środa, 26 czerwca 2013

Rozdział XLIV

Rozdział XLIV "Lumen Histoire"
Minęło kilka dni.
I ani razu nie objawiło się słońce.
Tylko deszcz. Deszcz smutku i rozpaczy. Najgorszy był w tej chwili. Chwili, do której - niestety - musiało w końcu dojść. Wtedy bowiem odbywał się pogrzeb Saphiry McGarden. Pogrążeni w żałobie Magowie stali teraz na cmentarzu. Zachmurzone niebo i oraz wiatr, szumiący, niczym szepty zmarłych...to wszystko przygnębiało jeszcze bardziej. Nieopodal Magnolii znajdowała się wioska. A w wiosce kościół - szarawy budynek, przytłoczony mrokiem. Za nim rozpływało się morze nagrobków - tak samo okazałych...i tak samo smutnych. Nie pojawiło się zbyt wiele osób - tylko nieliczni wiedzieli o pogrzebie Saphiry. Tylko Ci, którzy w ogóle dowiedzieli się o jej istnieniu...Levy stała najbliżej. Reszta osunęła się do tyłu - nie chcieli zbytnio przeszkadzać przyjaciółce w takiej chwili. Po raz setny odczytywała napis na budowli, mającej upamiętnić jej pamięć.
Saphira McGarden
Pokój niespełnionej duszy.
Łzy same cisnęły jej się do oczu. Ledwie wykonywała jakiekolwiek czynności. Uklękła na moment, by móc złożyć kwiaty. Bukiet róż. Świeżych, błękitnych róż. Powstała. Cofnęła się. Poczuła, jak przez moment kładzie dłoń na jej ramieniu - to Lucy próbowała tym gestem pocieszyć McGarden. Niebieskowłosa ruszyła do przodu, w kierunku trzeciej osoby. Podczas gdy Heartfilia zapaliła znicz na nagrobku, Levy wtuliła się w jego ramiona. W ramiona Gajeel'a, który chciał ją pocieszyć tego smutnego dnia.
~ * ~
Mimo, iż nikt poza wspomnianą trójką Magów nie wiedział o Saphirze, wszyscy odczuwali ten dziwny smutek. Ten smutek...jakby stracili kogoś bliskiego. Jakby coś zostało im odebrane. Na zawsze. Tego dnia padał deszcz. Zachmurzone niebo przysłaniało słońce, a ludzie pozaszywali się w swoich domach. Jedynie Magowie z Fairy Tail pozostawali na zewnątrz, otaczając pewne zgliszcza. Zgliszcza ich kwatery. Jedna, wielka ruina...A pomyśleć, że nie tak dawno ją odzyskali. Żyli, jak dawniej. Teraz pozostał jedynie gruz. Resztki drewnianej podłogi, jak i mebli były przykryte popiołem. Musieli się tego wszystkiego pozbyć...a później odbudować budynek na nowo. Praca żmudna, ale potrzebna - nie będą w końcu spędzać czasu na zgliszczach. Nie było takiej osoby, która unikałaby teraz pracy. Nie pozwolą, by ich dom tak skończył - jako zniszczona siedziba, po której pozostało jedynie "miejsce pamiątkowe". Takie, na którym po kilku latach zawitałby nowy budynek - nie mający z Fairy Tail nic wspólnego. Nic, a nic...
Dwójka Magów szła powolnym krokiem w kierunku tego miejsca. Początkowo nikt nie zwrócił na nich uwagi - ot co, zwyczajni ludzie, odwiedzający przelotnie Magnolię. Niecodzienną rzeczą był ich wygląd zewnętrzny. On - brunet z lekko przydługimi włosami. Z czerwonymi oczami, pobudzającymi przerażenie i jasną karnacją. W ciemnych szatach - nieco innych, niż zazwyczaj. Pozbawionych pewnego znaku. Symbolu gildii, do której należał. Należał...Ona zaś wyglądała nadzwyczajnie normalnie. Prawie...poza kilkoma detalami, jak charakterystyczna róża w srebrzystych włosach oraz pasek, do którego przypięty był pęk z kluczami. Trzema kluczami, bogato zdobionymi.
Stanęli na przeciwko Wróżek. Wpierw tylko kilka, przelotnych spojrzeń. Następnie - cała masa. Aż w końcu zaczęły się szepty. Dyskusje. Co dwójka Magów z Sabertooth mogłaby tutaj robić? Napawać się dumą? Dumą, bo Fairy Tail jest bliskie upadku? Nie...Ktoś zawołał Mistrza. Makarov wkroczył dumnym krokiem - machnął dłonią na znak, iż nie potrzebuje "ochrony". Bo taką Magowie zamierzali mu zapewnić, widząc niespodziewanych - i, swoją drogą, niechcianych - gości.
 - Yukino Aguria...Rogue Cheney... - wymówił ich nazwiska powoli, z niezwykłą precyzją. Skinęli głową w odpowiedzi. Wciąż jednak milcząc. Dreyar westchnął. Opierał się na zrobionej z drewna lasce - rany po tamtej walce wciąż się nie zagoiły. Jiemma jest trudnym przeciwnikiem...Był trudnym przeciwnikiem... - Co was tutaj sprowadza? - spytał w końcu, znajdując się w odległości dwóch metrów od rozmówców. Yukino zaś cofnęła się o krok do tyłu - to Rogue miał przemawiać.
 - Sabertooth rozwiązano. - zaczął spokojnym tonem. Aguria najwyraźniej miała tylko potakiwać. Nic nie mówić...Rogue kontynuował. - Mnie i Sting'a puszczono wolno, co zresztą wiecie. Nie wiem, co się z nim stało. Rufus i Orga zostali pojmani za wcześniejsze czyny. Mistrz Jiemma nie żyje, natomiast Minervie udało się uciec. - spokojny. Zbyt spokojny...bez uczuć. Bez jakichkolwiek uczuć. Makarov od razu zrozumiał, co zamierzają mu przekazać. Wyciągnął coś spod płaszcza. Stempel. Chwilę później, Yukino i Rogue stali się jednymi z nich...Fairy Tail.
~ * ~
 - Gray, Ty debilu!
 - Kogo nazywasz debilem, przepalona świeczko!?
 - Kogo nazywasz przepaloną świeczką, napalony zboku!?
Przebywali na oddziale szpitalnym...nawet, jeżeli nie było takiej potrzeby. Zdaniem Lucy, było to niesprawiedliwe - taki Makarov, na przykład, mógł opuścić lekarzy ledwie dobę po bitwie. A oni? Wzięli chyba wszystkie możliwe leki, przyjęli pomoc Wendy...a i tak musieli tu odczekać jeszcze noc. Jeszcze jedną noc...pomyślała. Siedziała na swoim łóżku, obserwując widok za oknem. Zamkniętym. Deszcz padał bez przerwy - przygnębiające...Gray i Natsu kłócili się o byle głupotę. Magowie z Fairy Tail mieli wszelki zakaz odwiedzin - głównie z powodu możliwych zniszczeń, których i tak dokonał wspomniany "duet". Zresztą - praktycznie nikt nie chciał do nich przyjść. Spacer po szpitalnym parku?
Niemożliwe.
Lucy ledwie udało się przekonać lekarzy, by pozwolili jej na tę jedną godzinę odwiedzić Levy. Podczas pogrzebu. Pogrzebu Saphiry McGarden...
Tyle się wydarzyło.
A wydarzy jeszcze więcej.
Erza Scarlet spacerowała korytarzem, nieopodal pomieszczeń sypialnych dla pacjentów. Wendy z łatwością pozbawiła ich poważniejszych ran. W ten oto sposób Lucy nie miała śladów po uderzeniach batem na plecach, a Gray nie przypominał już poparzonego potwora. Ona i Natsu nie byli aż tak bardzo ranni...Oczywiście, Tytania nie zaliczała do tego swojej dumy. Kroczyła przed siebie ze skrzyżowanymi rękoma. Szpitalne koszule były okropne, czuła się, jak jakiś...więzień? Na pewno ktoś słaby, bezbronny.
Grzmot.
Wzdrygnęła się, przechodząc akurat obok przejścia na balkon - przez dość sporej wielkości okno dostrzegła pierwsze błyskawice. Zerknęła na moment w tamtą stronę. Chmury...burza...Cudownie po prostu.
 - Podoba Ci się ten widok?
Stanęła w bezruchu.
Powoli odwracała się w kierunku tej postaci. Drgała? Najwyraźniej - nagle poczuła wszechogarniający chłód. Chłód, mrożący krew w żyłach.
Jellal?
 - Co tu robisz? - spytała w pierwszym odruchu. Łzy napływały jej do oczu - cudem je powstrzymywała. Nie mogła tak zareagować...przynajmniej nie aż tak gwałtownie. Był spokojny. Obserwował ją tym spojrzeniem...pełnym mieszanych uczuć. Od obojętności...po rozpacz. Od rozpaczy po złość...Do niej, czy do samego siebie? Zrobił krok do przodu. A ona do tyłu. Wcisnął swoje dłonie do kieszeni granatowego płaszcza, sunąc spojrzeniem po...wszystkim. Po ścianach. Po widokach za oknem. Po podłodze. Czasem nawet po Erzie...Wstydził się. Nie chciał tego. Nie chciał jej znowu porzucać. Ale musiał...jeżeli chciał być wolny. Westchnął ciężko. Musiał...Nie chciał, ale...musiał, po prostu musiał...
 - Żegnaj, Erzo. - wyszeptał.
I sekundę później ślad po nim zaginął. Erza przypatrywała się zszokowana miejscu, gdzie raptem moment temu stał jej...Jak miała go określić? Ukochany? Zostawił ją. Najbliższy? Jej pięść uderzyła w szpitalną ścianę. Tytania skrzywiła się, a włosy zakryły jej pół twarzy...odkrywając oczy. Oczy, z których ciekły łzy. Żaden z nich...to tylko Zdrajca...
~ * ~
Burza spowijała dzisiaj całą Magnolię.
Nawet jej najdalsze zakamarki. Takie, jak Hosenka, na przykład. Pod koniec zimy, jak i w jej trakcie, miejscowość ta nie ma zbyt wielu gości. Mało kto o tej porze roku decyduje się na pobyt w letnim SPA, jakie Hosenka zawierała. Liczbą właściwych mieszkańców także nie grzeszyła - a mimo to, posiadała swoją własną gildię. Mermaid Heel, której to siedziba znajdowała się w niewielkim, drewnianym budynku w centrum miasta. Jako, iż pośród członków znajdowały się jedynie kobiety, zbyt wiele osób tam nie zaglądało. Przynajmniej nie Magów, chcących należeć do jednego ze społeczeństw. Szyld z symbolem syren - literą "M", przekreśloną oznaczeniem przypominającym ogon owego stworzenia z legend. Kagura Mikazuchi - jedna z najsilniejszych czarodziejek tego grona - opuszczała właśnie kwaterę, z zamiarem skierowania się do własnego mieszkania. Przekraczając próg, rozejrzała się na boki. Pewna, iż nikt, kto mógłby jej przeszkodzić, nie czai się w pobliżu, ruszyła przed siebie. Hosenka - mimo, iż popularna dla turystów - nie była najbezpieczniejsza. Nie jeden raz słyszała o porwaniach, bądź napadach na kobiety w jej wieku. Jedna z groźniejszych szajek została wprawdzie pojmana kilka lat temu...a mimo to, wolała być ostrożna.

Gdyby tylko wiedziała, że ktoś ją obserwuje. Zakapturzona kobieta w szarym płaszczu, siedząca na jednej z okolicznych ławek. Twarz przykryta była chustą, widać było tylko oczy. Leszczynowe, zmrużone i spoglądające na Kagurę z pogardą. Oświetlone przez blask błyskawicy. I jednocześnie żądzą. Strach pomyśleć, co ta osoba knuła...Kilka fioletowych kosmyków uciekło z ukrycia. Minerva nie sądziła, że jej plan może się udać aż tak łatwo i tak szybko...
~ * ~
 - Dziadku, dokąd się tak śpieszysz? - Laxus próbował go zaczepić. Zapytać. Zrobić cokolwiek, byleby tylko zwrócił uwagę na otaczający go świat. O tak później porze, Magowie kończyli pracę nad odbudową - na chwilę obecną, udało im się jedynie usunąć gruz. Resztki dawnej kwatery. Makarov szedł przed siebie, milcząc - młodszemu Dreyal'owi z czasem znudziło się takie śledzenie Mistrza. Doszedł do miejsca, w którym znajdowały się schody. Schody prowadzące do piwnic gildii, nie naruszonych przez ogień. Korytarz prowadził do sali gier, biblioteki...ale były jeszcze jedne schody. Coraz niże i niżej...Niemalże biegł. Przyśpieszony krok doprowadził go do komnaty na samym końcu. Z tą różnicą, iż teraz była opustoszała. Przerażony wyszeptał jedno...
 - Lumen...Histoire...
~ * ~
Coraz więcej krwi...
Coraz więcej mroku...
A ona była coraz większym wrakiem.
Wychudzona, przypominała swój własny szkielet. Pozbawiona sił, mogła jedynie czekać na śmierć. Opierała się o jeden z odległych kątów, pokrytych pajęczynami. Światła zgasły już dawno.
Grzmot.
Trzęsienie.
Odgłos, dochodzący od strony na przeciwko drzwi wyjściowych.
Ściana zniknęła.
Na jej miejscu pojawiła się dziura. Mimo, iż było ciemno, ta postać oślepiała swym blaskiem. Zebrała ostatni sił, by przysłonić oczy dłonią. Na ten jeden, krótki moment...
Uśmiechnęła się. Z chęcią zemsty.
W tym samym czasie usłyszała ryk.
Ryk Smoka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Łapałam dla Ciebie rozdziały! 

Zbliżają się wakacje, yay! <3 Jak wam mijają ostatnie dni szkoły? Co do mnie - w całym tygodniu, na zajęciach byłam tylko...raz. W poniedziałek, kiedy to przyszły wspólnie ze mną raptem trzy osoby. We wtorek - ze względu na ulewę (dziękuję, Yasha :D) - rodzice pozwolili mi zostać w domu. Dzisiaj natomiast miał odbyć się Dzień Sportu, z którego to moją klasę odwołano...jutro dzień z wychowawcą, na który nie wiem, czy warto iść (...), a w piątek już zakończenie. ^^ 

Co do moich "wenowych" namysłów - odwiesiłam już blog z wampirami. Mam tylko nadzieję, że teraz nie będzie już spamu na temat czegoś, do czego pisania już nie wrócę. :/ Niestety - nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział. Wena "dała" mi ostatnio namysł na napisanie mini-opowiadania FT składającego się z kilku rozdziałów. Połączenie "Fairy Tail" z bijatyką "Mortal Kombat". O_o Inaczej - moja wersja wydarzeń, gdyby Rogue z Przyszłości jednak wygrał "smoczą bitwę" (ah, te spoilerowanie innym <3). Fairy Tail oraz silniejsi Magowie z innych gildii musieliby...zabijać się nawzajem w walkach. Dodatkowo, członków Drużyny B (a konkretniej prawie wszystkich - Gajeel'a, Juvię, Mirajane oraz Jellal'a) dałabym na stronę zła. Oczywiście z przymusu - każdy z nich zyskałby "umiejętność" oraz wymazanie pamięci. Gajeel stałby się pół człowiekiem, pół Smokiem. Juvia miałaby "wszczepione" kły i musiałaby nosić maskę (bo taka postać jak w MK też potrzebna ...). Mirajane stałaby się czymś na wzór prawdziwego Demona, a dusza Jellal'a zostałaby wymieniona na duszę Zeref'a. 
Oczywiście - póki co - nie chcę tego spisywać. Zapewne z serii "pomysły, na które się napalę, a rzucę w połowie".  No proszę, jednak mi przeszło.

Prócz tego - od soboty do prawdopodobnie środy mnie nie będzie. Wyjeżdżam nad morze (czemu tam? T_T) na kilka dni. :P  

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział XLIII

Rozdział XLIII "Upadłe Tygrysy"
Magowie, na których polowała, zniknęli.
Próbowała uciec, ale nie mogła.
Uderzała piąstkami w powietrzną barierę, jakby z nadzieją, że za którymś razem ją rozbije. Nic takiego się nie stało - w zamian za to, klatka stawała się coraz mniejsza i mniejsza...było coraz ciężej. Odwróciła się w stronę Wendy. Strach. W jej oczach po raz pierwszy pojawił się strach. Strach o życie? Saphira powiedziała jej o tym...Faye zginie z rąk prawdziwej Smoczej Zabójczyni. Wychowanej przez Smoka, mającej w sobie Smoka. Znała tą sekretną technikę, potrafiła ją użyć. Nie miała żadnych szans...
Wendy zaczęła przesuwać swoje ręce przeciwnie od ruchu wskazówek zegara. Ściany bariery zbierały się w jedną całość - w podobną do wiertła konstrukcję, lecącą ku Faye. Nie mogła uciec. Nie zdążyła nawet się uchronić. Powietrze uniosło ją wysoko w górę. Krzyknęła, choć nic to jej nie dało. Wiertło zniknęło. Upadła na ziemię. Szybko i boleśnie. Leżała na betonowym bruku, poobijana. Najprawdopodobniej ze złamaną nogą. I otworzoną raną na ramieniu. Ujrzała mroczki przed oczami. Straciła przytomność.
Skończyło się...
Wodny Smok rozpłynął się w powietrzu. Jakby nigdy go nie było. Płomienie na dobre przygasły, pozostało tylko kilka mniejszych ognisk. Nie stanowiących zagrożenia, na szczęście. Wendy klęknęła z hukiem, wpatrując się w niebo. Poranne, jasnofioletowe. Blade słońce wysuwało się zza chmur, zaczynając nowy dzień. Dzień bez zmartwień. Spojrzała na Faye. Nie wiedziała, czy śpi, czy też utraciła wszystkie rzeczy. Powstała powoli i niepewnie, podchodząc do dziewczynki. Kucnęła przy niej, odgarniając za ucho kosmyk granatowych włosów. Dłońmi chwyciła jej nadgarstek, dotykając żył w kilku punkcikach. Oddychała. Żyła. Odetchnęła z ulgą, przygotowując się do leczenia. Może i Faye była wrogiem, ale...nie powinna jej tak zostawiać. Pokrył ją błękitny blask. I zniknął. Zniknął, gdy poczuła czyiś dotyk. Zerknęła na tą osobę - Levy chwyciła ją delikatnie za ramię, machając głową. Faye nie zasłużyła na to. Marvell odsunęła się od niej, wstając i podchodząc bliżej przyjaciół. Na jej miejscu pojawił się Gajeel. Chwycił czarodziejkę na ręce, niosąc ją w nieznanym kierunku.
~ * ~
Czas mijał, i mijał...
Jiemmy już tutaj nie było. Jiemma nie żyje.
Zabiła go Minerva. Dosłownie rozszarpała na strzępy. A nawet tych strzępów nie było. Po prostu cisnęła go do wnętrza kuli. I zniszczyła. A teraz stała ze swoim grymasem, na tej polanie. Meredy. To samo chciała zrobić z Meredy. Byli zbyt słabi...Yukino, zdezorientowana, nie wiedziała, co ma zrobić. Szła najciszej, jak tylko mogła. Byle, by Minerva jej nie zauważyła. Widziała, jak ich prowokowała. Na marne - co chwila zaczynała i przerywała formułę zaklęcia zniszczenia. Nie mogła zwlekać. Znalazła się przy niej, przy tej konkretnej osobie. Lucy spojrzała na nią. Wycieńczona, bez sił. Ale...z Yukino mogły to zrobić. Nie wykorzystała jeszcze w pełni swojej magii. Aguria też nie. Jasnowłowa wysunęła w jej stronę dłoń. Heartfilia ją przyjęła. Odzyskała także swoje klucze. To jest sposób na ich zwycięstwo. Trzymając się za ręce, zaczęły iść w stronę Minervy. Blondwłosa nie zważała na swoje rany. Minerva zauważyła je. Natychmiastowo przyśpieszyła swoje działania. Kula energii, w której przetrzymywana była Meredy, zaczęła drgać. Coraz szybciej i szybciej. Już miała wybuchnąć. Zabić ją. Ale czarodziejki Gwiezdnej Energii na to nie pozwoliły...
Zajrzyjmy w niebiosa, otwórzmy je na oścież...
Poprzez poświatę wszystkich gwiazd na nieboskłonie...
Przed ich złączonymi dłońmi pojawił się okrąg. Złoty okrąg, oświetlający polanę bardziej, niż poranne słońce. Zdumiona Minerva po raz kolejny przerwała urok. Tym razem nie z powodu swojej własnej, sadystycznej zachcianki. Zszokowana, przyglądała się temu zjawisku. Podobnie, jak cała reszta tutaj zebranych...
Pozwólmy im siebie poznać, poprzez nas...
O Tetrabibliosie...
Blask stał się silniejszy. Niemalże oślepiający. Dwanaście gwieździstych cieni wyłoniło się z okręgu. Latały dookoła Lucy i Yukino, dodając im energii. Energii potrzebnej do zwycięstwa.
Jesteśmy tymi, która gwiazdami władają...
Dwanaście kluczy razem złączonych...
Uwolnij zatem swą postać, swą wrogą Bramę... 
 - One chyba nie zamierzają... - wyszeptała z odrazą. Kula energii zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu, uwalniając ją. Meredy opadła na ziemię. Erza jako jedyna była w stanie teraz podbiec do nastolatki, sprawdzając jej puls. Żyła. Ledwie, ale jednak żyła. Uśmiechnęła się, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. Na Unison Raid Gwiezdnej Energii.
Niech 88 gwiazd...
Zabłyśnie... 
Dusze krążyły tak szybko...Stały się jednym. Jednym, potężnym Duchem. Duchem, który pokona wszystko i wszystkich. Bez wyjątku.
UNISON RAID: URANOMETRIA!
Zebrały się w okręgu. W świetle, tak jaskrawym, że wszystko stało się niewidoczne. Białe. Dusza poleciała błyskawicznie przed siebie. Przeszyła Minervę na wylot. Krzyk bólu. Upadek. Powrót do normalności.
To już był koniec...
Usłyszeli te kroki. I odgłos. Jakby kół u wozu...Rada Magii. Więc jednak dowiedzieli się o "małej" potyczce. Lucy upadła na ziemię, wycieńczona. Yukino jedynie uklękła, pozbawiona większości magicznych sił. Erza odwróciła się w stronę drogi - już w oddali widziała białe umundurowania. Meredy otworzyła powoli zielone oczy - zdruzgotana, nie wiedząc, co się stało. Zdziwiła się, widząc Tytanię w nędznych resztkach swojej zbroi. Szkarłatnowłosa wskazała na las, obiecując, iż wkrótce jej to wyjaśni. Meredy skinęła głową i uciekła - w ostatniej chwili zniknęła wśród drzew, gdy na miejscu zjawiła się armia. Z Lahar'em i Doranbolt'em na czele.
Widok? Nędzny.
Rufus i Orga leżeli najbardziej oddaleni od reszty. To właśnie ich pojmano, jako pierwszych. Sting i Rogue zniknęli. Co najdziwniejsze - Minerva zniknęła. Jiemma nie żył. Magowie z Fairy Tail nie wiedzieli, czy mają się cieszyć, czy płakać...Ranni zostali zabrani do karocy Rady, gdzie opatrzono im pomniejsze rany. Yukino pozwolono odejść.
~ * ~
Otworzyła oczy.
Pierwsze, co zobaczyła, to półmrok. Wszystko przyciemnione. Dopiero druga próba ujrzenia światła ukazała, w jakich tarapatach obecnie się znajduje. Słońce znajdowało się już wysoko na niebie. Poranne godziny. Wisiała, przywiązana do czegoś...Próbowała poruszyć rękoma, ale żelazne łańcuchy przy gałęziach jej to uniemożliwiły. No właśnie, gałęzie...Czuła coś ostrego przy plecach. Jakby opierała się o...drzewo. Ruszyła nogami. No tak - w końcu wisiała. A wokół niej stali ludzie. Ludzie...z tymi symbolami...znała ich...Fairy Tail. Zaczęła się szarpać. Chciała krzyczeć...Gdyby tylko na coś się to zdało...
Gdzieś w tym tłumie stała Levy. Z bólem i nienawiścią przyglądała się tej scenie. Stawiała kilka kroków do przodu tylko po to, by moment później usunąć się w tył. Nie wiedziała, co robić...Saphira nie żyła. Saphira nie żyła właśnie przez Faye. Widziała, jak to dziecko zachodzi ją od tyłu i ukręca kark. Trzymała jej ciało...Zemsta do niczego nie prowadzi. Faye zaatakowała Fairy Tail właśnie z zemsty. Nie chciała taka być, nie chciała stać się morderczynią! Nie zrobi tego...nie zrobi...
Mężczyźni w białych mundurach, o kroju szat. A za nimi karoca w tym samym kolorze, ze złotymi insygniami. Spojrzenia wszystkich skierowali się ku nim. Dwójka rycerzy podeszła do drzewa - zdjęli z niego Faye, zakuwając ją w kajdany. Nie mogli jej odpuścić...nawet, jeśli jest tylko dzieckiem. Lahar osobiście dopilnował, by nie mogła uciec. Doranbolt zaś wyszukał w tłumie ją - dziewczynkę, imieniem Wendy. Uśmiechnął się - pierwszy raz od wielu miesięcy. Od lat, można rzec. Podbiegł do niej, przytulając ją. Tyle czasu...a ona nic się nie zmieniła. Wendy, choć zdziwiona tym gestem, odwzajemniła uścisk i powoli odsunęła się do tyłu. Z opatrzonymi ranami, usiadła na jednej ze skał - na resztkach budynku gildii...Oczekiwała wyjaśnień. Do czego doszło podczas bitwy, co zrobią z Faye...Chciała wiedzieć wszystko. Musiała wiedzieć wszystko. Doranbolt odchrząknął, przysiadając obok niej. Splótł swoje dłonie, zamyślając się. Od czego by zacząć? Od Sabertooth i Fairy Tail.
 - Jeżeli chodzi o kolejną wojnę gildii... - specjalnie nacisnął na słowo "kolejną", jakby przekazując młodej przyjaciółce pewną informację. Że następnym razem Rada Magii im nie odpuści. - ...to Fairy Tail jest wolne. Sabertooth najprawdopodobniej zostanie rozwiązane. Długi czas cieszyło się statusem najsilniejszych, ale sądzę, że pora go oddać. - uśmiechnął się na moment. Wendy chciała coś powiedzieć, spytać o przyjaciół. Ale nie musiała tego robić - Doranbolt z pewnością ją wyręczy. - Jiemma, z tego, co wiemy, nie żyje. Rufus'a Lohr'a i Orgę Nanagear'a pojmaliśmy za to, co zrobili Mistrzowi, zaś Rogue Cheney'a i Sting'a Eucliffe'a puściliśmy wolno. Yukino Aguria podobno bardzo pomogła waszej gildii. Minervy nie znaleziono...A jeżeli chodzi o Twoich przyjaciół... - nadstawiła bliżej ucho tak, by wszystko dokładnie usłyszeć. Te informacje były dla niej najistotniejsze. - ...cóż. Są ranni, ale przeżyją. Opatrzyliśmy gorsze obrażenia, lecz nie ulega wątpliwości, że są całkowicie wycieńczeni. Zwłaszcza, że jedna osoba ma masę poparzeń...wszędzie, a Lucy, o ile się nie mylę, została wielokrotnie uderzona batem. Masz w sobie dość magii, by to wyleczyć? - skinęła głową. Dla nich zrobi wszystko. - Dobrze. Jeżeli chodzi o Faye - nie mamy wątpliwości. Zabiła. Nie zważając na wiek, musi ponieść konsekwencje...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Everybody goes chapter fighting!

Więc bitwę Fairy Tail kontra Sabertooth - na chwilę obecną - możemy uznać za zakończoną. Ktoś tam został poparzony, ktoś inny upokorzony, a jeszcze innym zadałam tortury gorsze od mojej krytyki. :P O ile dobrze pamiętam, z tej sagi został jeszcze jeden rozdział. A później seria z etykietką "Mrok". Cóż, mam już kilka części napisanych (około trzy) - finał tej sagi jest dość krwawy, zatem miłośnicy brutalnych scen mogą być zachwyceni. Oczywiście dopuszczę wcześniej trochę humoru, żeby nie było. :3 
A dla shipperów...sezon obstawiania paringu, z którego zrobię kanon, uważam za otwarty!

Prócz tego - został prawie tydzień do końca roku szkolnego. ^^ Jakieś wakacyjne, poważniejsze plany? Bo ja mogę lecieć do Włoch, o ile wyrobię się z dowodem...oraz nie zwieję z lotniska na widok samolotu. Prócz tego - ladies and gentlemans, zgadnijcie, kto ma proponowane wzorowe zachowanie oraz średnią 4.33. *like a boss*

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział XLII

Rozdział XLII "Zaklinaczka Węży"
Mrok.
Wszystko, co teraz widzieli...to mrok.
Ciemnopurpurowa mgła pojawiła się, jakby znikąd. Otoczyła całą polanę - a Magowie mogli ją tylko obserwować. Przegrani i wygrani. Wróżki i Tygrysy. Ich spojrzenia skupiły się na jednej osobie - na Yukino Agurii. Tej dziewczynie, która stała teraz na polu bitwy. Całkowicie wyprostowana, z przymkniętymi oczyma. Jej płaszcz powiewał na wietrze, a prawa ręka była uniesiona do góry. Trzymała coś. A był to klucz - złoty, przeszywany czernią. Z wizerunkiem węża. Nad tym przedmiotem utworzył się magiczny krąg - jasnofioletowy, tak jaskrawy, że wyróżniał się na tle nagłej purpury. Gigantyczny. Wielki okrąg dla wielkiego stworzenia...Coś zaczęło się z niego wyłaniać. Coś dużego...pokrytego czarnymi łuskami. O tych neonowych oczach, fioletowych, jak trucizna...
 - Wariatka! - jako pierwsza, zareagowała Minerva. Odrzuciła bat, zmierzając w stronę czarodziejki. Tym samym pozostawiając sponiewieraną Lucy samej sobie. Nawet Jiemma nie odważył się stawić przeciw takiej sile...Minerva była bezwzględna. Odważnym krokiem, zbliżała się do Yukino. Tej Yukino, która wciąż, ze stoickim spokojem, szeptała jakieś słowa. Jakieś słowa...Znalazła się wystarczająco blisko. Tworząc żółtawą, przeszywaną błyskawicami kulę energii, zamierzała nią rzucić prosto w miejsce serca dawnej towarzyszki z gildii. Nic takiego się nie stało. Magia Ophiucus'a była silniejsza - pole siłowe, chroniące Agurię, wchłonęło "błyskawicę", jakby była niczym. Niczym innym, jak pożywką. Chwilę później, ta sama wysunęła się z okręgu - łuskowaty ogon chwycił kostkę "Królowej", unosząc ją nad ziemię i odrzucając w nieznane. Jiemma krzyknął coś za nią - i to z pewnością nie było nic miłego. Ranni ledwie dostrzegli to, co wysunęło się z okręgu. Potężny...niezniszczalny...Ophiucus...
Yukino otworzyła oczy - jej wzrok wyrażał determinację. Determinację do wygranej, do pomszczenia Fairy Tail. Nawet, jeśli ich nie znała - zrobi to. Okrąg zniknął. Ophiucus krążył dookoła. Pozostało jej tylko jedno - wydawać rozkazy. Sterować nim.
 - Sabertooth. Atakuj. - wyszeptała. Wskazała ręką przed siebie - tą, w której trzymała klucz. Oślepiający swym blaskiem...
Ophiucus ruszył.
Lucy - nie zważając na swoje rany, pokrywające obecnie całą jej posturę - zebrała ostatni sił, kładąc się na brzuchu i obserwując pokaz z nie lada zdumieniem. Ophiucus...Wężownik...Ten legendarny Duch...Najsilniejszy ze wszystkich. Nawet od samej dwunastki, razem wziętej...Pokonywał ich. Atakował każdego z Sabertooth. Jiemmę...Sting'a...Orgę...Rogue...Rufus'a...Fairy Tail pozostawił. Oni wszyscy padli...padli, niczym martwi. Poranieni, jedno ukąszenie wystarczyło...Ophiucus zniknął. Mgła także.
Myśleli, że wygrali...
Nie...
Jeszcze nie...
Minerva powstała, trzęsąc się. W poszarpanej sukni, zniszczonej fryzurze i rozmazanym makijażu nie była już tak piękna. Nic nie wskazywało, by miała się teraz poddać.
~ * ~
Ich walka trwała już dłuższy czas.
Wzajemne ataki powoli gasiły płomienie, rozprzestrzeniające się po całej kwaterze...a raczej po tym, co z niej pozostało. Walące się ściany, podłogi pełne przepaści do niższych pięter...i kilka płomieni, których walczące czarodziejki starały się unikać. Zarówno Faye, jak i Wendy. Wodne bicze i powietrzne ostrza przeszywały siebie nawzajem. Traciły siły. Oddychały coraz ciężej i ciężej, a silniejsze zaklęcia nie wchodziły w grę. W końcu stały na przeciwko siebie. W odległości kilku metrów, w zgarbionych pozycjach. Słabe, ale zdeterminowane do zwycięstwa. Poza kilkoma zadrapaniami, nie miały żadnych ran. Dla Faye ta "walka" była po prostu bezsensowna. Zamiast na przeciwniczce, skupiła swoje spojrzenie na czymś innym. Za Wendy znajdowała się zniszczona ściana - zniszczona na tyle, by dostrzec to, co dzieje się na zewnątrz. Wszyscy członkowie gildii Fairy Tail stali na zewnątrz, oczekując na rozwój wydarzeń. Niektórzy byli spokojni, lecz inni - krzyczeli wniebogłosy, uspokajali siebie nawzajem. Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sprawę z szansy, jaką właśnie otrzymała. Oni wszyscy, razem - cała parszywa gildia. Wystarczy jeden potężny atak, by pozbawić ich życia. Jej zemsta się dokona...wreszcie...
 - Uroczych przyjaciół masz... - wysyczała, prostując się powoli. Wendy spojrzała na nią z rozszerzonymi oczyma, jakby nie znając sensu tych słów. Powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem, kontynuując. - Stoją tam sobie...jakby nigdy nic... - zachwiała się powoli, podchodząc bliżej resztki jednej ze ścian. Oparła się o nią prawym ramieniem, by utrzymać równowagę. - Nie pomogą Ci....Bądź ze mną szczera...Powiedz mi...Czy cała wasza gildia to tchórze?
 - Nie mów tak! - wrzasnęła od razu po usłyszeniu pytania. Piskliwy głosik rozniósł się po całej sali. Zrobiła krok na przód, także się prostując. - Fairy Tail to nie...
 - Tak, tak, nie są tchórzami, jasne. - przerwała, wysuwając do przodu lewą dłoń. Marvell cofnęła się na poprzednie miejsce. - Będziesz ich broniła? Dobrze. Tak między nami:.. - mówiła coraz ciszej i ciszej. Wendy zwróciła spojrzenie ku temu, co wystawało z dłoni Faye. Przerażona...Gigantyczny, błękitny okrąg. To nigdy nie oznacza niczego dobrego, prawda? Wtedy Faye wyszeptała ostatnie słowa...nim wykrzyczała formułę. - ...gra skończona. Wodny Smok! - zrobiła to. Wendy cofnęła się o kolejne kroki. Nie wiedziała, gdzie. Przynajmniej do czasu, aż potknęła się o coś za nią. O gruz, stanowiący granicę pomiędzy podwórzem, a salą. Gdyby nie ktoś z zewnątrz, z pewnością padłaby plecami na ziemię. Pobiegła jak najbliżej Magów. Swoich przyjaciół. Chciała tylko jednego...ochrony. Próbowała się temu przeciwstawić...ale nie potrafiła. Powolnymi ruchami, z okręgu wysuwało się monstrum. Wpierw głowa - zrobiona w całości z wody. Z oczami, które mimo, iż wtapiały się w całość, budziły przerażenie. Z kłami, ostrymi tak, że przegryzłyby stal. Z budową...podobną do Smoka. Wysuwał się i wysuwał, ukazując pokryte wodnymi łuskami, podłużne ciało. I te skrzydła...niewielkie, na środku całej postury. Mimo to, z łatwością pozwoliły stworzeniu unieść się ponad ziemię. Leciało dookoła, niszcząc wszystko, co z siedziby Fairy Tail pozostało. Ściany, dach...wszystko, co mieli, tak po prostu zniknęło.

Tymczasem, Carla przyglądała się dziewczynce. I stworzeniu. I ciału nieżywej już Saphiry, którego Levy za żadne skarby nie zamierzała puścić. Klęczała przy nim, "dbała" o nie - jakby nic innego nie istniało. Exceed'ka widziała tą dziewczynkę, która to zrobiła...Faye...Przypominała jej kogoś, kogo znała...Nie tyle przypominała, co była...identyczna...
Przed nią stała niska dziewczyna, w mniej-więcej jej wieku. Nie wyglądała na szczęśliwą. Jasnozielone oczy wydawały się być smutne, a nienaturalnie blada cera wyróżniała ją spośród innych dzieci. Kruczoczarne, proste włosy opadały na ramiona, falując się na końcach, a sama ubrana była w kolorową sukienkę, związaną kremowym fartuchem z różnymi wzorami. - Przepraszam, nie widziałam Cię... - zaczęła się nagle tłumaczyć przed nieznajomą. Ta tylko spokojnie machnęła kruchą dłonią, splatając obie ręce z tyłu.
 - To ja powinnam przeprosić...śpieszyłam się do domu, a nie znam zbyt dobrze tego miasta i...naprawdę przepraszam. - powiedziała cicho, tak, że Wendy ledwie ją dosłyszała. Wydawała się taka nieśmiała...Posłała jej przyjacielski wyraz, podczas gdy Carla wciąż z nieufnością obserwowała sytuację.
 - Jestem Wendy. - przedstawiła się, wskazując na Exceed’kę - A to Carla.
 - Mam na imię Amanda.

Widziała ją. Czarne włosy. Zielone oczy. Blada karnacja i drobna budowa. Spojrzenie...Wyszeptała to imię. To jedno imię, które sprowadziło na Fairy Tail całą serię nieszczęść.
 - Amanda...
~ * ~
Ten widok był co najmniej...upiorny.
Leżeli oddaleni od siebie. W każdym zakamarku polany. Ranni. A mimo to, wszyscy dostrzegali ją. Kulejącą, wysuwającą się z cienia kobietę. A raczej jej wrak. Wykrzywione w fałszywym grymasie usta, nienaturalnie duże oczy, ani jednego mrugnięcia. Rozmazany makijaż, poszarpana suknia...nie tak wygląda prawdziwa królowa. Mimo to, Minerva nie zamierzała spocząć na laurach. Nic nie mówiła - wysunęła w prawą stronę rękę, rozwijając dłoń. Dłoń, która przywołała kolejną kulę energii. Tym razem większą, niż zazwyczaj. Szarawą, trzymającą w sobie pewną postać...Magowie z Fairy Tail próbowali jej się bliżej przyjrzeć. Energia przetrzymywała wewnątrz pewną osobę. Nieprzytomną dziewczynę, średniego wzrostu. O długich, różowych włosach. W czerwonej, brudnej od ziemi sukience, poniszczonej. I gdzieś tam resztki ciemnogranatowego płaszcza. Płaszcza, z odznaczeniem jej gildii. Crime Sorciere. Erza spróbowała doczołgać się bliżej miejsca, gdzie stała Minerva. Yukino próbowała przywołać Ophiucus'a raz jeszcze - niestety, bez skutku. Jakby klucz wykorzystał całą swoją energię do jednego ataku, nokautującego wszystkich. Szkarłatnowłosa czarodziejka dostrzegła wszystkich - i dobrych, i złych. Wszyscy członkowie Sabertooth utracili przytomność - z wyjątkiem Jiemmy. Natsu słabnął coraz szybciej, co było dla niego nietypowe. Gray leżał w oparzeniach, próbując nie zamykać oczu. Lucy - z ranami po uderzeniach batem - praktycznie się nie ruszała. Na koniec zobaczyła ją - uwięzioną...
 - Meredy! - zebrała ostatki sił na to jedno, jedyne słowo. Córka Ultear przypominała...trupa. Ale wciąż żyła, musiała żyć. W końcu była zakładnikiem Sabertooth. Grymas Minervy przybrał jeszcze gorsze oblicze. Jak wariatka...
 - Myślicie... - dyszała ciężko. Miała resztki magii, to pewne...Ale nigdy nie wiadomo, co taka osoba, jak ona, potrafi jeszcze zrobić. Do czego jest zdolna. - ...że jesteście niepokonani? Niepokonane Fairy Tail!? - parsknęła śmiechem. Głośnym tak, że usłyszeli go wszyscy. Że nieprzytomni obudzili się z półsnu. - Właśnie widzę! Wielka Tytania poniżona, Salamander nie jest zdolny do dalszej walki. Nie wspominając o Najsilniejszym Magu Tworzenia, który przegrał z żywiołem. A co z tą "Lucy Heartfilią, najpotężniejszą czarodziejką Gwiezdnych Duchów"? Wystarczy jej zabrać klucze, by stała się nędznym śmieciem! A wy!? Wy ośmieliliście się stawić czoła królowej!? - mówiła coraz to donośniejszym głosem. Głosem, ukazującym potęgę. Oczywiście w jej mniemaniu. - Dobre sobie. Cóż... - zerknęła na Meredy, złagadzając grymas do swojego codziennego uśmiechu - Miałam ją wypuścić po naszej wygranej, chociaż z drugiej strony...Starczy mi magii dla pozbycia się pewnego podmiotu... - zmierzyła każdego obecnego tutaj Maga, obracając w powietrzu palec wolnej dłoni. I dostrzegła go. Grymas powrócił, a lewa ręka wysunęła się do przodu, wskazując tą osobę. Mistrz Jiemma nie miał sił nawet do krzyku. Szarawa energia pochwyciła go ku górze. Rozbłysła białym światłem. Coraz jaśniejszym i jaśniejszym...aż zniknęła. Kula zniknęła, a wraz z nią Jiemma. Magowie Wielkiej Piątki przyglądali się temu ze...strachem. Minerva zrobiła to. Zabiła ich Mistrza. Zabiła swojego ojca. - To jak? Kto następny?
~ * ~
Krążył...
Krążył...
Bez przerwy.
Teraz nie tylko Fairy Tail miało powody do strachu - nie tylko oni...Wodny Smok był dosłownie wszędzie. Przechodził przez każdy zakamarek Magnolii. Niszczył domy, budynki...A to wszystko tylko dla jednego: odnalezienia wszystkich "Wróżek". I zabicia ich. Wymordowania, topiąc w swoim ciele. Rozszarpując. Magowie ewakuowali bezbronnych mieszkańców z miasta, chroniąc przed Smokiem. Ci, którzy pozostali, próbowali go pokonać. Bez skutecznie. Wszelkiego rodzaju ataki przechodziły przez niego, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Wizja Carli się sprawdziła - tajemnicza kobieta, pożar, Smok z wody...Miała powiedzieć o tym Mistrzowi, ale tego nie zrobiła. To wszystko jej wina...
Faye krążyła dookoła. Płomienie w gildii przygasały, ale walka wciąż trwała. Kogo teraz szukała? Cóż...ciężko stwierdzić. Zabicie każdego członka Fairy Tail, którego napotka, z pomocą własnych rąk, będzie dla niej zaszczytem. Saphiry już się pozbyła. Biedna, głupia Saphira, nie przewidziała, jak przyjaciele Muszek kończą...wspomniała w myślach, obserwując swoje dzieło. Krzyk. Płacz. Krew. Satysfakcja? Co jej pozostanie po zemście? Oczywiście, że potęga...Pani Minerva zawsze była mściwa i bezwzględna. Mimo to - ma to, czego może pragnąć każdy. To, co ma prawdziwa królowa. Podwładnych, magię, potęgę...Uczyni z Magnolii swoje małe królestwo. A później? Później zostanie władczynią całego Fiore. Kto wie - jako Smocza Zabójczyni może wszystko. Jest niepokonana.
Schowała się za gruzami, ukradkiem spoglądając na podsłuchiwanych przez siebie ludzi. Przekrzykiwali siebie nawzajem, próbując prowadzić normalną rozmowę. Przyjrzała im się bliżej. Brunet o czerwonych oczach, na jej oko metalowiec. I niebieskowłosa dziewczyna, wypytująca w kółko o tą samą osobę. W sumie...on też tak robił. Na okrągło powtarzali te same imiona. Gray i Levy. Levy...Czy to ta dziewczyna, której matce ukręciła kark? Przywołała Wodnego Smoka w swoją stronę. Dwóch za jednym zamachem...wspaniale.
Niestety, nie było dane cieszyć się zwycięstwem. Nie, kiedy usłyszała za sobą głos. Ten piskliwy, dziecięcy głos...
Wendy wiedziała, że prędzej, czy później, użyje tego zaklęcia. Zaklęcia, które przekazała jej Porlyusica. Które miała poznać od Grandeeney...Ustała w rozkroku, rozkładając ramiona. Powietrzna powłoka okryła teren wokół niej i Faye. Ciemnowłosa odwróciła się, widząc ją - wykrzykiwała coś w tym zgiełku. Ale nie słyszała jej...Teraz mogła tylko wygłosić formułę...
 - Lśniąca Fala: Niebiańskie Wiertło!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
It's not a cool chapter, bro...

Powyższe słowa kieruję oczywiście do niezacnego pana Mashimy. Oficjalnie tym samym ogłaszam, iż od dzisiaj - dopóki Gray'a nie ożywią - istnieje dla mnie tylko fanon. Kanon może się [cenzura :3]. Oczywiście emocje opadły, smutne arty powstały, tak samo jak wyjścia z powyższej sytuacji. Oficjalnie Gray'a ocalą kartony, wykorzystane z poświęcenia Hanki w alternatywnej rzeczywistości. *świerszcze* Ekhem...No ale Gray musi żyć, toć OVA niedługo (nie ważne, jak denna). Chyba, że trupy potrafią naginać czasoprzestrzeń. W każdym razie, wyżyłam się na pewnej postaci w tym opowiadaniu. W rozdziale czterdziestym szóstym możecie spodziewać się zgonu znienawidzonej przeze mnie postaci - Ci, którzy wiedzą, niech milczą, a Ci, co nie, niech spekulują. Haters to the left. :D 

Jeżeli kogoś interesuje, jak idzie mi pisanie rozdziału na "wampirzy" blog - mam połowę, czyli retrospekcje. Dotyczą one roku 1989, kiedy to poznaliśmy początki członków Widma (czyli Phantoma - dla tych, co nie czytają, ale z nieznanych mi powodu oglądają tą rubrykę w notce porozdziałowej). Przeszłość pisana jest z perspektyw trzech osób: pominęłam oczywiście Sol'a i Arię, którzy nie są aż tak ważni dla fabuły. Totomaru może i też nie, ale gdyby nie on, to Levy nie zostałaby porwana i przemieniona, Jude wciąż by żył...Dobra, koniec niby-spoilerów. 

A teraz, kto idzie ze mną szukać kartonogłowego gościa z LMFAO? Potrzebny do planu "Karton". 

Wyżsi Rangą