piątek, 31 maja 2013

Rozdział XLI

Rozdział XLI "Fairy Tail vs. Sabertooth"
Dosłownie - jak na wojnę...
Noc.
Śnieg.
Bitwa.
Tylko te słowa potrafiła teraz wymówić. Tylko o nich pomyśleć...Zdenerwowanie wzrastało z każdą chwilą. Bała się. Wszyscy się bali. Nawet taka Erza...czy Natsu...Mistrz też? Chyba. Każdy się bał...jeżeli miał uczucia. Sabertooth ich nie miało. Stało na tej polanie, kilkaset metrów od nich.
Śnieg.
Wiatr, dmuchający im nieprzyjemnie w twarze.
Stali tak, na przeciwko siebie.
Zaraz się zacznie...
Zaraz...
~ * ~
Ogień buchał z każdej strony.
Jakby nie było ucieczki...
Magowie krzyczeli, próbowali się ratować nawzajem. Niektórzy wybiegli z budynku od razu. Levy rozglądała się nerwowo na boki. Wszędzie strach. Wszędzie anarchia. Wszędzie paranoja...histeria...Czuła, że zaraz zwariuje. Musiała uciekać. Musiała...ale nie mogła. Próbowała chwycić dłoń Saphiry. Wyciągnąć ją stąd. Spóźniła się...jej matka była pierwsza. Chwyciła ramię córki, ostatkami sił biegnąc w nieznanym kierunku. Próbowała rozpoznać otoczenie. Przeskoczyły. Zdała sobie sprawę, gdzie jest. Że Saphira wciągnęła ją prosto w ogień. Nie, jednak go uniknęły...Odsunęły się od dziury w ścianie. Od miejsca, przy którym stoczyły ich pierwszą od tak długiego czasu rozmowę. Odwróciła się na kilka sekund - wystarczająco długo, by dostrzec, jak przejście zostaje zawalone przez gruz z górnego piętra. Skupiła się na drodze. Truchtem, wymijały kolejne pozostałości po głównej sali kwatery. Nikogo nie zauważyły - to oznaczało, że wszyscy zdążyli już uciec. Po co tutaj przyszły? Teraz mogły wydostać się tylko normalnym wejściem, przetrzymywanym przez nieznaną wiązkę magii. Zatrzymały się na miejscu, gdzie niegdyś stała scena. Wszystko płonęło. Bar Miry, składzik Cany, stoły...nawet drugie piętro nie przetrwało napadu. Zwróciła się do Saphiry. Płakała. Obie płakały, trzymając się za ręce, nie puszczając.
 - Przepra...przepraszam Cię...córeczko... - łkała. Nie gorzej, niż Levy - ta, która nie umiała wypowiedzieć ani słowa. Nagły podmuch wiatru rozwiał przednie kosmyki jej długich włosów...niestety nie był na tyle silny, by ugasić płomienie. Smutek? Strach? Tęsknota? Złość zniknęła. - Zostawiłam Cię, nie mogłam Cię odnaleźć...Ja...wybacz mi...proszę...
 - Mamo... - wyszeptała. Chciała ją przyjąć na nowo w swoim sercu. Chciała jej wybaczyć. Ale nie mogła...nie mogła, bo Saphiry już nie było. Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdy nieznana istota wykręciła kobiecie kark, pozbawiając ją życia.
~ * ~
Zaczyna się...
Walczą.
Wszystko działo się w tym samym czasie. A mimo wszystko tak...odrębnie. Rozdzielili się. Jeden na jeden - tak powinno być w normalnych okolicznościach. Szkoda tylko, że Sabertooth lubiło naginać swoje własne zasady. Różowowłosy Mag odskoczył najdalej od polany - gdzieś niżej, na skraju lasu...Kucnął w pozycji przypominającej szpagat przy lądowaniu, z jedną dłonią opartą o lewy bok i drugą, trzymającą się ziemi. Oddychał szybko, wpatrując się w zaśnieżoną trawę. Nie czuł zimna. Był Smoczym Zabójcą, prawda? Powoli podniósł wzrok. Dwóch na jednego, co!? pomyślał sarkastycznie, uśmiechając się pod nosem i ukazując kły. Smoczy Zabójcy Sabertooth - Sting Eucliffe i Rogue Cheney. Można to nazwać szczęściem? Nie powinien zwlekać z atakiem. W tej samej pozycji, postawił spory krok do przodu, skacząc w stronę wrogów. Jego pięść zapłonęła, z zamiarem zaatakowania obu na raz. Nic bardziej mylnego - jedyne miejsce, które spowił ogień, to ziemia. Ziemia, kilka chwil temu zajmowana przez Magów z przeciwnej gildii. Zdezorientowany, odwrócił się - i nie było to miłe doświadczenie. Sting nie wahał się z atakowaniem całą swoją siłą. Ryk Białego Smoka w jego wykonaniu przypominał świetlisty wicher. Całe otoczenie sprawiło wrażenie pokrytego ciemnością. Mrokiem. Tylko ten atak dawał blask...Blask, który w ułamku sekundy trafił zszokowanego Dragneel'a w twarz, odpychając go do tyłu. Nie był to koniec ataków...Lecąc w przeciwną stronę od Eucliffe'a, poczuł na swoich plecach dotyk. Nieprzyjemny, bolący...To Rogue. Rogue, pokryty niemalże całkowicie cieniem, wykonał kopnięcie, popychając Natsu. Tym razem do przodu. Z tą różnicą, iż teraz Salamander, znając już większą część siły Szablozębnych, na powrót zaoferował im podstępny uśmiech. Już miał spotkać się z kolejnym uderzeniem, w wykonaniu Białego Smoczego Zabójcy, gdy wzniósł się. Ku górze, ku niebu. Ramiona, rozłożone, niczym u ptaka. Pokryte płomieniami - płomieniami przypominającymi skrzydła. Odlatując wystarczająco daleko od pozostałych, wylądował w pierwotnej pozycji, nieco bliżej drzew. Wstał. Pobiegł w ich kierunku. Nabrał do płuc powietrza, przeszytego drobinkami płomieni. Wciągnął je. I wydał atak...
 - Ryk Ognistego Smoka! - wicher ognia pofrunął prosto w stojących obok siebie Magów. Wyglądali inaczej, w wersji Świetlistego, jak i Cienistego Napędu - mimo, iż z łatwością uniknęli ryku Salamandra, odnieśli niejakie obrażenia. Ślad po oparzeniu na lewym ramieniu Sting'a dawał o sobie poznać - akurat na miejscu, gdzie widniał biały symbol gildii. Dolny fragment płaszcza Rogue płonął - dopiero krótki ruch cienia zdołał go ugasić. Oboje wbijali w Natsu ten swój wzrok. Wzrok, pełen goryczy. Na powrót stanęli obok siebie. A Natsu? Natsu tylko czekał. Prawa dłoń Rogue i lewa dłoń Sting'a. Obie pokryte odmiennymi od siebie wiązkami magicznej energii, złączyły się, mieniąc coraz to silniejszym światłem. Unison Raid...Kumulujące się magie wzrastały. Cienista i świetlista kula. Stała się jednym. Sting i Rogue odsunęli swoje dłonie do tyłu - tak, by móc wymierzyć prosto w Dragneel'a.
 - Błyszczący Kieł Świętego Smoka Cienia!
Wiązka magii, utworzona przez ich zaklęcie, poleciała w jego stronę. Musiał się bronić. Musiał...ale nie chciał. Jego pomysł, choć ryzykowny, wciąż stawał się szansą na pokonanie ich. Zapalił swoje ramiona. A z nich przepłynął ogień, tworząc liny. Spiralne liny, unoszące się ponad ziemię, ciągle w górę. Stanęły pomiędzy nimi. I poleciały przed siebie, w dół...
Oba ataki trafiły obie strony.
Światło i cień zepchnęły Natsu do leśnych głębin, zadając dodatkowe rany przez ostre, jak brzytwa, gałęzie drzew. Jego kamizelka, część spodni...zostały częściowo rozerwane. Szalik pozostawał. Wybuch ognia, centymetr przed nimi, przeniósł Sting'a i Rogue na tyły. Jeszcze niżej skraju, na stopniały śnieg. Na niewygodną papkę. Poobijani...pokonani...Doprowadzili do remisu, czy przegrali? Bo ich skromnym zdaniem...przegrali.
~ * ~
Nie zwlekał.
Układając dłonie w charakterystycznej pozycji, utworzył dziesiątkę lodowych lanc - od razu posłał je w stronę przeciwnika, jakim okazał się Rufus Lohr. Wydawało mu się, że go zranił. Mylił się. Lance przeleciały przez jego ciało, jakby był duchem. Zjawą, której nie można dotknąć. Wpatrywał się, jakby czas został wstrzymany. I wzdrygnął się na dźwięk czyjegoś głosu. Za nim.
 - Nigdy nie wierz wspomnieniom...
Odwrócił się z odskokiem w tył, spoglądając z wyraźną irytacją na jasnowłosego wroga. Takiego, który najwyraźniej był rozbawiony całą walką.  Chciał go zaatakować...przynajmniej, dopóki nie zaczął się gubić w tym wszystkim. Kilkanaście identycznych do siebie kopii tworzyło okrąg, na środku którego stał Gray. Próbował rozpoznać właściwego przeciwnika - ale nie potrafił. Złączył dłonie po raz kolejny - tym razem jednak tworząc magiczny okrąg na ziemi. Szeptał niezrozumiale jakieś słowa, zapewne formułę zaklęcia. W jednym momencie, lodowe sople wyrosły spod ziemi w ilości takiej, jaką stanowią klony. Z zamiarem przebicia ich na wylot - żaden nie był prawdziwy. Wszystkie sobowtóry uniosły się nad ziemię, wraz z atakiem - następnie rozpłynęły się w zimowym powietrzu. W tym samym momencie poczuł, jak coś przeszywa jego plecy. Jakby ostrze noża...Padając na kolana, zerknął na swojego wroga. Wroga, który stał za nim z uśmiechem, poprawiając maskę, zakrywającą część jego twarzy.
 - Więc atak od tyłu, tchórzu? - syknął, szykując się do kolejnego ataku. Utworzył kolejny krąg - tym razem mniejszy, bo o wielkości identycznej do zaciśniętych pięści. - Lodowe Tworzenie: Lodowy Excallibur! - symbol czaru zastąpił miecz. Miecz masywny, okazały i - zapewne - bardzo ostry. Dzierżąc go, Gray zebrał wystarczająco sił, by móc wstać o własnych nogach. Spróbował  przeciąć przeciwnika tuż pod jego nogami. Na nic mu się to nie zdało - Rufus zniknął po raz kolejny, pozostawiając po sobie pustkę. Kolejne uderzenie...tym razem w kark. Zachwiał się, ale nie upadł - nie pozwoli mu na to. Zaatakował - odwracając się, z założeniem, iż Rufus znajdzie się za nim na nowo. Z nadzieją, iż uda mu się trafić Maga Tworzenia przynajmniej w brzuch,  a tym samym, dotkliwie zranić. Udało mu się. Nie w zamierzony cel - bo w ramię przeciwnika. Rękaw czerwonego stroju zdarł się częściowo, ukazując paskudną i jeszcze świeżą ranę - krew ciekła z niej powolnym strumieniem, a po wszystkim z pewnością pozostanie blizna. Gray spodziewał się, iż podobną ma w okolicy swoich pleców - pierwszej, otrzymanej dzisiaj rany. Ani Fullubuster, ani Lohr, nie zamierzali się poddawać. Blondwłosy stanął kilka metrów dalej, w tej samej, spokojnej pozycji - czy on w ogóle odczuwał ból? Nie. Gray był lekko zgarbiony. Dyszał, z trudem łapiąc powietrze - ciążący na nim Excallibur zniknął, lecz mimo to, wciąż był w gotowości do użycia magii. Pozycja Rufus'a uległa zmianie - tym razem dłonie miał ułożone bliżej głowy, tak, by dotykać jej koniuszkami palców. A za nim magiczny okrąg - okazały, o bordowym zabarwieniu. Magia...
 - Zobaczysz, czym jest magia wspomnień...Wszystkich wspomnień... - wyszeptał, przymykając oczy - Tworzenie Wspomnień: Karma Płonących Pól! - początkowo nic się nie działo. Mag Fairy Tail zaczął już myśleć, że wrogie zaklęcie nie doszło do ostatecznego skutku. Mylił się. Znowu. Na triumf...na ucieczkę...Za późno. Ziemia zatrzęsła się nienaturalnie, jedynie na polu walki Rufus'a i Gray'a - tam, gdzie toczyły się inne pojedynki, już nie. Coś buchnęło. W rządkach. Idealnie od siebie oddalonych. To była lawa...nie mógł uciec. Zbliżała się do niego w szybkim tempie. Zbyt szybkim. Odepchnęło go w górę. Czuł te rany. Poparzenia, pokrywające całe jego ciało. Skończyło się...padł nieprzytomny. Przegrał...
~ * ~
Z łatwością unikała jego ciosów.
Czarne błyskawice leciały w jej stronę - równo, prawie, jak u maszyny. Odskakiwała na boki, w między czasie starając się zbliżyć do przeciwnika. Orga Nanagear, posiadacz zapomnianej magii Zabójcy Bogów Błyskawicy.
 - Zbroja Lotu! - znikając na moment, przyćmiona złocistym blaskiem, kontynuowała "wyścig" w bardziej przystosowanej do tego zbroi. Tym razem dzierżyła miecz - jednoręczny, lecz zapewniający jej szybkość, jakiej teraz potrzebowała. Znalazła się bliżej. Odskakując wysoko w górę, obróciła się na tyle, by widzieć plecy przeciwnika. To tam skierowała ostrze - niestety, rana, którą zadała, nie była wystarczająca. Wylądowała dwa metry od Orgi - tego Orgi, który wydawał się czuć tylko delikatne draśnięcie. Stał w milczeniu, obmyślając taktykę. Erza była gotowa do walki. Wysunął do przodu prawą dłoń, tworząc okrąg. Jaskrawo żółty, przeszywany czernią. Okrąg przeobraził się w kulę, o tym samym kolorze.
 - Sfera Czarnej Błyskawicy! - kula popłynęła na wietrze ku Erzie. Powiększała się, by trafić do celu. Trafiła - tam, gdzie Scarlet niedawno stała. Przesuwając się na bok, z przyśpieszoną prędkością, wykorzystała podmianę po raz kolejny. Tym razem dla Zbroi Niebiańskiego Koła, uniosła się ku niebu. Za nią pojawiła się dwudziestka jednakowych mieczy - srebrnych, pięknych i lśniących w blasku wystającego zza zimowych chmur księżyca. Wymierzyły w Nanagear'a - i także tam się zjawiły. Najwyraźniej jednak, sam Orga postanowił skopiować sztuczkę szkarłatnowłosej, znikając w mroku. Rozejrzała się. Walczyli - wszyscy walczyli. Natsu jakoś sobie radził, ale Gray...nic już nie wskazywało na jego wygraną. Westchnęła z rezygnacją, powoli zlatując na dół. I wtedy to się stało...
 - Działo Atomowego Pioruna Boga Błyskawicy! 
Coś przeszywającego. Przeszywającego całe jej ciało. Nie widziała go - ustawił się na dole, tak, by móc z łatwością dostrzec przeciwniczkę. Ona, rozkojarzona, nie zdawała sobie sprawy z czającego się gdzieś tam wrogiego Maga...Maga, który przez ten czas potrafił wymierzyć kąt ataku i działać. Czym to przepłaciła? Honorem? Nie wiedziała. Potężna, czarna błyskawica trafiła ją, odrzucając na drugi koniec polany. Odległy od reszty. Padła na ziemię. Zaśnieżoną, zimną...Otworzyła powoli oczy, na oślep dotykając czegoś dłonią. Czegoś metalowego. Strzępki jej zbroi - jednej z silniejszych, wytrzymalszych...Leżała w resztkach tego, co po niej pozostało. Ze spódnicą, teraz sięgającą ledwie za kolana. I topem, z poodrywanymi rękawami. Orga zniknął. Świętował zwycięstwo, co?
~ * ~
Stała...i po prostu obserwowała.
Sparaliżowana strachem.
Walczyli. Dookoła.
Bała się spojrzeć w stronę Mistrza oraz Jiemmy - po prostu...bała się, i tyle...Natsu wygrał ze Smoczymi Zabójcami Sabertooth, choć sam odniósł przy tym wiele ran. Erza...zniknęła. A Gray leżał, z setką obrażeń, śladów po oparzeniach...Nie mogła tego wszystkiego znieść. Nie mogła.
A z nią będzie jeszcze gorzej.
Z trudem spojrzała na swoją przeciwniczkę. Najsilniejszą z Wielkiej Piątki, spowitą tysiącem historii i plotek o jej sile...O jej potędze...
Minerva.
~ * ~
Płakała.
Jeszcze bardziej, niż wcześniej.
Wszystko działo się...jakby w zwolnionym tempie. Bieg, prosto do wnętrza płonącej gildii. Ich rozmowa, przeprosiny. Ukręcenie karku. I Saphira, opadająca na ziemię. Bokiem, tak, by opaść ze sceny, prosto między płomienie. Nie trafiła w nie. Opiła się o drewnianą, odbijając się na parę milimetrów i ponownie upadając. Bezwładnie. Levy nie wiedziała, jak ma postąpić. Walczyć z tajemniczym zamachowcem, czy ratować martwą już osobę. Wybrała to drugie. Zeskoczyła na ten skrawek ziemi, niespowity płomieniami. Uklęknęła przy Saphirze, tak, by ułożyć jej głowę na swoich kolanach. Głaskała jej włosy. Te błękitne - takie, jak jej. Płakała.
 - D... - próbowała z siebie cokolwiek wykrztusić. Odebrało jej mowę? Odezwie się kiedykolwiek po tym, co ujrzała? Zebrała w sobie ostatnie resztki odwagi, by spojrzeć na niego. A raczej nią. Dziewczynkę o czarnych włosach. I zielonych oczach, tak jasnych, że ledwie potrafiła dostrzec ich barwę. Chorobliwie blada. Faye także przyjrzała się członkini Fairy Tail. Jakby zdziwiona, że ktokolwiek pozostał w budynku. Obie zszokowały siebie nawzajem. Levy nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś tak młody mógł dokonać tego przerażającego czynu...Spojrzenie dziewczynki pozostało na martwym ciele Saphiry.
 - Była dobrą mentorką... - oznajmiła, wzdychając i wzruszając beztrosko ramionami. To, co zrobiła, wydawało się nie być dla niej istotne. - ...i silną. Jak na swój "wiek"...chociaż, szczerze mówiąc, nie wiem, ile ma lat. - przez ułamek sekundy jej spojrzenie zawiesiło się na Levy. Zapłakanej. Sadza z płomieni osadziła się na jej ramionach, a także twarzy. I sukience. Saphirę pokryła już w całości. Może za chwilę przemieni się w proch? - Kochała Cię. - dodała, krzyżując ręce - Nie mogła się doczekać, aż ta psychiczna gildia ją wypuści...aż zostanie znowu wolna, by dojść do Ciebie, przeprosić za te lata...Opowiadała o Tobie prawie każdego wieczoru męki. Tułaczki przez więzienne cele, podziemia...Ale teraz jest martwa. Nie zasługuje na życie. Szkoda, że dopiero teraz to widzę... - Psychiczna gildia? powtórzyła w myślach. Nie rozumiała tego. Pierwszy raz nie potrafiła pojąć tego wszystkiego. Czyżby tą "psychiczną gildią" było...Sabertooth? Wszystko na to wskazuje. Ale dlaczego...
 - Dlaczego my? - Faye po raz pierwszy przyjrzała się uważniej milczącej towarzyszce. Przymrużyła oczy, marszcząc brwi. Dała jasno do zrozumienia Levy, iż nie wie, o czym mówi. Bądź wie, ale odpowiedź jest tak oczywista, że nie ma ochoty jej udzielać...Niebieskowłosa łkała, powoli powstając. Trzęsła się tak bardzo, że musiała chwycić oparcie w postaci brzegu sceny. Opuściła powoli ciało Saphiry, uważając, by nie odniosło więcej szkód.
 - Niech pomyślę... - mówiąc to, Faye - w tej samej pozycji, co przedtem - zaczęła stukać się palcem po brodzie, rzekomo próbując znaleźć rozwiązanie. Jej akcent przyćmiony był wymuszonym sarkazmem, zaś wzrok - zamiast chwilowego zdziwienia - wyrażał teraz nienawiść. Nienawiść, agresję. A to wszystko płynęło prosto z jej drobnego serca...Rozłożyła ręce, zwracając się z niemalże krzykiem w stronę "Wróżki". - Może dlatego...że to wy zniszczyliście mi życie? - początkowo ten "krzyk" był dziwnie...spokojny. Dopiero późniejsze tonacje w kolejnych włosach były coraz to głośniej wypowiadane. - Gdybyście nie wtrącali się w sprawy tej gildii psychopatów, oni by się tacy nie stali! Nie porywaliby zwyczajnych ludzi, takich jak ja, tylko po to, by stać się silniejszymi! - zaczęła machać nerwowo głową. W jej zielonych oczach zalśniły łzy bólu i rozpaczy. - Gdyby nie wy, Torpid Nightmare nie zrobiłoby tego z Amandą...Nie za... - próbowała wydusić z siebie te słowa. Ale nie potrafiła...Nie potrafiła mówić o Amandzie. Po prostu...nie mogła...Uspokoiła się. Nienawiść powróciła. - Stoisz mi na przeszkodzie, plugawy Szczurze... - wysyczała szepczącym tonem. Nabrała powietrza do ust. Wystarczająco dużo, by wywołać jeszcze jedno, jedyne zaklęcie... - Ryk Wodnego Smoka! - nie miała, czym się bronić. Ani jak...Ponownie klęknęła, przytulając do siebie ciało zmarłej matki. Odwróciła głowę od źródła ataku, jakby z nadzieją, że wodny wir ominie ją, a sama przeżyje. Myliła się. To była kwestia kilku sekund. Kilku krótkich sekund...
...
Żyje.
Wir ją ominął.
Otworzyła oczy. Podniosła głowę powolnym ruchem, niepewnie rozglądając się po pomieszczeniu. Otaczające ją płomienie częściowo zgasły - teraz nie mogły jej zrobić żadnej krzywdy. Lecz nie zmieniało to faktu, iż większość wciąż rosła w siłę, pochłaniając kwaterę gildii. A kto był jej wybawcą? Ta drobna, dwunastoletnia dziewczynka, o brązowych oczach i ciemnogranatowych włosach, związanych w dwa kucyki...
 - Wendy!?
Niebiańska Smocza Zabójczyni stała przed nią, na scenie - z rozłożonymi rękoma, jakby próbowała chronić towarzyszkę. Faye znajdowała się nieco dalej - zdziwiona takim obrotem spraw, na moment straciła gardę, kucając przy ścianie. Ręce miała skrzyżowane, próbując zakryć twarz. Jej włosy oraz dolna część sukienki wciąż powiewały delikatnie na wietrze. Levy po raz kolejny tego wieczoru odebrało mowę - granatowowłosa zerknęła na nią ukradkiem. Z determinacją do ochrony bliskich.
 - Niech panienka Levy ucieka, zajmę się nią! - zakomunikowała z odwagą, powracając do "analizy" wrogiej czarodziejki. McGarden skinęła w pośpiechu głową. Z trudem udało jej się podnieść Saphirę, kierując się ku ostatniemu wyjściu, jakie pozostało. W międzyczasie próbowała unikać pozostałych płomieni. Faye powróciła do ataku. Jej prawa ręka - od dłoni, aż po ramię - została pokryta wodną powłoką. Świetlistą, o nietypowej, niebieskawej barwie. Wypatrywała cel - i go znalazła. Z łatwością.
 - Nigdzie nie uciekniesz... - wysyczała, zamachując się do ataku - Pięść Wodnego Smoka! - powłoka z szybkością światła zmieniła swoją formę. Jakby sterując z pomocą myśli, Faye skierowała rozciągający się, wodny wąż w kierunku uciekającej Levy. McGarden zerknęła na moment za siebie, nieco przestraszona. Odetchnęła z ulgą na widok Wendy - tworzącej powietrzną barierę tuż przed nią, silną na tyle, by odbić atak. Wąż sunął w stronę Faye, odskakującej na prawy bok - tym samym unikając swojej własnej broni. Wodna figura uderzyła o płonącą ścianę, rozbijając się i częściowo ugaszając ogień w tym miejscu. Wendy ostatni raz sprawdziła stan przyjaciółki - uśmiechnęła się, widząc Levy, przekraczającą bezpiecznie próg wyjścia. Szkoda tylko, że naraziła się na kolejny atak - kierując się ponownie do przeciwniczki, poczuła, jak wodny bicz uderza ją z całej swojej siły w policzek, jednocześnie zrzucając ze sceny. Nie krwawiła, jednak tak nagły cios z pewnością pozostawił po sobie ślad w postaci pulsującej i czerwonej, jak rumieniec, rany. Zapewne z dodatkiem jasnofioletowego siniaka, którego samoistnie nie będzie mogła wyleczyć. Podczas gdy Marvell trzymała się dłonią za obolałe miejsce, Faye stała w zwycięskiej pozie na scenie, uśmiechając się w nieprzyjemny sposób. - Muszka jednak jest silna...Pokaż mi, co potrafisz. - wysyczała. Wendy odwzajemniła "uśmiech", powstając obolała. Prócz poważniejszego zranienia na twarzy, miała kilka siniaków i obtarć na całym ciele - spowodowanych upadkiem. Mimo to, miała siłę do dalszej walki. Uniosła w powietrze obie dłonie, pozwalając, by zaczęła je pokrywać powietrzna powłoka.
 - Niech Ci będzie...Atak Skrzydłem Niebiańskiego Smoka! - powłoka przemieniła się w dziesiątki powietrznych ostrz, przeszywających na wzajem dłonie i ramiona młodej czarodziejki. Układając się, niczym skrzydła...Wendy złączyła ze sobą ręce, pozwalając, by "broń" usunęła się z niej i poleciała do wrogiej "Smoczej Zabójczyni". Faye przygotowała się do uniku - zeskoczyła ze sceny, tworząc wodną ślizgawkę i torując sobie drogę przez ogień. Szybką na tyle, by uniknąć ostrzy - z wyjątkiem jednego. Tego, które ugodziło ją w odkryte ramię, tworząc niewielką szramę.
~ * ~
Przegrywali...
Nie...
Już przegrali.
Była katowana, bez litości. Z setkami ran na całym ciele, niektóre były poważniejsze. Minerva nie miała w sobie litości. Próbowała się bronić...ale ona była szybsza. Najpierw utraciła klucze. Wyciągnęła ich pęk na samym początku, z zamiarem przywołania Ducha...jakiegokolwiek. Ale Minerva była szybsza - popędziła w jej stronę, odwracając jej uwagę atakiem od tyłu. W plecy, gdzie miała teraz otwartą ranę, ciągle krwawiącą. Nim zdążyła ujrzeć jej twarz, nie miała już kluczy. Nie miała swoich przyjaciół, musiała działać sama. Minerva gdzieś zniknęła, a Lucy - nie zważając na piekący ból - chwyciła za Fleuve d'étoiles. Rzeka Gwiazd była zbyt słaba...Widziała wtedy Minervę. Stała, z uśmiechem na ustach, czekając. Lucy - choć zgarbiona - wydłużyła magiczny bicz, manewrując nim tak, by obwiązać przeciwniczkę w talii i odrzucić na bok, dobre kilka metrów. Minerva - nie dość, że była sprawniejsza - to jeszcze przewidziała jej ruchy, powtarzając je. Z większą precyzją. Z większą siłą. Była po prostu lepsza...Czarna rękojeść bicza, ze złotą gwiazdką, stoczyła się z niewielkiego pagórka, zaś Heartfilia - przechwycona przez zrobioną z żywej energii linę - potoczyła się za nią, upadając posiniaczona. Spód jej białego płaszcza częściowo został zdarty, a sama dziewczyna czuła dziwne ukłucie w nodze. Jakby była złamana...Lepiej być nie mogło, pomyślała z sarkazmem. Opierając się o ziemię rękoma, podniosła powoli głowę, z zamiarem dostrzeżenia Minervy. Zamiast niej, widziała tylko niebieskawą kulę, lecącą prosto na nią. Wygięła się nienaturalnie, przechylając głowę do tyłu i pozwalając, by atak trafił w tutejsze drzewo. Odwróciła się, zerkając na wypaloną w konarze dziurę. Jednocześnie odetchnęła z ulgą, gdyż nie spotkała się z podobnym losem. Powoli kierowała spojrzenie na Minervę - pożałowała tego. Silne uderzenie pięścią sprawiło, że Lucy opadła na ziemię, drżąc z bólu. Uderzenie plecami o skalisty teren, pokryty resztkami śniegu, na nowo odtworzył ból w świeżej ranie, tworząc kilka mniejszych. Nie miała sił, by wstać. Minerva była nad nią - wciąż z tym perfidnym uśmiechem, trzymając rozłożony bat. Czarny bat z wykończeniem w kształcie serca - ostatnia broń, jaka Lucy pozostała, także została jej odebrana. Klucze zniknęły. A ona? Była skazana na tą parszywą Szablozębną...
~ * ~
Yukino nie mogła się dłużej ukrywać.
Wszyscy cierpieli, podczas gdy ona ukrywała się za drzewami, obserwując bitwę. Natsu - choć pokonał Sting'a i Rogue - miał kilkanaście ran. Siedział na skraju lasu, obolały. Gray'a i Erzy nie widziała - choć mogła już snuć wnioski wobec tego, co się z nimi stało. Pokonani. Lucy też. Odwracała wzrok za każdym uderzeniem bata. Stojąc odwrócona tyłem od pola walk, sięgnęła po swój pęk kluczy. Dwa złote. I ten jeden...o tej samej barwie, lecz...inny...Przeplatany czernią, na szczycie miał perfekcyjnie wyrzeźbioną twarz. Twarz węża...
Nie będę się dłużej ukrywała.
Wkroczyła na pole bitwy.
Twarze wszystkich zwróciły się na nią.
Wypowiedziała te słowa...te słowa...
 - Otwórz się, Bramo Wężownika - Ophiucus! 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 - Nie obchodzi mnie, ile złego zrobił, to wciąż jest mój rozdział!
 - Poparzył Gray'a, odebrał honor Erzie, wymęczył Natsu oraz torturował Lucy!
 - ...Jest pożyczony. 

Tak - ostatnio nieco częściej rozpisywałam się na moim drugim blogu, gdzie niedawno pojawił się IV rozdział. :P Ale to nie oznacza, że tego porzucam - wręcz przeciwnie. O ile dobrze pójdzie, to dzisiaj wezmę się za pisanie kolejnego rozdziału (z numerem...czterdziestym szóstym :O). Ostatni, jaki napisałam, rozpoczyna czwartą sagę, co mnie cieszy - bo zapowiada się na moją ulubioną. <3 Głównie dlatego, że Mara wraca. xd 


Z góry także informuję, iż na okres wakacji (które małymi krokami się do nas zbliżają - Halleluja! <3) rozdziały będą pojawiały się rzadziej, niż zazwyczaj. O ile w ogóle znajdę się gdzieś poza miastem - wiadomo, rodzice pracują, więc może nie być czasu. A szkoda. :/ W każdym bądź razie, jeżeli jednak nie będę mogła dodawać / pisać rozdziałów - mam nadzieję, że zrozumiecie. ^^ 

Na koniec - ten rozdział z pewnością można dodać do...brutalniejszych? Z serii "Alex jest wkurzona, więc się wyżywa na postaciach". Nie pamiętam już, czy miałam wtedy jakąś chandrę, że tak wszystkich wymęczyłam. :P Rozdział z dedykacją dla naszej solenizantki, Yashy. Niechaj martwa Lama i Barbie będą z Tobą trupem. <3 

3 komentarze:

  1. No nieźle ich wymęczyłaś :D Chociaż jeden Natsu wygrał... Bambino poparzony - o ironio ;D Że Erzie się tak dostało - to był dla mnie szok, a jak doczytałam, że Lucy będzie walczyć z Minervą... już po nich - to było pewne xD Bo co Lucyna zrobi, nim się zorientowała już była pokonana :P Ale nie powiem, jej chyba najbardziej brutalnie się oderwało. Cała Minervuś <3 :D Yukino też mnie zaskoczyła, ale chyba dziewczyna nie wie w co się pakuje :D Chociaż kto wie co ty tam wymyślisz...
    O matce Levy już znasz moją opinie (jak cię tu nie kochać xD choć to było na prawdę okrutne...) , no i wielki szacun w tym rozdziale dla Wendy, której z zasady nie lubie, ale w tym rozdziale dosłownie zabłysła. Te sceny z Faye chyba podobały mi się najbardziej :3
    Wakacje - wiadomo trzeba wykorzystać, a nie przed kompem siedzieć ;P Wybacze nawet jak sobie wyjedziesz, ba potrzebny nawet człowiekowi taki wyjazd by naładować baterie (kto wie, może jednak rodzice cię gdzieś wywiozą :D). Wybacze wszystko, ale najpóźniej we wrześniu masz wtedy wrócić tu do nas cała i zdrowa. Bo jak nie to cię znajdę z Samarą i cię dorwę >:-] I jeszcze sobie z Marą, kumpelą od picia pogadam!
    Za dedyk baaaaardzo dziękuje :*** Mieć go pod takim rozdziałem to wręcz zaszczyt :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałaś nominowana do "Korean Dreams Blog Tag".
    Szczegóły znajdziesz na http://nalulovestory.blogspot.com/p/liebster-award.html (praktycznie na samym dole, zaraz po Liebster Award oraz The Versatile Blogger Award).
    Pozdrawiam i ściskam - Yasha Corleone ; ) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka ~!~
    Zapraszam Cię (jak i innych oczywiście^^) na bloga: http://katalog-graficzny-by-emy.blogspot.com/ Jest to nietypowy blog, który ma za zadanie znaleźć dla stałych bywalców obrazki jakich potrzebują! ~:)~ Mam nadzieję, że zachęciłam Cię do wpadnięcia na bloga ~:D~

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą