piątek, 23 listopada 2012

Rozdział I

    Ciemność powoli spowijała blado oświetlone uliczki nocnego miasta. Mało kto o tej porze - i w takiej atmosferze - zapuszczał się na zewnątrz. Latarnie ledwie migotały blaskiem, domy wydawały się opustoszałe. W rzeczywistości było zupełnie inaczej - za dnia. Ludzie nie pozostawili tej miejscowości na pastwę losu. Po prostu się bali. Bali się tej zakapturzonej istoty, która teraz przemieszczała się, pozostawiając za sobą dym, powodując tym samym mroczną atmosferę. Nagle za jednym zamachem wszystkie gwiazdy na niebie zniknęły. Światła zaczęły migotać, jakby chciały uciec. A postać dalej wędrowała w swoim kierunku. A gdy tylko zaczęła iść pod górę, coraz wyżej i wyżej, ciemne chmury zastąpiły migotki, dając już jedyne źródło światła - przeszywające niebo, złotawe błyskawice.
   
    A kim ta postać była? Nie wiadomo. Twarz była przysłoniona kapturem czarnego, satynowego płaszcza, na którego tyle widniał srebrny symbol półksiężyca, przez który przechodziło kobropodobne stworzenie, wyjęte rodem z koszmaru. Choć był to tylko rysunek, kobra wyglądała tak, jakby właśnie wypatrywała przeciwnika, mając rzucić się na niego i zagłębić w nim swoje ostre, spowite jadem kły. Zamaskowana miała kobiecą posturę - szczupłą. Prawa dłoń skryta była pod przezroczystą, gustowną rękawiczną, lewa natomiast - pod metalową, znacznie cięższą, przez którą przechodziły jadowitozielone lasery. Pojedyncze kosmyki włosów w nietypowym odcieniu niebieskiego, przeszywane czarnymi pasmami próbowały uciec spod kaptura. Uniosła wcześniej spuszczoną w dół głowę - o ile jedno oko miało łagodny, granatowy odcień, tak prawe świeciło intensywną czerwienią, jakby to była tylko mała lampka schowana w jej wnętrzu.

    Krucha, blada dłoń pchnęła do przodu drewniane drzwiczki niewielkiej tawerny na szczycie wzgórza. Zdobił je taki sam symbol, jak na płaszczu, tyle że krwistoczerwony...a może został on namalowany krwią? W każdym razie, we wnętrzu panowała ciemność. Światło błyskawic oświetliło środek holu głównego. Okrągły stół z dwiema osobami. Pierwsza - dziewczynka, wygląda na nie więcej, niż dwanaście lat. Niewinny wygląd przyćmiony był chorobliwie bladą cerą oraz smutnymi, jasnozielonymi oczami. Długie do ramion, proste włosy wydawały się nie być czeszone od wieków. Obok niej siedział dobrze zbudowany mężczyzna. Zapewne osiemnastoletni. Był tak samo blady, jak jego towarzyszka - kaptur przysłaniał jego twarz, spod jego wpływu uciekły jednak czerwone oczy. Oboje byli brunetami.
 - I co? - spytała nagle dziewczynka, wstając. Podekscytowana podbiegła do przybyłej kobiety. - Wiesz już coś o nich? - dodała, gdy na jej mizernej twarzyczce pojawił się szeroki uśmiech. Zaczęła skakać, klaskając wesoło w dłonie, przestała jednak, napotykając bezuczuciowe spojrzenia pozostałej dwójki. W krępującej ciszy, powróciła na miejsce, a gdy tylko usiadła na drewnianym krześle, skuliła się, powstrzymując napływające łzy.
 - Owszem. Mam. - odpowiedziała spokojnie niebieskowłosa, wyciągając z kieszeni płaszcza pogniecioną kartkę. Rozłożyła ją tak, jak się dało, następnie kładąc na blacie stołu, tak, by każdy obecny mógł ujrzeć, co się na niej znajduje. Drzwi otworzyły się z hukiem, wpuszczając potężny podmuch wiatru, który „rozruszał“ wiszącą nad stołem lampę. Owa lampa zaczęła kołysać się, migotając powoli zanikającym światłem. Padło ono na namalowaną na białej kartce papieru twarz młodej, uśmiechniętej dziewczyny. Dokładny szkic, prócz jej wyglądu, uwzględnił trzymany w dłoni klucz. - Nazywa się Lucy Heartfilia. Członkini legalnej gildii Fairy Tail. - jej głos był pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Bardziej przypominał głos robota. A nie komponowało to z chciwym uśmieszkiem, który zagościł na jej twarzy. Potężny podmuch wiatru zrzucił z jej głowy kaptur, ukazując kaskadę długich do ramion, niebieskich włosów, zdobionymi czarnymi pasmami. Grzywka spięta była z tyłu, ukazując bladą, jak ściana twarz o niebieskich oczach, z których jedno po sekundzie stało się czerwone. Jak podczas drogi do siedziby. - Wiecie, co robić, prawda? - ciemnowłosy chłopak skiwnął w odpowiedzi głową, a dziewczynka niepewnie powtórzyła gest.

    Lampa wydała z siebie ostatnie mrugnięcie, padające prosto na malunek przyszłej ofiary mrocznej gildii Torpid Nightmare.
 
Rozdział I „Dziewczyna w kolorowej sukience“
   
    Szła uśmiechnięta ulicami Mangolii, zmierzając w kierunku kolorowego budynku, na którym widniało pomarańczowe godło, z białym symbolem wróżkopodobnej istoty. Fairy Tail. Dołączyła do tej gildii niespełna pół roku temu...a konkretniej siedem lat temu, ale tego okresu akurat nie liczyła. W każdym bądź razie, wiedziała, że to właśnie miejsce stworzone dla niej. Jej prawdziwy dom. Nim uciekła od ojca, żyła w królewskim przepychu. Można by rzec - jak księżniczka. Niestety śmierć matki - Layli - zmieniła wszystko, a ojciec - Jude - zaczął skupiać całą swoją uwagę na pracy, zapominając o kochanej córeczce. Był nawet zdolny do tego, by wydać ją za mąż tylko dlatego, by poprawić swoją sytuację finansową. W porę jednak zdarła z siebie piękną suknię, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i zniknęła z posiadłości Heartfiliów, przeprowadzając się do Mangolii. A potem wszystko potoczyło się dość szybko - spotkanie „atrakcyjnego maga“, poznanie prawdziwego Salamandra z Fairy Tail, porwanie jej, walka...i potem dołączyła do gildii. Tu znalazła wreszcie swoich przyjaciół, a razem przeżyli już wiele przygód.
   
    Spojrzała na swoją prawą dłoń - zdobił ją znak „wróżek“, w różowym kolorze. Lewą ręką sięgnęła po przyczepiony do paska spódnicy pęk kluczy - zarówno tych złotych, jak i srebrnych. A tych pierwszych było dokładnie dziesięć. Kochała swoje Gwiezdne Duchy ponad życie i  za nic by ich nie oddała. Bo w końcu czym by było przywoływanie Aquarius bez jej obelg odnośnie tego, że Lucy nigdy nie znajdzie chłopaka i tylko przeszkadza jej w randce? Albo objawienie się Leo, bądź - jak go częściej nazywała - Loki’ego bez jaskrawego napisu, głoszącego „Kocham Cię, Lucy Heartfilio!“? Wszystkie odwzajemniały jej miłość...oczywiście na swój sposób. Uśmiechnęła się pod nosem, otwierając drzwi wejściowe do gildii...i natychmiastowo robiąc unik.

    Ledwie uchroniła się przed lecącym w jej stronę, napełnionym kuflem, który upadł bezwładnie na ziemię, tocząc się do przodu. Potknął się przez niego pewien człowiek, który wpadł na innego...a później wszystko samo się potoczyło. Nie pomyślała o jednym - tylko Fairy Tail jest zdolne do takiego splotu tragicznych wydarzeń, zupełnie przez przypadek. Ale przecież właśnie to kochała w tej gildii.
 - Lucy!
Odwróciła głowę w kierunku dochodzącego zza baru, przyjemnego głosu. To Mirajane wołała ją do siebie, machając z uśmiechem. Blondwłosa odwzajemniła go, natychmiastowo zajmując miejsce przy niej. Rozejrzała się po gildii. Ci, którzy akurat nie brali udziału w bójce na samym środku sali, siedzieli przy stolikach, rozmawiając i śmiejąc się w radosnej atmosferze. Cana, jak zwykle siedziała na jednej z beczek pełnych alkoholu, dopijając drugą do pełna. Gray i Natsu toczyli zacięty pojedynek, a wśród otaczającego ich kurzu, będącego efektem pojedynku, dało się usłyszeć wyzwiska typu „miętówka“, czy „zapałka“. Na ich widok, Lucy pokręciła głową w geście rozczarowania, opierając się dłońmi o blat. Mira, jak zwykle radosna, kończyła wycieranie umytych kufli, które jakimś cudem, jeszcze nie skończyły na zewnątrz, powodując większe zamieszki. Choć teraz wyglądała, jak zwyczajna, radosna barmanka, nucąca cicho skoczną piosenkę, podczas pojedynków uaktywniała swoje prawdziwe moce Maga Klasy S. A wtedy na jaw wychodziła prawda, że zasłużyła na miano „Demona“. Ponownie zaczęła rozglądać się po sali. Wokół walczących Natsu i Gray’a - do których to drużyny należała od samego początku pobytu w Fairy Tail - kręciła się Juvia, z maślanymi oczami kibicując brunetowi, w którym zresztą była szaleńczo zakochana. Zastanawiała się, czy kiedyś dostrzerze jej potencjał...Jeden z większych stolików zajmowali Wakaba i Makao. Jak zwykle, kłócili się oto, kto więcej zarobił w danym miesiącu. A mimo to, byli najlepszymi przyjaciółmi...tak to przynajmniej określała. - Nie przejmuj się. Taki chaos panuje od rana. - oznajmiła Mira, kończąć pracę i odgarniając za ucho kosmyk białych włosów.
 - A gdzie tak w ogóle jest Erza? - zadając to pytanie, Lucy zorientowała się, że wśród tłumu rozweselonych Magów nie ma tej najpotężniejszej - Tytanii, także Maga Klasy S, którego większość po prostu się bała. Zawsze potrafiła uspokoić każdą kłótnie, nawet Natsu i Gray’a, którzy spory toczyli każdego dnia. Mirajane skrzyżowała ręce na piersiach, dłonią chwytając za podbrudek. Robiła tak zawsze, gdy nad czymś się zastanawiała.
 - Właściwie, to nie pojawiła się od rana. Pewnie jest na jakiejś mi... - urwała, słysząc, jak w progu wejścia stoi czerwonowłosa Tytania. Za nią stała sterta bagaży, zapewne powróciła z pracy.
 - Co tu się wyrabia!? - wrzasnęła na widok Natsu i Gray’a. Chłopcy przystanęli w bojowych pozycjach, z przerażeniem przyglądając się zdenerwowanej przyjaciółce.
 - Och, Erza... - zaczął brunet, nerwowo się uśmiechając. Objął drugiego chłopaka przyjacielsko ramieniem, ten uczyniał podobne gesty.
 - Dawno się nie widzieliśmy... - wyjąkał drugi. Chwilę później dziewczyna westchnęła ze zrezygnowaniem, podchodząc do nich. Chwyciła obu za głowy, następnie zderzając je ze sobą i rzucając chłopaków na ziemię. Lucy obserwowała wszystko z nie małym przerażeniem. A Erza tylko podeszła do baru, przysiadając na miejscu obok. Drugi bok zajął poobijany Natsu, ukrywając głowę w ramionach opartych o blat.
 - Natsu... - zaczął cicho Happy, latając nad jego głową z triumfalnym wyrazem twarzy - ...ale Ty wiesz, że prawie przegrałeś? - spytał nagle, na co różowowłosy zareagował nagłym atakiem agresji. Exceed nie dał za wygraną - odleciał w siną dal, opuszczając budynek. Natsu uspokoił się, z załamaniem spoglądając na Gray’a. Rzeczywiście, teraz to Mag Lodu zachowywał się, jakby odniósł swoje największe zwycięstwo w życiu...choć i tak walka skończyła się, jak zwykle zresztą remisem.
 - Nie wiem, jak wy, ale jestem zmęczony... - odparł cicho, wkładając na siebie białą koszulę, która podczas szarpaniny opadła pod jedno z krzeseł. Mirajane rzuciła tylko krótkie pożegnanie, nim ciemnowłosy zniknął za drzwiami. Nagle Lucy stanęła, jak wryta, wpatrując się ślepo przed siebie.
 - Lucy? - zaczął Natsu, ze zdziwieniem przyglądając się przyjaciółce - Wszystko w porządku? - dodał. Erza odeszła już od towarzystwa, natomiast Mira powróciła do swojej pracy. Blondwłosa spojrzała przerażona na partnera, przełykając ślinę i zaczynając dość krzykliwą kwestię.
 - Czynsz! - zawołała, krążąc dookoła i wyrywając sobie włosy z głowy - Jutro mija termin, jak zwykle się spóźnie, ta kobieta dosłownie codziennie czycha na mnie, by jej wreszcie...dlaczego się tak uśmiechasz? - spytała, przerywając. Dragnell uśmiechnął się w swój rozbrajający sposób. Chłopak wstał i złapał ją za rękę, ciągnąc w kierunku tablicy misji. Skarciła sama siebie w myślach. Dlaczego mówiła o tym przy nim? Natsu prawie zawsze wybierał dla niej misję, która wymagała od niej przebierania się w dość...oryginalne kreacje, by zmylić porywacza zapewne nastoletnich córek bogaczy, na którego te „sztuczki“ i tak nie zadziałają. Salamander przyglądał się przez chwilę ogłoszeniom, ciągnąc w późniejszym czasie blondwłosą za rękę, w kierunku domu zleceniodawcy.

Proszę, niech to będzie coś mało kompromitującego...nie, ja nie proszę. Ja BŁAGAM.

 ~ * ~
    Granatowowłosa dziewczynka szła radosnym krokiem po chodniku, blisko portu. Kierowała się do Wróżkowych Wzgórz - akademika dla dziewczyn z gildii Fairy Tail, w którym mieszkała od jakiegoś czasu. Obok niej spokojniejszym chodem krążyła białowłosa kotka w różowej sukience i o poważnym spojrzeniu. Dzień zapowiadał się na udany - popołudniowe słońce świeciło wysoko na błękitnym niebie, a błękitne wody oceanu błyszczały w jego świetle. Sama zamierzała udać się na plażę w pobliżu akademika, oczywiście, jeżeli ktoś inny zgodzi się z nią tam udać. Przepadała za towarzystwem osób ze swojej gildii. W Cait Shelter także była otoczona gronem przyjaciół...nieistniejących przyjaciół. Nie zasmuciła się jednak, bo wiedziała, że „dawny mistrz“ chciał tylko jej dobra. By nie była samotna.
 - Ała!
W pewnej chwili poczuła, jak jakaś dziwna siła odpycha ją do tyłu, by upadła bezwładnie na ziemię. Carla natychmiastowo do niej podleciała.
 - Wendy, nic Ci nie jest? - spytała, pomagając właścicielce wstać. Ta tylko uśmiechnęła się uspokajająco, odtrzepując białą sukienkę z brudu.
 - Wszystko w porządku. - odpowiedziała, spoglądając na osobę, która także ucierpiała w wyniku upadku. Przed nią stała niska dziewczyna, w mniej-więcej jej wieku. Nie wyglądała na szczęśliwą. Jasnozielone oczy wydawały się być smutne, a nienaturalnie blada cera wyróżniała ją spośród innych dzieci. Kruczoczarne, proste włosy opadały na ramiona, falując się na końcach, a sama ubrana była w kolorową sukienkę, związaną kremowym fartuchem z różnymi wzorami. - Przepraszam, nie widziałam Cię... - zaczęła się nagle tłumaczyć przed nieznajomą. Ta tylko spokojnie machnęła kruchą dłonią, splatając obie ręce z tyłu.
 - To ja powinnam przeprosić...śpieszyłam się do domu, a nie znam zbyt dobrze tego miasta i...naprawdę przepraszam. - powiedziała cicho, tak, że Wendy ledwie ją dosłyszała. Wydawała się taka nieśmiała...Posłała jej przyjacielski wyraz, podczas gdy Carla wciąż z nieufnością obserwowała sytuację.
 - Jestem Wendy. - przedstawiła się, wskazując na Exceed’kę - A to Carla.
 - Mam na imię Amanda. - wyszeptała ciemnowłosa, przenosząc splecione dłonie z tyłu na przód. Zwróciła uwagę na odsłoniony, niebieski znak gildii na ramieniu Smoczej Zabójczyni. Jej źrenice na ułamek sekundy nienaturalnie się rozszerzyły. - Jesteś z Fairy Tail?
 - Tak. - odpowiedziała krótko.
 - Sama chciałabym dołączyć do takiej gildii. - dodała, spoglądając ukradkiem za siebie - Ale moi rodzice mi nie pozwalają. Uważają, że jestem za młoda. - wyjaśniła. Wendy chciała jeszcze coś dodać, Carla ją jednak wyprzedziła.
 - Wybacz, ale nie mamy czasu na rozmowy, powinniśmy wracać do siedziby. - odparła dumnie, ciągnąc swoją właścicielkę w przeciwnym kierunku, niż szły. Amanda westchnęła smutno, wracając do przebywanej drogi. Zamiast jednak kierować się ku posiadłości, w której miała mieszkać, skierowała swe kroki ku wejściu do pobliskiego lasu. Wendy udało się wyrwać z uścisku kotki. Zaczęła rozmasowywać obolały nadgarstek.
 - Dlaczego tak uciekłaś? Ta dziewczyna wydaje się być miła. - spojrzała pytająco na Carlę. Ta odwróciła na moment wzrok, krzyżując ręce.
 - Nie ufam jej...ma w sobie jakąś dziwną, mroczną aurę... - stwierdziła po dłuższej chwili ciszy. Chciała jak najszybciej zmienić temat. - Ale faktycznie musimy zajrzeć do gildii. Nie było nas cały dzień, pewnie się martwią. - dodała, chcąc pocieszyć przyjaciółkę. Granatowowłosa uśmiechnęła się szeroko, mówiąc krótkie „masz rację“, a po chwili biegnąc z Exceed’ką w kierunku budynku.
~ * ~
    Niewielka kamienica, ledwie mieszcząca się między kilkoma innymi budynkami w głównej dzielnicy mieszkalnej. Gray sam nie wiedział, dlaczego tu mieszka - głównie dlatego, że spędza w tym miejscu tylko noce, resztę czasu spędza w gildii, bądź na misjach. Budynek, w którym mieszkał nie był wielki, posiadał dwa piętra, zapchane różnymi pokojami. Wśród nich była sypialnia, w której stało tylko łóżko i komoda z ubraniami. Obok łazienka, na dole kuchnia, mały salon...po prostu to, co potrzebne było w każdym domu, tylko w skromnej ilości.
   
    Padł wycieńczony na łóżko. Ostatnimi czasy sporo trenował, by podszkolić swoje umiejętności - podobnie, jak większość, tak zwanej Drużyny Tenrou. Mieli siedmioletnie braki i musieli je nadrobić, do tego te codzienne bijatyki z Natsu...po prostu trochę przesadził. Zamknął oczy, napawając się błogim snem.

    Stał na jakichś mokradłach. Nie znał dokładnie swojego położenia - po prostu stał, ledwie utrzymując się śliskiej skałki, stojącej na środku dość sporego, lecz płytkiego jeziora. Słyszał z oddali jakieś szepty.
 - Kto tam jest? - wołał. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Zeskoczył do wody, która sięgała mu do połowy talii. Poniżej jej był przemoczony do suchej nitki. Z ulgą dotknął brzegu, widząc za wysokimi drzewami jakąś dziewczynę. Nie widział twarzy, nie mógł rozpoznać, kto to był. Ubrana w krwistoczerwony płaszcz, biegała beztrosko, niczym po łące, opierając się konarów co jakiś czas. - Ej, Ty! Czekaj! - wrzasnął, biegnąc za nią. Była szybsza, sam się temu dziwił. A nagle...stała na wodzie. I odwróciła się w jego stronę, bez kaptura.


    Obudził się niemalże z krzykiem. Wyjrzał przez okno - we śnie nie spędził nawet kwadransa. Oddychał ciężko, a biała koszula już leżała na ziemi. Czasami miał szczerze dość tych swoich nawyków. Ale dziewczyna, którą widział w tym „koszmarze“...ogółem to wszystko było takie rzeczywiste...Przebrał się powoli, opuszczając mieszkanie i ruszając w kierunku gildii. 

~ * ~
    Szli od kilkunastu minut. Natsu co jakiś czas spoglądał na zlecenie, powtarzając po cichu adres. Happy, który dołączył do nich, latał sobie, wesoło podjadając niewielką rybkę. Skąd on ją w ogóle wziął? Lucy zadawała sobie w duchu masę pytań, a oczywiście większość z nich dotyczyła misji. Różowowłosy wciąż się uśmiechał, milcząc, jakby nie zamierzał zdradzać jej żadnych szczegółów. Wiedziała tylko, że zleceniodawca mieszkał w Mangolii, należał do jednej z bogatszych rodzin, a do ogólnej wiadomości dołączone było dziwne godło. Przedstawiało namalowany wylewającym się atramentem półksiężyc, z jakimś dziwnym kształtem, przechodzącym przez niego. Lucy podejrzewała, że to zapewne symbol mrocznej gildii. No tak, ciekawe tylko, kogo teraz porwali i co tym razem będzie musiała zrobić.

    - To chyba tutaj. - spojrzał po raz setny na formularz. Wyglądał, jakby był spisywany drżącą dłonią, litery ledwie dało się odczytać, nie dziwne zatem, że mogli się pomylić i trafić do złej posiadłości. Bowiem stali teraz przed bogato zdobionymi malunkami złotych, połyskujących kwiatów drzwiami, będącym tylko elementem całkiem sporej willi. Faktycznie - tu musiała mieszkać jakaś bardzo bogata rodzina. Bo raczej jedna osoba nie skazałaby siebie na samotność tylko z powodu luksusu, prawda? Lucy zastukała nieśmiało kołatką, przypominającą twarz smoka. Natsu przyglądał się jej przez chwilę. - W niczym to nie przypomina Igneel’a...
Drzwi otworzyły się powoli - przez szparkę spoglądało na nich poczerwieniałe, brązowe oko. Dostrzegło ono symbole Fairy Tail na ramieniu chłopaka i dłoni dziewczyny. Postać westchnęła z wyraźną ulgą, otwierając przejście i wpuszczając Magów gestem do środka holu. Faktycznie był bardzo okazały - brylantowy żyrandol oświetlał całe pomieszczenie, włącznie ze schodami, na których spoczywał ciemnoróżowy dywan. Na ścianie znajdowało się olbrzymie lustro ze złotą obręczą, pod którym stała perfekcyjnie zrobiona z drewna komoda. Klamki w niej były posrebrzane, a może to było czyste srebro? Resztę krajobrazu tego pomieszczenia stanowiły posągi, przedstawiały one kobietę podobną do zleceniodawczyni, jakiegoś mężczyznę, zaś tymi najbardziej starannymi została figura dwójki małych dzieci - chłopca i dziewczynki - oraz cała rodzina. Sama zleceniodawczyni ubrana była w suknię, koloru jasnego różu, zdobioną gdzie niegdzie błyskotkami. Blond włosy spięte były jednak w niedbały kok, a makijaż rozmazał się w okolicach oczu.
 - Nie sądziłam, że tak szybko ktoś zareaguje... - spojrzała na parę, po czym poprowadziła ich za sobą w kierunku schodów.Górne piętra były jeszcze w większym przepychu. Lucy wzdrygnęła się na ten widok. Wprawdzie w jej dawnym domu było gorzej, jednak czym ta posiadłość mogła się różnić? Szokiem było to, że zamiast obrazów znanych malarzy zastawała malunki, rysowane raczej przez pięcioletnie dziecko, albo rodzinne zdjęcia z wakacji. Uśmiechnęła się pod nosem, bo w sumie to oznaczało, że ta kobieta musiała naprawdę kochać swoją rodzinę. - Mój mąż, Sebastian Hope wyjechał w delegację kilka dni temu. - opowiadała tak w drodze do pomieszczenia, w którym zamierzała omówić szczegóły misji. Szli teraz prostym i długim korytarzem, o dziwo bez rzeźb i portretów. - Mamy dwójkę dzieci, Ginervę i Arthur’a...Nazwaliśmy ich na cześć dwóch postaci z angielskich legend. - mówiąc to, zaśmiała się cicho i słabo - W każdym bądź razie są bliźniakami i niedawno skończyli cztery lata. - otworzyła powoli drzwi na końcu. Oczom Magów ukazał się skromny pokój. Wszystkie ściany przysłonięte były dużymi oknami, z widokiem na ogród. Niewielkie schodki prowadziły w dół do drewnianej skrzyni. Anastasia, bo tak miała na imię kobieta, podeszła do niej i wyjęła niewielki, srebrny kluczyk. Chwilę później otworzyła przedmiot i wyciągnęła z niego zdjęcie. - Moje dzieci zostały porwane wczoraj wieczorem. - załkała. Do oczu zaczęły napływać łzy. Usiadła powoli na schodkach, ukrywając twarz w dłoniach. Lucy natychmiastowo podbiegła do niej, kładąc jej dłoń na ramieniu. Natsu, który dotychczas zawzięcie przyglądał się dziełom, teraz milczał. - Ta mroczna gildia...dołączyła to... - odwróciła zdjęcie do tyłu. Krople słonych łez zaczęły pozostawiać ślady na tekście. Lucy niepewnie chwyciła za kartę i odczytała cicho wiadomość.

„Do jutra dostarcz nam sumę wysokości pięciu milionów kryształów. W przeciwnym razie nigdy więcej nie zobaczysz swojej uroczej rodzinki.“

    Pod tekstem widniał adres. Tereny w lesie...Blondwłosa niepewnie odwróciła kartę spowrotem na zdjęcie. Wizerunek dwójki porwanych dzieci, przekreślony czerwonym półksiężycem. Tym razem mogła lepiej dostrzec „to coś“, co przez niego przechodziło - kobra, sprawiająca dziwne wrażenie, jakby była żywa...
 - Ta gildia... - kontynuowała - Torpid Nightmare. Terroryzowała miejscowość, w której niegdyś mieszkaliśmy. Jest ich tylko czterech, włącznie z mistrzem. A mimo to sieją postrach... - z każdym słowem łkała coraz głośniej - Proszę, odnajdźcie ich...odbijcie...nie mamy już funduszy, dlatego mój mąż musiał wyjechać. Jeżeli coś stanie się Ginny i Arti’emu...proszę...proszę...
 - Odbijemy ich. - oznajmił nagle Natsu. Poważnym głosem...Lucy rzadko kiedy widziała go w takim stanie, głównie, jeżeli coś złego działo się jej, bądź komuś innemu z gildii. - I pozbędziemy się tej gildii... - wyszeptał.

Bo dla Fairy Tail nie ma rzeczy niemożliwych...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam, witam wszystkich tu obecnych. :P Gdzieś tam kiedyś natchnęło mnie na napisanie fanfiction właśnie o Fairy Tail. No i powstało V rozdziałów, myślę, że mogę już publikować. Przypominam także, że prowadzę jeszcze opowiadanie autorskie na tym  blogu. I wiem, że pewnie rozdziały tu na początku będą denne, ale - jak to mówią - początki są najtrudniejsze. Najważniejsze informacje: akcja dzieje się po sadze X791, czyli że jeszcze przed Wielkim Turniejem Magicznym. Możliwe, że postacie z owej sagi będą u mnie, lecz w innym 'charakterze', można by rzec. :P Mam też ten dziwny nawyk, że wena przypływa mi do dalszych momentów, niż do tych, które obecnie opisuje. Niemniej jednak mam nadzieję, że ten blog porażką nie będzie, a ja nie będę musiała go usuwać, jak kilka innych w swojej historii...Zatem...Oto pewno magiczne zdanie:


"Jeżeli sądzisz, że w erze nowoczesności czytanie informacji wstępnych pod notką jest niepotrzebne, oznacza to, że jesteś MUGOLEM."

4 komentarze:

  1. No to ja komentuję. Miło mi, że odwiedziłam tego bloga, bo ostatnio zajęta pisaniem własnego bloga byłam zbyt zajęta, żeby czytać, a teraz trafiłam tu... I bardzo się z tego cieszę.
    H: O, przestań, walisz takimi tekstami, a i tak zostaniesz wzięta za idiotkę!
    Przez ciebie... Przedstawiam moje drugie "ja", Hadesumaru. Ale nie o to idzie. Czytając to, od samego początku do końca miałam taką minę: *q*
    Błędów to ja nie szukam, a tutaj i tak nic bym nie znalazła. Akcja niesamowicie ciekawa i strasznie tajemnicza-za co masz u mnie wielkiego plusa-, dobrze opisałaś wszystkie części, ogółem wstawki z gildii i ich misja również wyszła ci świetnie, jakby sam wielki Hiro Mashima to pisał/wymyślał/rysował-nieważne! Muszę cię bardzo za to pochwalić!
    H: Trochę przesadzasz już z tym komentem =="
    Wena ci dopływa do dalszych momentów? Mnie tak samo... Zamiast pisać, co się dzieje teraz, myślę o jakichś walkach z Wielkiego Turnieju ==".
    Zostaję na blogu na dłużej! Będę komentować, jak tylko znajdę czas!
    Sayonara!
    H: Ale to długie wyszło...
    Jak zawsze ==".

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tez mam nadzieje ze nie usuniesz go bo historia zapowiada sie interesujaco ;)
    Strasznie podoba mi sie to jak wszystko dokladnie opisujesz, przez co czuje sie tak jakbym osobiscie tam byla i to przezywala.

    Czekam na nastepny rozdzial ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze, to jestem zła że nie pochwaliłaś się o tym blogu. Z tego co pamiętam chyba na innym wspomniałaś (dawno temu), że masz w planach napisanie Fanficku o FT ale na tym newsy się skończyły :D
    Póki co przeczytałam tylko ten pierwszy rozdział, ale postaram się nadrobić wszystko jak najszybciej!
    Jakie wrażenia po 1 rozdziale? Bardzo pozytywne, pierwszy raz chyba widzę tak długie rozpoczęcie bloga ^^. Te kłótnie Natsu i Graya... :)))) Wogóle, to świetnie opisujesz postacie - czułam się jakbym czytała mange. I mimo tego, że notka długaśna przeczytałam ją raz dwa-gdybym miała więcej czasu dorwałabym się za następny, ale nie mogę... *ciągnął za nogi odciągając mni od komputera*. Wróce wieczorem, obiecuje! :D :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie się zapowiada. Mam nadzieję, że następne rozdziały będę czytać z tym samym zainteresowaniem, a może nawet większym. Wszystko jest bardzo dobrze opisane dzięki czemu można wczuć się i z łatwością wyobrazić sobie bieg wydarzeń. Początek według mnie bardzo dobry. ps.po tym co napisałaś poniżej rozdziału wywnioskowałam, że masz ten sam nawyk co ja ;P

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą