami tutaj był czarny stół z kilkoma krzesłami, komoda pełna zapasowych ubrań na drogę oraz trzy trony na końcu. Największy zapewne należał do przywódcy drużyny, dwa mniejsze natomiast do Amandy i trzeciego członka. Sceneria wyglądała, niczym ze średniowiecznego pałacu. Ujrzała wejście na miejsce kierowcy. Zapewne owego tutaj nie było, a powóz sterowany był magią. Podniosła głowę wyżej, nasłuchując dziwnych dźwięków. Z lekkim strachem zajrzała za fotele - tam skryte było kolejne wejście, zamaskowane zasłoną. Odsłoniła ją powoli, widząc znacznie mniejsze pomieszczenie. Tutaj posadzka była zrobiona z marmuru - światło księżyca wpadało przez potężne na całe ściany okna. Widziała także część pojedynku. W kącie leżały skulone dwie małe osóbki - związane, które ledwie co pozbyły się samodzielnie chust, uniemożliwiających im wołanie o pomoc.
 - Nie martwcie się, już was uwalniam... - szepnęła, podchodząc do nich i pozbywając się więzów. Nie odzywały się. Gestem wskazały tylko na to, że wolą milczeć. Wendy dobrze ich rozumiała...Spojrzała jakimś cudem na znamię na ramieniu. Wciąż sprawiało wrażenie świeżego...zastanawiała się, czy kiedykolwiek się go pozbędzie.
~ * ~
- Co ona wyprawia!? - Lucy próbowała przekrzyczeć coraz to głośniejsze jęki, wydobywające się z ciała Amandy. Dziewczynka wznosiła się powoli coraz wyżej, pogłębiając szczeliny w ziemi, z których uwalniały się kolejne zjawy. Blondwłosa wypatrywała Wendy, natomiast Erza próbowała pokonać wroga.
 - Używa jakiejś zakazanej formy... - przekrzyczała czerwonowłosa, przemieniając zbroję na Zbroję Oczyszczenia. Była jedną z najpotężniejszych w jej zbiorze, sama o niej mówiła, że ten, kto walczył z nią, gdy była w tym stanie, nie przeżył. Ostatni raz użyła jej podczas pojedynku z Ikagurą...i nie chciała tej walki pamiętać. - Żadna zbroja na nią działa! - zauważyła, kiedy to próbowała zaatakować przeciwniczkę czarną maczugą. Broń na jej oczach przemieniła się w proch. Lucy pośpiesznie odeszła od bezpiecznej przystani, wyjmując jeden ze swoich złotych kluczy.
 - Otwórz się Bramo do Lwa - Leo! - klucz zaświecił złocistą poświatą, która przeszła na przestrzeń przed nią, przybierając kształt człowieka. Na „arenie“ walki pojawił się przystojny mężczyzna w garniturze o rudych, stojących na wszystkie strony włosach.
 - Witaj Lucy - piękna, jak zawsze... - uśmiechnął się uwodzicielsko w kierunku swojej właścicielki. Dziewczyna spłonęła rumieńcem, nawet, jeżeli była przygotowana na taką sytuację.
 - Loki, nie czas teraz na romansidła, mógłbyś się nią zająć? - wskazała na Amandę. Loki tylko kiwnął głową, szykując jeden ze swoich najsilniejszych ataków.
 - Światłość Lwa! - w jego dłoniach utworzyła się potężna, świetlista kula, oślepiająca swoim blaskiem. Wycelował ją prosto w Amandę. Mimo, iż wszystko to działo się w przeciągu zaledwie sekundy, dla każdego ta chwila się dłużyła. Kula trafiła prosto w serce dziewczyny. Otworzyła szerzej oczy, wydając z siebie okrzyk bólu. Szczeliny zaczęły się zrastać, a duchy znikać. Dziewczynka, tracąc całą swoją moc, upadła bezwładnie z wysokości kilku metrów na ziemię. Straciła przytomność.

Niewielka miejscowość. Pełna położonych w bliskich odległościach budynków, nad którymi unosiły się deszczowe chmury. Krople spływały na ziemię, praktycznie nikt nie upuszczał domostw w taką pogodę. Teraz chodnikiem szła tylko dziewczynka. Bez parasola, czy też płaszczu przeciwdeszczowego. Wyglądała nędznie. Chorobliwie blada cera i jasnozielone, opuchnięte od płaczu oczy z pewnością nie dodawały jej uroku. Wzrok był wbity w ziemię. Była tak chuda, że kości w niektórych miejscach wystawały. Krótkie, nie sięgające nawet ramion włosy z rozdwajanymi końcówkami wyglądały tak, jakby nie były czesane od bardzo dawna. Kremowa sukienka w czarne paski, związana w talii jasnym, poniszczonym fartuchem była pobrudzona i z pewnością nic nie pozbyłoby się tych szarawych plam. Nie miała nawet butów. Biała opaska we włosach - a właściwie gruba chusta, związana z tyłu supłem - zakrywała grzywkę.

Całe swoje życie spędzała w sierocińcach. Rodzice porzucili ją krótko po narodzinach pod drzwiami jednej takiej placówki. Nikt jej nie lubił, nikt o nią nie dbał. Nikt jej nie chciał zaadoptować. Rówieśnicy znęcali się nad bezimiennym dzieckiem - wyrzucali jej wszystkie ubrania, pozostawiając tylko zniszczoną sukienkę. Obcięli jej włosy, gdy spała, przez co były teraz w takim stanie. Nawet przynoszone jej posiłki zabierali i wyrzucali. Kiedyś doszło nawet do tego, że musiała żebrać, by dostać choć niewielką kromkę chleba. Oczywiście znęcanie przybierało coraz to gorsze poziomy. Była bita. Miała już na ciele kilka siniaków, a nawet szram, które starała się ukrywać. Nie wytrzymała i uciekła...ale gdzie miała się teraz udać? Jeżeli samotnie, bez przygotowania opuści teraz miasto, zginie po drodze. Nie ważne, czy ktoś ją napadnie, czy zostanie rozszarpana przez leśne zwierzęta...

Uniosła powoli głowę do góry, widząc coś niepokojącego. Najbliższe otoczenie zaczęła spowijać biała mgła. Nie widziała już szarych budynków, nawet deszczu. Była w stanie dostrzec tylko cień kobiety. Przytłoczona wydobywającą się z niej potęgą, opadła na ziemię. Zakryła dłońmi twarz - nie chciała patrzeć na to, jak ona ją atakuje. Bo jakie niby mogła mieć zamiary?
 - Nie bój się.
Miała spokojny głos. Pełen dobroci. Powoli spojrzała na nią. W czarnym kombinezonie, z lewą dłonią zakrytą dziwną rękawicą mogła przypominać potwora. Twarz jednak - łagodna, z delikatnym uśmiechem - pokazywała, że jest zupełnie inna. Długie do ramion, niebieskie włosy były rozpuszczone, a grzywka spięta z tyłu. Ciemniejsze oczy sprawiały wrażenie radosnych. Nikt by nie pomyślał, że teraz tak dobra istota może w przyszłości być Mrocznym Magiem. Wyciągnęła ku dziewczynce drugą rękę - „tą normalniejszą“. Ciemnowłosa niepewnie chwyciła ją i w mgnieniu oka stała.
 - Nie masz łatwego życia, prawda? - otworzyła szeroko swoje jasne oczy. Skąd ona wiedziała, jak żyje? W każdym razie, nie potrafiła jej teraz nie ufać. Była chyba najmilszą osobą, jaką spotkała w swoim krótkim, dziesięcioletnim życiu. Kiwnęła w odpowiedzi głową, splatając dłonie z przodu. - Wiem, jak to jest. - kucnęła tak, by móc spojrzeć dziecku prosto w oczy - Ale pojawiła się w moim życiu pewna gildia. Nauczyłam się w niej magii. I teraz...jestem potężnym magiem. Ciebie też mogą nauczyć...chcesz może dołączyć do mojej drużyny? - nie wierzyła w to, co słyszy. Nagle w jej okropnym życiu, za pośrednictwem tej nieznajomej, mają spełnić się wszystkie jej marzenia? Była tak przytłoczona tym wszystkim, że uśmiechnęła się szeroko. Pierwszy raz w swoim życiu. Z jej ust wydobyło się pełne entuzjazmu „tak“. Czuła, że teraz wszystko się zmieni. Kobieta wstała, łapiąc ją za kruchą dłoń. Zaczęły zmierzać ku bramie miasta. Mgła zniknęła, podobnie jak chmury - dziewczynka pierwszy raz ujrzała słońce.
 - Swoją drogą, mam na imię Mara. - przedstawiła się niebieskowłosa, z czułością spoglądając na nową członkinię swojej gildii - A Ty?
 - Ja... - jąkała się, spuszczając wzrok - Ja nie mam imienia... - dokończyła, o mało nie zalewając się łzami. Dopiero teraz dostrzegła, że nigdy nie miała dzieciństwa. Kobieta zamyśliła się.
 - Więc od dzisiaj będziesz się nazywała Amanda...


Otworzyła lekko oczy, widząc przed sobą triumfujących Magów.
 - Wybacz, Maro... - wyszeptała tak, by nikt jej nie słyszał - ...zawiodłam... - na dobre straciła przytomność. Erza podmieniła swoją zbroję na codzienną, z wyraźnym zadowoleniem. Walka dobiegła końca. Ta dziwna dziewczynka już nic im nie zrobi.
 - Więc Lucy, skoro jesteśmy już po walce, może...
 - Loki, lepiej wracaj już do swojego świata... - przerwała mu blondwłosa, gdy rudowłosy Duch zaczął rozpływać się w złocistych kłębach. Erza zaśmiała się pod nosem, widząc tą sytuację. - To nie jest śmieszne! - wykrzyknęła Lucy, kiedy rumieńce na jej twarzy z delikatnej czerwieni przeszły w swoją bardziej „zaawansowaną formę“. Schowała złoty klucz. Drzwi powodu otworzyły się nagle, a z niego wyskoczyła Wendy, trzymając za ręce dwójkę niższych od niej dzieci.
 - Byli w środku. - odparła, puszczając ich dłonie - Porządnie ukryci...
 - Wendy...Twoje ramię... - Lucy wskazała na świeżą ranę, o kształcie półksiężyca. Granatowowłosa natychmiastowo schowała ją za dłonią.
 - To tylko pamiątka po walce z... - urwała, widząc, jak Amanda podnosi się z leżącej pozycji. Ledwie stała, a jej suknia była podarta u spodu, z rękawów natomiast pozostały pojedyncze strzępki. Dyszała ciężko, z nienawiścią wpatrując się w Erzę. Dziewczyna chciała już przywdziać jedną ze swoich zbroi, gdy...zatrzymała się. Przyglądała się ze łzami w oczach Amandzie. Nie...nie stała tam już ta dziwna dziewczynka, z którą walczyli. Stał tam on... Patrzył na nią z czułością. Podchodził do niej...chwycił jej dłoń...i nagle wszystko się zmieniło. Na miejscu tego sympatycznego chłopaka pojawił się jej wróg. Wróg, z którym musiała walczyć w Wieży Niebios.
 - Jellal... - szepnęła, czując coraz potężniejsze łzy.
 - Tęsknisz za nim, prawda? - to było tylko iluzją. Jellal’a tam nie było. Ciemnowłosa dziewczynka wciąż stała w tym samym miejscu, coraz szerzej otwierając oczy. Erza uklękła. Nie mogła tego znieść. Co ona teraz robiła?
 - Przestań! - wrzasnęła Lucy, widząc, jak jej przyjaciółka cierpi. Amanda jednak nie przestawała. Uśmiechnęła się triumfalnie, w ten sam sposób, w jaki wcześniej śmiała się Mara.
 - Tęsknisz za nim, prawda? Śnisz o nim, każdej nocy...ale te sny przemieniają się w koszmary... - tym razem to jej głos przeszywał jad. Była taka sama, jak przywódczyni jej grupy. - On nie jest dobry, Scarlet. - nazwisko Erzy wysyczała ze wstrętem - Jest zły. Tak zły, jak wszyscy, z którymi walczyłaś w przeszłości. A nawet gorszy...
 - Jellal nie jest złym człowiekiem... - odpowiedziała, powoli powstając z miejsca i podmieniając zbroję na Płomienną Cesarzową - Nigdy nie był zły. Był zagubiony. Złem jesteś Ty! - warknęła, chcąc zaatakować ją.
 - Lodowe Tworzenie: Lanca!
Amanda przystanęła w pozycji, jakby ktoś właśnie wbił jej nóż w plecy. W ciągu paru sekund została uderzona setką zimnych lanc. Upadła na ziemię, ponownie tracąc władzę nad sobą. Za nią stał Gray. Utworzone przez niego lance zniknęły po zaatakowaniu przeciwnika. Podszedł do przyjaciół.
 - Gray, pokonałeś ją? - zaczęła Wendy. Wiedziała, że biegł w kierunku tamtej zamaskowanej kobiety. Chłopak nie odpowiedział. Zacisnął tylko usta, ciskając dłonie do kieszeni czarnych spodni.
 - Posługuje się Magią Krwi. - tylko tyle powiedział, nawet nie spoglądając na towarzyszy. Grzywa czarnych włosów przysłoniła jego oczy. - Dość zaawansowaną. Coś podobnego do Magii Wody, tylko potężniejszego...może kontrolować innych.
 - Wiedziałam, że nie powinniśmy ich lekceważyć... - Erza w porywie złości uderzyła pięścią o konar drzewa. Także starała się nie spoglądać na wszystkich zebranych. - Tamta dziewczynka musiała posługiwać się Magią S... - nie dokończyła. Wszyscy zwrócili swoje spojrzenia ku miejscu, w którym leżała Amanda. Teraz nie było tam nic. - Magia Snów...
 - Halo?
Zza drzew dało się usłyszeć dobrze wszystkim znany, dziewczęcy głos. Na zrójnowanym obozowisku pojawiły się Mirajane i Cana.
 - Co wy tu robicie? - spytała Lucy, podchodząc do nich. Mira od razu rzuciła się wszystkim na ramiona, jedynie Cana zachowała trzeźwość umysłu...o ile to określenie do niej pasowało.
 - Happy poinformował nas, że walczycie z jakąś mroczną gildią. - wyjaśniła Cana. Blondwłosa odwróciła się w stronę Wendy. Mirajane zaczęła zajmować się opatrywaniem jej ran, natomiast Carla, która także się tutaj pojawiła, kręciła się obok właścicielki.
 - Nie powinnaś była z nimi iść! - mówiła tak przed dłuższy czas. Próby uspokajania na nic nie zdziałały, a trochę czasu minęło, nim zaprzestała krzyku.

Wieczory w Fairy Tail prawie zawsze należały do najhuczniejszych. Wtedy bowiem przybywała większość członków gildii, rozpoczynając imprezy. Mirajane stała przy barze, z uśmiechem kończąc mycie naczyń. O tej porze nikt nie brał misji - wszyscy przychodzili, by się bawić. Przy blacie siedziała Cana, popijając alkohol ze szklanej butli.
 - Jak długo mogą wykonywać tą misję? - spytała w końcu, odkładając napój na bok i opierając się łokciami o stół - Powinni już dawno wracać.
 - Niektóre zlecenia wymagają trochę czasu. A może Natsu i Lucy już skończyli i poszli gdzieś razem? Byliby taką ładną parą... - Mirajane ma moment „odleciała“ w swoje marzenia. Często zdarzało się, że swatała kilku ludzi z gildii. A Lucy stała się ofiarą kilku takich trików...Chyba jedną osobą, która nie dostała swojego „partnera / partnerki“, była Erza. Cana tylko wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk. Drzwi gildii otworzyły się - w ich stronę leciał Happy, przypadkowo wpadając na członków gildii, którzy zaczynali go przekrzykiwać. Miał tylko nadzieję, że nie będzie tak, jak z tamtą pokojówką... - Happy, coś się stało?
 - Natsu...i reszta...walczą z mroczną gildią! - wykrzyknął, opadając bez sił w ramiona Cany. Brązowowłosa zrzuciła go z siebie. Niebieski kot spojrzał na nią z wyrzutem, zwracając się do Miry. - Ktoś musi im pomóc! Są po środku lasu...
 - Zaraz tam pójdziemy z Caną. - zapewniła jasnowłosa, odwracając się w stronę dziewczyny o granatowej czuprynie - Kinano, możesz mnie zastąpić? - druga barmanka skinęła głową. Mirajane i Cana zaczęły iść w stronę wyjścia, a za nimi podleciała Carla.
 - Idę z wami. Wendy też tam jest...


 - Kto Ci zrobił taką bliznę? - Wendy ponownie spojrzała prawie ze łzami w oczach na symbol, „zdobiący“ jej ramię. Nie mogła jednak powiedzieć prawdy, bo wtedy sprowadziłaby zgubę na siebie i całe Fairy Tail. Machnęła tylko ręką, opierając się o najbliższy konar. Potrzebowała porządnego odpoczynku...
 - Walczyłam z tamtą dziewczyną, co zniknęła. Z Amandą. - przyciszyła swój głos, wymawiając jej imię. Nie chciała myśleć o tej kłamliwej czarodziejce. Mirajane uśmiechnęła się pocieszająco. Dwójka wcześniej uwięzionych dzieci rozmawiała o czymś przyciszonymi głosami.
 - Mirajane, Cana, mamy prośbę... - zaczęła Erza, wskazując na nich - Mogłybyście odnieść te dzieci do rezydencji, w pobliżu bramy? Wyróżnia się, powinnyście trafić. I ktoś musiałby odnieść Wendy do skrzydła szpitalnego gildii. - następnie zwróciła się ku granatowowłosej dziewczynce. Zaczynała zasypiać. Obie dziewczyny kiwnęły głową. Cana wzięła na ręce czterolatków, biegnąc najszybciej, jak mogła, natomiast Mira i Carla pomagały Wendy iść.
 - Zaraz...a co z Natsu? - Lucy przypomniała sobie o różowowłosym Salamandrze. Pobiegł za trzecim członkiem tamtej gildii... - Musimy go odnaleźć! - wykrzyknęła, biegnąc w głąb lasu. Nie wybaczy sobie, jeżeli coś mu się stanie. Erza i Gray ruszyli za nią.
~ * ~
Smoczy Zabójca szedł po lesie od trzydziestu minut. Jego zapał powoli się ostudzał - a co, jeżeli tamten Mag, którego gonił, uciekł wraz z całą zgrają? Dźwięki walki ucichły, zatem albo tamta dwójka została pokonana, albo rzeczywiście się stąd ulotnili. Wkroczył teraz na niewielką polanę. Czuł, że zatoczył wielkie koło. Tam, gdzie teraz krążył, porozrzucane były odłamki lodu, a nawet krew.
 - Pewnie Gray tu walczył. - mruknął, wkładając beztrosko dłonie do kieszeni czarnych spodni. Nagle poczuł, że uderza o jakąś dziwną barierę. Ale jak... - Przecież tu nic nie ma! - warknął, kopiąc kopułę przed sobą. Była przezroczysta. Czuł, jakby był zamknięty w klatce.
 - Jesteś z mojej pułapce. - odwrócił się, widząc potężną skałę, na której szczycie stał ciemnowłosy członek Torpid Nightmare. Miał czerwone oczy i odsłonięte ramiona, z czego na jednym widniał fioletowym symbol półksiężyca.
 - A Ty zaraz skończysz w piekle! - wrzasnął Natsu, gdy jego ułożone w pięście dłonie zapłonęły - Ryk Ognistego Smoka! - zionął prosto w wroga strumieniem ognia. Nagle zobaczył, że wokół niego pojawiła się gromada identycznych osobników. - Co Ty robisz do...
 - Magia Iluzji... - szepnął, gdy wszystkie klony rzuciły się na skołowanego, Smoczego Zabójcę...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
"Oto...rozdział III! Robiony przez rozdziały z rozdziałów! Czterech na pięciu krytyków poleca! Piąty zmarł, zanim przeczytał..."
Witam oto wszystkich tu obecnych *pokłony, poprawia krawat, zaraz, jestem kobietą, po co mi krawat!?*. Na początek chcę poinformować, iż prawdopodobnie jutro o osiemnastej godzinie nastąpi mój zgon, wszystko z powodu zebrania rodziców *bo niestety nasz "kochany" nauczyciel od polskiego nie zrobił zapowiadanej poprawy pracy klasowej, przez co mam tą głupią jedynkę i nie mogę jej poprawić! -.-*, na które jeszcze prawdopodobniej pójdzie moja mama, a ona nie należy do nie-nerwowych osób...Proszę - wspomóżcie cierpiącą mnie. ._. Nie wiem zatem, kiedy pojawi się czwarty rozdział...zapewne wtedy, gdy dobiorę się do bloga, bo inaczej chyba się nie da, jeżeli nie wytłumaczę się z tej mniejszej, lecz gorszej części ocen. :/ 
Druga sprawa - pierwszy raz opisywałam tyle walk, zatem zrozumiem, jeżeli mi nie wyszło i ktoś mnie pożre żywcem / wyda egzorcystom / da cynk Złej Królowej, że mnie znaleziono / Czekolada wie, co jeszcze. 
Trzecia sprawa - wszelakie podziękowania dla Desu-chan vel. Hadesumaru, *moments*, Misaki i frosches, bo udało im się wytrzymać dwie (teraz już trzy ^^) notki ze mną bez konieczności rzucania Avad, Cruciów i innych tego typu czarów. 

Zatem...ahoj! *znika w chmurze czarnego dymu*

2 komentarze:

  1. Zaczne od tego ze nie bede pozerac zywcem, ani nie nasle Zlej Krolowej, nawet laleczke vo-do odloze bo mnie osobiscie sceny walki baaardzo sie podobaly ;D
    szkoda.mi cholernie Amandy, biedna dziewczynka, ktora trafila na zla osobe.. Mam nadzieje ze czesto bede o niej czytac ;D interesujaca postac..
    Zakonczylas tak ze teraz bede zastanawiac sie co z Natsu i czy trojka do niego dotrze.. I czy mu/im sie uda.. I.. O boziuniu no musze czekac ;D
    buziaaa ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Długie masz te rozdziały, z czego bardzo się ciesze ale brak czasu sprawia że nie mogę ich od razu przeczytać :P A chciałabym, bo jest cholernie wciągające. Z walk chyba najlepiej opisałaś Graya, ale ciężko porównać resztę bo wszystko wyszło Ci rewelacyjnie. Na prawdę masz talent, opisujesz wszystko tak dobrze, że nie jedna autorka powieści nie powstydziła się takiej twórczości, i w formie fabuły i stylistyki ;) Lece czytać kolejny rozdział póki mam na to czas :D

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą