piątek, 30 listopada 2012

Rozdział IV

Rozdział IV "Szkarłatny Lotos"

Natsu nie mógł dać się tak łatwo poddać przez jednego gościa z mrocznej gildii, prawda? Wokół niego stała ponad setka podobnych do siebie ludzi - każdy stanowiący idealną kopię wroga.
 - Stalowe Pięści Ognistego Smoka! - pięści różowowłosego zapłonęły jeszcze żywszym ogniem, atakując wszystkich, zbliżających się do niego „ludzi“, którzy po zranieniu rozpływali się w powietrzu. Mroczny Mag przestawał nadążać z tworzeniem kolejnych duplikatów. Każdy zresztą kończył tak samo. Kiedy na polanie nie został już ani jeden, mógł dokładnie przyjrzeć się dyszącemu ze wściekłości Natsu, czekającemu na atak...

~ * ~
Blondwłosa dziewczyna biegła wąską ścieżką, śledząc odgłosy kolejnego dzisiaj pojedynku. Co jakiś czas, na niebie pojawiały się płomienie - znak, że Natsu był gotowy do starcia. Z jednej strony wciąż martwiła się o niego. Torpid Nightmare udowodniło, że są zdolni prawie do wszystkiego. Amanda mogła przywoływać koszmary i sny. Tamta druga kobieta kontrolowała ludzi. Więc co mógł umieć tej najbardziej tajemniczy? Dosłownie wszystko...Nie chciała go stracić. Był jej najlepszym przyjacielem, to dzięki niemu dostała się do Fairy Tail. Razem stworzyli drużynę. A drużyny nie porzuca się w potrzebie. Mimo to, druga część jej samej uważała, że Salamander da sobie radę. Był potężnym Magiem.
 - Lucy, czekaj!
Zatrzymała się, widząc, jak Gray i Erza podbiegają do niej. Stali teraz dość blisko miejsca pojedynku. Lucy przyjrzała się temu - mężczyzna tworzył najrozmaitsze iluzje. Każda przypominała coś innego, a w tłumie tych postaci dostrzegła nawet Happy’ego. Natsu nie pozostawał dłużny, atakował je ogniem, próbując także trafić w przeciwnika. Nagle się zatrzymał. Ogień zgasł, a on stał, jak kamień, obserwując jedną z kopii. Owa kopia przypominała...Lucy. Blondwłosa zdziwiła się. Nie zaatakował nawet podobizny Happy’ego, ale przed nią się wstrzymał.
 - Musimy mu pomóc. - postanowiła, nie słuchając sprzeciwów przyjaciół. Biegła przez pole bitwy, wyciągając w biegu złoty klucz. - Otwórz się Bramo Skorpiona - Scorpio! - ze złocistego okręgu przed nią, wyłonił się dobrze zbudowany mężczyzna ubrany w barwy białe i czerwone. Czekał on posłusznie na polecenia właścicielki. - Atakuj! - gestem wskazała na ciemnowłosego członka Torpid Nightmare, śmiejącego się wniebogłosy. O ile dobrze widziała, wcześniej był najbardziej opanowany. Teraz to się zmieniło. Wedle życzenia właścicielki, Scorpio użył zaklęcia Piaskowy Buster, tworząc tym samym tornado piasku, lecące prosto na wroga. Nie wykonywał żadnych gestów, jakby był gotowy na klęskę. Piach już miał go tknąć, gdy nagle coś odbiło atak. Ciemnofioletowa tarcza, przysłaniająca mężczyznę trafiła tornadem prosto w Scorpio. Duch opadł na ziemię, zanikając w złotym świetle. Lucy spojrzała na miejsce, w którym pojawiła się ochrona. Stała tam teraz Amanda - z poważnym wyrazem twarzy przysłaniała przyjaciela.
 - Lodowe Tworzenie: Łuk! - na miejscu pojawił się Gray. Już bez zgubionej po drodze koszuli, celował strzałą w dziewczynkę. Broń leciała w jej stronę, ta jednak odepchnęła ją, tworząc przed sobą kolejną tarczę.
 - Amando, Mara kazała mi Cię chronić, miałaś się nie...
 - Nie mów mi, co mam robić, Seamus. - przerwała mu, zrzucając się z wyimaginowanej skały i ciągnąc za sobą mężczyznę. Oboje upadli na ziemię, natychmiastowo się podnosząc.
 - Zbroja Niebiańskiego Koła! - Erza, z pomocą swojej magii, przeobraziła swoją zbroję w potężniejszą, wokół której lewitowało kilkanaście mieczy. Skupiła się na Amandzie, która chroniła Seamus’a tak, jakby był największym skarbem na tym świecie. Choć jej lojalność dorównywała lojalności członków Fairy Tail, wciąż pozostawała bezdusznym Mrocznym Magiem. - Okrąg Mieczy! - na wezwanie, wszystkie miecze zaczęły lecieć ku czarnowłosej dziewczynce. Ta, broniąc przyjaciela przed lodowymi strzałami, nie zauważyła, jak jeden z mieczy trafia ją prosto w nogę. Wydała z siebie długi i głośny krzyk, upadając na ziemię, ledwie przytomna.
 - Amanda! - Seamus zaprzestał tworzenia kopii, kucając przy dziewczynce. Po jej kolanie spływała stróżka krwi. Żyła, choć ciężko ranna. - Mówiłem Ci, byś nie walczyła... - wyszeptał tak, by tylko ona słyszała. Następnie powstał, łypiąc niebezpiecznie na Magów. - Strach Iluzji! - w stronę każdego z walczących poleciał cienki, biały laser. Przy każdym przemienił się w obraz, przedstawiający coś innego. Erza dokładnie widziała wydarzenia w Rajskiej Wieży - jak walczyła z Jellal’em, który bezdusznie atakował ją. I jej przyjaciół...Gray widział śmierć swojej mentorki, Ur. Gdy uratowała go, poświęcając swoje życie. Lucy widziała siebie i swoich rodziców. Najpierw całą rodzinę, szczęśliwą...a potem, jak jej ojciec powoli zapomina o niej. Później wydarzenie, mające miejsce całkiem niedawno. Jego śmierć. - Będziecie cierpieć tak samo, jak ja! - wykrzyczał, celując kolejnymi laserami w Natsu. Wpatrywał się w swój obraz. Obraz, będący tylko iluzją, która nie miała miejsca. Fairy Tail w płomieniach. Śmierć jego bliskich...i on, który stracił nad sobą panowanie. Zamknął oczy, skupiając w sobie całą energię. Nagle spojrzał na Seamus’a. Z nienawiścią, ogniem w oczach.
 - Szkarłatny Lotos: Pięść Ognistego Smoka! - w jednej chwili rzucił się na wroga, uderzając go płonącymi pięściami. Każde uderzenie powodowało potężny wybuch. Lucy przyglądała się temu z niedowierzaniem...użył sekretnych technik Smoczych Zabójców. Erza i Gray mieli podobne odczucia. Rzadko kiedy Natsu używał aż takich czarów. Zaprzestał w końcu. Seamus leżał w strzępkach swoich ubrań na ziemi, mocno krwawiąc. Kilka metrów dalej leżała Amanda. Pobladła bardziej, niż zwykle, nie traciła jednak życiowych sił. Zapanowała cisza. Przerywana pojedynczymi szelestami liści drzew. Nie był to jednak efekt wiatru - ktoś tam był. Z drzewa zeskoczyła niebieskowłosa kobieta. Mara, bo tak ją nazwał Seamus i wcześniej Amanda, nie wyglądała na zawiedzioną faktem tej rychłej porażki. Miała skrzyżowane ręce na piersiach, a twarz ponownie skrytą pod kapturem. Tylko Gray wiedział, czyja twarz się za nim ukrywa. Od członkini jego gildii różniło ją tylko to, że wyglądała na nieco starszą i dojrzalszą. Kombinezon niewiele się zmienił - dopiero teraz jednak można było dostrzec wymalowany srebrną farbą znak na lewym udzie. Symbol jej gildii.
 - Nie myślcie tylko, że to koniec. Może i wiecie już o wszystkim...ale my wiemy wszystko o was. Klucz jest wśród nas. - wysyczała, rozprzestrzeniając chmarę dymu. Gdy opadł, cała trójka zniknęła.
~ * ~
Wracali obolali w kierunku gildii. Nie mieli już siły na nic, o dziwo - te trzy krótkie pojedynki wycieńczyły ich do końca. Nawet taki Natsu tylko udawał, że jest w pełni sił - w rzeczywistości marzył już tylko o ciepłym łóżku. Miał nawet nadzieję, że Wendy już wyzdrowiała i będzie mogła go uleczyć. Lucy padała od przyzwania dwóch duchów jednego wieczoru. Ostatnio nie ćwiczyła zbyt dużo, co ma skutek w walce. Erza także podmieniała dość często swoje zbroje, zatem nie dziwne, że jej magiczna energia zaczęła się wyczerpywać. Gray ciągle milczał. Rozmyślał nad czymś.

W progu gildii przywitały ich wiwaty - jak zwykle, członkowie o tej porze bawili się w najlepsze. Nie obywało się także bez kilku bójek, które także były codziennością. Nikt nawet nie zauważył, że jedna z najsilniejszych drużyn w gildii właśnie powróciła. Pierwsza powitała ich zadowolona Mira. W złocistej sukience i perfekcyjnej stylizacji wyglądała tak, jakby miała wkrótce wyjść na niewielką scenę i zaśpiewać. To był akurat jeden z jej wielu talentów.
 - I jak tam po misji? - mimo, iż humory nie dopisywały przybyłym, jasnowłosa wręcz nim tryskała. Rzadko kiedy była smutna, zwłaszcza od czasu, gdy jej młodsza siostra, Lisanna powróciła do Fairy Tail. Nie zmieniła jednak swojego nastawienia - bowiem przed jej rzekomą śmiercią była brutalną dziewczyną, myślącą tylko o rywalizacji z Erzą. Nie wypominała przeszłości. - I gdzie jest Cana? - rozejrzała się za grupą, próbując wyłapać przyjaciółkę.
 - Poszła odebrać zapłatę...A teraz wybaczcie, ale ciepłe łóżko czeka... - zaczął zmierzać do skrzydła szpitalnego, uciekając w marzenia. Mirajane zaczęła tam prowadzić trójkę pozostałych.
 - Tej... - zaczął Gray, rozglądając się po bokach - A gdzie jest Juvia? - dokończył, zauważając, że „Deszczowej Kobiety“ nie ma w siedzibie. Zazwyczaj przebywała tam prawie codziennie, gdy nie była na misji - a gdy tylko on wchodził na teren gildii, ta rzucała się na niego. To trwa od...w sumie od czasu, gdy dołączyła do nich. Było to wkurzające, na swój sposób jednak...urocze. Nie, żeby coś sobie myślał! Po prostu ciekawiło go to, że nie ma jej akurat w tym momencie, w którym odrzucił od siebie myśli o łudząco podobnej do niej czarodziejce z Torpid Nightmare. Mirajane zamyśliła się, następnie przypominając sobie odpowiedź.
 - Wyszła kilka minut temu. - odpowiedziała, wracając do obowiązków. Czyli to pozbywało się podejrzeń, że działa „na dwa fronty“...Nie. Ona by tego nie zrobiła.
~ * ~
Mangolia nocą była inna, niż za dnia - pozapalane lampiony, światło gwiazd...w które lubiła patrzeć. I rozmyślać o pewnym chłopaku. Nawet jeżeli wiedziała, że i tak te rozmyślania skończą się marnie. Ale nie potrafiła! Kopnęła w upływie złości jakiś kamyk. Wiatr rozwiał jej krótkie, niebieskie włosy - ponownie je ścięła. Sama nie wiedziała, dlaczego. Jej wcześniejszy wygląd znowu zaczął jej się kojarzyć z przeszłością. Kiedy to należała do Phantom Lord, jednej z najpotężniejszych gildii, która na chwilę obecną nie istnieje. Kiedyś tylko tam czuła się akceptowana. Bo dla innych była antyspołeczna. Czym się tak wyróżniała? Nie potrafiła pozbyć się tego otaczającego ją mroku. A to, że mówi w trzeciej osobie? Co im to przeszkadza, na litość?

Przysiadła na niewielkim wzgórzu, obserwując morze, lśniące w blasku księżyca. Jej żywioł. Skuliła się, mrużąc oczy. Miała wrócić do akademika, ale teraz nie miała na to najmniejszej ochoty. Może wróci do siedziby? Nie, znowu będzie się łudziła, że akurat teraz wrócą. Najchętniej pobiegłaby do tego lasu, by im pomóc. Westchnęła ciężko. Czemu to wszystko tak nagle wróciło? Czemu w snach widzi twarze swojej rodziny? I ten płonący dom...Poczuła, że traci grunt. Zasnęła.
~ * ~
Niewielka tawerna w mieście Heiwa okazała się mieć drugie dno - i to dosłownie. Dotąd uważany za zamknięty bar, w którym raczyły przebywać swojego rodzaju podejrzane typy, posiadała szeroki wachlarz podziemnych korytarzy. Kamienne ściany przywoływały chłód, ciemność oświetlana była słabym płomieniem pochodni. Odgłosy obcasów odbijały się przez echo. Mara zmierzała do największej komnaty - sali samego mistrza. Seamus i Amanda leżeli w komnacie leczniczej - momentami miała wrażenie, że tylko ona z tej trójki nadaje się do prawdziwej walki. Bo czym jest przywoływanie czarnych stworków i kolorowych ludków, będących „prawdziwą iluzją“? Niczym. I pomyśleć, że wychowywała ich od małego...Dla Seamus’a była, niczym starsza siostra, a dla Amandy, jak matka. Prychnęła na myśl o tej bandzie bezużytecznych dzieciaków. Była najstarsza z tego grona.

Pchnęła bogato zdobione drzwi, zrobione z czarnego metalu i zawierające znaki przedstawiające logo gildii, a następnie weszła do pomieszczenia. Długi, ciemnoczerwony dywan prowadził do złotych schodów - zmierzały one ku tronowi, po którego bokach znajdowały się stojące pochodnie, z ogniem w swojej rodzimej barwie. Marmurowe ściany zdobiły „dywany“, na których wyszyte były złote, bliżej jej nieznane insygnia. Pozycję króla zajmował obecnie pewien mężczyzna - w czarnej szacie, z obszytym białym futrem kołnierzem, dobrze zbudowany. Srebrzyste włosy były rozczochrane, sam mógł dumnie określić się mianem „przystojnego“. Czarne oczy bezdusznie wpatrywały się w Marę.
 - Rozumiem, że namierzyłaś już klucz... - odparł oschle, bez uczuć. Niebieskowłosa aż wzdrygnęła się na dźwięk głosu samego mistrza. Mimo, iż darzyła go szacunkiem, któraś część jej - ta bardziej ludzka - bała się go. Posiadając te dziwne moce, mógł zrobić wszystko. A ją zawsze ciekawiło, skąd je miał. Chciała spytać, ale strach przezwyciężał ją. Lęk przed tym, co może jej zrobić.
 - Klucz został namierzony, mistrzu. - powiedziała, takim samym tonem. Ukryła swoje odczucia, względem niego. Jak podczas każdej rozmowy. - Faktycznie, to ona nim jest. Brakuje jej jednak trzech kluczy. Próbujemy namierzyć drugą dziewczynę...
 - Macie to zrobić natychmiast! - wrzasnął, gdy płomienie przemieniły swoją barwę na jadowity fiolet. Teraz Mara prawie się jąkała.
- Tak jest... - kontynuowała, w pośpiechu opuszczając komnatę. Czuła się, jak kretynka. Przecież mogła go opętać! Ale czy to by zadziałało? Wątpiła...
~ * ~
Zmęczony szedł teraz jakąś uliczką w dzielnicy mieszkalnej. Niby kierował się do swojego mieszkania, ale wcale nie miał na to ochoty. W gildii panowało zamieszanie. Erza została tam, by w razie czego, uspokoić jakąś bójkę. Lucy wróciła do mieszkania, a Wendy wypoczywała w skrzydle szpitalnym. Natsu także miał iść do siebie, jednak zmęczenie go przezwyciężyło i zasnął na jednym z łoży, wraz z Happy’m, który przejadł się „pysznymi rybkami“, jak to zwał nazwać swój pokarm, zajmujący pierwsze miejsce na porządku dziennym.

Sam nie zauważył, gdy zaczyna iść brzegiem morza. Z nudów, tworzył w dłoniach niewielkie kostki lodu, które na przemian znikały i pojawiały się. Nie wiedzieć czemu, postanowił udać się na wzgórze. I tak nie miał nic lepszego do roboty. Bójka z Natsu, wiążąca się z powrotem do siedziby odpadała, bo różowowłosy spał, a on sam był świeżo po uzdrawianiu. Wpatrując się w gwiazdy, kątem oka dostrzegł jakiś dziwny kształt leżący na szczycie. Podszedł tam i zobaczył nikogo innego, jak śpiącą Juvię. Uśmiechała się, łapczywie próbując złapać coś rękoma i szepcząc jego imię.
 - Jakbyś nie miała, o czym śnić. - mruknął z sarkazmem, biorąc ją ostrożnie na ręce i kierując ku akademiku. Śpiąca była znacznie spokojniejsza, niż zazwyczaj. Bynajmniej nie musiał przed nią uciekać...ale co, jak teraz się obudzi? Zacznie się to samo. Uśmiechnął się, spoglądając na...nie, nie, nie! Zamachnął głową, nie zauważając, jak szybko dodarł pod drzwi Wróżkowych Wzgórz. Erzy - dozorczyni od kilku lat - nie było tu na szczęście. Mógł zatem spokojnie wejść do środka. O ile dobrze wiedział, pokój Juvii znajdował się na drugim piętrze. No i proszę, miał rację. Sypialnia w różnych odcieniach niebieskiego wyglądała dość normalnie, jak na jej standardy...tylko ta maskotka na jej łóżku była trochę przerażająca. Położył przyjaciółkę na nim delikatnie. Zmieniła się nieco - przestała ubierać się w zimowe płaszcze, skróciła włosy do długości, którą „prezentowała“ w swoich początkach w tej gildii. Wyglądała niemalże „normalnie“.

No i nie mógł zostawić jej samej. Zaczął się zastanawiać nad tym. Przysiadł na parapecie okna, wpatrując się w nią. Przez kilka kolejnych minut wydawało się, że miała spokoje sny (zapewne z nim w roli głównej, ale pominął ten fakt), do czasu, aż zaczęła się trząść. Zdziwiony tym faktem, podszedł nieco bliżej. Miała niespokojny oddech. Zaciskała pięść. I próbowała wymówić czyjeś imiona. Prawie otworzyła oczy, mając krzyknął. W dziwnym przypływie troski, złapał ją za dłoń. Natychmiastowo się uspokoiła. Gościu...O. Czym. Ty. Myślisz!? Po dłuższym czasie niebieskowłosa na nowo zaczęła spokojnie śnić. On sam był zmęczony. Przykucnął przy łóżku, kładąc głowę na jednej z poduszek i zasypiając.
~ * ~
Anastasia Hope stała przy jednym z potężnych okien, zdobionych jasnoróżowymi zasłonami oraz złoconymi filarami po bokach, nerwowo wyczekując przybycia Magów. Na zewnątrz było coraz ciemniej - jej mąż niedawno dzwonił, z informacją, że wraca wcześniej do domu. A co, jeżeli oni nie dojdą na czas? Co wtedy powie? Że zostawiła dzieci same, przez co zniknęły? Wtedy on na pewno ją porzuci. I znowu będzie musiała wrócić do Heiwa. Wystarczy, że została wydziedziczona ze swojej rodzinnej linii. Nie przyjmą jej. A wtedy...
 - Kto tam? - podskoczyła nisko do góry, słysząc nagłe pukanie do drzwi. Odłożyła niepewnie mokrą od łez, białą chustkę i podeszła do wrót. Przez wizjer dostrzegła nieznajomą dziewczynę, za którą stały... - Artur? Ginerva? - wymieniła cicho imiona swoich dzieci, otwierając przejście. Na jej twarzy pierwszy raz od dłuższego czasu zawitał uśmiech. Znów płakała. Ale tym razem ze szczęścia. Cana opierała się o ścianę jednym ramieniem. Byłaby tu szybciej, gdyby nie fakt, że droga do rezydencji prowadziła przez bar dla podróżnych. Anastasia dostrzegła znak Fairy Tail na odkrytym brzuchu dziewczyny. - Dziękuję wam... - szepnęła - Naprawdę wam dziękuję...

A gdy tylko cała ta „szopka“ minęła, Cana odebrała zapłatę za resztę i zaczęła kierować się do gildii. Zapewne wszyscy bawili się już w najlepsze, bez niej. A jej biedne beczki są samotne...Westchnęła cicho, spoglądając na czarną szkatułkę z zapłatą. Może tak by...nie, nie będzie taka. Zauważyła za to, że przechodzi obok potężnego budynku. Dobrze go pamiętała. Pierwsza kwatera Fairy Tail. Po tych siedmiu latach pozostała zaniedbana - nie należała do nikogo, a godło z symbolem gildii wisiało poszarpane tak, że ledwie można było dostrzec znak. Wszyscy po powrocie Drużyny Tenrou zaczęli wierzyć, że odzyskają ten budynek. Bo obecnie ich siedzibę pełni tawerna na wzgórzu..

 Chciała iść dalej, gdy zauważyła siedzącą na kamiennych schodkach w pobliżu kwatery osóbkę. Niską dziewczynę, o dojrzałej twarzy i długich, platynowych włosach, opadających na plecy i ramiona. Błękitne, dość duże oczy wpatrywały się z zaciekawieniem w coś, co trzymała w dłoniach. No cóż...dzieci nie mają już nic innego do roboty, niż siedzieć przy opuszczonych budynkach. Może i by jej pomogła, ale lepiej, by odrzuciła ten pomysł. Wizyta w tamtym barze i tak już dość ją „nabuzowała“...

A owa dziewczyna miała w dłoniach dwa klucze. Złote, każdy z innym symbolem.  
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To...IV rozdział...Może jest miły! 

Czyli jednak przetrwałam wywiadówkę! :D Niestety pozostaje poprawienie jedynki z jakże wkurzającego trenu i fizyki. :/ No cóż, jakoś to będzie. Szybko zleci. :3 *ale weekend ma trwać!* 
Cóż, na chwilę obecną mam spisane dziewięć rozdziałów. Przewiduję zatem, że pierwsza saga będzie miała dziesięć - piętnaście chapter'ów. ;p A mam wenę na kolejne, zatem ten blog dość długo pożyje, nie ma co. >:D Nie licząc faktu, że liczba przyszłych trupów rośnie...Ale ja się nie wtrącam. 
V rozdział pojawi się jutro wieczorem, bądź w niedzielę. Ewentualnie poniedziałek, zależy od moich chęci do dodania.
Zatem, życzę miłego wieczoru...Expecto Patronum! *znika w powiewie patronusa królika*

środa, 28 listopada 2012

Rozdział III

Rozdział III "Fairy Tail vs. Torpid Nightmare"

 Biegł jedną ze ścieżek. Nocne niebo, normalnie spowite gwiazdami, teraz świeciło pustkami. Z oddali dało się usłyszeć odgłosy walk. To zapewne Erza rozprawiała się już z tamtą dziwną dziewczynką. Zwolnił chód, słysząc czyjeś kroki. Skrył się za jednym z drzew, widząc w odległości kilku metrów od niego kobietę. Zakapturzoną, gdzie z tyłu jej peleryny widniał srebrny symbol Torpid Nightmare. Uśmiechnął się pod nosem.
 - Lodowe Tworzenie: Miecz. - wyszeptał, przywołując utworzoną z lodu broń. Nie lubił ataków z ukrycia, uważał nawet, że taką taktyką posługują się sami tchórze. Teraz jednak nie miał wyboru. Skoro dziecko posiadało tak potężną magię, to co dopiero dorosła osoba? Zbliżał się powoli, z czasem biegnąc i naskakując na kobietę. O dziwo, ta zatrzymała się, odwracając w jego kierunku. Jak wryty, zaczął się jej przyglądać. Kaptur był narzucony w ten sposób, że mógł dostrzec jej twarz. Twarz dziewczyny ze snu. I twarz pewnej osoby, którą już znał. - J-Juvia? - szepnął, nie mogąc już jednak powstrzymać ataku. Czuł szok. Zmieszanie. Ta kobieta była niemalże taka sama, jak Deszczowa Kobieta. Te same rysy twarzy, wzrok też...tylko z tą różnicą, że teraz w jej oczach kryła się pustka.  Miecz przeciął na wpół ramię tej osoby...a raczej spróbował przeciąć. W miejscu, w którym miała pojawić się rana, skóra przemieniła się w czerwony płyn. W krew. Chwilę później wróciła do swojego poprzedniego stanu. Kobieta uśmiechnęła się psychicznie, gdy jej prawe oko zaświeciło czerwonym, jaskrawym światłem. Odskoczył. - To niemożliwe...Ty nie możesz być... - nagle poczuł, jak traci nad sobą panowanie. Miecz upadł na ziemię, rozpływając się w powietrzu. Kobieta bacznie go obserwowała, unosząc wraz z nim swoje spojrzenie do góry. Niewerbalna magia? W dodatku Mag Krwi? Wiedział, że oni są potężni...mógł być bardziej ostrożny. Został odepchnięty do tyłu, odbijając się od drzewa i padając na ziemię. Nieznajoma podeszła, kopiąc go tak, by spojrzeć na twarz i przystawiając wysoki obcas tuż nad jego szyją.
 - Każda Twoja kolejna sekunda Twojego nędznego życia jest darem ode mnie... - szepnęła, puszczając go spod wpływu dziwnego zaklęcia i odchodząc. Obolały podniósł się, wpatrując w miejsce, w którym przed chwilą stała.

~ * ~ 
 Starając się uniknąć ciosu z rąk Erzy, bądź Amandy, zakradła się powoli do czarnego powozu. Miała wątpliwości nad czym, czy może wejść do środka w pełni bezpieczna. W końcu na zewnątrz toczyła się zacięta walka, nie wiadomo też, czy we wnętrzu ktoś się nie czai. Niepewnie uchyliła drzwiczki. Nie słyszała żadnych znaków życia. Weszła do środka.

Tak, jak nadzieja przypuszczała, w środku nikogo nie było. „Komnata“ oświetlona kryształowym żyrandolem na suficie, miała czarne ściany, w których okna przykryte były ciemnymi zasłonami. Czerwony dywan okalał podłogę, a jedynymi meblami tutaj był czarny stół z kilkoma krzesłami, komoda pełna zapasowych ubrań na drogę oraz trzy trony na końcu. Największy zapewne należał do przywódcy drużyny, dwa mniejsze natomiast do Amandy i trzeciego członka. Sceneria wyglądała, niczym ze średniowiecznego pałacu. Ujrzała wejście na miejsce kierowcy. Zapewne owego tutaj nie było, a powóz sterowany był magią. Podniosła głowę wyżej, nasłuchując dziwnych dźwięków. Z lekkim strachem zajrzała za fotele - tam skryte było kolejne wejście, zamaskowane zasłoną. Odsłoniła ją powoli, widząc znacznie mniejsze pomieszczenie. Tutaj posadzka była zrobiona z marmuru - światło księżyca wpadało przez potężne na całe ściany okna. Widziała także część pojedynku. W kącie leżały skulone dwie małe osóbki - związane, które ledwie co pozbyły się samodzielnie chust, uniemożliwiających im wołanie o pomoc.
 - Nie martwcie się, już was uwalniam... - szepnęła, podchodząc do nich i pozbywając się więzów. Nie odzywały się. Gestem wskazały tylko na to, że wolą milczeć. Wendy dobrze ich rozumiała...Spojrzała jakimś cudem na znamię na ramieniu. Wciąż sprawiało wrażenie świeżego...zastanawiała się, czy kiedykolwiek się go pozbędzie.
~ * ~
- Co ona wyprawia!? - Lucy próbowała przekrzyczeć coraz to głośniejsze jęki, wydobywające się z ciała Amandy. Dziewczynka wznosiła się powoli coraz wyżej, pogłębiając szczeliny w ziemi, z których uwalniały się kolejne zjawy. Blondwłosa wypatrywała Wendy, natomiast Erza próbowała pokonać wroga.
 - Używa jakiejś zakazanej formy... - przekrzyczała czerwonowłosa, przemieniając zbroję na Zbroję Oczyszczenia. Była jedną z najpotężniejszych w jej zbiorze, sama o niej mówiła, że ten, kto walczył z nią, gdy była w tym stanie, nie przeżył. Ostatni raz użyła jej podczas pojedynku z Ikagurą...i nie chciała tej walki pamiętać. - Żadna zbroja na nią działa! - zauważyła, kiedy to próbowała zaatakować przeciwniczkę czarną maczugą. Broń na jej oczach przemieniła się w proch. Lucy pośpiesznie odeszła od bezpiecznej przystani, wyjmując jeden ze swoich złotych kluczy.
 - Otwórz się Bramo do Lwa - Leo! - klucz zaświecił złocistą poświatą, która przeszła na przestrzeń przed nią, przybierając kształt człowieka. Na „arenie“ walki pojawił się przystojny mężczyzna w garniturze o rudych, stojących na wszystkie strony włosach.
 - Witaj Lucy - piękna, jak zawsze... - uśmiechnął się uwodzicielsko w kierunku swojej właścicielki. Dziewczyna spłonęła rumieńcem, nawet, jeżeli była przygotowana na taką sytuację.
 - Loki, nie czas teraz na romansidła, mógłbyś się nią zająć? - wskazała na Amandę. Loki tylko kiwnął głową, szykując jeden ze swoich najsilniejszych ataków.
 - Światłość Lwa! - w jego dłoniach utworzyła się potężna, świetlista kula, oślepiająca swoim blaskiem. Wycelował ją prosto w Amandę. Mimo, iż wszystko to działo się w przeciągu zaledwie sekundy, dla każdego ta chwila się dłużyła. Kula trafiła prosto w serce dziewczyny. Otworzyła szerzej oczy, wydając z siebie okrzyk bólu. Szczeliny zaczęły się zrastać, a duchy znikać. Dziewczynka, tracąc całą swoją moc, upadła bezwładnie z wysokości kilku metrów na ziemię. Straciła przytomność.

Niewielka miejscowość. Pełna położonych w bliskich odległościach budynków, nad którymi unosiły się deszczowe chmury. Krople spływały na ziemię, praktycznie nikt nie upuszczał domostw w taką pogodę. Teraz chodnikiem szła tylko dziewczynka. Bez parasola, czy też płaszczu przeciwdeszczowego. Wyglądała nędznie. Chorobliwie blada cera i jasnozielone, opuchnięte od płaczu oczy z pewnością nie dodawały jej uroku. Wzrok był wbity w ziemię. Była tak chuda, że kości w niektórych miejscach wystawały. Krótkie, nie sięgające nawet ramion włosy z rozdwajanymi końcówkami wyglądały tak, jakby nie były czesane od bardzo dawna. Kremowa sukienka w czarne paski, związana w talii jasnym, poniszczonym fartuchem była pobrudzona i z pewnością nic nie pozbyłoby się tych szarawych plam. Nie miała nawet butów. Biała opaska we włosach - a właściwie gruba chusta, związana z tyłu supłem - zakrywała grzywkę.

Całe swoje życie spędzała w sierocińcach. Rodzice porzucili ją krótko po narodzinach pod drzwiami jednej takiej placówki. Nikt jej nie lubił, nikt o nią nie dbał. Nikt jej nie chciał zaadoptować. Rówieśnicy znęcali się nad bezimiennym dzieckiem - wyrzucali jej wszystkie ubrania, pozostawiając tylko zniszczoną sukienkę. Obcięli jej włosy, gdy spała, przez co były teraz w takim stanie. Nawet przynoszone jej posiłki zabierali i wyrzucali. Kiedyś doszło nawet do tego, że musiała żebrać, by dostać choć niewielką kromkę chleba. Oczywiście znęcanie przybierało coraz to gorsze poziomy. Była bita. Miała już na ciele kilka siniaków, a nawet szram, które starała się ukrywać. Nie wytrzymała i uciekła...ale gdzie miała się teraz udać? Jeżeli samotnie, bez przygotowania opuści teraz miasto, zginie po drodze. Nie ważne, czy ktoś ją napadnie, czy zostanie rozszarpana przez leśne zwierzęta...

Uniosła powoli głowę do góry, widząc coś niepokojącego. Najbliższe otoczenie zaczęła spowijać biała mgła. Nie widziała już szarych budynków, nawet deszczu. Była w stanie dostrzec tylko cień kobiety. Przytłoczona wydobywającą się z niej potęgą, opadła na ziemię. Zakryła dłońmi twarz - nie chciała patrzeć na to, jak ona ją atakuje. Bo jakie niby mogła mieć zamiary?
 - Nie bój się.
Miała spokojny głos. Pełen dobroci. Powoli spojrzała na nią. W czarnym kombinezonie, z lewą dłonią zakrytą dziwną rękawicą mogła przypominać potwora. Twarz jednak - łagodna, z delikatnym uśmiechem - pokazywała, że jest zupełnie inna. Długie do ramion, niebieskie włosy były rozpuszczone, a grzywka spięta z tyłu. Ciemniejsze oczy sprawiały wrażenie radosnych. Nikt by nie pomyślał, że teraz tak dobra istota może w przyszłości być Mrocznym Magiem. Wyciągnęła ku dziewczynce drugą rękę - „tą normalniejszą“. Ciemnowłosa niepewnie chwyciła ją i w mgnieniu oka stała.
 - Nie masz łatwego życia, prawda? - otworzyła szeroko swoje jasne oczy. Skąd ona wiedziała, jak żyje? W każdym razie, nie potrafiła jej teraz nie ufać. Była chyba najmilszą osobą, jaką spotkała w swoim krótkim, dziesięcioletnim życiu. Kiwnęła w odpowiedzi głową, splatając dłonie z przodu. - Wiem, jak to jest. - kucnęła tak, by móc spojrzeć dziecku prosto w oczy - Ale pojawiła się w moim życiu pewna gildia. Nauczyłam się w niej magii. I teraz...jestem potężnym magiem. Ciebie też mogą nauczyć...chcesz może dołączyć do mojej drużyny? - nie wierzyła w to, co słyszy. Nagle w jej okropnym życiu, za pośrednictwem tej nieznajomej, mają spełnić się wszystkie jej marzenia? Była tak przytłoczona tym wszystkim, że uśmiechnęła się szeroko. Pierwszy raz w swoim życiu. Z jej ust wydobyło się pełne entuzjazmu „tak“. Czuła, że teraz wszystko się zmieni. Kobieta wstała, łapiąc ją za kruchą dłoń. Zaczęły zmierzać ku bramie miasta. Mgła zniknęła, podobnie jak chmury - dziewczynka pierwszy raz ujrzała słońce.
 - Swoją drogą, mam na imię Mara. - przedstawiła się niebieskowłosa, z czułością spoglądając na nową członkinię swojej gildii - A Ty?
 - Ja... - jąkała się, spuszczając wzrok - Ja nie mam imienia... - dokończyła, o mało nie zalewając się łzami. Dopiero teraz dostrzegła, że nigdy nie miała dzieciństwa. Kobieta zamyśliła się.
 - Więc od dzisiaj będziesz się nazywała Amanda...


Otworzyła lekko oczy, widząc przed sobą triumfujących Magów.
 - Wybacz, Maro... - wyszeptała tak, by nikt jej nie słyszał - ...zawiodłam... - na dobre straciła przytomność. Erza podmieniła swoją zbroję na codzienną, z wyraźnym zadowoleniem. Walka dobiegła końca. Ta dziwna dziewczynka już nic im nie zrobi.
 - Więc Lucy, skoro jesteśmy już po walce, może...
 - Loki, lepiej wracaj już do swojego świata... - przerwała mu blondwłosa, gdy rudowłosy Duch zaczął rozpływać się w złocistych kłębach. Erza zaśmiała się pod nosem, widząc tą sytuację. - To nie jest śmieszne! - wykrzyknęła Lucy, kiedy rumieńce na jej twarzy z delikatnej czerwieni przeszły w swoją bardziej „zaawansowaną formę“. Schowała złoty klucz. Drzwi powodu otworzyły się nagle, a z niego wyskoczyła Wendy, trzymając za ręce dwójkę niższych od niej dzieci.
 - Byli w środku. - odparła, puszczając ich dłonie - Porządnie ukryci...
 - Wendy...Twoje ramię... - Lucy wskazała na świeżą ranę, o kształcie półksiężyca. Granatowowłosa natychmiastowo schowała ją za dłonią.
 - To tylko pamiątka po walce z... - urwała, widząc, jak Amanda podnosi się z leżącej pozycji. Ledwie stała, a jej suknia była podarta u spodu, z rękawów natomiast pozostały pojedyncze strzępki. Dyszała ciężko, z nienawiścią wpatrując się w Erzę. Dziewczyna chciała już przywdziać jedną ze swoich zbroi, gdy...zatrzymała się. Przyglądała się ze łzami w oczach Amandzie. Nie...nie stała tam już ta dziwna dziewczynka, z którą walczyli. Stał tam on... Patrzył na nią z czułością. Podchodził do niej...chwycił jej dłoń...i nagle wszystko się zmieniło. Na miejscu tego sympatycznego chłopaka pojawił się jej wróg. Wróg, z którym musiała walczyć w Wieży Niebios.
 - Jellal... - szepnęła, czując coraz potężniejsze łzy.
 - Tęsknisz za nim, prawda? - to było tylko iluzją. Jellal’a tam nie było. Ciemnowłosa dziewczynka wciąż stała w tym samym miejscu, coraz szerzej otwierając oczy. Erza uklękła. Nie mogła tego znieść. Co ona teraz robiła?
 - Przestań! - wrzasnęła Lucy, widząc, jak jej przyjaciółka cierpi. Amanda jednak nie przestawała. Uśmiechnęła się triumfalnie, w ten sam sposób, w jaki wcześniej śmiała się Mara.
 - Tęsknisz za nim, prawda? Śnisz o nim, każdej nocy...ale te sny przemieniają się w koszmary... - tym razem to jej głos przeszywał jad. Była taka sama, jak przywódczyni jej grupy. - On nie jest dobry, Scarlet. - nazwisko Erzy wysyczała ze wstrętem - Jest zły. Tak zły, jak wszyscy, z którymi walczyłaś w przeszłości. A nawet gorszy...
 - Jellal nie jest złym człowiekiem... - odpowiedziała, powoli powstając z miejsca i podmieniając zbroję na Płomienną Cesarzową - Nigdy nie był zły. Był zagubiony. Złem jesteś Ty! - warknęła, chcąc zaatakować ją.
 - Lodowe Tworzenie: Lanca!
Amanda przystanęła w pozycji, jakby ktoś właśnie wbił jej nóż w plecy. W ciągu paru sekund została uderzona setką zimnych lanc. Upadła na ziemię, ponownie tracąc władzę nad sobą. Za nią stał Gray. Utworzone przez niego lance zniknęły po zaatakowaniu przeciwnika. Podszedł do przyjaciół.
 - Gray, pokonałeś ją? - zaczęła Wendy. Wiedziała, że biegł w kierunku tamtej zamaskowanej kobiety. Chłopak nie odpowiedział. Zacisnął tylko usta, ciskając dłonie do kieszeni czarnych spodni.
 - Posługuje się Magią Krwi. - tylko tyle powiedział, nawet nie spoglądając na towarzyszy. Grzywa czarnych włosów przysłoniła jego oczy. - Dość zaawansowaną. Coś podobnego do Magii Wody, tylko potężniejszego...może kontrolować innych.
 - Wiedziałam, że nie powinniśmy ich lekceważyć... - Erza w porywie złości uderzyła pięścią o konar drzewa. Także starała się nie spoglądać na wszystkich zebranych. - Tamta dziewczynka musiała posługiwać się Magią S... - nie dokończyła. Wszyscy zwrócili swoje spojrzenia ku miejscu, w którym leżała Amanda. Teraz nie było tam nic. - Magia Snów...
 - Halo?
Zza drzew dało się usłyszeć dobrze wszystkim znany, dziewczęcy głos. Na zrójnowanym obozowisku pojawiły się Mirajane i Cana.
 - Co wy tu robicie? - spytała Lucy, podchodząc do nich. Mira od razu rzuciła się wszystkim na ramiona, jedynie Cana zachowała trzeźwość umysłu...o ile to określenie do niej pasowało.
 - Happy poinformował nas, że walczycie z jakąś mroczną gildią. - wyjaśniła Cana. Blondwłosa odwróciła się w stronę Wendy. Mirajane zaczęła zajmować się opatrywaniem jej ran, natomiast Carla, która także się tutaj pojawiła, kręciła się obok właścicielki.
 - Nie powinnaś była z nimi iść! - mówiła tak przed dłuższy czas. Próby uspokajania na nic nie zdziałały, a trochę czasu minęło, nim zaprzestała krzyku.

Wieczory w Fairy Tail prawie zawsze należały do najhuczniejszych. Wtedy bowiem przybywała większość członków gildii, rozpoczynając imprezy. Mirajane stała przy barze, z uśmiechem kończąc mycie naczyń. O tej porze nikt nie brał misji - wszyscy przychodzili, by się bawić. Przy blacie siedziała Cana, popijając alkohol ze szklanej butli.
 - Jak długo mogą wykonywać tą misję? - spytała w końcu, odkładając napój na bok i opierając się łokciami o stół - Powinni już dawno wracać.
 - Niektóre zlecenia wymagają trochę czasu. A może Natsu i Lucy już skończyli i poszli gdzieś razem? Byliby taką ładną parą... - Mirajane ma moment „odleciała“ w swoje marzenia. Często zdarzało się, że swatała kilku ludzi z gildii. A Lucy stała się ofiarą kilku takich trików...Chyba jedną osobą, która nie dostała swojego „partnera / partnerki“, była Erza. Cana tylko wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk. Drzwi gildii otworzyły się - w ich stronę leciał Happy, przypadkowo wpadając na członków gildii, którzy zaczynali go przekrzykiwać. Miał tylko nadzieję, że nie będzie tak, jak z tamtą pokojówką... - Happy, coś się stało?
 - Natsu...i reszta...walczą z mroczną gildią! - wykrzyknął, opadając bez sił w ramiona Cany. Brązowowłosa zrzuciła go z siebie. Niebieski kot spojrzał na nią z wyrzutem, zwracając się do Miry. - Ktoś musi im pomóc! Są po środku lasu...
 - Zaraz tam pójdziemy z Caną. - zapewniła jasnowłosa, odwracając się w stronę dziewczyny o granatowej czuprynie - Kinano, możesz mnie zastąpić? - druga barmanka skinęła głową. Mirajane i Cana zaczęły iść w stronę wyjścia, a za nimi podleciała Carla.
 - Idę z wami. Wendy też tam jest...


 - Kto Ci zrobił taką bliznę? - Wendy ponownie spojrzała prawie ze łzami w oczach na symbol, „zdobiący“ jej ramię. Nie mogła jednak powiedzieć prawdy, bo wtedy sprowadziłaby zgubę na siebie i całe Fairy Tail. Machnęła tylko ręką, opierając się o najbliższy konar. Potrzebowała porządnego odpoczynku...
 - Walczyłam z tamtą dziewczyną, co zniknęła. Z Amandą. - przyciszyła swój głos, wymawiając jej imię. Nie chciała myśleć o tej kłamliwej czarodziejce. Mirajane uśmiechnęła się pocieszająco. Dwójka wcześniej uwięzionych dzieci rozmawiała o czymś przyciszonymi głosami.
 - Mirajane, Cana, mamy prośbę... - zaczęła Erza, wskazując na nich - Mogłybyście odnieść te dzieci do rezydencji, w pobliżu bramy? Wyróżnia się, powinnyście trafić. I ktoś musiałby odnieść Wendy do skrzydła szpitalnego gildii. - następnie zwróciła się ku granatowowłosej dziewczynce. Zaczynała zasypiać. Obie dziewczyny kiwnęły głową. Cana wzięła na ręce czterolatków, biegnąc najszybciej, jak mogła, natomiast Mira i Carla pomagały Wendy iść.
 - Zaraz...a co z Natsu? - Lucy przypomniała sobie o różowowłosym Salamandrze. Pobiegł za trzecim członkiem tamtej gildii... - Musimy go odnaleźć! - wykrzyknęła, biegnąc w głąb lasu. Nie wybaczy sobie, jeżeli coś mu się stanie. Erza i Gray ruszyli za nią.
~ * ~
Smoczy Zabójca szedł po lesie od trzydziestu minut. Jego zapał powoli się ostudzał - a co, jeżeli tamten Mag, którego gonił, uciekł wraz z całą zgrają? Dźwięki walki ucichły, zatem albo tamta dwójka została pokonana, albo rzeczywiście się stąd ulotnili. Wkroczył teraz na niewielką polanę. Czuł, że zatoczył wielkie koło. Tam, gdzie teraz krążył, porozrzucane były odłamki lodu, a nawet krew.
 - Pewnie Gray tu walczył. - mruknął, wkładając beztrosko dłonie do kieszeni czarnych spodni. Nagle poczuł, że uderza o jakąś dziwną barierę. Ale jak... - Przecież tu nic nie ma! - warknął, kopiąc kopułę przed sobą. Była przezroczysta. Czuł, jakby był zamknięty w klatce.
 - Jesteś z mojej pułapce. - odwrócił się, widząc potężną skałę, na której szczycie stał ciemnowłosy członek Torpid Nightmare. Miał czerwone oczy i odsłonięte ramiona, z czego na jednym widniał fioletowym symbol półksiężyca.
 - A Ty zaraz skończysz w piekle! - wrzasnął Natsu, gdy jego ułożone w pięście dłonie zapłonęły - Ryk Ognistego Smoka! - zionął prosto w wroga strumieniem ognia. Nagle zobaczył, że wokół niego pojawiła się gromada identycznych osobników. - Co Ty robisz do...
 - Magia Iluzji... - szepnął, gdy wszystkie klony rzuciły się na skołowanego, Smoczego Zabójcę...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
"Oto...rozdział III! Robiony przez rozdziały z rozdziałów! Czterech na pięciu krytyków poleca! Piąty zmarł, zanim przeczytał..."
Witam oto wszystkich tu obecnych *pokłony, poprawia krawat, zaraz, jestem kobietą, po co mi krawat!?*. Na początek chcę poinformować, iż prawdopodobnie jutro o osiemnastej godzinie nastąpi mój zgon, wszystko z powodu zebrania rodziców *bo niestety nasz "kochany" nauczyciel od polskiego nie zrobił zapowiadanej poprawy pracy klasowej, przez co mam tą głupią jedynkę i nie mogę jej poprawić! -.-*, na które jeszcze prawdopodobniej pójdzie moja mama, a ona nie należy do nie-nerwowych osób...Proszę - wspomóżcie cierpiącą mnie. ._. Nie wiem zatem, kiedy pojawi się czwarty rozdział...zapewne wtedy, gdy dobiorę się do bloga, bo inaczej chyba się nie da, jeżeli nie wytłumaczę się z tej mniejszej, lecz gorszej części ocen. :/ 
Druga sprawa - pierwszy raz opisywałam tyle walk, zatem zrozumiem, jeżeli mi nie wyszło i ktoś mnie pożre żywcem / wyda egzorcystom / da cynk Złej Królowej, że mnie znaleziono / Czekolada wie, co jeszcze. 
Trzecia sprawa - wszelakie podziękowania dla Desu-chan vel. Hadesumaru, *moments*, Misaki i frosches, bo udało im się wytrzymać dwie (teraz już trzy ^^) notki ze mną bez konieczności rzucania Avad, Cruciów i innych tego typu czarów. 

Zatem...ahoj! *znika w chmurze czarnego dymu*

poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział II

Rozdział II "Czarny powóz"
 Zostawili kobietę w jej pokoju, by mogła odpocząć - wydarzenia z ostatnich dni musiały wywołać u niej dość spory wstrząs emocjonalny, a lepiej dla niej, jeżeli teraz nie będzie się przemęczać. Natsu i Lucy zapewnili, że sami odnajdą drogę do wyjścia, to okazało się jednak trudniejsze, niż myśleli. Na miejscu tego jednego, prostego korytarza, którym przechodzili, pojawiła się setka innych. I tak oto odnajdywali łazienki, sypialnie, czy też inne mniej ważne komnaty, żadna jednak nie była wyjściem z budynku. Do niego doprowadził ich dopiero dziwny, piskliwy krzyk - należący do Happy’ego. Biegiem zeszli po krętych, kamiennych schodach stanowiących swojego rodzaju skrót do holu, a na miejscu zastali Exceed’a, uciekającego przed staruszką, która goniła go, uderzając o lśniącą posadzkę miotłą.
 - Natsuuuu! - wrzasnął, tuląc się do głowy kompana - Ta kobieta jest psychicznaaa, nie lluubiii mnie... - załkał mu w ramię. Przed Magami stała sprzątaczka, wściekle łypiąca wzrokiem na niebieskiego kota. Lucy zmieszała się, próbując znaleźć wyjście z sytuacji. A na czym to się skończyło? Na wybiegnięciu całej trójki z krzykiem...


Gdy znaleźli się wystarczająco od rezydencji rodziny Hope, zwolnili nieco chód. Natsu nie mógł doczekać się spotkania z mroczną gildią, zwaną Torpid Nightmare. Uważał, że da sobie radę nawet sam z czwórką magów, oczywiście obiecując Lucy, że ona także „dostanie szansę“, by słusznie otrzymała swoją część wynagrodzenia i zapłaciła czynsz za ten miesiąc. Happy latał dumnie nad ich głowami, podjadając kolejną już rybkę.

 - Skąd on je tak często bierze? - spytała cicho sama siebie, kopiąc na drodze jakiś kamyk. Próbowała skupić się jednak na misji. Zleceniodawczyni wspomniała o siedzibie gildii - oczekując okupu, czekają w powozie, gdzieś w lesie. Położenie zna tylko ona oraz Magowie. Natsu milczał, gwiżdżąc  wesoło. Temu, to zazdrościła. Prawie zawsze potrafił się „wyluzować“ i być poważny, gdy trzeba...
~ * ~
 Wendy siedziała przy jednym z drewnianych stolików w siedzibie gildii, przeglądając książkę, którą Levy jej pożyczyła jakiś czas temu. Nie potrafiła jednak skupić się na lekturze - jej myśli zakłócała tamta dziewczynka, na którą wpadła. Jak ona miała na imię? Amanda?
 - O czym tak myślisz? - spytała Erza, przysiadając się do niej ze szklanym talerzykiem, na którym spoczywał niewielki kawałek truskawkowego ciasta. Tytania za jedno takie mogła zrobić prawie wszystko...dosłownie. Wendy spojrzała tylko na nią, a Carla nakazała jej milczeć. Sądziła, że najlepiej będzie, jeżeli spróbują zapomnieć o Amandzie.
 - O niczym... - oznajmiła cicho. Drzwi gildii otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Stał w nich Gray - zdziwiła się, że wrócił tak szybko. Mijając go po drodze, wyglądał na zmęczonego, rzekomo wracającego do mieszkania. Nie sądziła, że jeszcze tego dnia wróci w miarę wypoczęty do gildii. Erza, kończąc posiłek, odłożyła naczynie na bok, wstając. Na nowo przywdziała zbroję, którą zdjęła podczas deseru. - Coś się stało, pani Erzo? - spytała, widząc uśmiechającą się Tytanię. Czerwowłosa skrzyżowała ręce na piersiach.
 - Chyba warto wybrać się na jakąś misję...Tej trójce przyda się porządna praca...może pójdziesz z nami? - zaproponowała, spoglądając na młodszą członkinię. Wendy z uśmiechem przytaknęła, wstając z niskiego krzesełka. Erza podeszła do Gray’a. Ten, widząc jej wyraz twarzy, zdziwił się nieco i na wszelki wypadek odsunął o kilka kroków.
 - Erza?
 - Idziemy na misję. - oznajmiła. Nim brunet zdążył zaprzeczyć, złapała go za fragment koszuli i zaciągnęła w kierunku wyjścia. Tam akurat stali już Natsu i Lucy, obserwujący z przerażeniem całą sytuację. - No na co tak czekacie? Idziemy, podobno macie jakieś ciekawe zlecenie.
~ * ~
Szli leśną ścieżką, próbując wyszukać wzrokiem czarnego powozu. Od wejścia w głąb drzew minął dobry kwadrans, a i tak wyglądało na to, że szukali igły w stogu siana.
 - A może pani Anastasia się pomyliła? - szepnęła Wendy, próbując trzymać się jak najbliżej grupy. Nie lubiła lasów, bynajmniej o takiej porze. Powoli się ściemniało...nie mogli odczekać z tą misją do jutra? Nie. Wtedy uprowadzeni przez Torpid Nigthmare członkowie rodziny Hope już by nie żyli, a gildia uciekłaby do swojej właściwej siedziby.
 - Wątpię w to. Sądziła, że dokładnie odczytywała wiadomość od nich. - Lucy zamyśliła się na moment, wpatrując tajemniczo w symbol.
 - Niepokoi mnie trochę ta gildia. - dodała Erza, rozglądając się po bokach - Pojawiają się, jakby nigdy nic. Nie są nawet na liście mrocznych, nikt o nich nie słyszał...no i jest ich tylko czwórka. Może po prostu tej grupy nie doceniamy? - mówiła cicho i jakby niespokojnie. Wendy nawet nie słuchała. Z czasem zaczęła się oddalać. Carli nie było z nią - została w gildii. Natsu i Happy kłócili się o coś, Gray milczał, co nie było do niego podobne, a Lucy i Erza obgadywały sprawy misji. Nie zauważyła nawet, gdy oddzieliła się od grupy. Teraz szła zupełnie inną drogą. Zatrzymała się, słysząc dziwne szelesty. A gdy spojrzała w ich kierunku...ujrzała twarz Amandy. Odetchnęła z ulgą. Ciemnowłosa nic, a nic nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania...
 - Amanda? Co Ty tutaj robisz? - rzuciła nagle, podchodząc do znajomej. Niemalże skulona, stała przed nią, z zasmuconymi oczami. - Zgubiłaś się? - dopiero teraz przypomniała sobie, że gdy spotkała ją pierwszy raz, wracała do domu, do nadopiekuńczych rodziców. Może po prostu nie znała dobrze Mangolii i zabłądziła?
 - Wendy... - wyszeptała, spuszczając wzrok na dół. Wyglądała, jakby naprawdę się zasmuciła. Granatowowłosa nie widziała w niej nic podejrzanego...przynajmniej, dopóki w jej oczy nie rzuciła się zabandażowana dłoń. Amanda zaczęła powoli ją rozwijać, a gdy pokazała tą część ciała w pełnej okazałości, widniał na niej ciemnozielony symbol półksiężyca. Symbol Torpid Nightmare.
 - Nie... - wyjąkała Smocza Zabójczyni, odsuwając się do tyłu. Cała najbliższa okolica rozbłysła jasnofioletowym światłem, wydobywającym się z kręgu przed dziewczynką. Blask porwał ją na chwilę, wypuszczając w innym wcieleniu. Kolorowa sukienka została zastąpiona steampunk’owym krojem, pełnym zapięć na rękawach i skórzanych elementów. Talia spięta była zrobionym z owego materiału gorsetem, a proste, znacznie dłuższe włosy powiewały na wietrze. Jasnozielone oczy wyrażały teraz nienawiść. Krąg jednak nie zniknął.
 - Magia Koszmaru: Zjawy! - wykrzyknęła, gdy z ziemi zaczęły wyłaniać się czarne cienie. Roztaczały wokół siebie fioletową mgłę. Same stworzenia przybrały postać kościotrupów, osłoniętych podartymi płaszczami. Roztaczały wokół siebie mroczną aurę. Amanda skierowała swój wzrok prosto na Wendy. Jakby rozdawała w myślach komendy, zjawy zaczęły lecieć w kierunku granatowowłosej. Zwinnie, lecz ledwie uniknęła ich ataku. Duchy krążyły nad dwiema walczącymi, wydobywając z siebie przerażające jęki. Dyszała ciężko. Musiałą użyć jednego z silniejszych ataków...z nadzieją, że takie zadziałają na młodą, lecz potężną czarodziejkę.
 - Ryk Niebiańskiego Smoka! - zionęła w kierunku wroga podmuchem wiatru, przemieniającym się w zadziwiająco szybkim tempie w tornado. Zaatakowało ono Amandę. Coś jednak odepchnęło ten atak. Zjawy, latające dotąd w pobliżu, otoczyły ciemnowłosą, tworząc barierę ochronną, wydobywającą z siebie kolejny strumień jasności. Tornado odbiło się, jeszcze szybciej atakując Wendy. Zszokowana obiła się o drzewo i opadła bezwładnie na ziemię. Ledwie podniosła się do połowy, widząc, jak zjawy - coraz bardziej przerażające - zbierają się wokół niej. Przymykała oczy. Widziała ciemność, a ostatnim, co ujrzała, była twarz Amandy...
~ * ~
 - Tej...a gdzie Wendy?
Natsu, kończąc rozmowę z Happy’m, podszedł bliżej drużyny. Erza i Lucy przerwały dialog, odnośnie swoich umiejętności, Gray natomiast uniósł znacząco głowę, oczekując na bardziej szczegółowe informacje. Cała trójka dopiero teraz dostrzegła, że brakuje najmłodszej z nich - granatowowłosej dziewczynki w białej sukience, z niebieskim symbolem na ramieniu.
 - Właściwie, to nie widziałam jej od wejścia do lasu. - stwierdziła Lucy, rozglądając się za nią.
 - Lepiej będzie, jeżeli zawrócimy i ją poszukamy... - dokończyła Erza. Po niecałej minucie, czwórka Magów zaczęła nawoływać towarzyszkę.
~ * ~
Pierwszym, co ujrzała, było ognisko. Chciała wykonać sprawniejszy ruch, to jednak uniemożliwiały jej silne węzły. Czuła na swoich plecach kłujące oparcie drzewa. Gdzieś tam obok stał potężny, czarny powóz ze złotymi zdobieniami, wśród których znajdował się dobrze już jej znany symbol półksiężyca.
Więc wpadła w ich zasadzkę...
Przy palącym żywym ogniem palenisku siedział mężczyzna. Spod czarnego kaptura wystawały kosmyki rozczochranych, czarnych włosów. Strój na kształt zbroi, wyglądał dość niecodziennie, porównując go z tymi, które widziała zazwyczaj. Z tyłu, oparta o inny konar, znajdowała się Amanda. Spokojna, nie odniosła żadnych obrażeń w trakcie walki. Drzwi powozu otworzyły się z hukiem - stała w nich kobieta. Zapewne najstarsza z towarzystwa, w czarnym, lśniącym w blasku płomieni kombinezonie, miała na sobie czarną pelerynę, której kaptur zakrywał prawie całą twarz. Widać było tylko usta, wykrzywionym w grymasie, mającym być zapewne chciwym uśmieszkiem. Pojedyńcze kaskady falowanych, niebieskich włosów z ciemniejszymi przebłyskami wymykały się spod wpływu „ukrycia“. Lewa dłoń skryta była pod metalową, ciężką rękawicą.
 - No proszę, proszę...to jest ta smarkula, którą wtedy spotkałaś? - jej głos był przeszyty z jednej strony jadem, a z drugiej brakiem jakichkolwiek uczuć. Amanda powoli skiwnęła głową. - Dobra dziewczynka. - rzuciła, uśmiechając się szerzej. Zwróciła swoje spojrzenie na przerażoną Wendy. - Przyjaciółka tej całej Heartfilii? To już ta „jedna z najsilniejszych“ nie ma lepszego doboru ochrony, niż jakieś tam słabe małolaty? - kucnęła przy dziewczynce, wciąż dokładnie ją analizując. Była trochę poobijana po ostatnim starciu. - Smocza Zabójczyni? - prychnęła, wyjmując z czarnej pochwy mały i ostry nóż. Przycisnęła go do jej gardła. - Poderznąć Cię teraz, czy zostawić na później? - zacmokała kilka razy, upuszczając broń i chwytając za leżący na boku kawałek drewna. Przybliżyła go do ognia, przemieniając w pochodnię. Powstała, pochodząc do jednego z drzew. W mgnieniu oka stanęło ono w płomieniach. - Taka rutyna chyba będzie najlepsza. - zaśmiała się złośliwie, odważnym krokiem zbliżając się do miejsca uwięzienia Marvell. Zamachnęła się, by je podpalić. Wendy odwróciła wzrok.

    Kobieta poczuła, jak ktoś wyrywa jej z dłoni pochodnię. To był ciemnowłosy młodzieniec, ówcześnie pilnujący siedziby.

 - Co Ty robisz, idioto!? - wrzasnęła prosto w jego twarz, ukradkiem patrząc na pociemniałą trawę w miejscu, w którym upadła jej „broń“.
 - Mistrz nie byłby zadowolony, widząc, jak zabijasz członków tej gildii. - zaczął spokojnym tonem - Jeżeli ktoś z nich zginie teraz, oni się dowiedzą. Będą chronić Heartfilię, stanie się niedostępna dla nas. A chyba nie oto chodzi, prawda? - westchnął, widząc, jak nieznajoma uspokaja się...choć ledwie, bo jej wyraz twarzy wciąż przypominał niezadowolenie - Jeżeli ją teraz puścimy, wiedząc, że będzie milczała, nic się nie stanie. - dodał, wracając na swoje poprzednie miejsce. Krzyżując ręce na piersiach, zmierzyła Wendy wzrokiem. Następnie ponownie kucnęła, sięgnęła po nóż i jednym szybkim ruchem pozostawiła bliznę na jej ramieniu. Granatowowłosa krzyknęła z bólu, patrząc na miejsce rany. Nie krwawiła, lecz wciąż wyglądała na świeżą. Jeżeli przyjrzeć się jej bliżej, miała kształt półksiężyca.
 - Jesteś naznaczona. - warknęła, chowając broń i powstając - Jeżeli piśniesz choćby słówko o naszych planach, ja się dowiem. A wtedy Twoja kochana gildia Cię już nie uchroni...dopilnuję, byś zginęła w męczarniach. - kończąc kwestię, kopnęła ją prosto w twarz. Wendy załkała. Nie wiedziała już, jakie jest to uczucie bezradności. Gdy wiesz, że nie możesz nic zrobić...Poczuła, jak stróżka krwi spływa po jej policzku. Nagle z głębi lasu wydobył się dziwny huk. Dziewczynka spojrzała w stronę odgłosu, powoli unosząc głowę. Członkowie nielegalnej gildii uczynili to samo. Chwilę później zza drzew wyłoniły się dobrze znane wszystkim twarze jednej z najpotężniejszych drużyn w Fairy Tail - na jej czele stał Natsu. Jego pięść płonęła. Erza i Gray byli już gotowi do ataku. W jednym momencie rozpoczęła się walka. Zakapturzone postacie zniknęły, uciekając głęboko w las.
 - Natsu, Gray, za nimi! - wykrzyknęła Erza, patrząc na Amandę, która jako jedyna pozostała z towarzystwa - Zbroja Armandura Wróżki! - na odpowiednią formułę, jej strój przemienił się w jasnoróżową zbroję. Była to bowiem jedna z najpotężniejszych, jakie posiadała. Teraz dzierżyła w dłoniach dwa, identyczne do siebie miecze z insygniami Fairy Tail. - Przeszywający Miecz Wróżki! - ruszyła do atakowania wyglądającego na bezbronnego Maga. Amanda nie zamierzała pozostać dłużna. Z niesamowitą wręcz zwinnością, niczym motyl zaczęła unikać ciosów Tytanii. Czerwonowłosa ku swojemu zdziwieniu, przestała za nią nadążać. Amanda zaśmiała się cicho i chciwie, stojąc na środku niewielkiej polany.
 - Myślisz, że taka mała, słaba dziewczynka nie da sobie rady z „wielką, wszechpotężną Tytanią“? - zakpiła, gdy na jej twarzy pojawił się uśmiech. Psychiczny uśmiech. - Uwolnienie Koszmaru! - na wezwanie, przed nią pojawił się olbrzymi, jasnofioletowy krąg. Podobnie, jak wcześniej, z ziemi zaczęły wyłaniać się przerażające bestie. Z tą różnicą, że teraz owa ziemia zaczęła rozdzielać się na cieńkie kawałki, a sama uniosła się w górę. Oczy zaświeciły mrocznym blaskiem, a wokół niej zaczynała pojawiać się poświata. Pojedyncze zjawy wchodziły w nią, tworząc barierę, przybierającą kształt monstrum, większego od wszystkich potworów razem wziętych.

    Tymczasem gdzieś na boku, Lucy podbiegła do Wendy. Zaczęła rozwiązywać mocne sznury, patrząc z niepokojem na wspólniczkę.

 - Oni Cię tak urządzili? - spytała, próbując przekrzyczeć odgłosy walki. Marvell skinęła powoli głową. - Wszystko w porządku? Jesteś ranna...
 - Nie martwię się teraz o mnie, tylko o nią! - wskazała na Amandę, która wyrzucała z siebie kolejne pociski. Tytania wciąż pozostawała w swojej najpotężniejszej zbroi, chroniąc się mieczami, odbijającymi ataki. Blondwłosa dość szybko poradziła sobie ze sznurami.
 - Pomogę Erzie, a Ty idź do powozu i uwolnij dzieciaki, dobrze? - Wendy ponownie skinęła na znak zgody, biegnąc tak szybko, na ile pozwalała jej siła w kierunku „siedziby“. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dawno temu, cztery narody żyły ze sobą w pokoju. Lecz wszystko się zmieniło, gdy II rozdział zaatakował...
Witam, witam. :D No i mamy drugi rozdział, kolejny typowy wstęp. Z góry mówię, że nie mam doświadczenia w opisywaniu walk...a w dwóch następnych rozdziałach trochę ich będzie, więc jeżeli pójdzie źle, najwyżej sama siebie wyegzorcyzmuję *bo niestety NA KOGOŚ wykorzystałam już swoich egzorcystów, a jeżeli TEN KTOŚ tu wejdzie, będzie wiedział, że o niego chodzi*. Trzeci rozdział prawdopodobnie pojawi się jeszcze w tym tygodniu, chociaż nie obiecuję, bo wiadomo, jak to z moją skromną osobą jest.

Egzorcyst...znaczy, Alex. :3 

piątek, 23 listopada 2012

Rozdział I

    Ciemność powoli spowijała blado oświetlone uliczki nocnego miasta. Mało kto o tej porze - i w takiej atmosferze - zapuszczał się na zewnątrz. Latarnie ledwie migotały blaskiem, domy wydawały się opustoszałe. W rzeczywistości było zupełnie inaczej - za dnia. Ludzie nie pozostawili tej miejscowości na pastwę losu. Po prostu się bali. Bali się tej zakapturzonej istoty, która teraz przemieszczała się, pozostawiając za sobą dym, powodując tym samym mroczną atmosferę. Nagle za jednym zamachem wszystkie gwiazdy na niebie zniknęły. Światła zaczęły migotać, jakby chciały uciec. A postać dalej wędrowała w swoim kierunku. A gdy tylko zaczęła iść pod górę, coraz wyżej i wyżej, ciemne chmury zastąpiły migotki, dając już jedyne źródło światła - przeszywające niebo, złotawe błyskawice.
   
    A kim ta postać była? Nie wiadomo. Twarz była przysłoniona kapturem czarnego, satynowego płaszcza, na którego tyle widniał srebrny symbol półksiężyca, przez który przechodziło kobropodobne stworzenie, wyjęte rodem z koszmaru. Choć był to tylko rysunek, kobra wyglądała tak, jakby właśnie wypatrywała przeciwnika, mając rzucić się na niego i zagłębić w nim swoje ostre, spowite jadem kły. Zamaskowana miała kobiecą posturę - szczupłą. Prawa dłoń skryta była pod przezroczystą, gustowną rękawiczną, lewa natomiast - pod metalową, znacznie cięższą, przez którą przechodziły jadowitozielone lasery. Pojedyncze kosmyki włosów w nietypowym odcieniu niebieskiego, przeszywane czarnymi pasmami próbowały uciec spod kaptura. Uniosła wcześniej spuszczoną w dół głowę - o ile jedno oko miało łagodny, granatowy odcień, tak prawe świeciło intensywną czerwienią, jakby to była tylko mała lampka schowana w jej wnętrzu.

    Krucha, blada dłoń pchnęła do przodu drewniane drzwiczki niewielkiej tawerny na szczycie wzgórza. Zdobił je taki sam symbol, jak na płaszczu, tyle że krwistoczerwony...a może został on namalowany krwią? W każdym razie, we wnętrzu panowała ciemność. Światło błyskawic oświetliło środek holu głównego. Okrągły stół z dwiema osobami. Pierwsza - dziewczynka, wygląda na nie więcej, niż dwanaście lat. Niewinny wygląd przyćmiony był chorobliwie bladą cerą oraz smutnymi, jasnozielonymi oczami. Długie do ramion, proste włosy wydawały się nie być czeszone od wieków. Obok niej siedział dobrze zbudowany mężczyzna. Zapewne osiemnastoletni. Był tak samo blady, jak jego towarzyszka - kaptur przysłaniał jego twarz, spod jego wpływu uciekły jednak czerwone oczy. Oboje byli brunetami.
 - I co? - spytała nagle dziewczynka, wstając. Podekscytowana podbiegła do przybyłej kobiety. - Wiesz już coś o nich? - dodała, gdy na jej mizernej twarzyczce pojawił się szeroki uśmiech. Zaczęła skakać, klaskając wesoło w dłonie, przestała jednak, napotykając bezuczuciowe spojrzenia pozostałej dwójki. W krępującej ciszy, powróciła na miejsce, a gdy tylko usiadła na drewnianym krześle, skuliła się, powstrzymując napływające łzy.
 - Owszem. Mam. - odpowiedziała spokojnie niebieskowłosa, wyciągając z kieszeni płaszcza pogniecioną kartkę. Rozłożyła ją tak, jak się dało, następnie kładąc na blacie stołu, tak, by każdy obecny mógł ujrzeć, co się na niej znajduje. Drzwi otworzyły się z hukiem, wpuszczając potężny podmuch wiatru, który „rozruszał“ wiszącą nad stołem lampę. Owa lampa zaczęła kołysać się, migotając powoli zanikającym światłem. Padło ono na namalowaną na białej kartce papieru twarz młodej, uśmiechniętej dziewczyny. Dokładny szkic, prócz jej wyglądu, uwzględnił trzymany w dłoni klucz. - Nazywa się Lucy Heartfilia. Członkini legalnej gildii Fairy Tail. - jej głos był pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Bardziej przypominał głos robota. A nie komponowało to z chciwym uśmieszkiem, który zagościł na jej twarzy. Potężny podmuch wiatru zrzucił z jej głowy kaptur, ukazując kaskadę długich do ramion, niebieskich włosów, zdobionymi czarnymi pasmami. Grzywka spięta była z tyłu, ukazując bladą, jak ściana twarz o niebieskich oczach, z których jedno po sekundzie stało się czerwone. Jak podczas drogi do siedziby. - Wiecie, co robić, prawda? - ciemnowłosy chłopak skiwnął w odpowiedzi głową, a dziewczynka niepewnie powtórzyła gest.

    Lampa wydała z siebie ostatnie mrugnięcie, padające prosto na malunek przyszłej ofiary mrocznej gildii Torpid Nightmare.
 
Rozdział I „Dziewczyna w kolorowej sukience“
   
    Szła uśmiechnięta ulicami Mangolii, zmierzając w kierunku kolorowego budynku, na którym widniało pomarańczowe godło, z białym symbolem wróżkopodobnej istoty. Fairy Tail. Dołączyła do tej gildii niespełna pół roku temu...a konkretniej siedem lat temu, ale tego okresu akurat nie liczyła. W każdym bądź razie, wiedziała, że to właśnie miejsce stworzone dla niej. Jej prawdziwy dom. Nim uciekła od ojca, żyła w królewskim przepychu. Można by rzec - jak księżniczka. Niestety śmierć matki - Layli - zmieniła wszystko, a ojciec - Jude - zaczął skupiać całą swoją uwagę na pracy, zapominając o kochanej córeczce. Był nawet zdolny do tego, by wydać ją za mąż tylko dlatego, by poprawić swoją sytuację finansową. W porę jednak zdarła z siebie piękną suknię, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i zniknęła z posiadłości Heartfiliów, przeprowadzając się do Mangolii. A potem wszystko potoczyło się dość szybko - spotkanie „atrakcyjnego maga“, poznanie prawdziwego Salamandra z Fairy Tail, porwanie jej, walka...i potem dołączyła do gildii. Tu znalazła wreszcie swoich przyjaciół, a razem przeżyli już wiele przygód.
   
    Spojrzała na swoją prawą dłoń - zdobił ją znak „wróżek“, w różowym kolorze. Lewą ręką sięgnęła po przyczepiony do paska spódnicy pęk kluczy - zarówno tych złotych, jak i srebrnych. A tych pierwszych było dokładnie dziesięć. Kochała swoje Gwiezdne Duchy ponad życie i  za nic by ich nie oddała. Bo w końcu czym by było przywoływanie Aquarius bez jej obelg odnośnie tego, że Lucy nigdy nie znajdzie chłopaka i tylko przeszkadza jej w randce? Albo objawienie się Leo, bądź - jak go częściej nazywała - Loki’ego bez jaskrawego napisu, głoszącego „Kocham Cię, Lucy Heartfilio!“? Wszystkie odwzajemniały jej miłość...oczywiście na swój sposób. Uśmiechnęła się pod nosem, otwierając drzwi wejściowe do gildii...i natychmiastowo robiąc unik.

    Ledwie uchroniła się przed lecącym w jej stronę, napełnionym kuflem, który upadł bezwładnie na ziemię, tocząc się do przodu. Potknął się przez niego pewien człowiek, który wpadł na innego...a później wszystko samo się potoczyło. Nie pomyślała o jednym - tylko Fairy Tail jest zdolne do takiego splotu tragicznych wydarzeń, zupełnie przez przypadek. Ale przecież właśnie to kochała w tej gildii.
 - Lucy!
Odwróciła głowę w kierunku dochodzącego zza baru, przyjemnego głosu. To Mirajane wołała ją do siebie, machając z uśmiechem. Blondwłosa odwzajemniła go, natychmiastowo zajmując miejsce przy niej. Rozejrzała się po gildii. Ci, którzy akurat nie brali udziału w bójce na samym środku sali, siedzieli przy stolikach, rozmawiając i śmiejąc się w radosnej atmosferze. Cana, jak zwykle siedziała na jednej z beczek pełnych alkoholu, dopijając drugą do pełna. Gray i Natsu toczyli zacięty pojedynek, a wśród otaczającego ich kurzu, będącego efektem pojedynku, dało się usłyszeć wyzwiska typu „miętówka“, czy „zapałka“. Na ich widok, Lucy pokręciła głową w geście rozczarowania, opierając się dłońmi o blat. Mira, jak zwykle radosna, kończyła wycieranie umytych kufli, które jakimś cudem, jeszcze nie skończyły na zewnątrz, powodując większe zamieszki. Choć teraz wyglądała, jak zwyczajna, radosna barmanka, nucąca cicho skoczną piosenkę, podczas pojedynków uaktywniała swoje prawdziwe moce Maga Klasy S. A wtedy na jaw wychodziła prawda, że zasłużyła na miano „Demona“. Ponownie zaczęła rozglądać się po sali. Wokół walczących Natsu i Gray’a - do których to drużyny należała od samego początku pobytu w Fairy Tail - kręciła się Juvia, z maślanymi oczami kibicując brunetowi, w którym zresztą była szaleńczo zakochana. Zastanawiała się, czy kiedyś dostrzerze jej potencjał...Jeden z większych stolików zajmowali Wakaba i Makao. Jak zwykle, kłócili się oto, kto więcej zarobił w danym miesiącu. A mimo to, byli najlepszymi przyjaciółmi...tak to przynajmniej określała. - Nie przejmuj się. Taki chaos panuje od rana. - oznajmiła Mira, kończąć pracę i odgarniając za ucho kosmyk białych włosów.
 - A gdzie tak w ogóle jest Erza? - zadając to pytanie, Lucy zorientowała się, że wśród tłumu rozweselonych Magów nie ma tej najpotężniejszej - Tytanii, także Maga Klasy S, którego większość po prostu się bała. Zawsze potrafiła uspokoić każdą kłótnie, nawet Natsu i Gray’a, którzy spory toczyli każdego dnia. Mirajane skrzyżowała ręce na piersiach, dłonią chwytając za podbrudek. Robiła tak zawsze, gdy nad czymś się zastanawiała.
 - Właściwie, to nie pojawiła się od rana. Pewnie jest na jakiejś mi... - urwała, słysząc, jak w progu wejścia stoi czerwonowłosa Tytania. Za nią stała sterta bagaży, zapewne powróciła z pracy.
 - Co tu się wyrabia!? - wrzasnęła na widok Natsu i Gray’a. Chłopcy przystanęli w bojowych pozycjach, z przerażeniem przyglądając się zdenerwowanej przyjaciółce.
 - Och, Erza... - zaczął brunet, nerwowo się uśmiechając. Objął drugiego chłopaka przyjacielsko ramieniem, ten uczyniał podobne gesty.
 - Dawno się nie widzieliśmy... - wyjąkał drugi. Chwilę później dziewczyna westchnęła ze zrezygnowaniem, podchodząc do nich. Chwyciła obu za głowy, następnie zderzając je ze sobą i rzucając chłopaków na ziemię. Lucy obserwowała wszystko z nie małym przerażeniem. A Erza tylko podeszła do baru, przysiadając na miejscu obok. Drugi bok zajął poobijany Natsu, ukrywając głowę w ramionach opartych o blat.
 - Natsu... - zaczął cicho Happy, latając nad jego głową z triumfalnym wyrazem twarzy - ...ale Ty wiesz, że prawie przegrałeś? - spytał nagle, na co różowowłosy zareagował nagłym atakiem agresji. Exceed nie dał za wygraną - odleciał w siną dal, opuszczając budynek. Natsu uspokoił się, z załamaniem spoglądając na Gray’a. Rzeczywiście, teraz to Mag Lodu zachowywał się, jakby odniósł swoje największe zwycięstwo w życiu...choć i tak walka skończyła się, jak zwykle zresztą remisem.
 - Nie wiem, jak wy, ale jestem zmęczony... - odparł cicho, wkładając na siebie białą koszulę, która podczas szarpaniny opadła pod jedno z krzeseł. Mirajane rzuciła tylko krótkie pożegnanie, nim ciemnowłosy zniknął za drzwiami. Nagle Lucy stanęła, jak wryta, wpatrując się ślepo przed siebie.
 - Lucy? - zaczął Natsu, ze zdziwieniem przyglądając się przyjaciółce - Wszystko w porządku? - dodał. Erza odeszła już od towarzystwa, natomiast Mira powróciła do swojej pracy. Blondwłosa spojrzała przerażona na partnera, przełykając ślinę i zaczynając dość krzykliwą kwestię.
 - Czynsz! - zawołała, krążąc dookoła i wyrywając sobie włosy z głowy - Jutro mija termin, jak zwykle się spóźnie, ta kobieta dosłownie codziennie czycha na mnie, by jej wreszcie...dlaczego się tak uśmiechasz? - spytała, przerywając. Dragnell uśmiechnął się w swój rozbrajający sposób. Chłopak wstał i złapał ją za rękę, ciągnąc w kierunku tablicy misji. Skarciła sama siebie w myślach. Dlaczego mówiła o tym przy nim? Natsu prawie zawsze wybierał dla niej misję, która wymagała od niej przebierania się w dość...oryginalne kreacje, by zmylić porywacza zapewne nastoletnich córek bogaczy, na którego te „sztuczki“ i tak nie zadziałają. Salamander przyglądał się przez chwilę ogłoszeniom, ciągnąc w późniejszym czasie blondwłosą za rękę, w kierunku domu zleceniodawcy.

Proszę, niech to będzie coś mało kompromitującego...nie, ja nie proszę. Ja BŁAGAM.

 ~ * ~
    Granatowowłosa dziewczynka szła radosnym krokiem po chodniku, blisko portu. Kierowała się do Wróżkowych Wzgórz - akademika dla dziewczyn z gildii Fairy Tail, w którym mieszkała od jakiegoś czasu. Obok niej spokojniejszym chodem krążyła białowłosa kotka w różowej sukience i o poważnym spojrzeniu. Dzień zapowiadał się na udany - popołudniowe słońce świeciło wysoko na błękitnym niebie, a błękitne wody oceanu błyszczały w jego świetle. Sama zamierzała udać się na plażę w pobliżu akademika, oczywiście, jeżeli ktoś inny zgodzi się z nią tam udać. Przepadała za towarzystwem osób ze swojej gildii. W Cait Shelter także była otoczona gronem przyjaciół...nieistniejących przyjaciół. Nie zasmuciła się jednak, bo wiedziała, że „dawny mistrz“ chciał tylko jej dobra. By nie była samotna.
 - Ała!
W pewnej chwili poczuła, jak jakaś dziwna siła odpycha ją do tyłu, by upadła bezwładnie na ziemię. Carla natychmiastowo do niej podleciała.
 - Wendy, nic Ci nie jest? - spytała, pomagając właścicielce wstać. Ta tylko uśmiechnęła się uspokajająco, odtrzepując białą sukienkę z brudu.
 - Wszystko w porządku. - odpowiedziała, spoglądając na osobę, która także ucierpiała w wyniku upadku. Przed nią stała niska dziewczyna, w mniej-więcej jej wieku. Nie wyglądała na szczęśliwą. Jasnozielone oczy wydawały się być smutne, a nienaturalnie blada cera wyróżniała ją spośród innych dzieci. Kruczoczarne, proste włosy opadały na ramiona, falując się na końcach, a sama ubrana była w kolorową sukienkę, związaną kremowym fartuchem z różnymi wzorami. - Przepraszam, nie widziałam Cię... - zaczęła się nagle tłumaczyć przed nieznajomą. Ta tylko spokojnie machnęła kruchą dłonią, splatając obie ręce z tyłu.
 - To ja powinnam przeprosić...śpieszyłam się do domu, a nie znam zbyt dobrze tego miasta i...naprawdę przepraszam. - powiedziała cicho, tak, że Wendy ledwie ją dosłyszała. Wydawała się taka nieśmiała...Posłała jej przyjacielski wyraz, podczas gdy Carla wciąż z nieufnością obserwowała sytuację.
 - Jestem Wendy. - przedstawiła się, wskazując na Exceed’kę - A to Carla.
 - Mam na imię Amanda. - wyszeptała ciemnowłosa, przenosząc splecione dłonie z tyłu na przód. Zwróciła uwagę na odsłoniony, niebieski znak gildii na ramieniu Smoczej Zabójczyni. Jej źrenice na ułamek sekundy nienaturalnie się rozszerzyły. - Jesteś z Fairy Tail?
 - Tak. - odpowiedziała krótko.
 - Sama chciałabym dołączyć do takiej gildii. - dodała, spoglądając ukradkiem za siebie - Ale moi rodzice mi nie pozwalają. Uważają, że jestem za młoda. - wyjaśniła. Wendy chciała jeszcze coś dodać, Carla ją jednak wyprzedziła.
 - Wybacz, ale nie mamy czasu na rozmowy, powinniśmy wracać do siedziby. - odparła dumnie, ciągnąc swoją właścicielkę w przeciwnym kierunku, niż szły. Amanda westchnęła smutno, wracając do przebywanej drogi. Zamiast jednak kierować się ku posiadłości, w której miała mieszkać, skierowała swe kroki ku wejściu do pobliskiego lasu. Wendy udało się wyrwać z uścisku kotki. Zaczęła rozmasowywać obolały nadgarstek.
 - Dlaczego tak uciekłaś? Ta dziewczyna wydaje się być miła. - spojrzała pytająco na Carlę. Ta odwróciła na moment wzrok, krzyżując ręce.
 - Nie ufam jej...ma w sobie jakąś dziwną, mroczną aurę... - stwierdziła po dłuższej chwili ciszy. Chciała jak najszybciej zmienić temat. - Ale faktycznie musimy zajrzeć do gildii. Nie było nas cały dzień, pewnie się martwią. - dodała, chcąc pocieszyć przyjaciółkę. Granatowowłosa uśmiechnęła się szeroko, mówiąc krótkie „masz rację“, a po chwili biegnąc z Exceed’ką w kierunku budynku.
~ * ~
    Niewielka kamienica, ledwie mieszcząca się między kilkoma innymi budynkami w głównej dzielnicy mieszkalnej. Gray sam nie wiedział, dlaczego tu mieszka - głównie dlatego, że spędza w tym miejscu tylko noce, resztę czasu spędza w gildii, bądź na misjach. Budynek, w którym mieszkał nie był wielki, posiadał dwa piętra, zapchane różnymi pokojami. Wśród nich była sypialnia, w której stało tylko łóżko i komoda z ubraniami. Obok łazienka, na dole kuchnia, mały salon...po prostu to, co potrzebne było w każdym domu, tylko w skromnej ilości.
   
    Padł wycieńczony na łóżko. Ostatnimi czasy sporo trenował, by podszkolić swoje umiejętności - podobnie, jak większość, tak zwanej Drużyny Tenrou. Mieli siedmioletnie braki i musieli je nadrobić, do tego te codzienne bijatyki z Natsu...po prostu trochę przesadził. Zamknął oczy, napawając się błogim snem.

    Stał na jakichś mokradłach. Nie znał dokładnie swojego położenia - po prostu stał, ledwie utrzymując się śliskiej skałki, stojącej na środku dość sporego, lecz płytkiego jeziora. Słyszał z oddali jakieś szepty.
 - Kto tam jest? - wołał. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Zeskoczył do wody, która sięgała mu do połowy talii. Poniżej jej był przemoczony do suchej nitki. Z ulgą dotknął brzegu, widząc za wysokimi drzewami jakąś dziewczynę. Nie widział twarzy, nie mógł rozpoznać, kto to był. Ubrana w krwistoczerwony płaszcz, biegała beztrosko, niczym po łące, opierając się konarów co jakiś czas. - Ej, Ty! Czekaj! - wrzasnął, biegnąc za nią. Była szybsza, sam się temu dziwił. A nagle...stała na wodzie. I odwróciła się w jego stronę, bez kaptura.


    Obudził się niemalże z krzykiem. Wyjrzał przez okno - we śnie nie spędził nawet kwadransa. Oddychał ciężko, a biała koszula już leżała na ziemi. Czasami miał szczerze dość tych swoich nawyków. Ale dziewczyna, którą widział w tym „koszmarze“...ogółem to wszystko było takie rzeczywiste...Przebrał się powoli, opuszczając mieszkanie i ruszając w kierunku gildii. 

~ * ~
    Szli od kilkunastu minut. Natsu co jakiś czas spoglądał na zlecenie, powtarzając po cichu adres. Happy, który dołączył do nich, latał sobie, wesoło podjadając niewielką rybkę. Skąd on ją w ogóle wziął? Lucy zadawała sobie w duchu masę pytań, a oczywiście większość z nich dotyczyła misji. Różowowłosy wciąż się uśmiechał, milcząc, jakby nie zamierzał zdradzać jej żadnych szczegółów. Wiedziała tylko, że zleceniodawca mieszkał w Mangolii, należał do jednej z bogatszych rodzin, a do ogólnej wiadomości dołączone było dziwne godło. Przedstawiało namalowany wylewającym się atramentem półksiężyc, z jakimś dziwnym kształtem, przechodzącym przez niego. Lucy podejrzewała, że to zapewne symbol mrocznej gildii. No tak, ciekawe tylko, kogo teraz porwali i co tym razem będzie musiała zrobić.

    - To chyba tutaj. - spojrzał po raz setny na formularz. Wyglądał, jakby był spisywany drżącą dłonią, litery ledwie dało się odczytać, nie dziwne zatem, że mogli się pomylić i trafić do złej posiadłości. Bowiem stali teraz przed bogato zdobionymi malunkami złotych, połyskujących kwiatów drzwiami, będącym tylko elementem całkiem sporej willi. Faktycznie - tu musiała mieszkać jakaś bardzo bogata rodzina. Bo raczej jedna osoba nie skazałaby siebie na samotność tylko z powodu luksusu, prawda? Lucy zastukała nieśmiało kołatką, przypominającą twarz smoka. Natsu przyglądał się jej przez chwilę. - W niczym to nie przypomina Igneel’a...
Drzwi otworzyły się powoli - przez szparkę spoglądało na nich poczerwieniałe, brązowe oko. Dostrzegło ono symbole Fairy Tail na ramieniu chłopaka i dłoni dziewczyny. Postać westchnęła z wyraźną ulgą, otwierając przejście i wpuszczając Magów gestem do środka holu. Faktycznie był bardzo okazały - brylantowy żyrandol oświetlał całe pomieszczenie, włącznie ze schodami, na których spoczywał ciemnoróżowy dywan. Na ścianie znajdowało się olbrzymie lustro ze złotą obręczą, pod którym stała perfekcyjnie zrobiona z drewna komoda. Klamki w niej były posrebrzane, a może to było czyste srebro? Resztę krajobrazu tego pomieszczenia stanowiły posągi, przedstawiały one kobietę podobną do zleceniodawczyni, jakiegoś mężczyznę, zaś tymi najbardziej starannymi została figura dwójki małych dzieci - chłopca i dziewczynki - oraz cała rodzina. Sama zleceniodawczyni ubrana była w suknię, koloru jasnego różu, zdobioną gdzie niegdzie błyskotkami. Blond włosy spięte były jednak w niedbały kok, a makijaż rozmazał się w okolicach oczu.
 - Nie sądziłam, że tak szybko ktoś zareaguje... - spojrzała na parę, po czym poprowadziła ich za sobą w kierunku schodów.Górne piętra były jeszcze w większym przepychu. Lucy wzdrygnęła się na ten widok. Wprawdzie w jej dawnym domu było gorzej, jednak czym ta posiadłość mogła się różnić? Szokiem było to, że zamiast obrazów znanych malarzy zastawała malunki, rysowane raczej przez pięcioletnie dziecko, albo rodzinne zdjęcia z wakacji. Uśmiechnęła się pod nosem, bo w sumie to oznaczało, że ta kobieta musiała naprawdę kochać swoją rodzinę. - Mój mąż, Sebastian Hope wyjechał w delegację kilka dni temu. - opowiadała tak w drodze do pomieszczenia, w którym zamierzała omówić szczegóły misji. Szli teraz prostym i długim korytarzem, o dziwo bez rzeźb i portretów. - Mamy dwójkę dzieci, Ginervę i Arthur’a...Nazwaliśmy ich na cześć dwóch postaci z angielskich legend. - mówiąc to, zaśmiała się cicho i słabo - W każdym bądź razie są bliźniakami i niedawno skończyli cztery lata. - otworzyła powoli drzwi na końcu. Oczom Magów ukazał się skromny pokój. Wszystkie ściany przysłonięte były dużymi oknami, z widokiem na ogród. Niewielkie schodki prowadziły w dół do drewnianej skrzyni. Anastasia, bo tak miała na imię kobieta, podeszła do niej i wyjęła niewielki, srebrny kluczyk. Chwilę później otworzyła przedmiot i wyciągnęła z niego zdjęcie. - Moje dzieci zostały porwane wczoraj wieczorem. - załkała. Do oczu zaczęły napływać łzy. Usiadła powoli na schodkach, ukrywając twarz w dłoniach. Lucy natychmiastowo podbiegła do niej, kładąc jej dłoń na ramieniu. Natsu, który dotychczas zawzięcie przyglądał się dziełom, teraz milczał. - Ta mroczna gildia...dołączyła to... - odwróciła zdjęcie do tyłu. Krople słonych łez zaczęły pozostawiać ślady na tekście. Lucy niepewnie chwyciła za kartę i odczytała cicho wiadomość.

„Do jutra dostarcz nam sumę wysokości pięciu milionów kryształów. W przeciwnym razie nigdy więcej nie zobaczysz swojej uroczej rodzinki.“

    Pod tekstem widniał adres. Tereny w lesie...Blondwłosa niepewnie odwróciła kartę spowrotem na zdjęcie. Wizerunek dwójki porwanych dzieci, przekreślony czerwonym półksiężycem. Tym razem mogła lepiej dostrzec „to coś“, co przez niego przechodziło - kobra, sprawiająca dziwne wrażenie, jakby była żywa...
 - Ta gildia... - kontynuowała - Torpid Nightmare. Terroryzowała miejscowość, w której niegdyś mieszkaliśmy. Jest ich tylko czterech, włącznie z mistrzem. A mimo to sieją postrach... - z każdym słowem łkała coraz głośniej - Proszę, odnajdźcie ich...odbijcie...nie mamy już funduszy, dlatego mój mąż musiał wyjechać. Jeżeli coś stanie się Ginny i Arti’emu...proszę...proszę...
 - Odbijemy ich. - oznajmił nagle Natsu. Poważnym głosem...Lucy rzadko kiedy widziała go w takim stanie, głównie, jeżeli coś złego działo się jej, bądź komuś innemu z gildii. - I pozbędziemy się tej gildii... - wyszeptał.

Bo dla Fairy Tail nie ma rzeczy niemożliwych...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam, witam wszystkich tu obecnych. :P Gdzieś tam kiedyś natchnęło mnie na napisanie fanfiction właśnie o Fairy Tail. No i powstało V rozdziałów, myślę, że mogę już publikować. Przypominam także, że prowadzę jeszcze opowiadanie autorskie na tym  blogu. I wiem, że pewnie rozdziały tu na początku będą denne, ale - jak to mówią - początki są najtrudniejsze. Najważniejsze informacje: akcja dzieje się po sadze X791, czyli że jeszcze przed Wielkim Turniejem Magicznym. Możliwe, że postacie z owej sagi będą u mnie, lecz w innym 'charakterze', można by rzec. :P Mam też ten dziwny nawyk, że wena przypływa mi do dalszych momentów, niż do tych, które obecnie opisuje. Niemniej jednak mam nadzieję, że ten blog porażką nie będzie, a ja nie będę musiała go usuwać, jak kilka innych w swojej historii...Zatem...Oto pewno magiczne zdanie:


"Jeżeli sądzisz, że w erze nowoczesności czytanie informacji wstępnych pod notką jest niepotrzebne, oznacza to, że jesteś MUGOLEM."

Wyżsi Rangą