piątek, 16 sierpnia 2013

Przerwa

Bo jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.

Niestety i ja potrzebuję krótkiej (?) przerwy od pisania - a przynajmniej od pisania o Fairy Tail. W notkach pod postami niejednokrotnie wspominałam o coraz to negatywniejszych aspektach tej mangi - narzekałam na fan-serwis, przewidywalną fabułę i tracące swoją barwność postacie. Wiecznie narzekałam, że akcja stacza się - niestety, taka prawda. Kiedyś przy FT potrafiłam spędzić godziny, a gdy dowiadywałam się o przerwie w rozdziałach, dostawałam...białej gorączki? Teraz jest inaczej - jakoś specjalnie nie zareagowałam na tydzień bez kolejnego epizodu, ani na zakończenie anime. Powiedzmy sobie szczerze - uważam, że FT swoją magię zaczęło tracić po sadze z festiwalem walk. Przełom nastąpił podczas igrzysk magicznych - mam dość tego, że uwzględniane są tylko główne postacie, a reszta robi za humorystyczne tło. Najnowsza saga nie zapowiada się na interesującą. 
Postanowiłam zrobić sobie przerwę od tego tytułu. Pisanie o czymś, do czego nie czuje się już takiej sympatii, nie jest przyjemne - w ciągu dwóch tygodni napisałam raptem dwa dłuższe fragmenty. Możliwe, że w ciągu kilku dni dodam jeden z napisanych już rozdziałów. Póki co jednak - nie piszę. Nie o Fairy Tail
Kto wie, może jeszcze kiedyś ta seria odzyska "to coś"? Mam nadzieję, że Mashima zaskoczy nas czymś w końcu i zerwie z typowym schematem "jest misja => są źli => dobrzy przegrywają => dobrzy wygrywają". Póki co jednak, muszę oderwać się od tej serii.

Ale jeszcze tu wrócę, czarodzieje!

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział XLVIII

Rozdział XLVIII "Kagura & Minerva" 
Nie zwlekała.
Do szarej torby wciskała wszystko, co tylko wpadło jej w ręce. Zapasowe ubrania. Prowiant. Nawet ten list, który rzucił nowe światło na jej obecną sytuację. Zapięła torbę i narzuciła ją na siebie. Otworzyła drzwi mieszkania, stanęła w progu...Ukradkiem rzuciła ostatnie spojrzenie na "swój dom".
Zawróciła.
Sięgnęła po coś. Coś, co leżało w zawieszonej na ścianie, szklanej gablocie. Otworzyła ją i po prostu ten przedmiot zabrała. Cisnęła go - wbrew pozorom - starannym ruchem do ledwie dopinającej się torby...i ruszyła dalej. Zamknęła drzwi. Zamknęła pewien rozdział w swoim życiu. Rozdział, w którym dominowała monotonia oraz brak celu w życiu. Właściwie...cel miała cały czas. Zemsta. Niegdyś nieosiągalna, ale teraz - możliwa.
Zachód słońca się zbliżał - kolorowe chmury zakrywały niebo, wpasowując się w barwną atmosferę Hosenki. Szła kamiennymi uliczkami, co rusz mijając ludzi - szczęśliwych, z rodzinami, z bliskimi...Kagura zapomniała prawie, jakie to uczucie. Zamknęła się na wszystko...Miała tylko jedną przyjaciółkę, której mogła powiedzieć wszystko. I właśnie ta przyjaciółka biegła w jej stroję, machając, uśmiechając się i nawołując imię panny Mikazuchi. Niskiego wzrostu kobieta, o dziecięcej urodzie - lecz w odważnym stroju. Czarne podkolanówki w fioletowe paski oraz podobny bardziej do bielizny kostium zakrywała ciemnopurpurowa peleryna ze złotymi obwódkami. Jasnobrązowe włosy były falowane i roztrzepane, ledwie sięgające ramion - część z nich przypominała nawet uszy kota. Złote oczy jakby śmiały się, a policzki pokrywały rumieńce, ledwie widoczne przez czerwone znamiona, podobne do tych zwierząt. Millianna rzuciła się na Kagurę, obdarowując ją przyjacielskim uściskiem i oddalając się. Radość zniknęła, gdy ujrzała zapełnioną po brzegi torbę.
 - Nie mówiłaś, że wyruszasz na...
 - To nie misja. - przerwała jej. Millianna spojrzała na nią z jeszcze większym zaskoczeniem. Mikazuchi uśmiechnęła się słabo, idąc na przód. Nim Millianna całkowicie straciła ją z oczu, zdążyła wyszeptać ostatnie słowa.
"To moja osobista sprawa..."
~ * ~
Potrzebowali jakiejś kryjówki na ten czas...
...i z pewnością już takiej nie znajdą.
Przygotowania sali dobiegały końca - dziewczyny, wciąż plotkując na najrozmaitsze tematy dotyczące tego wydarzenia, zajmowały się dekoracją ścian oraz sceny. W międzyczasie, przymierzając suknie. A co z chłopakami? Cóż...ukrywali się w piwniczce - jedynym miejscu, gdzie mogli swobodnie porozmawiać, przynajmniej na chwilę obecną. Pozostałe tam beczki, przepełnione alkoholem, rozłożyli tak, by ich gromadka stała się mniej widoczna. Jako, iż w pomieszczeniu panowała całkowita ciemność, co rusz dookoła rozstawione były świecie. Żaden z nich nie miał zamiaru iść na ten bal...Niestety, dawna "Demonica" nie dała o sobie zapomnieć - gdyby choć jeden z nich nie postawił nogi w kwaterze następnego wieczoru, Mirajane Strauss dopadłaby go...oczywiście, z niezbyt szlachetnymi intencjami. Elfman i Gajeel stali oparci o ścianę - z czego ten drugi co rusz odwracał spojrzenie, próbując w spokoju przerzuć garść żelaza. Natsu i Gray siedzieli rozłożeni na podłodze - oczywiście, powstrzymując się przed kolejną bójką. Laxus, Freed oraz Bickslow dyskutowali szeptem o czymś w bardziej oddalonym kącie pomieszczenia - o ile jednak pierwsza dwójka wydawała się w miarę spokojna, tak Mag w przyłbicy co rusz wystawiał język, żartując sobie z towarzystwa.
Spędziliby tu najchętniej cały "głupi bal", ale tak się nie da. Głównie dlatego, iż do piwniczki często zagląda Cana - a z nią nigdy nic nie wiadomo...Nie mieli zamiaru nikogo zapraszać - co to, to nie. Wystarczy, że muszą brać udział w tej "zabawie" Miry...
~ * ~
Droga Kaguro,
zgaduję, iż nie masz najmniejszego pojęcia o mojej prawdziwej tożsamości. I nie powinnaś - przynajmniej nie do czasu naszego pierwszego spotkania. Na chwilę obecną wiedz o mnie tyle, iż jestem...jak Wy to nazywacie? "Upadła"? Coś w takowym guście...Jestem potężnym Magiem, który ma ten sam cel, co Ty. Zastanawiasz się w tym momencie, co mam na myśli, prawda? Co...lub kogo...Wiem o nich...o nim...wszystko. Wszystko, co tylko zechcesz - od możliwego miejsca ich pobytu do tego, czym się zajmują. Zapewniam - nie jest to nic szlachetnego. Honor jest dla Ciebie ważny, prawda, Kaguro? Myślę, że tak. 
Spotkajmy się w lesie, nieopodal stacji w Crocus. Duża polana obsypana liliami - myślę, że ją odnajdziesz. Uroczo brzmi? Szkoda, że nie tak bardzo, jak temat naszej...nazwijmy to pogawędką starych przyjaciółek. Gdy tylko mnie ujrzysz, od razu mnie poznasz, na razie jednak przejdźmy do konkretów. Crocus znajduje się daleko od Hosenki - dlatego w kopercie zamieściłam bilet w jedną stronę do stolicy. Będę czekała - przez kilka dni, codziennie po zachodzie słońca...Im szybciej dojdziesz, tym lepiej.
Czekam.
 ~ Przyjaciel
Znajdowała się w umówionym miejscu. Blada poświata księżyca wysuwała się zza śnieżnobiałych chmur. Niebo miało odcień wyblakłego granatu, jakby zmieszanego z błękitem. Pierwsze gwiazdy lśniły, jakby odbijając się od ciemnej, niemalże czarnej tafli wody w jeziorku na tej polanie. Delikatne lilie o jasnym odcieniu różu latały leniwie na zimnym, wiosennym wietrze. Niektóre wpadały do wody - tylko nieznana siła utrzymywała je na powierzchni. Nie pozwalała im zatonąć. Iglaste drzewa były wysokie, a trafia soczysto zielona. To właśnie na niej siedziała teraz Kagura w tureckiej pozycji. Trzymała swój miecz. Arcywroga. Żelazna katana, skryta w srebrzystej pochwie, zdobionej złocistymi symbolami. Wokół górnej części znajdowała się bordowa gumka, zakończona kokardą. Krwistoczerwony uchwyt był prawie w całości pokryty bandażem.
Jej miecz.
Jej broń.
Jej przysięga.
Przysięga, że kiedyś Go zabije, nie ważne, jak wiele musiałaby poświęcić, jak wiele musiałaby dokonać...Zrobi to.
 - Nie spodziewałam się, że tak szybko dotrzesz... - z zamyśleń wyrwał ją głos. Kobiecy, wyrafinowany głos. Kagura nie musiała się odwracać, by wiedzieć, kto za nią stoi. "Przyjaciel" - tak ta osoba się przedstawiła. Pamiętała ten ton, ten akcent...słyszała go już kiedyś. Zerknęła na wodne odbicie - wysoka kobieta w płaszczu z kapturem, zrzuconym w tym samym momencie, w którym ją ujrzała. Mimo, iż twarz była pozbawiona charakterystycznego makijażu i nieco zmizerowana, rozpoznała ją. Czarne, rozczochrane włosy, z fioletowymi pasemkami.
 - Dawno o Tobie nie słyszałam, Minervo. Teraz tylko pytanie...od kiedy jesteśmy przyjaciółkami? - odłożyła Arcywroga na bok, przy torbie. Nie zamierzała z nią walczyć - przynajmniej nie teraz. Choć Minerva była w rzeczywistości zapatrzoną w siebie ignorantką, Kagura wolała zachować spokój. Powstała, odwracając się i stając twarzą w twarz z dawną członkinią Sabertooth. Oba spojrzenia były takie same - chłodne i bezuczuciowe. Szablozębna zaśmiała się - fałszywie, cicho, z lekkim syknięciem.
 - Zapewne od czasu, gdy wiem "coś" na temat...jak on się nazywał? - udając zastanowienie, skrzyżowała ręce na piersiach. Przez kilka sekund spoglądała leszczynowymi oczyma na niebo, palcem dotykając brody. W końcu powróciła do poprzedniej pozycji...znowu się uśmiechając. - Jellal. Jellal Fermandes.
Złote oczy Kagury powiększyły się. Jej wargi drgnęły niepewnie, sama postawiła krok, może dwa do tyłu. Zakryła dłońmi twarz, próbowała powstrzymać łzy. Łzy złości, nienawiści. I jednocześnie radości, nadziei - nadziei na spełnienie swojego planu, na pomszczenie swojego brata.
 - Mów dalej... - syknęła. Minerva zaśmiała się ciszej, zakrywając usta dłonią. Kontynuowała.
 - Crime Sorciere, moja droga... - mówiła powoli, przeciągając niektóre słowa. Z jednej strony, było to irytujące dla Kagury. Z drugiej - coraz bardziej tajemnicze. Tyle informacji o tym jednym, nędznym człowieku... - Mniejsza drużyna Mrocznych Magów, wybijająca "konkurencję"...i oczywiście mordująca zwyczajnych, "dobrych" ludzi...Nie brzmi przyjemnie, prawda, Kaguro? Dla kogoś takiego, jak Ty...podążającego za honorem, światłem, rodziną...Chcesz zemsty? Udaj się do Magnolii...sądzę, że z łatwością odnajdziesz swój cel...a przynajmniej tych, którzy go wspomagają.
~ * ~
Komnata, w której się teraz znajdowała, za nic nie przypominała podziemnej jaskini. Wręcz przeciwnie - na myśl przychodziły myśli o eleganckiej rezydencji, wręcz pałacu...Okrągłe pomieszczenie, niezbyt wielkie. Na przeciwko potężnych, pozłacanych wrót znajdowało się łoże - przykryte satynową pościelą o ciemnofioletowej barwie, z baldachimem. Obie strony po bokach różniły się od siebie. Prawa - przypominająca zbrojownię. Na ścianie wisiała zrobiona z metalu tablica, do której przywiązano kilkanaście noży - stępionych, lecz ostrych. Pod tym znajdował się stół - blaszany, na którym leżał bliżej niezidentyfikowany stos. Przykryty białym obrusem, gdzie-nigdzie pokrytym czerwonawymi plamami. Lewa zaś dopełniała całości do eleganckiego łoża - duże lustro, wokół którego znajdowały się specjalne, jaskrawe dość lampy. Oraz komoda, na której znajdowały się najróżniejszego rodzaju kosmetyki do twarzy oraz...pielęgnacji włosów. Bo to one były dla Flare najważniejsze. Kończyła właśnie przygotowania...Przeczesywała rudawe kosmyki z jak największą dokładnością, dbając o każdy szczegół. Zazwyczaj zaplecione w warkocz, teraz rozpuszczone i delikatnie falowane. Pozostawione na lewym boku, przyozdobione spinkami przypominającymi czerwone róże. Na głowie znajdowała się pozłacana tiara.
To był jeden z tych momentów, w których Flare czuła się naprawdę...ładna.
~ * ~
 - Kiedy ta Ruda Lalka przyjdzie? - spytała z wyraźnym podirytowaniem. Spowite ciemnością niebo pokryte było tysiącami lśniących gwiazd. Zazwyczaj dla takich widoków ludzie potrafią spędzać całe noce na dachach danych budynków. Mara do nich nie należała. Spacerowała z jednego kąta do drugiego, jak najdalej od dzwonu Katedry Kardia. Zrobiony z białego marmuru kościół, znajdował się dość blisko kwatery Fairy Tail - na tyle, by mogła ich wszystkich swobodnie obserwować. Magowie schodzili się wewnątrz, w większości byli roześmiani...Nie widziała jednak wśród nich swojej "kochanej siostrzyczki". Może to i lepiej? Na nią miała już swój osobisty plan...Uśmiechnęła się pod nosem, z nutą chciwości. Oparła się o ścianę, wyciągając z kieszeni spodni swoją chustę - nie mogła zostać rozpoznana, a na chwilę obecną był to jedyny sposób na ukrycie tożsamości...Wciąż pamiętała incydent z Magiem Lamia Scale. Szczerze? Była ciekawa, czy ktoś odnalazł już jego zwłoki. Narzuciła na głowę kaptur z czarnej satyny, na wzór kamizelki.
Teraz wystarczyło tylko czekać...Rozglądając się, spostrzegła w ukryciu Kurohebi'ego, Obrę oraz Nullpuding'a. Brakowało tylko "Flary", by zacząć...
~ * ~
Była w Fairy Tail wystarczająco długo, ale nigdy nie wyobrażała sobie tej gildii podczas...balu. Zwyczajnego balu, na którym powinna przeważać elegancja oraz przepych. Wchodząc na salę, nie dostrzegła codziennego widoku - pomieszczenia zapełnionego drewnianymi stolikami. Z pustą sceną, barkiem oraz tablicą ogłoszeń dla Magów poszukujących pracy. Teraz ujrzała "coś" na wzór komnaty - ściany przykryte były ogromnymi firanami o ciemnym odcieniu bordowego. Okna przystrojono pozłacanymi łańcuchami, a przy scenie zamontowano specjalne lampy, dodatkowo ją oświetlające. Wszystkie stoliki ułożono po prawej stronie od wejścia do kwatery tak, by składały się w jeden większy - nie tyczyło się to tych o okrągłej budowie, które schowano w piwnicy. Schowek Cany był szczelnie zamknięty - wyniesiono z niego raptem dwie beczki alkoholu, stojące za czystszym, niż zazwyczaj barkiem. Reszta przestrzeni budynku została wykorzystana, jako...świecący pustkami parkiet. Lucy spodziewała się innego - tego, że któryś z Magów przyniesie ze sobą własny "towar", rozda wszystkim i spokojną potańcówkę przemieni w imprezę jak każdego dnia. Tym razem było inaczej - cała męska kadra zajmowała okolice baru. Już z oddali widziała ich wyrazy twarzy - zniechęcenie, znużenie...Po prostu siedzieli tam i popijali co jakiś czas sake, regularnie nalewane im przez Mirę. Dziewczyny stały pod ścianami w kilku grupkach, rozmawiając - niektóre roześmiane, a inne zasmucone. Blondwłosa zmusiła się, by spojrzeć na swoją suknię - różniła się od tej, o którą większość czarodziejek z Fairy Tail się wykłócało. Skromna, o prostym kroju, sięgała jej za kolana. Perłowy krój współpracował ze srebrnym wisiorkiem oraz pantofelkami. Lucy nie chciała się zbytnio stroić, bo...niczego nie oczekiwała. A tymczasem otrzymała istne przeciwieństwo swoich wyobrażeń. Włosy pozostawiła rozpuszczone, z małą ozdóbką w postaci spinki o kształcie białej róży. Wzrokiem próbowała odnaleźć Natsu - tego różowowłosego Salamandra, jednego z jej bliższych przyjaciół. Na początku zerkała w stronę barku - w oczy rzucał się przede wszystkim Gray zamrażający i odmrażający co rusz swój napój, czy też Elfman, narzekający na uboczu, że taki bal "nie jest męski". Westchnęła z rezygnacją, przysiadając na jednym z krzeseł.
Nikogo nie zainteresowała tajemnicza dziewczyna, przekraczająca właśnie próg budynku. Średniego wzrostu. Jej karnacja była chorobliwie blada, a w zaczesane na lewy bok, falowane włosy o rudawym odcieniu wszczepione było kilka krwistoczerwonych kwiatów. Przypominały róże, ale takowymi na pewno nie były. Suknia sięgała aż do ziemi - jej dół układał się w szkarłatne falbany, a dekolt nie był zbytnio wyzywający. Rękawy były bufiaste, dochodzące aż do połowy przedramion. Jeżeli przyjrzeć się uważniej lewej stronie, można było dostrzec pewną bliznę - był to jednak szczegół, na który nikt nie chciałby zwracać uwagi. Dłonie przykryte były czarnymi, koronkowymi rękawiczkami bez palców - w jednej z nich trzymała uwieszoną na czarnym patyku maskę, zakrywającą górną część twarzy. Czarna, z nieco jaśniejszymi falbanami u góry oraz błyszcząca dzięki czerwonemu brokatowi. Pomalowane nieco jaśniejszą pomadką usta wykrzywiały się w uśmiechu. Pozornie delikatnym...lecz fałszywym.
~ * ~
O ile w większej części Fiore panowała radość i zabawa, tak tutaj spotkały jedynie mrok zmieszany z niepokojem. Pierwsze krople wiosennego deszczu padały na ziemię w lesie, przez który szła para dziewczyn. Jedna wysoka, druga niska - choć posturami znacznie się od siebie różniły, tak mimiką twarzy były niemalże identyczne. Obie miały włosy w odcieniu jaskrawej magenty oraz ciemnoniebieskie, roześmiane oczy. Sherry Blendy - dwudziestoczteroletnia czarodziejka z gildii Lamia Scale - wręcz promieniowała radością. Wpatrywała się w serdeczny palec prawej dłoni - ten, na którym znajdował się srebrny pierścionek z okazyjnym dość kamieniem ametystu. "Wewnątrz" wygrawerowano napis "S&R" - mimo, iż minął dopiero tydzień od zaręczyn panny Blendy z Ren'em, wciąż nie potrafiła powstrzymać swoich emocji. Niektórzy towarzysze kobiety byli zdziwieni tak nagłym "krokiem" w ich związku - wręcz zirytowani. Ren był w miarę poważnym mężczyzną, miewającym jedynie "od czasu do czasu" napady pozostałości z dawnych nawyków. Ale Sherry? Ubrana wiecznie w kusą, czarną sukienkę z przesłodzonymi ozdóbkami oraz opaską na włosy w postaci kocich uszek, nie sprawiała nawet pozorów powagi. Wiecznie roześmiana i mówiąca o niczym innym, jak o "prawdziwej miłości" - jej kuzynka, Chelia, nie była wcale lepsza. Czternastoletnia dziewczynka w kolorowym stroju, najwyraźniej odziedziczyła większość cech po swojej rodzinie - szła przed siebie hucznym krokiem, obracając wokół palca kosmyk włosów, zaplecionych w dwie, wysoko postawione kitki.
Nie zrażała ich nawet ponura atmosfera tego miejsca.
Bezksiężycowe niebo i gęsta mgła, otaczająca je z każdej strony...miewały przyjemniejsze zadania. Teraz jednak musiały odnaleźć jedną osobę - Lyon'a, który od kilku dni nie pojawiał się w kwaterze gildii Lamia Scale. Zmartwiona - co nie zdarzało się dość często - Mistrzyni zleciła kuzynkom odnalezienie Maga i przyprowadzenie z powrotem na teren stowarzyszenia. Chelia skakała właśnie z jednego większego kamyczka na kolejny. Uśmiech na moment zniknął z jej twarzy, zastąpiony wyrazem zastanowienia. Odwróciła się niepewnie w stronę rozpromienionej Sherry - tej, która widząc minę dziewczynki, przerwała zachwyty i zdała się na nią.
 - Tak właściwie... - zaczęła niepewnie, przez kilka sekund spoglądając na nocne niebo. Nie dostrzegła ani gwiazd, ani księżyca. Jedynie czerń, przykrywaną przez tak gęstą, że aż białą mgłę. Powróciła spojrzeniem do starszej członkini rodziny Blendy. - ...czego dotyczyła wasza misja? - dokończyła, zeskakując ze skałek i powracając na normalną, w miarę prostą ścieżkę - I dlaczego tylko on nie wrócił do kwatery? Przecież Lyon nie poszedł na nią sam, prawda? Zawsze idzie z Jurą, albo z wami. A z tego, co wiem, Jura miał coś do załatwienia z resztą Dziesiątki... - Sherry zamyśliła się. Skrzyżowała ręce na piersiach, spuszczając wzrok i próbując przypomnieć sobie wszystkie ostatnie wydarzenia. A każdy swój wymysł - ten w miarę "poważny" i zgodny z prawdą - przekazywała Chelii.
 - O ile dobrze pamiętam, mieliśmy schwytać miejscową bandytkę w masce. - oznajmiła spokojniejszym, niż zazwyczaj głosem - Napadała na leśne wioski, kradnąc mieszkańcom prowiant i klejnoty...W ciągu kilku tygodni odnaleziono dwa ciała - mężczyzny i kobiety. Prawdopodobnie nie byli Magami, tylko zwyczajnymi ludźmi. Równo w ich pozbawione miłości serca wbite były noże... - zamyśliła się. Ostatnie słowa wymówiła z wyraźnym zmartwieniem. Jakby współczuła ofiarom tamtej kobiety...Odkaszlnęła, powracając do typowego dla siebie tonu. - W każdym bądź razie, sprawy zaczęły się komplikować. Yuka dostrzegł spryt oraz technikę bandytki. Uważał, że uciekała przed nami, nie maskując śladów...a specjalnie tworząc nowe. - zmrużyła niebieskie oczy, rozkładając ręce. Splotła za plecami obie dłonie, idąc nieco wolniej. Chelia także przestała przeskakiwać z jedngo miejsca na drugie, przystając u boku kuzynki. - Postanowił się rozdzielić. Lyon'owi niezbyt spodobał się ten pomysł, dlatego kazał nam wracać do reszty gildii i sam poszedł wykonać misję...Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. - dokończyła niemalże szeptem. Chelia spojrzała z bólem w oczach na Sherry. Mimo wszystko, uśmiechnęła się, pocieszająco dotykając jej ramienia.
 - Lyon jest rozsądny...Nie dałby się pokonać byle kobiecie. - stwierdziła z nutką pogody w głosie Sherry już chciała odwzajemnić uśmiech, gdy z głębi lasu wydał się szelest. Głośny, niespokojny i nagły szelest, wydobywający się z krzaków, położonych około trzydzieści metrów od członkiń Lamii. Nie spodziewały się, by ktokolwiek tam był poza nimi - las powinien być opuszczony przez mieszkańców. Przynajmniej, dopóki wspomniana "zabójczyni" nie zostanie odnaleziona. Może to jakieś zwierzę? Powinny wybudzać się teraz ze snu zimowego, rozpocząć życie na nowo...Chelia wskazała starszej krewnej skałkę obok - tym samym gestem nakazała jej, by usiadła, uspokoiła się i poczekała na czternastolatkę. Długowłosa rzuciła ostatnie zerknięcie w stronę szelestów - uspokoiła się w myślach, zajmując dane miejsce i skulając się na nim. Chelia krzyknęła w biegu szybkie i niewyraźne "zaraz wracam", znikając w morzu drzew.
Wzięła kilka głębszych oddechów.
Westchnęła, nieco się rozluźniając.
To tylko zwierzę, powtarzała w myślach. To tylko małe, niegroźne zwierzę...
Takie wyobrażenia nie przyniosły zbyt wiele korzyści.
Nie, kiedy po upływie minuty usłyszała donośny krzyk Chelii. 
Zerwała się z miejsca. W porywie emocji zaczęła ją nawoływać. Przyśpieszonym krokiem ruszyła tą samą drogą, którą wcześniej wytyczyła młoda magini.
Atmosfera niepokoju rosła...
...i rosła...
...aż dotarła na miejsce.
Chelia cofała się nerwowymi krokami do tyłu - zakrywała dłońmi usta, cała drżała. Z jej niebieskich oczu leciały łzy, a sama ledwie składała najprostsze zdania. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to wskazać na coś, co znajdowało się między skałami. Skałami znajdującymi się dokładnie na przeciwko dopiero co przybyłej Sherry - zdezorientowana czarodziejka podchodziła bliżej i bliżej...
Aż w końcu zaczynała coś dostrzegać...
Jakiś kształt, przypominający człowieka. Nie tyle człowieka...co zmasakrowane, ludzkie ciało. Wciśnięte między skały, nieco zmiażdżone. Początkowo widziała jedynie nogi - zarys ciemnych spodni i białych kozaków, pokrytych brudem ziemi. Kolejny był płaszcz, niebieski, ociekający przepychem złota oraz bieli. Niegdyś zapewne prezentował się idealnie, teraz jednak był poszarpany w niektórych miejscach i wyblakły. Postać była nienaturalnie wygięta, jednak dało się zauważyć męską posturę. Widząc klatkę piersiową ofiary, Sherry całkiem zaniemówiła. Po lewej stronie...w miejscu, gdzie powinno być serce...znajdowała się dziura. Pusta dziura, w której wciąż znajdowała się krew. Dopiero teraz skupiła się na niej - oblewała szyję mężczyzny, wyglądała na świeżą...aczkolwiek zwłoki musiały tam leżeć przez dłuższy czas. Kilkanaście godzin? Możliwe. Na płaszczu znajdowała się jeszcze jedna, ledwie widoczna plama - czerwonawa, wyschnięta i zmieszana z ogólnymi barwami stroju.
Gdy głowa była już widoczna, przyjrzała się jej.
Była wykręcona na bok - Sherry sama nie wiedziała już, w jaki sposób ten nieszczęśnik zginął. Przez ukręcony kark, czy śmiertelny cios?
Jej usta drgały.
Poczuła piekące w oczy łzy, spływające ciurkiem po zarumienionych policzkach. Właśnie wtedy, gdy Chelia wskazała na kolejną rzecz - na leżący pod drzewem organ, przypominający ludzkie serce.
A kiedy ujrzała srebrne, potargane włosy...już wiedziała.
To ciało należało do Lyon'a. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Łatwo przyszło, łatwo poszło. Chętni do zbierania zwłok?

Na początek - przepraszam, że rozdziały nie pojawiają się częściej. :< Jak wiecie, w zanadrzu zawsze mam dwa-trzy rozdziały spisane do przodu - robię tak, by mieć "zapas" na czarną godzinę. I owa godzina chyba nadeszła - "Fairy Tail" nie jest takie jak dawniej, a z brakiem chęci do poznawania dalszej fabuły tracę też chęci do pisania o tym uniwersum. Mam wenę, wiem, co pisać - ale nie potrafię się do tego zebrać. Co do "wampirzego" bloga - tam też mam (znowu) zastój. Wena nakłania mnie do spisania wszystkiego od nowa, w innej fabule - i fakt, korci mnie do tego, jednak nie wiem, czy opłaca się zostawić to, co już mam. Z drugiej strony, nie zaspokajają mnie krótkie rozdziały z płytkimi opisami i zbyt szybko wyjaśnianymi wydarzeniami. Lucynka stała się wampirem za szybko (taką, to bym pomęczyła nawet dłużej jako człowieka), za szybko pokazuję retrospekcje...nie wiem, w każdym razie nie spodziewajcie się, by na tamtym blogu coś się pojawiło w tym czasie.

Wakacje wakacjami - u mnie mijają wyjątkowo wolno i nudno. Nie ma co robić - wszyscy w domu pracują, zatem siedzę sama. Nie ma z kim wyjść...i nie ma chęci, bo upał wszystko zabiera. ;c Ale nie bądźmy pesymistami - powoli bo powoli, ale jeden z przyszłych rozdziałów jest w trakcie pisania. Nie dziwi was chyba, że nie mam ochoty na opisywanie "wielkiej rozpaczy" po śmierci Lyon'a, prawda? Tak trzeba, niestety. Wyjątkowo przyjemnie opisywało mis się zwłoki nielubianej postaci (>:3), ale z tym już skończmy. Pracuję nad kartami bohaterów od nowa - usunę opisy znanych z kanonu postaci, by te z nowymi na blogu były dokładniejsze i dłuższe. 

Swoją drogą - kończę oglądanie wszystkich wydanych odcinków serialu The Vampire Diaries (swoją drogą, czwarty sezon jest denny) i teraz zastanawiam się, czym zaspokoić nudę. Rozważam obejrzenie anime Attack on Titan - wyjątkowo popularne, jednak też krwawe. Lubię czytać i opisywać takie momenty - co innego oglądać, wtedy nie jest tak przyjemnie. T_T Dlatego też jestem nieco rozdarta. Czekam na drugą księgę Legend of Korra, która ma być pod koniec sierpnia albo we wrześniu - a jakoś niecierpliwość muszę zaspokoić, prawda? Zastanawiałam się nad kupnem książki Ciemnorodni (sto złotych za podręczniki, wreszcie się na coś przydały <3), jednak po przeczytaniu recenzji zrezygnowałam - kocham fantasy i wszystko, co z tym związane, ale fabuła wydaje się skomplikowana (z tego, co mi wiadomo) i łatwo mogłabym się w niej pogubić.  




niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział XLVII

Rozdział XLVII "Naprawdę jesteś Przyjacielem?"
Blask wschodzącego słońca przebijał się do jej sypialni - padał na twarz dwudziestoletniej kobiety o śniadej karnacji. Zamrugała wielokrotnie, nim otworzyła swoje złote oczy - przetarła je zwiniętą w piąstkę dłonią, leniwymi ruchami odkrywając kołdrę i powstając. Pierwszą wykonaną przez nią czynnością było rozłożenie żaluzji - wszystko, byleby zakryć to słońce. Odgarnęła za ucho kilka kosmyków włosów o czekoladowym zabarwieniu. Podeszła do okna - szybkim i zwinnym ruchem chwyciła biały i koralikowy sznurek od żaluzji, ciągnąc go w dół. Światło wpadało teraz jedynie przez wąskie szparki, a pomieszczenie skryło się w częściowej ciemności. Podeszła do wbudowanej w ścianę, białej szafy - otworzyła ją tylko po to, by wyciągnąć wieszak, z pewnym ubraniem. Zdjęła z niego jasnoszarą sukienkę, odrzucając ją na pozostawione w nieładzie łóżko. Strój miał elegancki krój - jego dół przypominał krótką spódniczkę, zaś góra posiadała pozłacane elementy. Okolice ramion były częściowo zamalowane na bordowo, wyróżniając się na tle całego przebrania. Kagura w błyskawicznym tempie nałożyła na siebie ową sukienkę, pozostawiając na nocnym stoliku kilka dodatków - wpasowujące się w strój rękawice, biała opaska oraz czerwonawy, ozdobny krawat. Sięgnęła po ostatni wspomniany element ubioru, powolnymi ruchami go nakładając. Przerwała w połowie, spoglądając wpierw bok, a następnie - całkiem za siebie. Na parapecie okna znajdowała się pewna koperta. Mikazuchi pewnym ruchem podeszła tam i przyjrzała się z bliska wiadomości.
"Od Przyjaciela."
~ * ~
Złośliwy śmiech rozniósł się po całym budynku gildii Fairy Tail. Nie tyle złośliwy, co...irytujący? To właśnie Natsu Dragneel wydawał z siebie takowe odgłosy, turlając się po drewnianej podłodze i trzymając za brzuch. Część obecnych tam Magów próbowała zignorować Smoczego Zabójcę, zajmując się codziennymi obowiązkami. Druga jednak stała w czymś na wzór okręgu, obserwując jego poczynania. A jeszcze ćwiartka podejmowała nieudane próby uspokojenia różowowłosego. Gray ledwie powstrzymywał się przed wyjściem na środek pomieszczenia i użyciem "siłowego" sposobu. Gdyby nie zakaz Mistrza i Mirajane - ta druga miała do przekazania pewną, rzekomo ważną informację...a Makarov, z uśmiechem na twarzy, siedział na blacie barku, popijając alkohol ze swojej ulubionej, srebrnej piersiówki. Dopiero Erzie udało się uspokoić Dragneel'a - jednym, dość mocnym uderzeniem w brzuch. Ledwie przytomny, siedział teraz przy stoliku, wraz z resztą swojej drużyny. Chociaż...nie tylko on zniechęcił się na pomysł barmanki, stojącej teraz na scenie i rozsyłającej wszystkim radosną aurę.
 - Wiesz, Miruś, nie sądzę, by ten pomysł...wypalił. - wymamrotał Macao, siedząc na stoliku, bezpośrednio przy scenie i popijając sake ze swojego kufla. Tuż obok znajdował się Romeo, przytakujący ojcu. Bo prawdą było, iż mu także nie spodobała się idea, wymyślona przez czarodziejkę Klasy S. Tak samo jak całej męskiej kadrze Wróżek... - Bo jakby to delikatnie ująć... - kontynuował. Przerwał mu dopiero okrzyk innego Maga, co nieco zdziwiło Conbolt'a. Nie codziennie brat pomysłodawczyni sprzeciwia się "kochanej siostrzyczce". Elfman wbiegł na scenę - przechwycił mikrofon, trzymany przez jasnowłosą, która ze zdumieniem przyglądała się jego poczynaniom. Ona postawiła krok do tyłu, zakrywając uszy dłońmi. Strauss postukał przez moment w trzymany przez siebie przedmiot...i rozpoczął krótką przemowę, składającą się jedynie na słowa "To nie jest męskie!". Odłożył mikrofon na swoje miejsce i zeskoczył do reszty, idąc przez kilka sekund na przód...i zalewając się łzami. Nie chciał zranić swojej "małej" siostrzyczki...Mirajane wyszeptała jedynie swoje słynne "ojej", przywracając atmosferę szczęścia i pogody. Odchrząknęła i powróciła do wyjaśnień.
 - Słuchajcie, kwatera została całkiem niedawno odbudowana... - zaczęła, rozkładając ręce i dając wyraźnie do zrozumienia, by wszyscy obecni ją wysłuchali. Praca nad naprawą budynku gildii dobiegła końca kilka godzin temu - wprawdzie została do odbudowania jeszcze część ściany. Ta, z którą uporają się w kilka godzin, przy dobrym tempie. Magowie uznali, że siedziba Fairy Tail jest już odbudowana, a oni mogą powrócić do dawnych zwyczajów. - Bal byłby idealnym pomysłem! - powiedziała nieco głośniejszym tonem, pełnym podekscytowania - Od kiedy jestem w tej gildii, nie pamiętam, by coś takiego było. Fakt, rodzinne spotkania w święta i podobne rzeczy...To miłe, ale czy nie przyda nam się jakiś wyjątek? Poza tym...chyba każda z nas marzy o tym, by choć przez jeden wieczór być księżniczką.
Dziewczyny radośnie wiwatowały. A chłopcom nie pozostało nic innego, jak tylko przytakiwać z niechęcią...
~ * ~
Gdyby nie ten srebrnowłosy szczur, już dawno byłaby w kryjówce...
Ale nie. Ktoś musiał pozbyć się zwłok. Nie mogła ich zakopać - nie miała jak. Po prostu odnalazła pierwszą-lepszą wnękę w skale, gdzie cisnęła ciało nieżyjącego już Maga. Opierała się teraz o pobliskie drzewo, przeglądając swoje bronie. Kilka ukrytych noży - stępionych, jednak bardzo ostrych. Idealnych do ataków z oddali - jeżeli poćwiczy nieco swój cel...Odzyskała już lewą dłoń, mogła wszystko. Zaśmiała się cicho pod nosem, wyciągając sztylety Sai - po dwa, z czego jeden był zakrwawiony.
I oczywiście Magia Krwi.
Dawno jej nie używała, swoją drogą. Wypadałoby zrobić z tejże umiejętności jakiś użytek...Wyciągnęła z kieszeni kawałek materiału. Jasnofioletowy, ze złotą obwódką. Chusta, mająca na celu ukrycie jej tożsamości - dzięki niej widoczne były tylko oczy...cóż, nie są teraz aż tak podobne. Mimo wyleczenia, miesiące spędzone w tamtym szpitalu zrobiły swoje i Mara nie wygląda tak samo jak kiedyś. Podkrążone oczy, zniszczone włosy, które musiała skrócić. Znacznie szczuplejsza sylwetka, z niekiedy wystającymi kośćmi.
Zatęskniła za sobą.
Tą za czasów Torpid Nightmare.
Ale myśli "co by było, gdyby?" już dawno zniknęły. Co by było, gdyby nie napadnięto wtedy na jej dom? Nie stałaby się zła. Co by było, gdyby nigdy nie spotkała Mistrza Bezimiennego? Nie stałaby się gorsza. Co by się stało, gdyby nie dołączyła do Torpid Nightmare?
Nie stałaby się największym złem, jakie znała.
~ * ~
Nie chciały zwlekać - bo co dziwnego jest w grupie rozchichotanych kobiet, poszukujących odpowiedniego stroju na bal? Dla Magów z Fairy Tail - w większości wypoczywających i odliczających godziny do "wieczoru zguby" - to nic. Czego nie można powiedzieć o zwyczajnych przechodniach - bo gdy obrotowe drzwi do galerii handlowej otworzyły się z hukiem, kilkoro potknęło się w tłumie wbiegających do środka czarodziejek. Torby przepełnione zakupami upadły na ziemię, a ludzie - we wszechobecnym hałasie - zaczęli poszukiwać te rzeczy, które należały do nich. Ale one nie zwracały na to uwagi. Wypatrywały ukradkiem sklepu idealnego na tę okazję - takiego, w którym każda z nich znajdzie odpowiednią suknię. Lucy nie liczyła na nic eleganckiego - przez te wszystkie lata, zdążyła przeżyć już wiele podobnych przyjęć. Początkowo starała się wypadać jak najlepiej, a z czasem...znudziło ją to. Wszystko wydawało się przymuszone, te przesadzone kreacje, ta fałszywa życzliwość...Nie liczyła na zbyt długi pobyt - przynajmniej, jeżeli Fairy Tail nie przemieni balu w coś...żywszego? Ceniła sobie ciszę, ale lepszy już chaos, niż przywrócenie wspomnień. Evergreen, w przeciwieństwie do niej, poszukiwała czegoś jak najbardziej okazałego. Zresztą, nie tylko ona - Erza i Juvia nawzajem wymieniały się spostrzeżeniami na temat kolejnych ubrań, a Levy z zachwytem podziwiała owe kroje. Oczywiście, nie dając tego po sobie poznać. Najspokojniejsza z nich wszystkich była Bisca - trzymając za rączkę sześcioletnią Asukę, szła przed siebie i czekała, aż młodsze koleżanki wybiorą coś dla siebie.
Spokój panował w minimalnej ilości.
Przynajmniej, dopóki nie ujrzeli jej...
Sklep, w którym się znajdowała, był gigantyczny - prawdopodobnie jeden z większych na terenie całego centrum. Zawieszone na ścianach części garderoby oraz starannie ułożone przy stanowisku kasy biżuterie nijak się miały do tego, co znajdowało się na samym środku tejże sali. Specjalne podwyższenie utrzymywało manekina, ubranego w pewną suknię. Śnieżnobiała, wydawała się być podzielona na dwie części. Pierwsza - sięgająca kilka centymetrów za kolana, z odważniej uszytym wykończeniem u spodu. Zrobiona z satyny, została przyozdobiona malutkimi diamencikami - te ciemniejsze układały się w serce. Przezroczyste rękawy zakrywały jedynie dolną część ramion - opadały, połyskując. W okolicach biustu znajdowała się srebrna broszka o prostokątnym kształcie, z mocniej zaakcentowanym logiem firmy - zapewne tej, która ową suknię zaprojektowała. Dłonie manekina przykryte były satynowymi rękawicami, a na jednym z palców znajdował się srebrny pierścień z kopią kamienia szafiru. Na szyi spoczywał skromny wisiorek, bez niepotrzebnych dodatków. Druga część kreacji do spód - twardy w dotyku, długi i zajmujący dużo miejsca. Mimo wszystko, mógł powiewać na wietrze, niczym liść.
Była piękna.
Wróżki stały w progu sklepu, przyglądając się jej z niedowierzaniem i radością. Cieszyły swój wzrok najdłużej jak się tylko dało - oczami wyobraźni widziały już siebie same, w tym przebraniu. Spokojnym krokiem kierujące się na parkiet - niemalże od razu przypomniały sobie wcześniejsze słowa Mirajane. "Chyba każda z nas marzy o tym, by choć przez jeden wieczór być księżniczką."
Księżniczki słyną z wyrachowania.
To akurat Lucy wiedziała. Wzięła głęboki wdech, mrużąc oczy i stawiając pierwsze kroki w kierunku ubrania marzeń. Przekroczyła próg. Poczuła nagły powiew wiatru. Ze zdziwieniem i lekkim przerażeniem obserwowała kolejny rozwój wydarzeń - wszystkie obecne z nią dziewczyny, niczym zwierzęta, wybiegły przed siebie i rzuciły na manekina. Obecni w tej części budynku cywile wydali z siebie okrzyki przestraszenia, czym prędzej uciekając z zagrożonego terenu. Pracujące przy tamtym dziale sklepikarki czym prędzej ruszyły w ich ślady - niektórzy zostali za wejściem i podobnie jak Lucy obserwowali rozwój wydarzeń. Niektórzy - bo znaczna większość wolała jak najszybciej opuścić galerię i poczekać, aż kadra szaleńców stamtąd zniknie. Manekin upadł bezwładnie na ziemię - z okolic głowy spadła blond peruka, a w miejscu uderzenia pojawiło się dość widoczne pęknięcie. Członkinie Fairy Tail wyrywały sobie nawzajem sukienkę, wykrzykując swoje imiona i przechodząc do walk wręcz. Gdy każda znalazła sobie kogoś do pojedynkowania się, Evergreen uśmiechnęła się z wyraźną chciwością - weszła zwycięskim krokiem na podwyższenie, unosząc do góry swą "wygraną". Szczęśliwy moment nie trwał zbyt długo - lada moment, została zepchnięta przez Erzę, co zakończyło się bolesnym upadkiem na ziemię. Szkarłatnowłosa podmieniła Zbroję Lotu na codzienny strój, przykładając do swojej postury suknię - powód tej bitwy. Już zaczynała ją nakładać, gdy poczuła zimno w okolicach szyi. Coś lodowatego wręcz i mokrego, usiłowało ją udusić - wodna macka Juvii uniosła Tytanię aż do sufitu, na koniec odrzucając ją w stertę wieszaków, przepełnionych damskimi garniturami. Niebieskowłosa zbliżyła się do podestu...i sekundę później odskoczyła na tył. Levy, stojąc na blacie kasy, co rusz wypisywała z pomocą magii to samo słowo - "ogień". "Łup" został otoczony przez płomienie i tylko czekał, aż ktoś go stamtąd zabierze. Lucy machnęła głową - więc kreacja idealna będzie należała do McGarden. Z jednej strony się cieszyła - w końcu są najlepszymi przyjaciółkami. Z drugiej jednak...Evergreen ciągle leżała nieprzytomna na podłodze, Juvia próbowała uniknąć "wędrującego" za nią ognia, natomiast Erza cały ten czas starała się wydostać ze sterty przewróconych wieszaków i produktów. Levy rzuciła w jeden punkt zaklęcie, wiążące się ze słowem "woda" - część płomieni zniknęła z podwyższenia. Miała wystarczającą ilość miejsca, by udać się po "skarb" i uciec. Nim jednak dobiegła do niego, poczuła nagłe ukłucie w prawe ramię. Zapadając w głęboki sen, ujrzała przyczynę swojego stanu - wbitą w nią, maleńką strzałkę, ozdobioną turkusowym piórkiem. Heartfilia spojrzała wpierw na chowającą się za nią Asukę, a następnie na Biscę - trzymającą w rękach karabin, przepełniony usypiającą amunicją.
 - Ktoś musiał uspokoić to towarzystwo... - wymruczała. Ogień, jakby za dotknięciem magicznej różdżki, zgasł i ukazał przebranie w pełnej kadrze. Teraz już pokryte popiołem, z oderwanym spodem oraz diamencikami rozrzuconymi dookoła.
~ * ~
Powiedzieć...
...czy nie powiedzieć?
Rozmyślania trwały całą podróż. Chciała, by zajęło jej to trochę dłużej - z nadzieją, że nim dojdzie na teren swojej gildii, przemyśli wszystko. Że zadecyduje. Jak na złość, czas przyśpieszył - a ona stała przed wejściem do nowo odbudowanej kwatery. Nic nie różniła się od swojego poprzednika...Kilkupoziomowy budynek z kamienia, na którego szczycie znajdował się dzwon. A pod nim sztandar...pomarańczowy sztandar z logiem Fairy Tail. Brama...potężna brama, posiadająca tablicę z nazwą stowarzyszenia. Widziała ich wszystkich, uśmiechających się i dobrze bawiących już z zewnątrz.
Przerwali te wszystkie czynności, gdy tylko ujrzeli Mavis Vermilion.
Pierwszą Mistrzynię Fairy Tail.
Pchnęła do przodu drzwi, stanęła w progu.
Pierwszy dostrzegł ją Mistrz Makarov.
Uśmiechnął się. Mavis odwzajemniła ten gest. Stęskniła się za Trzecią Generacją...
~ * ~
 - Us...pokój...się!
Smoczy ryk roznosił się po całym kompleksie podziemnych korytarzy. Flare kroczyła właśnie jednym z nich - położonym najbliżej komnaty, w której podtrzymywano owe stworzenie. To, co Fairy Tail przez lata ukrywało, nadając mu nazwę Lumen Histoire. Smoczyca imieniem Cahaya znajdowała się w potężnej komnacie - jak prawie każda w tej kwaterze, przypominała wnętrze jaskini, spowite mrokiem. Stworzenie było przykute żelaznymi łańcuchami do ścian - to bolało. Bolały ją delikatne rany, zadawane co rusz, gdy tylko opierała się o wyostrzoną skałę tuż za nią. Bolało ją to, że nie może nic zrobić - nie może uciec...Do łańcuchów dołączona była obroża. Zakrywająca pysk Cahayii i nie pozwalająca jej na normalne oddychanie. Ledwie przytomna, nie miała dawnej swobody ruchów. Fairy Tail ją chroniło...i zawiodło. Nie pozostało jej nic innego jak miotanie się dookoła i ciągłe przeszkadzanie sprawcom jej obecnego stanu. Flare, przekraczając próg pomieszczenia, ujrzała Kurohebi'ego. Męczył się z podtrzymywaniem łańcuchów i unikaniem ataków Smoczycy, wywoływanych w furii. Flare sięgnęła prawą dłonią po spód swojego warkocza - rozplotła go, pozwalając, by rudawe włosy uniosły się ponad ziemię. Powolnymi ruchami zbliżały się do Białego Smoka - ruchy te stawały się coraz szybsze i szybsze...Kurohebi nie zauważył, kiedy cieńsze kosmyki oplotły szyję oraz ramiona kreatury - zacisnęły się...dusiły ją...
Nikt w Raven Tail nie sądził, że Cahaya może być aż tak...
...uparta.
~ * ~
Siedziała na blacie barku, obok Makarov'a. Obserwowała wydarzenia z kwaterze Fairy Tail ze zdumieniem - gdzieś na uboczu, kilkoro Magów dokańczało naprawę "ostatnich szczegółów". Znaczna większość jednak pracowała nad przeobrażeniem głównego pomieszczenia w...salę balową. Dziewczyny - roześmiane - specjalnie złożyły wszystkie stoliki w jeden, by zrobić więcej miejsca. Siedziały teraz przy nich, pod ścianą z lewej strony, rozmawiając. Dookoła znajdowały się różne pudła - w kilku, Mavis dostrzegła dekoracje. Różnokolorowe lampy, papierowe serpentyny, czy też błyszczące w świetle wiosennego słońca koraliki. Znalazły się jednak takie, odbiegające nieco od pracy - suknie. Zapewne wystarczająco dużo, by każda członkini znalazła coś dla siebie. Mężczyźni także pracowali - choć z mniejszym zapałem. Montowali głośniki przy scenie, poprawiali lampy zawieszone wysoko na suficie oraz przygotowywali alkohol, wynosząc po kilka beczek na raz z piwniczki.
Szykowała się dobra zabawa...tak jej się przynajmniej wydawało.
Nie mogła tego zrobić, nie tutaj, nie teraz.
Nie chciała psuć planów swoim podopiecznym...
~ * ~
Siedziała na parapecie okna, obserwując niebo. Białe chmury sunęły leniwie po błękitnawej przestrzeni, przybierając najróżniejsze kształty. Kagura powinna już dawno znaleźć się w kwaterze Mermaid Heel i zająć się codzienną pracą...Dawno nie była na żadnej misji...a fundusze na mieszkanie się kończyły. To tym powinna zajmować teraz swoje myśli - a nie listem od "Przyjaciela", którego w dalszym ciągu nie otworzyła.
Westchnęła ciężko, na ułamek sekundy przymknęła oczy. Sięgnęła po kopertę, pozostawioną na idealnie pościelonym łożu. Jeszcze raz przeczytała napis. "Od Przyjaciela"...Gdyby tylko wiedziała, kto tym Przyjacielem jest. Otworzyła kopertę. Wyjęła z niej jasnożółtą kartkę, pogniecioną oraz obdartą przy krawędziach. Pismo było ledwie czytelne...ale jakoś dała radę.
A gdy tylko poznała treść wiadomości, jej złote oczy nienaturalnie się rozszerzyły.
I wyszeptała tylko jedno imię.
"Jellal".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I said, don't stop, don't stop, don't stop, chapter to me (...)!

Kolejny rozdział - przepraszam, że po tak długim czasie. Ostatnimi czasy - głównie z winy upałów - mam "mały zastój" w pisaniu. Na chwilę obecną, "na zbyciu" mam parę rozdziałów z tej fabuły, a obecnie próbuję dokończyć chapter dotyczący drugiego bloga. Są wakacje, do końca lipca został praktycznie tydzień, a ja chcę te dni wykorzystać. ^^ W każdym razie, przedstawiam wam kolejną część - pojawia się Kagura (załamuję się na sam widok tego, co zrobili z nią ostatnimi czasy w mandze), a także wstęp do balu. Te rozdziały pisałam po pierwszej "tygodniowej trójce" - a że miałam małego wnerwa...cóż. xD Końcówka następnego (lub następnego-następnego - nie pamiętam już) rozdziału będzie nieco dramatyczna. Co do bitwy o sukienkę - po prostu musiałam to napisać. Nie ważne, czy w kwestii balu-nie-dla-dzieci, czy innego - moment ten powstał, by zadebiutować przed przygotowaniami. ^^  

Wspomnę także, iż od kilku tygodni wyznaję nową zasadę - [cenzura!] kanon, fandom lepszy. <3 To, co obecnie dzieje się w mandze, po prostu mnie załamuje. Spodziewałam się, że te sześć rozdziałów przyniesie coś ciekawego - a tu jedynie Zeref i Mavis mnie zainteresowali. Nowa saga zaczyna się tak jak zwykle - drużyna Natsu (obowiązkowo!) w składzie Mistrza Nakama Power, Ekshibicjonisty z PMS (bo Gray'a też zaczynają psuć ostatnimi czasy), Lucy (która wcale taka silna nie jest...i ciągle chodzi w mini), Erza (...) i Wendy (...dwunastolatka na poważną misję? Really?). Taka grupa zaczyna się nudzić - do tego ciągle powtarzane motywy. Począwszy od nużących już dowcipów typu akcja "Włammy się do domu Lucy", po drażniący fan-serwis, aż do przewidywalnej fabuły - znając życie pomęczą się z "tymi złymi", by nagle odnaleźć w sobie siłę i wygrać. Przepraszam, a co z innymi postaciami? W FT są o wiele ciekawsze charaktery, niżeli główne, które znamy już wystarczająco dokładnie. Ale nie, po co...zostawmy ich w zagadce, przecież stara ekipa nigdy się nie znudzi!

Dość już jednak moich marudzeń. :3 Ostatnimi czasy zaczęłam słuchać K-Popu (koreańska muzyka popularna) - póki co tylko dwie piosenki. Początkowo nie byłam do nich przekonana (azjatyckie języki przypominają mi seplenienie...nie wiem, czemu), z czasem jednak melodie zaczęły wpadać w ucho. ^^ + znalazłam dość pocieszną piosenkę zespołu Foster The People, o tytule Don't Stop (Color on the Walls). Pocieszna, bo gdy ją przesłuchałam, mój humor od razu się poprawił. Jutro też idę do kina na film Jeździec Znikąd - niestety w pełnej polskiej wersji językowej, bo muszę zabrać dziesięcioletniego kuzyna (sama byłam dzieckiem i nienawidziłam wtedy czytania napisów na ekranie xD). Oglądała któraś z was? :P

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział XLVI

Rozdział XLVI "Wróg"
Wzgórze. Nic się nie zmieniło od jej ostatniej wizyty...
Widok ten sam. Na ruiny domu. Domu, w którym niegdyś mieszkała...z rodziną. Z rodziną, której już nie miała, i której nigdy nie odzyska.
Szła przed siebie, spojrzeniem poszukując tego miejsca. Właściwego miejsca - najwyższego pagórka, przyozdobionego drzewem. Drzewem pozbawionym liści, pod którym znajdowała się płyta. Doszła tam. Przyjrzała się kamiennemu podium, z wypisanym imieniem "Amanda". Gdzieś tam, w głębi ziemi leży jej ciało. Ciało tej małej dziewczynki, którą zabiła.
Kiedyś...kiedyś, gdy czuła żal...to była jej słabość.
Amanda była, jest i będzie jej słabością.
 - Nigdy więcej... - wyszeptała. Krążyła dookoła płyty, nie zdejmując z niej swego spojrzenia. Lodowatego spojrzenia, wyrażającego ból. Niechęć. Gniew. Tyle uczuć, w jednej parze oczu. Nie wahała się. Nigdy więcej nie zawaha się tylko ze względu na tą parszywą, martwą dziewczynkę...
Jedno uderzenie.
Jedno mocne uderzenie pięścią wystarczyło, by rozbić płytę na tysiące maleńkich kawałków.
Pierwsze krople wiosennego deszczu zaczęły spadać z nieba.
~ * ~
Pierwsze promienie porannego słońca przywróciły wyspę do życia.
Ale Mavis nie mogła napawać się tym widokiem. Przynajmniej nie teraz...Nie brała ze sobą niczego - była Duchem. Zwyczajną zjawą, która w realnym życiu nie powinna mieć praw. Nie powinna chodzić beztrosko po ziemi. Nie powinna rozmawiać z bliskimi sobie podopiecznymi. Nie powinna nawet posiadać kontaktu z naturą na wyspie...Szła przed siebie, krokiem spokojnym jak zawsze. Dokładnie obserwowała otoczenie, wzdychając z tęsknotą co jakiś czas. Wiedziała, że tamten sen, ciągle powtarzający się sen, nie jest przypadkiem. Nie mogła tym razem zignorować niebezpieczeństwa - nie po raz kolejny. Komu innemu może wyżalić się ze swoich przypuszczeń, jak nie własnej gildii? Fairy Tail...Po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnęła się. Szczerze, promiennie tak samo, jak wschodzące słońce.
 - Mam nadzieję, że Trzecia Generacja przywróciła już swoje życia do porządku... - mruknęła sama do siebie. Dłonią otarła spływające po policzku łzy - siedem lat z pewnością wywołało piętno na najmłodszych Magach. Mavis z jednej strony obwiniała siebie o to - że jej zaklęcie nie było wystarczająco silne, że musiała ich przetrzymać w ochronnej barierze przez tyle lat...Jednakże, gdyby nie ten czyn, najsilniejsi członkowie Trzeciej Generacji już dawno by nie żyli...
Uratowała im życia.
I teraz pragnęła dla nich wszystkiego, co najlepsze. Najlepszego życia. Dobrobytu. Przyjaźni...i miłości. Czegoś, czego ona nie doznała za życia.
Doszła na niewielką plażę - o tej porze, jak i podczas zachodów słońca, miejsce to było jednym z najpiękniejszych na wyspie. Tafla wody, w której odbijał się blask. Złocisty piach, którym kroczyła.
Zatrzymała się.
Przez moment...przez dosłownie ułamek sekundy poczuła coś. Aurę...Mroczną aurę. Złą, taką, której nigdy nie zastała na Tenrou.
Ruszyła dalej. Zniknęła, rozpływając się w powietrzu...i nie wiedząc, że ktoś...ktoś obcy czai się w pobliżu.
Ten obcy poszukiwał Zeref'a.
Ten obcy miał na imię Ivan.
Ivan Dreyar.
~ * ~
Siedziała na skałce, nieopodal dawnej kwatery gildii. Tej, która służyła Magom za schronienie, za dom podczas ich siedmioletniej nieobecności. Wciąż należała do Fairy Tail - a Cana lubiła tam przebywać, zwłaszcza w ostatnim czasie. Podwórze za budynkiem było idealnym miejscem do rozmyślań - trzymała przed sobą talię kart. Jedyne, czym się różniły, to barwy - każda jednak była pozłacana po bokach, przyozdobiona pewnymi insygniami. Jednym, zwinnym ruchem rzuciła je wszystkie na ziemię - upadły w równym rządku. Mocniejszy powiew wiatru odwrócił część z nich, ukazując pełne obrazy - jakby średniowieczne dzieła, przelane na karty. Cana skrzyżowała ręce na piersiach, uważnie przyglądając się każdej z osobna - aż w końcu uśmiechnęła się, z często spotykaną u niej pewnością. Bez wahania sięgnęła po jeden egzemplarz ze swej talii - ten o ciemnofioletowym zabarwieniu, z wizerunkiem lśniących gwiazd, układających się w zodiak.
 - Doskonale...
Powoli zaczęła schodzić ze skały, przyglądając się wybranej karcie i obracając ją co rusz w dłoni. Krótkimi krokami, zmierzała do wnętrza dawnej kwatery - a z niej do wyjścia. Powinna pomóc reszcie przy odbudowie, która wkrótce dobiegnie końca...ale najpierw nauczy się czegoś. A przynajmniej spróbuje. Już w środku, zajęła jedno z miejsc przy barze - blat był zakurzony, podobnie jak wszystkie stoliki. W nogach jej krzesła znajdowały się świeże pajęczyny, lecz Canie to nie przeszkadzało. Starła trochę kurzu, by w "czystym" miejscu odłożyć talię i wybraną kartę. Palcem lewej dłoni, rysowała na utworzonej z kurzu powłoce przeróżne wzory. Najczęściej gwiazdy. Jednocześnie nie spuszczała oczu z właściwego malunku. Musi przyznać, nieskromnie - była całkiem dobrą wróżbitką. W dzieciństwie "bawiła się" w czarodziejkę-jasnowidza - a każda z jej "wizji" sprawdzała się. Niektóre po dłuższym czasie, ale jednak. Teraz zamierzała spróbować czegoś...nowego. Z pomocą kart oraz nocnego nieba, pokrytego nieskończoną ilością gwiazd. Było zbyt wcześnie, a ona tylko przygotowała swoje pole do popisu. Z nadzieją, że się uda.
Co dziwniejsze, specjalnie nie zabrała ze sobą alkoholu.
~ * ~
Nikt nie mógł jej rozpoznać...
...ale życie, jako uchodźca było nie do wytrzymania.
Od kilku dni...a może i tygodni...była sama. Bez wsparcia, ze świadomością, że Sabertooth prawdopodobnie nie istnieje. Minerva nie martwiła się o swoich kompanów - nic z tych rzeczy. Na chwilę obecną najważniejsza była ona sama - wciąż ranna po tamtej bitwie, zmuszona do tułaczki. Przeklinała Yukino Agurię - gdyby nie ona i jej duszki, Szablozębni z pewnością powróciliby na miejsce najlepszych. Jiemma nie byłby dla niej problemem - Minerva posiadała miano najpotężniejszego Maga w swojej gildii, silniejszego od podstarzałego Mistrza.
Mogła nią władać.
Mogła zostać królową.
Teraz działa na własną rękę. Nie ma już sprzymierzeńców, przydatnych do powodzenia jej planów. Nie zamierzała się poddać - prędzej, czy później, władza powróci. Narzuciła na głowę kaptur brudnego, skórzanego płaszcza - tylko tyle miała, tylko tyle zyskała. Nie mogła ukazać swej twarzy. Nie mogła sobie pozwolić na chociażby jeden czar, bo mogłaby wydać tożsamość. Miała tą głupią świadomość. Świadomość, że przez niepowodzenie patałachów z Sabertooth jest poszukiwana w połowie Fiore. Zatrzymała się. Idąc przyśpieszonym krokiem przez leśną ścieżkę, dostrzegła to. Przymocowany do drzewa, list gończy. Zerwała go. Ujrzała swoją twarz, naszkicowaną najstaranniej, jak tylko mogła.
Nikt jej nie widział.
Wykorzystała ten moment.
W dłoni, w której trzymała wiadomość, utworzyła się szkarłatka kula energii. Płonęła. Zniknęła, pochłaniając ze sobą list i pozostawiając po nim raptem popiół. Ruszyła dalej...
Zakodowała w pamięci informację. Informację dla ludzi, którzy ją teraz szukają, którzy chcą ją osadzić w więzieniu Rady na resztę życia...
POSZUKIWANA
Minerva.
Lat około dwadzieścia.
Wysoka kobieta o szczupłej sylwetce. Opalona karnacja, leszczynowe oczy. Czarne włosy, z fioletowymi pasmami. 
Prawdopodobnie ubrana w niebieską suknię, z wizerunkiem tygrysa szablozębnego.
Oskarżona o uczestnictwo w bitwie gildii, prawdopodobnie pomysłodawczyni. Możliwe, iż współuczestniczyła w oblężeniu kwatery gildii Fairy Tail, nieopodal Magnolii.
Wszelkie informacje o miejscu jej pobytu oraz samej oskarżonej bezpośrednio kierować do siedziby Rady Magii. 
Koszt: odpowiedni do zasług.
Skryła się za drzewami. I czekała. Czekała na tą gildię uciekinierów, wiedząc, że będą się gdzieś w pobliżu kręcić. Tyle informacji, tyle poszukiwań...wpadła na ich trop. Z łatwością posunie się do przodu w swojej misji.
A tymczasem, dostrzegła swe odbicie w pobliskiej kałuży.
Powiew wiatru zrzucił z jej głowy kaptur.
Wysoka kobieta, wychudzona ze względu na brak pożywienia. Karnacja wciąż opalona, lecz niebo bledsza. Pod leszczynowymi oczami bez jakiegokolwiek błysku znajdowały się cienie zmęczenia. Niegdyś idealnie ułożona fryzura, teraz była zniszczona - pojedyncze kosmyki włosów uciekały z warkoczy, same były już brudne i potargane. Fioletowe pasma powoli znikały, wtapiając się w naturalniejszą barwę. Spod płaszcza wystawały resztki poszarpanej sukni. Zakurzonej, brudnej, z karykaturą tygrysa.
 Nie tak powinna wyglądać królowa...
...ale to się wkrótce zmieni.
Uśmiechnęła się. Chciwie, niemalże psychicznie. Narzuciła kaptur z powrotem, kucając.
Szli.
Zbliżali się do niewielkiej polany, którą tak obserwowała. Znajdowała się na tyle daleko, by wszystko słyszeć i jednocześnie by pozostać niezauważoną.
Wystarczyło czekać...
~ * ~
 - Mówiłam, by zrobić wcześniej postój!
Ultear pragnęła, by Meredy była wolna. By odzyskała swoje dzieciństwo, to, którego nigdy wcześniej nie zaznała. Faktem jednak było, iż niekiedy, jej "córeczka" zachowywała się irytująco. Albo dała jej zły przykład, albo odezwał się nastoletni bunt. Różowowłosa czarodziejka chodziła podenerwowana - jej policzki pokrywały rumieńce złości, a oczy były przymrużone, nieufnie mierząc...wszystko dookoła. Usiadła tureckim sposobem na ziemi, dając wyraźnie do zrozumienia, iż tego dnia nie zamierza pomagać w rozkładaniu obozu, poszukiwaniach pożywienia...ogółem, w niczym. Jellal ledwie wytrzymywał tą ciężką atmosferę - dla niego, mężczyzny, było to dość zrozumiałe. Gdyby nie to, że spór "matki i córki" toczył się od opuszczenia przez nich okolic Magnolii...a konkretniej miejsca, gdzie przebywała Ona. Osoba, o której nie chciał nawet wspominać, o której próbował zapomnieć...chciał zapomnieć? Nie...nie chciał. Ale musiał. Dla dobra swojego i gildii, nie mógł więcej o niej myśleć.
Erza Scarlet nie mogła dla niego istnieć.
Bez słowa odszedł. Ultear wiedziała, dlaczego - szanowała to. Szanowała jego próby, w nadziei, że kiedyś zacznie rozmyślać o czymś innym, niż pewna, szkarłatnowłosa piękność z Fairy Tail. Spojrzała niepewnie na Meredy - wciąż naburmuszoną i milczącą. Westchnęła ciężko, klękając i przechodząc do rozkładania obozu.
Szło jej to...dość mozolnie.
Ta wszechogarniająca cisza...gorzej, niż z Jellal'em. Ultear w tej niepewności zaczęła robić...sama nie wiedziała, co. Po prostu trzymała w dłoniach dwie grubsze gałęzie, uderzając nimi o siebie.
 - Więc... - próbowała zacząć rozmowę. O czymkolwiek. Byleby Meredy nie była taka...ponura? Pyskata? Rozwydrzona!? Przypływ złości sprawił, że oba gałęzie w ułamku sekundy zakończyły swój żywot...Odrzuciła je, połamane na bok, zwijając się w kłębek.
 - Nie chodzi mi o wasze głupie wymysły, jeżeli o to Ci chodzi, Ul. - warknęła cicho. Ultear spróbowała na nią spojrzeć, z krztą nadziei - ale Meredy zdążyła odwrócić spojrzenie.
Westchnęła po raz kolejny.
Nim minęło te siedem lat, byłam mniej więcej w jej wieku...pomyślała z niechęcią, zaciskając usta w cienką kreskę, a oczy przymykając. Ale nie zachowywałam się, jak rozpuszczony bachor.
~ * ~
On - siedział na kamienistym wzgórzu. Za nim roznosił się pustostan - jakby półpustynia, z usychającymi roślinami. Bez ludzi. Tak, jak powinno być.
Tylko oni...
On - młodzieniec o chorobliwie bladej karnacji. Powiewających na wietrze włosach, czarnych jak smoła. Smutnym spojrzeniu krwistoczerwonych oczu. Załzawionych.
Jego jedyny przyjaciel - smok. Smok Apokalipsy.
Poranne słońce oświetlało las, który obserwował ze wzgórza.
Zeref.
Ona - szła przed siebie, ciemnym lasem. Obserwując niebo, spowite najróżniejszymi barwami - od łagodnego różu, aż po wściekłą czerwień. O niemalże platynowych, długich za kolana włosach. Układających się w fale. O ciemnozielonych oczach.
O wyglądzie anioła.
Mavis.
Oboje smutni...
Oboje tęsknili...
Oboje chcieli tylko jednego...
...wolności.
Nie zasługiwali na nią.

Byli razem. Przyjaźnili się...Czego chcieć więcej? Trzymali się za ręce, śmiali się...byli szczęśliwi. Po prostu szczęśliwi. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. A pomyśleć, że gdyby Mavis nie poszła tamtego dnia na plażę, nigdy by się nie spotkali. Któregoś dnia przebywali w jaskini - tej samej, w której dziewczynka mieszkała. Pozwoliła tam zostać Zeref'owi - wiedziała, że nie miał rodziny, że był samotny. 
Nie chciała tego. Nikt nie zasługiwał na samotność. Początkowo był cichy i ponury, lecz z czasem otworzył się. Poznała go i wiedziała, że nie jest taki, na jakiego się kreuje - na zamkniętego w sobie młodzieńca. Obserwowała wodospad, odgradzający jaskinię od lasu. Wraz z nim.
 - Wierzysz we wróżki? - spytała nagle, posyłając mu ciepły uśmiech. Ciemnowłosy zamrugał kilka razy, spoglądając na nią ze zdumieniem. Powtórzył słowo "wróżki" z zaskoczeniem, a Mavis tylko przytaknęła. Przymrużyła oczy, kładąc się na zimnej, skalistej ziemi. - Ja wierzę. Wierzę, że przebywają tutaj, gdzieś na wyspie...tylko w innej formie. - jej głos był zbliżony do szeptu. Przewróciła się na lewy bok, by móc przyjrzeć się Zeref'owi. Uśmiechał się łagodnie, już bez krzty zaskoczenia. - Może to świetliki? Często przylatywały tutaj po zmroku...kiedyś mogę Ci pokazać. A może to...czemu jesteś taki smutny? - przerwała. Odwrócił od niej wzrok, jego wargi drgały nerwowo, sam wyglądał, jakby miał się nagle rozpłakać. 
 - Nic...nic się nie stało. Po prostu...Długa historia. - znowu wrócił do niej. I położył się, obracając tak, by móc spojrzeć na Mavis. Znów szczęśliwy. - Na czym skończyłaś? 
Wtedy trwały lata radości.
Lata przyjaźni, lata beztroski...
~ * ~
 - Gdzie mnie prowadzisz?
 - Chcę Ci coś pokazać. Skoro wierzysz we wróżki...to w Smoki także?
 ~ * ~
Nie mógł uwierzyć, że jego drużyna jest aż tak...nielojalna? A może po prostu głupia? To Yuka wpadł na pomysł, by się rozdzielić w poszukiwaniu tamtego...bandyty. A raczej bandytki - kobiety, która okradła jedną z tutejszych wiosek, mordując kilkoro mieszkańców, pilnujących bramy. Prawdopodobnie znajdowała się gdzieś niedaleko, w tym właśnie lesie...Ściemniało się. Było niebezpiecznie, tylko on - sam, wraz ze swoją Magią Tworzenia. Fakt - jego potencjał magiczny jest na tyle okazały, że z łatwością mógłby ją schwytać. Przez ułamek sekundy, Lyon uśmiechnął się na taką myśl. Z drugiej strony jednak - wolałby mieć kogoś przy sobie, z sensowym planem, niżeli ruszyć na pastwę losu.
A co z resztą?
Co, jeżeli ją napotkają?
Cóż, to już nie jego sprawa...
Widział cień kobiecej sylwetki. I zainteresowany zaczął iść w tamtą stronę, niekiedy kryjąc się pośród drzew. Zmrużył oczy. Była wysoka, raczej wysportowana. O krótko ściętych, niebieskawych włosach...karnacji jasnej, jak śnieg...i tych głębokich oczach, niczym ocean. Toż to jego ideał!
 - Juvia-chan!
Zawołał z radością w głosie - niespotykaną przez ostatnie dni. Prawie by się na nią rzucił - ale ona tylko stała, ze zdziwieniem wbijając w niego swoje spojrzenie. W jednej ręce trzymała skórzany worek, zaś w drugiej - nóż. Zapewne do obrony...nie dziwił jej się, w końcu te lasy nie należą do najbezpieczniejszych. Pierwszy "bagaż" odłożyła, zaś drugi ukryła za plecami.
 - Nie spodziewałem się Ciebie...tutaj...i teraz... - zaczął, krzyżując ręce na piersiach. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Jej twarz wyrażała nic więcej, jak zobojętnienie. Zero rumieńców, zero jąkania się - jak powinien to potraktować? Jako zły znak, czy wręcz przeciwnie - wskazówkę do dobrej drogi? Poczuł pewne ciepło w duchu. Milczała. Zaczęła ostrzyć nóż o jakiś inny, który wyjęła z pochwy, przymocowanej do paska. Ten "nowy" miał dłuższe, lecz o wiele bardziej cieńsze ostrze. Ale z pewnością równie skuteczne. Przy uchwycie znajdowała się ozdoba, przypominająca rogi, które oddzielał pewien kamień - jasnofioletowy, przypominający ametyst. Ten, który trzymała od samego początku, miał raczej prymitywną budowę. Mimo wszystko, także został wykonany ze srebra - jak podejrzewał. - Więc...mogę Ci jakoś pomóc? - rozłożył ręce w przyjacielskim geście. Uśmiechnął się. A ona tylko zmierzyła całą jego postawę wzrokiem. Pewnie odmówi...
  - Oczywiście. - powiedziała, jakby bez wahania. Miał szansę. Podchodziła do niego tym odważnym krokiem. Liczył na wyznanie miłości gestem, na cokolwiek...
...jakże się zdziwił, gdy zamiast tego otrzymał cios ostrzejszym sztyletem w lewy bok. W nagłym odruchu, otoczył ramieniem zranione miejsce. Syknął z bólu...a gdy tylko wyjęła broń, klęknął. Rana piekła go niemiłosiernie - choć równie dobrze, mogła być jedynie maleńką dziurką. Nie wiedział, jak daleko ten sztylet się przebił - z pewnością na tyle, by pozbawić go sił. Krew lała się powoli, a już kilka sekund po ataku, jego biały płaszcz zaczynały pokrywać czerwonawe plamy. Zebrał ostatki energii. Spojrzał na nią - z jego czarnych jak noc oczu lały się strumienie łez cierpienia. Zarówno fizycznego, jak i...emocjonalnego? Zupełnie odwrotnie, niż u Juvii, która wciąż sprawiała wrażenie obojętnej na wszystko. Leniwym ruchem spojrzała na przedmiot, którym dokonała "zbrodni" - Lyon dopiero teraz rozpoznał w nim Sai. Sztylet o wąskim i długim ostrzu, które może powodować większe obrażenia, niż mogłoby się wydawać. Srebrzysta, górna powłoka była zakrwawiona. Niedbale odrzuciła swoją własność na bok, podchodząc bliżej konającego. Kucnęła, dłonią chwytając go za oba policzki. Przechyliła głowę, przymrużyła oczy. Próbował ją spytać, dlaczego to zrobiła. Ale nie mógł...Był zbyt słaby...
Zbyt słaby...
 - Nie spodziewałeś się takiego obrotu spraw, prawda? - spytała. Fakty faktami, ten głos z pewnością nie należał do uroczej czarodziejki Fairy Tail. Przypominający syknięcia akcent, bardziej dla węża, niż człowieka...Jednym ruchem odwróciła jego głowę na bok, a następnie z powrotem w swoją stronę. Podniosła ją nieco wyżej, tak, by widzieć jego szyję. I znowu się cofnęła. - Nie martw się. Będzie tylko gorzej... - oznajmiła szeptem. Poczuł kolejną falę bólu. Już nie z miejsca rany, a z okolic...serca. Zerknął nieco niżej. Ta...kobieta...ta szalona kobieta wcisnęła wolną dłoń prosto w...niego. Czuł, jak coś dotyka go...wewnątrz. Jak coś poniewiera jego sercem, obraca je dookoła, robi z nim wszystko... - Zdajesz sobie sprawę, jaki to ból, prawda? Nic się nie dzieje, żyjesz...ale masz to przeczucie, że wkrótce Twoje życie dobiegnie końca. Każdy mój ruch, każdy mój dotyk wykonany na Twoim sercu...może zwiastować nic innego, jak śmierć. Śmierć, którą teraz chciałbyś zyskać. Byleby ten ból minął... - na moment zwolniła uścisk przy twarzy. Wykonała dwa ruchy na raz. Pierwszy to nagły chwyt okolic szyi Maga. Drugi to przesuwanie do tyłu dłoni, trzymającej serce.
Kark został złamany.
A resztki niebijącego już serca odrzucone daleko za nią...   
~ * ~
I always feel like some chapters killing me!

I ten rozdział pisałam krótko po rzekomej śmierci Gray'a w mandze - emocje wzięły w górę i musiałam się wyżyć, zatem...mamy pierwszego trupa w nowej sadze. A jest nim Lyon - "randomowy" Mag, niezbyt przeze mnie lubiany. Mara robi oficjalne wejście i od razu przechodzi do akcji. Prócz pewnego zgonu (podajcie jedną osobę, która przeżyła ukręcenie karku, wyrwanie serca i zasztyletowanie jednocześnie :D), dokładniejsze wspomnienia z życia Mavis i Zeref'a. I ship them so much. *^* Zwłaszcza po 340 rozdziale, o którym za moment wspomnę. Minerva się stoczyła, można rzec. T_T Aczkolwiek fani tej postaci nie muszą się martwić, dla niej też mam pewną fabułę. Tyle, że nie w tej sadze, bo tu będę "powoli" wprowadzała jej początkowy plan w życie. Muahahahahaha. >:3 

Co do trzech rozdziałów z poprzedniego tygodnia - pomijając pozytywniejsze ich aspekty...
http://raccoonnookkeeper.files.wordpress.com/2012/05/oh-hell-no.gif 

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział XLV

Ta sama noc...
Ciągle ten sam deszcz, którego szum przerywały grzmoty błyskawic.
Wrak człowieka szedł korytarzem. Całkowicie ozdobionym pożółkłymi kafelkami, ze śladami krwi. Lampy migały na przemian. Wrak przypominał niebieskowłosą dziewczynę. Szła powoli, praktycznie kulejąc. Opierała się ręką o ścianę, byleby nie upaść. Była już tak blisko...Oni czekali. W jej celi.W miejscu, gdzie tkwiła, niczym więzień, bez najmniejszego powodu. Gdzie nikt nie znał pojęcia "szacunek"...ona też nie. Ale należał jej się, po tym, co już w życiu przeszła.
Doszła do szarawych drzwi, gdzieś na drugim piętrze. Zebrała w sobie ostatni sił, by odsunął się nieco do tyłu i następnie wykonać rozbieg. Dzięki temu cząstka potęgi, jaką niegdyś posiadała, pozwoliła jej na wyważenie drzwi z pomocą ramienia.
Sala ta była średniej wielkości - znacznie mniejsza od "celi", w której Marę przetrzymywano. Rozejrzała się dookoła. Nic, tylko blaszane stoliki, ułożone w równe rządki. Na każdym znajdowały się fiolki i strzykawki, zapełnione jaskrawymi płynami. Pamiętała tamtą rozmowę...a raczej jej strzępki. O specjalnych substancjach, wpływających na...wszystko. Na siłę. Na rozum. Nawet na stan psychiczny, jak i fizyczny człowieka. Miało to być eksperymentem, potrafiącym wyleczyć wszystkich pacjentów zakładu - póki co jednak, pozostaje on w fazie testów. Mara zbliżyła się do jednego ze stolików. Pochwyciła jedną ze strzykawek - w której płyn był niemalże świecący, zielony. Niczym w chemikaliach.
Zamknęła oczy.
Zacisnęła usta w cienką kreskę.
Przygotowała się na ból.
I wbiła igłę strzykawki prosto w żyły.
A to dopiero pierwsza...
~ * ~
Cahaya...
Lumen Histoire...
Stała tam. Na zewnątrz, obserwując, jak w strugach nocnego deszczu, spoczywa Smoczyca. Smoczyca najpiękniejsza, jaką miała okazję ujrzeć. Piękniejsza od samego Smoka Apokalipsy, Acnologii...O skrzydłach. Skrzydłach długich i białych, jak śnieg. Dosłownie błyszczała na tle tego spowitego szarością świata. Strugi deszczu odbijały się od jej łusek, a duże oczy miały błękitne zabarwienie. Błękitne, jak setki mórz...
To właśnie była odwieczna tajemnica Fairy Tail.
Teraz należąca do Raven...
Rozdział XLV "Szaleństwo powraca"
 Podczas, gdy odbudowa kwatery wciąż trwała, oni...mieli inne sprawy na głowie. Nie pomagali. Nie pracowali. Ale walczyli. Polana w samym środku pobliskiego lasu. Stali na przeciwko siebie, w odległości kilku metrów. Czerwone oczy obserwowały każdy ruch przeciwnika. Kruczoczarne włosy powiewały na wietrze.
Rogue zaatakował pierwszy.
Zaczął biec w stronę Smoczego Zabójcy. Z rękoma skierowanymi do tyłu, tworzył cieniste spirale - tym samym, jego prędkość wzrastała. Gajeel tylko stał, jakby czekając na cud. Zobojętniały, ze skrzyżowanymi rękoma. Na twarzy Rogue zawitał nikły uśmiech. Pewny swojego zwycięstwa...zbyt pewny.
Nim pokryta cieniami pięść trafiła w Gajeel'a, ten utworzył wokół siebie żelazną osłonę. O ile na twarzy Cheney'a pojawiło się zaskoczenie, tak Redfox zaśmiał się triumfalnie. Zaciskając palce na utworzonym żelazie, pchnął je jednym ruchem w górę, do przodu. Odepchnął tym samym znajdującego się w polu rażenia Rogue w tył. Nim ciemnowłosy obił się o jedno z drzew, zdążył utworzyć cieniste posłanie. Zniknęło niemalże od razu, pozwalając, by Mag Cienia stanął na nogi, gotowy do dalszej walki. Skinął głową.
I wtedy zaczęła się prawdziwa walka.
Gdy Rogue i Gajeel zdali sobie sprawę, iż magią nic nie wskórają, rozpoczęli wzajemne obrzucanie siebie fizycznymi ciosami. Pięści poszły w ruch, dla przechodniów mogła to być walka dwójki wrogo nastawionych do siebie Magów...
Ale nie.
W końcu Gajeel i Rogue znali się prawie całe życie.
Gajeel był jego mentorem.
~ * ~
"Po deszczu zawsze wschodzi słońce.
Tak, jak teraz, na przykładzie. 
Szarawe chmury osuwały się na boki, odsłaniając niebo. Jasnoróżowe, z pomarańczowym słońcem zachodu. 
Opadłam. Uklękłam. 
To był już koniec...
Uśmiechnęłam się słabo. Srebrzyste łzy spłynęły po mych policzkach. 
A błękitna róża wciąż kwitła..."
 - Hej, Levy-chan.
Zamknęła książkę w nagłym odruchu, pośpiesznie spoglądając na widok za sobą. Lucy Heartfilia stała nad przyjaciółką, przerywając poprzednią czynność. Większa część Magów wciąż pracowała przy odbudowie - czarodziejka Gwiezdnych Duchów także się do nich zaliczała. W przeciwieństwie do Levy. Zaczytana w "Błękitnej Róży". Ostatniej pozostałości po Saphirze...Powstrzymała jednak łzy. Jej matka w przeczytanej końcówce zamieściła pewne przesłanie. Że nie należy patrzeć w przeszłość. Że możemy upaść, ale zawsze się podniesiemy. Dla lepszego jutra. Uśmiechnęła się, chowając lekturę do położonej obok torby. Powstała, przytulając się do Lucy z przyjacielskim gestem.
~ * ~
Mimo, iż trwał już poranek, ona ciągle spała.
Leżała skulona w leśnej jaskini, skrytej za wodospadem. Uśmiechała się. Nie wybudzały jej śpiewy ptaków, czy też szum wody...Do natury Tenrou była już przyzwyczajona. Mavis Vermilion...

Czterysta lat wstecz.
Dwunastoletnia dziewczynka szła przed siebie, radosnym krokiem. Uśmiechnięta po uszy, ze śmiejącymi się, zielonymi oczami. Długie blond włosy, układające się w fale, powiewały na wietrze. Wsłuchiwała się w śpiew ptaków.
W szum morza.
W odgłos liści, powiewających na wietrze...
Usłyszała coś.
Zatrzymała się, rozglądając po bokach. Uśmiech zniknął. Zamiast niego objawiło się zaskoczenie. I strach. Zerknęła w stronę plaży. Pobiegła tam. Tylko po to, by ujrzeć postać, leżącą na brzegu - młodzieńca o czarnych jak smoła włosach, w podartych szatach. 
Oczy miał zamknięte.
~ * ~
Otworzył je.
Leżał w zimnej jaskini. Wyjście z niej zagradzało tylko jedno - wodospad.
Ale nie był sam.
W pobliżu siedziała młoda dziewczyna. Może w jego wieku, może trochę młodsza. Zielone oczy. Nieskazitelna cera, biała niczym śnieg. Była piękna. 
 - Już wstałeś. - powiedziała, uśmiechając się. Tak samo pięknie...Była idealna. Po prostu idealna. Podeszła nieco bliżej. Pomogła mu powstać. Bał się odezwać, powiedzieć cokolwiek... - Nie musisz być taki nieśmiały. Jestem Mavis. - przedstawiła się z delikatnym ukłonem. W końcu i on musiał się uśmiechnąć - tym razem szczerze, z jakimkolwiek radosnym uczuciem. 
 - Mam na imię Zeref.
~ * ~ 
Szli razem, trzymając się za ręce.
Jak najlepsi przyjaciele.
~ * ~
Ale te czasy się skończyły...
Krew...wszędzie krew, niewinnych...

Błagała go, by przestał...
Ale jej nie słuchał...
~ * ~
Obudziła się, gwałtownie otwierając oczy. I krzycząc.
Bo piękny sen przeobraził się nagle w najgorszy koszmar...
~ * ~
W mrocznej komnacie znajdowały się cztery postacie. Trzech mężczyzn i jedna kobieta, składający się na Wielką Czwórkę Raven Tail. Pomieszczenie to przypominało jedną z większych grot w jaskini - na skalistych półkach znajdowały się świece, dające choć trochę światła w tej nicości. Każdy znajdował się w innym obrębie, zajmując się..."swoimi sprawami". Łączyła ich tylko rozmowa, na ten jeden, jedyny temat. Lumen Histoire. Arfetakt Fairy Tail, który w końcu udało im się zdobyć.
 - Do tej pory nie potrafię zrozumieć... - Nullpuding stał na środku komnaty. Z tym samym uśmiechem, pełnym chciwości i perfidii. Nic nie robił...Po prostu stał, ze splecionymi za plecami rękoma. - ...dlaczego Fairy Tail nie wykorzystało tego, jak należy... - dokończył, dokładnie akcentując słowo "tego". W cieniu znajdowała się Flare - opierająca się o ścianę, przeglądająca szybkimi ruchami karty z tajemniczymi insygniami. Były już pożółkłe i podarte w niektórych miejscach.
 - Nie umieją. - odpowiedziała z prychnięciem. Odrzuciła notatki na bok, powolnym i chwiejnym krokiem zbliżając się do centralnego punktu sali. Jej uśmiech różnił się od tego Nullpuding'a. Jej był...okropny. Psychiczny. - Dla nich i dla Blondyneczki liczy się tylko ich "magia przyjaźni". - zaśmiała się, przeciągając ostatnie słowo. Zaczęła obracać się dookoła piruetami. - Czyż to nie urocze? Muszki cenią sobie przyjaźń, a nie wojnę i potęgę...
 - Ich głupota sprowadzi na nich zgubę... - wtrącił Kurohebi. Poruszał się wzdłuż górnych ścianek szybko...zwinnie...nikt go nie dostrzegł. Przynajmniej dopóki nie nalazł się na równi z resztą drużyny. Na miejscu zjawił się także Obra - najbardziej tajemniczy, który nie zabrał głosu ani razu. - ...kiedyś... - dodał, wykrzywiając skryte czernią usta w grymasie.
 - Nie są nawet pewni...Smoczy Zabójcy... - zanuciła Flare, obracając wokół palca kosmyk rudawych włosów. Przechyliła głowę w dół, spoglądając po twarzach towarzyszy. - Pięć Smoków...Wkrótce ożyje!
~ * ~
 - Metallicana...Grandeneey...i oczywiście, na sam koniec, Igneel.
Kobieta, wypowiadająca te słowa, szła schodami w dół. Jedynie pochodnie i świece na ściankach podziemnych jaskiń zapewniały jakiekolwiek światło. Droga, którą przemierzała, była długa - nie bez powodu komnata Mistrza znajdowała się najniżej. Najgłębiej. W końcu tam doszła - do okrągłego pomieszczenia. Tutaj posadzka nie była jedynie ziemistym terenem, podszytym gruzem - była to bowiem mozaika szkarłatu i złota. Podłoże zostało połączone z wklęsłym sufitem poprzez filary o tych samych barwach. Lecz jedynym meblem wewnątrz był tron - czarny tron, na nieco wyższym "piętrze" sali. Zajmowany przez niego. Mężczyznę - wysokiego, posiadacza czarnej, lecz lekko posiwiałej brody i wypełnionych pustką oczu. Na głowie miał hełm - złoty hełm, bogato zdobiony i przypominający twarz...lwa. Potwornego lwa...
 - Ufam, że wiesz, co robić... - wyszeptał zachrypniętym głosem. Kobieta skinęła głową, podchodząc bliżej. Uklęknęła, jakby był królem. Uśmiechnął się. - Doskonale...
Owa kobieta była dobrze zbudowana. Nie przypominała innych przedstawicielek swojej płci - a przynajmniej nie tych dobrych, "normalnych"...Miała na sobie czarne glany oraz dżinsy, podarte u spodu...i nie tylko. Na chłodnym, jaskiniowym wietrze powiewała zrobiona z czarnej satyny kamizelka, ręce skryte były pod ostro zakończonymi rękawicami bez palców. Kamizelka zakrywała ciemnofioletowy top, a ścięte do szyi, niebieskawe włosy wyglądały na nieco najeżone.
Ale to nie to nadawało jej tę dziwność...
...tylko chusta.
Chusta, na wzór maski, jasnofioletowa ze złotą obwódką zakrywała twarz. Jedyna jej widoczna część, to oczy. Ciemnoniebieskie oczy...należące do niej.
Do Mary.
Zdała się na niewidoczny grymas.
A za nią wydany został ryk Smoczycy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
You're playing chapters with my heart! (chapters with my heart...)

Więc mamy pierwszy rozdział, wydany w wakacje. ^^ Jak wam mijają te dni? Ja dzień po zakończeniu roku szkolnego (finally! <3) wyjechałam na kilka dni do Karwii, nad morze. Co tu dużo mówić? Było fajnie, ale trochę nudno - nie opaliłam się zbytnio, gdyż za każdym razem, gdy zmierzałam do tego...zaczynało padać. No ale cóż, nie było tak źle. :P A tym rozdziałem zaczynamy nową sagę, nazwaną "Sagą Mroku" - w pierwszym rozdziale znana i lubiana przez wszystkich (a przynajmniej większość) Mara powraca! :D Teraz już oficjalnie, a nie, jako szalona pacjentka szpitala psychiatrycznego. Odzyskała lewą dłoń, ma nowy wygląd - i na pewno pała zemstą. Co gorsza - do akcji wkracza Raven Tail. Tymczasem Fairy Tail nie spodziewa się niebezpieczeństwa - po prostu trenują, udają Bobów Budowniczych i czytają książki-pamiątki. Do tego dochodzą pierwsze retrospekcje z Mavis - będzie ich więcej...a przynajmniej będą bardziej rozbudowane. :3

Jutro natomiast dojdzie do tego, na co fani (zwłaszcza szalony fandom - którego także jestem członkinią, wśród hejterów <3) FT czekają - w ciągu dwóch tygodni pojawi się sześć rozdziałów, z czego w piątek ukażą się pierwsze trzy. Co tu dużo mówić - nie spodziewam się jakiegoś szału. Zapewne będą to, tzw. mangowe fillery, nie mające dużego związku z fabułą. Igrzyska dobiegły końca (a gdzie ta rzeźnia?), Rogue został pokonany...Jedynym plusem w zakończeniu jest powrót Lucy z Przyszłości do zmarłych przyjaciół - swoją drogą, czy tylko ja zauważyłam podobieństwo tej sceny do zakończenia z ostatniego endingu? Lucyna biegnie do zebranych w grupkę przyjaciół. No cóż, nic, tylko czekać. :3
 

środa, 26 czerwca 2013

Rozdział XLIV

Rozdział XLIV "Lumen Histoire"
Minęło kilka dni.
I ani razu nie objawiło się słońce.
Tylko deszcz. Deszcz smutku i rozpaczy. Najgorszy był w tej chwili. Chwili, do której - niestety - musiało w końcu dojść. Wtedy bowiem odbywał się pogrzeb Saphiry McGarden. Pogrążeni w żałobie Magowie stali teraz na cmentarzu. Zachmurzone niebo i oraz wiatr, szumiący, niczym szepty zmarłych...to wszystko przygnębiało jeszcze bardziej. Nieopodal Magnolii znajdowała się wioska. A w wiosce kościół - szarawy budynek, przytłoczony mrokiem. Za nim rozpływało się morze nagrobków - tak samo okazałych...i tak samo smutnych. Nie pojawiło się zbyt wiele osób - tylko nieliczni wiedzieli o pogrzebie Saphiry. Tylko Ci, którzy w ogóle dowiedzieli się o jej istnieniu...Levy stała najbliżej. Reszta osunęła się do tyłu - nie chcieli zbytnio przeszkadzać przyjaciółce w takiej chwili. Po raz setny odczytywała napis na budowli, mającej upamiętnić jej pamięć.
Saphira McGarden
Pokój niespełnionej duszy.
Łzy same cisnęły jej się do oczu. Ledwie wykonywała jakiekolwiek czynności. Uklękła na moment, by móc złożyć kwiaty. Bukiet róż. Świeżych, błękitnych róż. Powstała. Cofnęła się. Poczuła, jak przez moment kładzie dłoń na jej ramieniu - to Lucy próbowała tym gestem pocieszyć McGarden. Niebieskowłosa ruszyła do przodu, w kierunku trzeciej osoby. Podczas gdy Heartfilia zapaliła znicz na nagrobku, Levy wtuliła się w jego ramiona. W ramiona Gajeel'a, który chciał ją pocieszyć tego smutnego dnia.
~ * ~
Mimo, iż nikt poza wspomnianą trójką Magów nie wiedział o Saphirze, wszyscy odczuwali ten dziwny smutek. Ten smutek...jakby stracili kogoś bliskiego. Jakby coś zostało im odebrane. Na zawsze. Tego dnia padał deszcz. Zachmurzone niebo przysłaniało słońce, a ludzie pozaszywali się w swoich domach. Jedynie Magowie z Fairy Tail pozostawali na zewnątrz, otaczając pewne zgliszcza. Zgliszcza ich kwatery. Jedna, wielka ruina...A pomyśleć, że nie tak dawno ją odzyskali. Żyli, jak dawniej. Teraz pozostał jedynie gruz. Resztki drewnianej podłogi, jak i mebli były przykryte popiołem. Musieli się tego wszystkiego pozbyć...a później odbudować budynek na nowo. Praca żmudna, ale potrzebna - nie będą w końcu spędzać czasu na zgliszczach. Nie było takiej osoby, która unikałaby teraz pracy. Nie pozwolą, by ich dom tak skończył - jako zniszczona siedziba, po której pozostało jedynie "miejsce pamiątkowe". Takie, na którym po kilku latach zawitałby nowy budynek - nie mający z Fairy Tail nic wspólnego. Nic, a nic...
Dwójka Magów szła powolnym krokiem w kierunku tego miejsca. Początkowo nikt nie zwrócił na nich uwagi - ot co, zwyczajni ludzie, odwiedzający przelotnie Magnolię. Niecodzienną rzeczą był ich wygląd zewnętrzny. On - brunet z lekko przydługimi włosami. Z czerwonymi oczami, pobudzającymi przerażenie i jasną karnacją. W ciemnych szatach - nieco innych, niż zazwyczaj. Pozbawionych pewnego znaku. Symbolu gildii, do której należał. Należał...Ona zaś wyglądała nadzwyczajnie normalnie. Prawie...poza kilkoma detalami, jak charakterystyczna róża w srebrzystych włosach oraz pasek, do którego przypięty był pęk z kluczami. Trzema kluczami, bogato zdobionymi.
Stanęli na przeciwko Wróżek. Wpierw tylko kilka, przelotnych spojrzeń. Następnie - cała masa. Aż w końcu zaczęły się szepty. Dyskusje. Co dwójka Magów z Sabertooth mogłaby tutaj robić? Napawać się dumą? Dumą, bo Fairy Tail jest bliskie upadku? Nie...Ktoś zawołał Mistrza. Makarov wkroczył dumnym krokiem - machnął dłonią na znak, iż nie potrzebuje "ochrony". Bo taką Magowie zamierzali mu zapewnić, widząc niespodziewanych - i, swoją drogą, niechcianych - gości.
 - Yukino Aguria...Rogue Cheney... - wymówił ich nazwiska powoli, z niezwykłą precyzją. Skinęli głową w odpowiedzi. Wciąż jednak milcząc. Dreyar westchnął. Opierał się na zrobionej z drewna lasce - rany po tamtej walce wciąż się nie zagoiły. Jiemma jest trudnym przeciwnikiem...Był trudnym przeciwnikiem... - Co was tutaj sprowadza? - spytał w końcu, znajdując się w odległości dwóch metrów od rozmówców. Yukino zaś cofnęła się o krok do tyłu - to Rogue miał przemawiać.
 - Sabertooth rozwiązano. - zaczął spokojnym tonem. Aguria najwyraźniej miała tylko potakiwać. Nic nie mówić...Rogue kontynuował. - Mnie i Sting'a puszczono wolno, co zresztą wiecie. Nie wiem, co się z nim stało. Rufus i Orga zostali pojmani za wcześniejsze czyny. Mistrz Jiemma nie żyje, natomiast Minervie udało się uciec. - spokojny. Zbyt spokojny...bez uczuć. Bez jakichkolwiek uczuć. Makarov od razu zrozumiał, co zamierzają mu przekazać. Wyciągnął coś spod płaszcza. Stempel. Chwilę później, Yukino i Rogue stali się jednymi z nich...Fairy Tail.
~ * ~
 - Gray, Ty debilu!
 - Kogo nazywasz debilem, przepalona świeczko!?
 - Kogo nazywasz przepaloną świeczką, napalony zboku!?
Przebywali na oddziale szpitalnym...nawet, jeżeli nie było takiej potrzeby. Zdaniem Lucy, było to niesprawiedliwe - taki Makarov, na przykład, mógł opuścić lekarzy ledwie dobę po bitwie. A oni? Wzięli chyba wszystkie możliwe leki, przyjęli pomoc Wendy...a i tak musieli tu odczekać jeszcze noc. Jeszcze jedną noc...pomyślała. Siedziała na swoim łóżku, obserwując widok za oknem. Zamkniętym. Deszcz padał bez przerwy - przygnębiające...Gray i Natsu kłócili się o byle głupotę. Magowie z Fairy Tail mieli wszelki zakaz odwiedzin - głównie z powodu możliwych zniszczeń, których i tak dokonał wspomniany "duet". Zresztą - praktycznie nikt nie chciał do nich przyjść. Spacer po szpitalnym parku?
Niemożliwe.
Lucy ledwie udało się przekonać lekarzy, by pozwolili jej na tę jedną godzinę odwiedzić Levy. Podczas pogrzebu. Pogrzebu Saphiry McGarden...
Tyle się wydarzyło.
A wydarzy jeszcze więcej.
Erza Scarlet spacerowała korytarzem, nieopodal pomieszczeń sypialnych dla pacjentów. Wendy z łatwością pozbawiła ich poważniejszych ran. W ten oto sposób Lucy nie miała śladów po uderzeniach batem na plecach, a Gray nie przypominał już poparzonego potwora. Ona i Natsu nie byli aż tak bardzo ranni...Oczywiście, Tytania nie zaliczała do tego swojej dumy. Kroczyła przed siebie ze skrzyżowanymi rękoma. Szpitalne koszule były okropne, czuła się, jak jakiś...więzień? Na pewno ktoś słaby, bezbronny.
Grzmot.
Wzdrygnęła się, przechodząc akurat obok przejścia na balkon - przez dość sporej wielkości okno dostrzegła pierwsze błyskawice. Zerknęła na moment w tamtą stronę. Chmury...burza...Cudownie po prostu.
 - Podoba Ci się ten widok?
Stanęła w bezruchu.
Powoli odwracała się w kierunku tej postaci. Drgała? Najwyraźniej - nagle poczuła wszechogarniający chłód. Chłód, mrożący krew w żyłach.
Jellal?
 - Co tu robisz? - spytała w pierwszym odruchu. Łzy napływały jej do oczu - cudem je powstrzymywała. Nie mogła tak zareagować...przynajmniej nie aż tak gwałtownie. Był spokojny. Obserwował ją tym spojrzeniem...pełnym mieszanych uczuć. Od obojętności...po rozpacz. Od rozpaczy po złość...Do niej, czy do samego siebie? Zrobił krok do przodu. A ona do tyłu. Wcisnął swoje dłonie do kieszeni granatowego płaszcza, sunąc spojrzeniem po...wszystkim. Po ścianach. Po widokach za oknem. Po podłodze. Czasem nawet po Erzie...Wstydził się. Nie chciał tego. Nie chciał jej znowu porzucać. Ale musiał...jeżeli chciał być wolny. Westchnął ciężko. Musiał...Nie chciał, ale...musiał, po prostu musiał...
 - Żegnaj, Erzo. - wyszeptał.
I sekundę później ślad po nim zaginął. Erza przypatrywała się zszokowana miejscu, gdzie raptem moment temu stał jej...Jak miała go określić? Ukochany? Zostawił ją. Najbliższy? Jej pięść uderzyła w szpitalną ścianę. Tytania skrzywiła się, a włosy zakryły jej pół twarzy...odkrywając oczy. Oczy, z których ciekły łzy. Żaden z nich...to tylko Zdrajca...
~ * ~
Burza spowijała dzisiaj całą Magnolię.
Nawet jej najdalsze zakamarki. Takie, jak Hosenka, na przykład. Pod koniec zimy, jak i w jej trakcie, miejscowość ta nie ma zbyt wielu gości. Mało kto o tej porze roku decyduje się na pobyt w letnim SPA, jakie Hosenka zawierała. Liczbą właściwych mieszkańców także nie grzeszyła - a mimo to, posiadała swoją własną gildię. Mermaid Heel, której to siedziba znajdowała się w niewielkim, drewnianym budynku w centrum miasta. Jako, iż pośród członków znajdowały się jedynie kobiety, zbyt wiele osób tam nie zaglądało. Przynajmniej nie Magów, chcących należeć do jednego ze społeczeństw. Szyld z symbolem syren - literą "M", przekreśloną oznaczeniem przypominającym ogon owego stworzenia z legend. Kagura Mikazuchi - jedna z najsilniejszych czarodziejek tego grona - opuszczała właśnie kwaterę, z zamiarem skierowania się do własnego mieszkania. Przekraczając próg, rozejrzała się na boki. Pewna, iż nikt, kto mógłby jej przeszkodzić, nie czai się w pobliżu, ruszyła przed siebie. Hosenka - mimo, iż popularna dla turystów - nie była najbezpieczniejsza. Nie jeden raz słyszała o porwaniach, bądź napadach na kobiety w jej wieku. Jedna z groźniejszych szajek została wprawdzie pojmana kilka lat temu...a mimo to, wolała być ostrożna.

Gdyby tylko wiedziała, że ktoś ją obserwuje. Zakapturzona kobieta w szarym płaszczu, siedząca na jednej z okolicznych ławek. Twarz przykryta była chustą, widać było tylko oczy. Leszczynowe, zmrużone i spoglądające na Kagurę z pogardą. Oświetlone przez blask błyskawicy. I jednocześnie żądzą. Strach pomyśleć, co ta osoba knuła...Kilka fioletowych kosmyków uciekło z ukrycia. Minerva nie sądziła, że jej plan może się udać aż tak łatwo i tak szybko...
~ * ~
 - Dziadku, dokąd się tak śpieszysz? - Laxus próbował go zaczepić. Zapytać. Zrobić cokolwiek, byleby tylko zwrócił uwagę na otaczający go świat. O tak później porze, Magowie kończyli pracę nad odbudową - na chwilę obecną, udało im się jedynie usunąć gruz. Resztki dawnej kwatery. Makarov szedł przed siebie, milcząc - młodszemu Dreyal'owi z czasem znudziło się takie śledzenie Mistrza. Doszedł do miejsca, w którym znajdowały się schody. Schody prowadzące do piwnic gildii, nie naruszonych przez ogień. Korytarz prowadził do sali gier, biblioteki...ale były jeszcze jedne schody. Coraz niże i niżej...Niemalże biegł. Przyśpieszony krok doprowadził go do komnaty na samym końcu. Z tą różnicą, iż teraz była opustoszała. Przerażony wyszeptał jedno...
 - Lumen...Histoire...
~ * ~
Coraz więcej krwi...
Coraz więcej mroku...
A ona była coraz większym wrakiem.
Wychudzona, przypominała swój własny szkielet. Pozbawiona sił, mogła jedynie czekać na śmierć. Opierała się o jeden z odległych kątów, pokrytych pajęczynami. Światła zgasły już dawno.
Grzmot.
Trzęsienie.
Odgłos, dochodzący od strony na przeciwko drzwi wyjściowych.
Ściana zniknęła.
Na jej miejscu pojawiła się dziura. Mimo, iż było ciemno, ta postać oślepiała swym blaskiem. Zebrała ostatni sił, by przysłonić oczy dłonią. Na ten jeden, krótki moment...
Uśmiechnęła się. Z chęcią zemsty.
W tym samym czasie usłyszała ryk.
Ryk Smoka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Łapałam dla Ciebie rozdziały! 

Zbliżają się wakacje, yay! <3 Jak wam mijają ostatnie dni szkoły? Co do mnie - w całym tygodniu, na zajęciach byłam tylko...raz. W poniedziałek, kiedy to przyszły wspólnie ze mną raptem trzy osoby. We wtorek - ze względu na ulewę (dziękuję, Yasha :D) - rodzice pozwolili mi zostać w domu. Dzisiaj natomiast miał odbyć się Dzień Sportu, z którego to moją klasę odwołano...jutro dzień z wychowawcą, na który nie wiem, czy warto iść (...), a w piątek już zakończenie. ^^ 

Co do moich "wenowych" namysłów - odwiesiłam już blog z wampirami. Mam tylko nadzieję, że teraz nie będzie już spamu na temat czegoś, do czego pisania już nie wrócę. :/ Niestety - nie wiem, kiedy pojawi się nowy rozdział. Wena "dała" mi ostatnio namysł na napisanie mini-opowiadania FT składającego się z kilku rozdziałów. Połączenie "Fairy Tail" z bijatyką "Mortal Kombat". O_o Inaczej - moja wersja wydarzeń, gdyby Rogue z Przyszłości jednak wygrał "smoczą bitwę" (ah, te spoilerowanie innym <3). Fairy Tail oraz silniejsi Magowie z innych gildii musieliby...zabijać się nawzajem w walkach. Dodatkowo, członków Drużyny B (a konkretniej prawie wszystkich - Gajeel'a, Juvię, Mirajane oraz Jellal'a) dałabym na stronę zła. Oczywiście z przymusu - każdy z nich zyskałby "umiejętność" oraz wymazanie pamięci. Gajeel stałby się pół człowiekiem, pół Smokiem. Juvia miałaby "wszczepione" kły i musiałaby nosić maskę (bo taka postać jak w MK też potrzebna ...). Mirajane stałaby się czymś na wzór prawdziwego Demona, a dusza Jellal'a zostałaby wymieniona na duszę Zeref'a. 
Oczywiście - póki co - nie chcę tego spisywać. Zapewne z serii "pomysły, na które się napalę, a rzucę w połowie".  No proszę, jednak mi przeszło.

Prócz tego - od soboty do prawdopodobnie środy mnie nie będzie. Wyjeżdżam nad morze (czemu tam? T_T) na kilka dni. :P  

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział XLIII

Rozdział XLIII "Upadłe Tygrysy"
Magowie, na których polowała, zniknęli.
Próbowała uciec, ale nie mogła.
Uderzała piąstkami w powietrzną barierę, jakby z nadzieją, że za którymś razem ją rozbije. Nic takiego się nie stało - w zamian za to, klatka stawała się coraz mniejsza i mniejsza...było coraz ciężej. Odwróciła się w stronę Wendy. Strach. W jej oczach po raz pierwszy pojawił się strach. Strach o życie? Saphira powiedziała jej o tym...Faye zginie z rąk prawdziwej Smoczej Zabójczyni. Wychowanej przez Smoka, mającej w sobie Smoka. Znała tą sekretną technikę, potrafiła ją użyć. Nie miała żadnych szans...
Wendy zaczęła przesuwać swoje ręce przeciwnie od ruchu wskazówek zegara. Ściany bariery zbierały się w jedną całość - w podobną do wiertła konstrukcję, lecącą ku Faye. Nie mogła uciec. Nie zdążyła nawet się uchronić. Powietrze uniosło ją wysoko w górę. Krzyknęła, choć nic to jej nie dało. Wiertło zniknęło. Upadła na ziemię. Szybko i boleśnie. Leżała na betonowym bruku, poobijana. Najprawdopodobniej ze złamaną nogą. I otworzoną raną na ramieniu. Ujrzała mroczki przed oczami. Straciła przytomność.
Skończyło się...
Wodny Smok rozpłynął się w powietrzu. Jakby nigdy go nie było. Płomienie na dobre przygasły, pozostało tylko kilka mniejszych ognisk. Nie stanowiących zagrożenia, na szczęście. Wendy klęknęła z hukiem, wpatrując się w niebo. Poranne, jasnofioletowe. Blade słońce wysuwało się zza chmur, zaczynając nowy dzień. Dzień bez zmartwień. Spojrzała na Faye. Nie wiedziała, czy śpi, czy też utraciła wszystkie rzeczy. Powstała powoli i niepewnie, podchodząc do dziewczynki. Kucnęła przy niej, odgarniając za ucho kosmyk granatowych włosów. Dłońmi chwyciła jej nadgarstek, dotykając żył w kilku punkcikach. Oddychała. Żyła. Odetchnęła z ulgą, przygotowując się do leczenia. Może i Faye była wrogiem, ale...nie powinna jej tak zostawiać. Pokrył ją błękitny blask. I zniknął. Zniknął, gdy poczuła czyiś dotyk. Zerknęła na tą osobę - Levy chwyciła ją delikatnie za ramię, machając głową. Faye nie zasłużyła na to. Marvell odsunęła się od niej, wstając i podchodząc bliżej przyjaciół. Na jej miejscu pojawił się Gajeel. Chwycił czarodziejkę na ręce, niosąc ją w nieznanym kierunku.
~ * ~
Czas mijał, i mijał...
Jiemmy już tutaj nie było. Jiemma nie żyje.
Zabiła go Minerva. Dosłownie rozszarpała na strzępy. A nawet tych strzępów nie było. Po prostu cisnęła go do wnętrza kuli. I zniszczyła. A teraz stała ze swoim grymasem, na tej polanie. Meredy. To samo chciała zrobić z Meredy. Byli zbyt słabi...Yukino, zdezorientowana, nie wiedziała, co ma zrobić. Szła najciszej, jak tylko mogła. Byle, by Minerva jej nie zauważyła. Widziała, jak ich prowokowała. Na marne - co chwila zaczynała i przerywała formułę zaklęcia zniszczenia. Nie mogła zwlekać. Znalazła się przy niej, przy tej konkretnej osobie. Lucy spojrzała na nią. Wycieńczona, bez sił. Ale...z Yukino mogły to zrobić. Nie wykorzystała jeszcze w pełni swojej magii. Aguria też nie. Jasnowłowa wysunęła w jej stronę dłoń. Heartfilia ją przyjęła. Odzyskała także swoje klucze. To jest sposób na ich zwycięstwo. Trzymając się za ręce, zaczęły iść w stronę Minervy. Blondwłosa nie zważała na swoje rany. Minerva zauważyła je. Natychmiastowo przyśpieszyła swoje działania. Kula energii, w której przetrzymywana była Meredy, zaczęła drgać. Coraz szybciej i szybciej. Już miała wybuchnąć. Zabić ją. Ale czarodziejki Gwiezdnej Energii na to nie pozwoliły...
Zajrzyjmy w niebiosa, otwórzmy je na oścież...
Poprzez poświatę wszystkich gwiazd na nieboskłonie...
Przed ich złączonymi dłońmi pojawił się okrąg. Złoty okrąg, oświetlający polanę bardziej, niż poranne słońce. Zdumiona Minerva po raz kolejny przerwała urok. Tym razem nie z powodu swojej własnej, sadystycznej zachcianki. Zszokowana, przyglądała się temu zjawisku. Podobnie, jak cała reszta tutaj zebranych...
Pozwólmy im siebie poznać, poprzez nas...
O Tetrabibliosie...
Blask stał się silniejszy. Niemalże oślepiający. Dwanaście gwieździstych cieni wyłoniło się z okręgu. Latały dookoła Lucy i Yukino, dodając im energii. Energii potrzebnej do zwycięstwa.
Jesteśmy tymi, która gwiazdami władają...
Dwanaście kluczy razem złączonych...
Uwolnij zatem swą postać, swą wrogą Bramę... 
 - One chyba nie zamierzają... - wyszeptała z odrazą. Kula energii zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu, uwalniając ją. Meredy opadła na ziemię. Erza jako jedyna była w stanie teraz podbiec do nastolatki, sprawdzając jej puls. Żyła. Ledwie, ale jednak żyła. Uśmiechnęła się, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. Na Unison Raid Gwiezdnej Energii.
Niech 88 gwiazd...
Zabłyśnie... 
Dusze krążyły tak szybko...Stały się jednym. Jednym, potężnym Duchem. Duchem, który pokona wszystko i wszystkich. Bez wyjątku.
UNISON RAID: URANOMETRIA!
Zebrały się w okręgu. W świetle, tak jaskrawym, że wszystko stało się niewidoczne. Białe. Dusza poleciała błyskawicznie przed siebie. Przeszyła Minervę na wylot. Krzyk bólu. Upadek. Powrót do normalności.
To już był koniec...
Usłyszeli te kroki. I odgłos. Jakby kół u wozu...Rada Magii. Więc jednak dowiedzieli się o "małej" potyczce. Lucy upadła na ziemię, wycieńczona. Yukino jedynie uklękła, pozbawiona większości magicznych sił. Erza odwróciła się w stronę drogi - już w oddali widziała białe umundurowania. Meredy otworzyła powoli zielone oczy - zdruzgotana, nie wiedząc, co się stało. Zdziwiła się, widząc Tytanię w nędznych resztkach swojej zbroi. Szkarłatnowłosa wskazała na las, obiecując, iż wkrótce jej to wyjaśni. Meredy skinęła głową i uciekła - w ostatniej chwili zniknęła wśród drzew, gdy na miejscu zjawiła się armia. Z Lahar'em i Doranbolt'em na czele.
Widok? Nędzny.
Rufus i Orga leżeli najbardziej oddaleni od reszty. To właśnie ich pojmano, jako pierwszych. Sting i Rogue zniknęli. Co najdziwniejsze - Minerva zniknęła. Jiemma nie żył. Magowie z Fairy Tail nie wiedzieli, czy mają się cieszyć, czy płakać...Ranni zostali zabrani do karocy Rady, gdzie opatrzono im pomniejsze rany. Yukino pozwolono odejść.
~ * ~
Otworzyła oczy.
Pierwsze, co zobaczyła, to półmrok. Wszystko przyciemnione. Dopiero druga próba ujrzenia światła ukazała, w jakich tarapatach obecnie się znajduje. Słońce znajdowało się już wysoko na niebie. Poranne godziny. Wisiała, przywiązana do czegoś...Próbowała poruszyć rękoma, ale żelazne łańcuchy przy gałęziach jej to uniemożliwiły. No właśnie, gałęzie...Czuła coś ostrego przy plecach. Jakby opierała się o...drzewo. Ruszyła nogami. No tak - w końcu wisiała. A wokół niej stali ludzie. Ludzie...z tymi symbolami...znała ich...Fairy Tail. Zaczęła się szarpać. Chciała krzyczeć...Gdyby tylko na coś się to zdało...
Gdzieś w tym tłumie stała Levy. Z bólem i nienawiścią przyglądała się tej scenie. Stawiała kilka kroków do przodu tylko po to, by moment później usunąć się w tył. Nie wiedziała, co robić...Saphira nie żyła. Saphira nie żyła właśnie przez Faye. Widziała, jak to dziecko zachodzi ją od tyłu i ukręca kark. Trzymała jej ciało...Zemsta do niczego nie prowadzi. Faye zaatakowała Fairy Tail właśnie z zemsty. Nie chciała taka być, nie chciała stać się morderczynią! Nie zrobi tego...nie zrobi...
Mężczyźni w białych mundurach, o kroju szat. A za nimi karoca w tym samym kolorze, ze złotymi insygniami. Spojrzenia wszystkich skierowali się ku nim. Dwójka rycerzy podeszła do drzewa - zdjęli z niego Faye, zakuwając ją w kajdany. Nie mogli jej odpuścić...nawet, jeśli jest tylko dzieckiem. Lahar osobiście dopilnował, by nie mogła uciec. Doranbolt zaś wyszukał w tłumie ją - dziewczynkę, imieniem Wendy. Uśmiechnął się - pierwszy raz od wielu miesięcy. Od lat, można rzec. Podbiegł do niej, przytulając ją. Tyle czasu...a ona nic się nie zmieniła. Wendy, choć zdziwiona tym gestem, odwzajemniła uścisk i powoli odsunęła się do tyłu. Z opatrzonymi ranami, usiadła na jednej ze skał - na resztkach budynku gildii...Oczekiwała wyjaśnień. Do czego doszło podczas bitwy, co zrobią z Faye...Chciała wiedzieć wszystko. Musiała wiedzieć wszystko. Doranbolt odchrząknął, przysiadając obok niej. Splótł swoje dłonie, zamyślając się. Od czego by zacząć? Od Sabertooth i Fairy Tail.
 - Jeżeli chodzi o kolejną wojnę gildii... - specjalnie nacisnął na słowo "kolejną", jakby przekazując młodej przyjaciółce pewną informację. Że następnym razem Rada Magii im nie odpuści. - ...to Fairy Tail jest wolne. Sabertooth najprawdopodobniej zostanie rozwiązane. Długi czas cieszyło się statusem najsilniejszych, ale sądzę, że pora go oddać. - uśmiechnął się na moment. Wendy chciała coś powiedzieć, spytać o przyjaciół. Ale nie musiała tego robić - Doranbolt z pewnością ją wyręczy. - Jiemma, z tego, co wiemy, nie żyje. Rufus'a Lohr'a i Orgę Nanagear'a pojmaliśmy za to, co zrobili Mistrzowi, zaś Rogue Cheney'a i Sting'a Eucliffe'a puściliśmy wolno. Yukino Aguria podobno bardzo pomogła waszej gildii. Minervy nie znaleziono...A jeżeli chodzi o Twoich przyjaciół... - nadstawiła bliżej ucho tak, by wszystko dokładnie usłyszeć. Te informacje były dla niej najistotniejsze. - ...cóż. Są ranni, ale przeżyją. Opatrzyliśmy gorsze obrażenia, lecz nie ulega wątpliwości, że są całkowicie wycieńczeni. Zwłaszcza, że jedna osoba ma masę poparzeń...wszędzie, a Lucy, o ile się nie mylę, została wielokrotnie uderzona batem. Masz w sobie dość magii, by to wyleczyć? - skinęła głową. Dla nich zrobi wszystko. - Dobrze. Jeżeli chodzi o Faye - nie mamy wątpliwości. Zabiła. Nie zważając na wiek, musi ponieść konsekwencje...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Everybody goes chapter fighting!

Więc bitwę Fairy Tail kontra Sabertooth - na chwilę obecną - możemy uznać za zakończoną. Ktoś tam został poparzony, ktoś inny upokorzony, a jeszcze innym zadałam tortury gorsze od mojej krytyki. :P O ile dobrze pamiętam, z tej sagi został jeszcze jeden rozdział. A później seria z etykietką "Mrok". Cóż, mam już kilka części napisanych (około trzy) - finał tej sagi jest dość krwawy, zatem miłośnicy brutalnych scen mogą być zachwyceni. Oczywiście dopuszczę wcześniej trochę humoru, żeby nie było. :3 
A dla shipperów...sezon obstawiania paringu, z którego zrobię kanon, uważam za otwarty!

Prócz tego - został prawie tydzień do końca roku szkolnego. ^^ Jakieś wakacyjne, poważniejsze plany? Bo ja mogę lecieć do Włoch, o ile wyrobię się z dowodem...oraz nie zwieję z lotniska na widok samolotu. Prócz tego - ladies and gentlemans, zgadnijcie, kto ma proponowane wzorowe zachowanie oraz średnią 4.33. *like a boss*

Wyżsi Rangą