sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział XLII

Rozdział XLII "Zaklinaczka Węży"
Mrok.
Wszystko, co teraz widzieli...to mrok.
Ciemnopurpurowa mgła pojawiła się, jakby znikąd. Otoczyła całą polanę - a Magowie mogli ją tylko obserwować. Przegrani i wygrani. Wróżki i Tygrysy. Ich spojrzenia skupiły się na jednej osobie - na Yukino Agurii. Tej dziewczynie, która stała teraz na polu bitwy. Całkowicie wyprostowana, z przymkniętymi oczyma. Jej płaszcz powiewał na wietrze, a prawa ręka była uniesiona do góry. Trzymała coś. A był to klucz - złoty, przeszywany czernią. Z wizerunkiem węża. Nad tym przedmiotem utworzył się magiczny krąg - jasnofioletowy, tak jaskrawy, że wyróżniał się na tle nagłej purpury. Gigantyczny. Wielki okrąg dla wielkiego stworzenia...Coś zaczęło się z niego wyłaniać. Coś dużego...pokrytego czarnymi łuskami. O tych neonowych oczach, fioletowych, jak trucizna...
 - Wariatka! - jako pierwsza, zareagowała Minerva. Odrzuciła bat, zmierzając w stronę czarodziejki. Tym samym pozostawiając sponiewieraną Lucy samej sobie. Nawet Jiemma nie odważył się stawić przeciw takiej sile...Minerva była bezwzględna. Odważnym krokiem, zbliżała się do Yukino. Tej Yukino, która wciąż, ze stoickim spokojem, szeptała jakieś słowa. Jakieś słowa...Znalazła się wystarczająco blisko. Tworząc żółtawą, przeszywaną błyskawicami kulę energii, zamierzała nią rzucić prosto w miejsce serca dawnej towarzyszki z gildii. Nic takiego się nie stało. Magia Ophiucus'a była silniejsza - pole siłowe, chroniące Agurię, wchłonęło "błyskawicę", jakby była niczym. Niczym innym, jak pożywką. Chwilę później, ta sama wysunęła się z okręgu - łuskowaty ogon chwycił kostkę "Królowej", unosząc ją nad ziemię i odrzucając w nieznane. Jiemma krzyknął coś za nią - i to z pewnością nie było nic miłego. Ranni ledwie dostrzegli to, co wysunęło się z okręgu. Potężny...niezniszczalny...Ophiucus...
Yukino otworzyła oczy - jej wzrok wyrażał determinację. Determinację do wygranej, do pomszczenia Fairy Tail. Nawet, jeśli ich nie znała - zrobi to. Okrąg zniknął. Ophiucus krążył dookoła. Pozostało jej tylko jedno - wydawać rozkazy. Sterować nim.
 - Sabertooth. Atakuj. - wyszeptała. Wskazała ręką przed siebie - tą, w której trzymała klucz. Oślepiający swym blaskiem...
Ophiucus ruszył.
Lucy - nie zważając na swoje rany, pokrywające obecnie całą jej posturę - zebrała ostatni sił, kładąc się na brzuchu i obserwując pokaz z nie lada zdumieniem. Ophiucus...Wężownik...Ten legendarny Duch...Najsilniejszy ze wszystkich. Nawet od samej dwunastki, razem wziętej...Pokonywał ich. Atakował każdego z Sabertooth. Jiemmę...Sting'a...Orgę...Rogue...Rufus'a...Fairy Tail pozostawił. Oni wszyscy padli...padli, niczym martwi. Poranieni, jedno ukąszenie wystarczyło...Ophiucus zniknął. Mgła także.
Myśleli, że wygrali...
Nie...
Jeszcze nie...
Minerva powstała, trzęsąc się. W poszarpanej sukni, zniszczonej fryzurze i rozmazanym makijażu nie była już tak piękna. Nic nie wskazywało, by miała się teraz poddać.
~ * ~
Ich walka trwała już dłuższy czas.
Wzajemne ataki powoli gasiły płomienie, rozprzestrzeniające się po całej kwaterze...a raczej po tym, co z niej pozostało. Walące się ściany, podłogi pełne przepaści do niższych pięter...i kilka płomieni, których walczące czarodziejki starały się unikać. Zarówno Faye, jak i Wendy. Wodne bicze i powietrzne ostrza przeszywały siebie nawzajem. Traciły siły. Oddychały coraz ciężej i ciężej, a silniejsze zaklęcia nie wchodziły w grę. W końcu stały na przeciwko siebie. W odległości kilku metrów, w zgarbionych pozycjach. Słabe, ale zdeterminowane do zwycięstwa. Poza kilkoma zadrapaniami, nie miały żadnych ran. Dla Faye ta "walka" była po prostu bezsensowna. Zamiast na przeciwniczce, skupiła swoje spojrzenie na czymś innym. Za Wendy znajdowała się zniszczona ściana - zniszczona na tyle, by dostrzec to, co dzieje się na zewnątrz. Wszyscy członkowie gildii Fairy Tail stali na zewnątrz, oczekując na rozwój wydarzeń. Niektórzy byli spokojni, lecz inni - krzyczeli wniebogłosy, uspokajali siebie nawzajem. Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sprawę z szansy, jaką właśnie otrzymała. Oni wszyscy, razem - cała parszywa gildia. Wystarczy jeden potężny atak, by pozbawić ich życia. Jej zemsta się dokona...wreszcie...
 - Uroczych przyjaciół masz... - wysyczała, prostując się powoli. Wendy spojrzała na nią z rozszerzonymi oczyma, jakby nie znając sensu tych słów. Powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem, kontynuując. - Stoją tam sobie...jakby nigdy nic... - zachwiała się powoli, podchodząc bliżej resztki jednej ze ścian. Oparła się o nią prawym ramieniem, by utrzymać równowagę. - Nie pomogą Ci....Bądź ze mną szczera...Powiedz mi...Czy cała wasza gildia to tchórze?
 - Nie mów tak! - wrzasnęła od razu po usłyszeniu pytania. Piskliwy głosik rozniósł się po całej sali. Zrobiła krok na przód, także się prostując. - Fairy Tail to nie...
 - Tak, tak, nie są tchórzami, jasne. - przerwała, wysuwając do przodu lewą dłoń. Marvell cofnęła się na poprzednie miejsce. - Będziesz ich broniła? Dobrze. Tak między nami:.. - mówiła coraz ciszej i ciszej. Wendy zwróciła spojrzenie ku temu, co wystawało z dłoni Faye. Przerażona...Gigantyczny, błękitny okrąg. To nigdy nie oznacza niczego dobrego, prawda? Wtedy Faye wyszeptała ostatnie słowa...nim wykrzyczała formułę. - ...gra skończona. Wodny Smok! - zrobiła to. Wendy cofnęła się o kolejne kroki. Nie wiedziała, gdzie. Przynajmniej do czasu, aż potknęła się o coś za nią. O gruz, stanowiący granicę pomiędzy podwórzem, a salą. Gdyby nie ktoś z zewnątrz, z pewnością padłaby plecami na ziemię. Pobiegła jak najbliżej Magów. Swoich przyjaciół. Chciała tylko jednego...ochrony. Próbowała się temu przeciwstawić...ale nie potrafiła. Powolnymi ruchami, z okręgu wysuwało się monstrum. Wpierw głowa - zrobiona w całości z wody. Z oczami, które mimo, iż wtapiały się w całość, budziły przerażenie. Z kłami, ostrymi tak, że przegryzłyby stal. Z budową...podobną do Smoka. Wysuwał się i wysuwał, ukazując pokryte wodnymi łuskami, podłużne ciało. I te skrzydła...niewielkie, na środku całej postury. Mimo to, z łatwością pozwoliły stworzeniu unieść się ponad ziemię. Leciało dookoła, niszcząc wszystko, co z siedziby Fairy Tail pozostało. Ściany, dach...wszystko, co mieli, tak po prostu zniknęło.

Tymczasem, Carla przyglądała się dziewczynce. I stworzeniu. I ciału nieżywej już Saphiry, którego Levy za żadne skarby nie zamierzała puścić. Klęczała przy nim, "dbała" o nie - jakby nic innego nie istniało. Exceed'ka widziała tą dziewczynkę, która to zrobiła...Faye...Przypominała jej kogoś, kogo znała...Nie tyle przypominała, co była...identyczna...
Przed nią stała niska dziewczyna, w mniej-więcej jej wieku. Nie wyglądała na szczęśliwą. Jasnozielone oczy wydawały się być smutne, a nienaturalnie blada cera wyróżniała ją spośród innych dzieci. Kruczoczarne, proste włosy opadały na ramiona, falując się na końcach, a sama ubrana była w kolorową sukienkę, związaną kremowym fartuchem z różnymi wzorami. - Przepraszam, nie widziałam Cię... - zaczęła się nagle tłumaczyć przed nieznajomą. Ta tylko spokojnie machnęła kruchą dłonią, splatając obie ręce z tyłu.
 - To ja powinnam przeprosić...śpieszyłam się do domu, a nie znam zbyt dobrze tego miasta i...naprawdę przepraszam. - powiedziała cicho, tak, że Wendy ledwie ją dosłyszała. Wydawała się taka nieśmiała...Posłała jej przyjacielski wyraz, podczas gdy Carla wciąż z nieufnością obserwowała sytuację.
 - Jestem Wendy. - przedstawiła się, wskazując na Exceed’kę - A to Carla.
 - Mam na imię Amanda.

Widziała ją. Czarne włosy. Zielone oczy. Blada karnacja i drobna budowa. Spojrzenie...Wyszeptała to imię. To jedno imię, które sprowadziło na Fairy Tail całą serię nieszczęść.
 - Amanda...
~ * ~
Ten widok był co najmniej...upiorny.
Leżeli oddaleni od siebie. W każdym zakamarku polany. Ranni. A mimo to, wszyscy dostrzegali ją. Kulejącą, wysuwającą się z cienia kobietę. A raczej jej wrak. Wykrzywione w fałszywym grymasie usta, nienaturalnie duże oczy, ani jednego mrugnięcia. Rozmazany makijaż, poszarpana suknia...nie tak wygląda prawdziwa królowa. Mimo to, Minerva nie zamierzała spocząć na laurach. Nic nie mówiła - wysunęła w prawą stronę rękę, rozwijając dłoń. Dłoń, która przywołała kolejną kulę energii. Tym razem większą, niż zazwyczaj. Szarawą, trzymającą w sobie pewną postać...Magowie z Fairy Tail próbowali jej się bliżej przyjrzeć. Energia przetrzymywała wewnątrz pewną osobę. Nieprzytomną dziewczynę, średniego wzrostu. O długich, różowych włosach. W czerwonej, brudnej od ziemi sukience, poniszczonej. I gdzieś tam resztki ciemnogranatowego płaszcza. Płaszcza, z odznaczeniem jej gildii. Crime Sorciere. Erza spróbowała doczołgać się bliżej miejsca, gdzie stała Minerva. Yukino próbowała przywołać Ophiucus'a raz jeszcze - niestety, bez skutku. Jakby klucz wykorzystał całą swoją energię do jednego ataku, nokautującego wszystkich. Szkarłatnowłosa czarodziejka dostrzegła wszystkich - i dobrych, i złych. Wszyscy członkowie Sabertooth utracili przytomność - z wyjątkiem Jiemmy. Natsu słabnął coraz szybciej, co było dla niego nietypowe. Gray leżał w oparzeniach, próbując nie zamykać oczu. Lucy - z ranami po uderzeniach batem - praktycznie się nie ruszała. Na koniec zobaczyła ją - uwięzioną...
 - Meredy! - zebrała ostatki sił na to jedno, jedyne słowo. Córka Ultear przypominała...trupa. Ale wciąż żyła, musiała żyć. W końcu była zakładnikiem Sabertooth. Grymas Minervy przybrał jeszcze gorsze oblicze. Jak wariatka...
 - Myślicie... - dyszała ciężko. Miała resztki magii, to pewne...Ale nigdy nie wiadomo, co taka osoba, jak ona, potrafi jeszcze zrobić. Do czego jest zdolna. - ...że jesteście niepokonani? Niepokonane Fairy Tail!? - parsknęła śmiechem. Głośnym tak, że usłyszeli go wszyscy. Że nieprzytomni obudzili się z półsnu. - Właśnie widzę! Wielka Tytania poniżona, Salamander nie jest zdolny do dalszej walki. Nie wspominając o Najsilniejszym Magu Tworzenia, który przegrał z żywiołem. A co z tą "Lucy Heartfilią, najpotężniejszą czarodziejką Gwiezdnych Duchów"? Wystarczy jej zabrać klucze, by stała się nędznym śmieciem! A wy!? Wy ośmieliliście się stawić czoła królowej!? - mówiła coraz to donośniejszym głosem. Głosem, ukazującym potęgę. Oczywiście w jej mniemaniu. - Dobre sobie. Cóż... - zerknęła na Meredy, złagadzając grymas do swojego codziennego uśmiechu - Miałam ją wypuścić po naszej wygranej, chociaż z drugiej strony...Starczy mi magii dla pozbycia się pewnego podmiotu... - zmierzyła każdego obecnego tutaj Maga, obracając w powietrzu palec wolnej dłoni. I dostrzegła go. Grymas powrócił, a lewa ręka wysunęła się do przodu, wskazując tą osobę. Mistrz Jiemma nie miał sił nawet do krzyku. Szarawa energia pochwyciła go ku górze. Rozbłysła białym światłem. Coraz jaśniejszym i jaśniejszym...aż zniknęła. Kula zniknęła, a wraz z nią Jiemma. Magowie Wielkiej Piątki przyglądali się temu ze...strachem. Minerva zrobiła to. Zabiła ich Mistrza. Zabiła swojego ojca. - To jak? Kto następny?
~ * ~
Krążył...
Krążył...
Bez przerwy.
Teraz nie tylko Fairy Tail miało powody do strachu - nie tylko oni...Wodny Smok był dosłownie wszędzie. Przechodził przez każdy zakamarek Magnolii. Niszczył domy, budynki...A to wszystko tylko dla jednego: odnalezienia wszystkich "Wróżek". I zabicia ich. Wymordowania, topiąc w swoim ciele. Rozszarpując. Magowie ewakuowali bezbronnych mieszkańców z miasta, chroniąc przed Smokiem. Ci, którzy pozostali, próbowali go pokonać. Bez skutecznie. Wszelkiego rodzaju ataki przechodziły przez niego, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Wizja Carli się sprawdziła - tajemnicza kobieta, pożar, Smok z wody...Miała powiedzieć o tym Mistrzowi, ale tego nie zrobiła. To wszystko jej wina...
Faye krążyła dookoła. Płomienie w gildii przygasały, ale walka wciąż trwała. Kogo teraz szukała? Cóż...ciężko stwierdzić. Zabicie każdego członka Fairy Tail, którego napotka, z pomocą własnych rąk, będzie dla niej zaszczytem. Saphiry już się pozbyła. Biedna, głupia Saphira, nie przewidziała, jak przyjaciele Muszek kończą...wspomniała w myślach, obserwując swoje dzieło. Krzyk. Płacz. Krew. Satysfakcja? Co jej pozostanie po zemście? Oczywiście, że potęga...Pani Minerva zawsze była mściwa i bezwzględna. Mimo to - ma to, czego może pragnąć każdy. To, co ma prawdziwa królowa. Podwładnych, magię, potęgę...Uczyni z Magnolii swoje małe królestwo. A później? Później zostanie władczynią całego Fiore. Kto wie - jako Smocza Zabójczyni może wszystko. Jest niepokonana.
Schowała się za gruzami, ukradkiem spoglądając na podsłuchiwanych przez siebie ludzi. Przekrzykiwali siebie nawzajem, próbując prowadzić normalną rozmowę. Przyjrzała im się bliżej. Brunet o czerwonych oczach, na jej oko metalowiec. I niebieskowłosa dziewczyna, wypytująca w kółko o tą samą osobę. W sumie...on też tak robił. Na okrągło powtarzali te same imiona. Gray i Levy. Levy...Czy to ta dziewczyna, której matce ukręciła kark? Przywołała Wodnego Smoka w swoją stronę. Dwóch za jednym zamachem...wspaniale.
Niestety, nie było dane cieszyć się zwycięstwem. Nie, kiedy usłyszała za sobą głos. Ten piskliwy, dziecięcy głos...
Wendy wiedziała, że prędzej, czy później, użyje tego zaklęcia. Zaklęcia, które przekazała jej Porlyusica. Które miała poznać od Grandeeney...Ustała w rozkroku, rozkładając ramiona. Powietrzna powłoka okryła teren wokół niej i Faye. Ciemnowłosa odwróciła się, widząc ją - wykrzykiwała coś w tym zgiełku. Ale nie słyszała jej...Teraz mogła tylko wygłosić formułę...
 - Lśniąca Fala: Niebiańskie Wiertło!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
It's not a cool chapter, bro...

Powyższe słowa kieruję oczywiście do niezacnego pana Mashimy. Oficjalnie tym samym ogłaszam, iż od dzisiaj - dopóki Gray'a nie ożywią - istnieje dla mnie tylko fanon. Kanon może się [cenzura :3]. Oczywiście emocje opadły, smutne arty powstały, tak samo jak wyjścia z powyższej sytuacji. Oficjalnie Gray'a ocalą kartony, wykorzystane z poświęcenia Hanki w alternatywnej rzeczywistości. *świerszcze* Ekhem...No ale Gray musi żyć, toć OVA niedługo (nie ważne, jak denna). Chyba, że trupy potrafią naginać czasoprzestrzeń. W każdym razie, wyżyłam się na pewnej postaci w tym opowiadaniu. W rozdziale czterdziestym szóstym możecie spodziewać się zgonu znienawidzonej przeze mnie postaci - Ci, którzy wiedzą, niech milczą, a Ci, co nie, niech spekulują. Haters to the left. :D 

Jeżeli kogoś interesuje, jak idzie mi pisanie rozdziału na "wampirzy" blog - mam połowę, czyli retrospekcje. Dotyczą one roku 1989, kiedy to poznaliśmy początki członków Widma (czyli Phantoma - dla tych, co nie czytają, ale z nieznanych mi powodu oglądają tą rubrykę w notce porozdziałowej). Przeszłość pisana jest z perspektyw trzech osób: pominęłam oczywiście Sol'a i Arię, którzy nie są aż tak ważni dla fabuły. Totomaru może i też nie, ale gdyby nie on, to Levy nie zostałaby porwana i przemieniona, Jude wciąż by żył...Dobra, koniec niby-spoilerów. 

A teraz, kto idzie ze mną szukać kartonogłowego gościa z LMFAO? Potrzebny do planu "Karton". 

1 komentarz:

  1. W końcu się dorwałam do tego rozdziału :3
    I czytałam go z zapartym tchem od pierwszych słów, chyba opis przywołania wężownika zrobił na mnie największe wrażenie. Normalnie mistrzostwo ^.^
    Jeszcze bardziej wredna Minerva? A może to już psycho Minerva? :D Na samą myśl przechodzą mnie ciarki, ale pozytywne, bo im bardziej zła jest tak postać, to tym bardziej zaskarbia sobie moje względy.
    Smok z wody, ty to masz łeb! Świetne.
    I jak zwykle chyle czoło do twojego stylu pisania :*

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą