czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział XLV

Ta sama noc...
Ciągle ten sam deszcz, którego szum przerywały grzmoty błyskawic.
Wrak człowieka szedł korytarzem. Całkowicie ozdobionym pożółkłymi kafelkami, ze śladami krwi. Lampy migały na przemian. Wrak przypominał niebieskowłosą dziewczynę. Szła powoli, praktycznie kulejąc. Opierała się ręką o ścianę, byleby nie upaść. Była już tak blisko...Oni czekali. W jej celi.W miejscu, gdzie tkwiła, niczym więzień, bez najmniejszego powodu. Gdzie nikt nie znał pojęcia "szacunek"...ona też nie. Ale należał jej się, po tym, co już w życiu przeszła.
Doszła do szarawych drzwi, gdzieś na drugim piętrze. Zebrała w sobie ostatni sił, by odsunął się nieco do tyłu i następnie wykonać rozbieg. Dzięki temu cząstka potęgi, jaką niegdyś posiadała, pozwoliła jej na wyważenie drzwi z pomocą ramienia.
Sala ta była średniej wielkości - znacznie mniejsza od "celi", w której Marę przetrzymywano. Rozejrzała się dookoła. Nic, tylko blaszane stoliki, ułożone w równe rządki. Na każdym znajdowały się fiolki i strzykawki, zapełnione jaskrawymi płynami. Pamiętała tamtą rozmowę...a raczej jej strzępki. O specjalnych substancjach, wpływających na...wszystko. Na siłę. Na rozum. Nawet na stan psychiczny, jak i fizyczny człowieka. Miało to być eksperymentem, potrafiącym wyleczyć wszystkich pacjentów zakładu - póki co jednak, pozostaje on w fazie testów. Mara zbliżyła się do jednego ze stolików. Pochwyciła jedną ze strzykawek - w której płyn był niemalże świecący, zielony. Niczym w chemikaliach.
Zamknęła oczy.
Zacisnęła usta w cienką kreskę.
Przygotowała się na ból.
I wbiła igłę strzykawki prosto w żyły.
A to dopiero pierwsza...
~ * ~
Cahaya...
Lumen Histoire...
Stała tam. Na zewnątrz, obserwując, jak w strugach nocnego deszczu, spoczywa Smoczyca. Smoczyca najpiękniejsza, jaką miała okazję ujrzeć. Piękniejsza od samego Smoka Apokalipsy, Acnologii...O skrzydłach. Skrzydłach długich i białych, jak śnieg. Dosłownie błyszczała na tle tego spowitego szarością świata. Strugi deszczu odbijały się od jej łusek, a duże oczy miały błękitne zabarwienie. Błękitne, jak setki mórz...
To właśnie była odwieczna tajemnica Fairy Tail.
Teraz należąca do Raven...
Rozdział XLV "Szaleństwo powraca"
 Podczas, gdy odbudowa kwatery wciąż trwała, oni...mieli inne sprawy na głowie. Nie pomagali. Nie pracowali. Ale walczyli. Polana w samym środku pobliskiego lasu. Stali na przeciwko siebie, w odległości kilku metrów. Czerwone oczy obserwowały każdy ruch przeciwnika. Kruczoczarne włosy powiewały na wietrze.
Rogue zaatakował pierwszy.
Zaczął biec w stronę Smoczego Zabójcy. Z rękoma skierowanymi do tyłu, tworzył cieniste spirale - tym samym, jego prędkość wzrastała. Gajeel tylko stał, jakby czekając na cud. Zobojętniały, ze skrzyżowanymi rękoma. Na twarzy Rogue zawitał nikły uśmiech. Pewny swojego zwycięstwa...zbyt pewny.
Nim pokryta cieniami pięść trafiła w Gajeel'a, ten utworzył wokół siebie żelazną osłonę. O ile na twarzy Cheney'a pojawiło się zaskoczenie, tak Redfox zaśmiał się triumfalnie. Zaciskając palce na utworzonym żelazie, pchnął je jednym ruchem w górę, do przodu. Odepchnął tym samym znajdującego się w polu rażenia Rogue w tył. Nim ciemnowłosy obił się o jedno z drzew, zdążył utworzyć cieniste posłanie. Zniknęło niemalże od razu, pozwalając, by Mag Cienia stanął na nogi, gotowy do dalszej walki. Skinął głową.
I wtedy zaczęła się prawdziwa walka.
Gdy Rogue i Gajeel zdali sobie sprawę, iż magią nic nie wskórają, rozpoczęli wzajemne obrzucanie siebie fizycznymi ciosami. Pięści poszły w ruch, dla przechodniów mogła to być walka dwójki wrogo nastawionych do siebie Magów...
Ale nie.
W końcu Gajeel i Rogue znali się prawie całe życie.
Gajeel był jego mentorem.
~ * ~
"Po deszczu zawsze wschodzi słońce.
Tak, jak teraz, na przykładzie. 
Szarawe chmury osuwały się na boki, odsłaniając niebo. Jasnoróżowe, z pomarańczowym słońcem zachodu. 
Opadłam. Uklękłam. 
To był już koniec...
Uśmiechnęłam się słabo. Srebrzyste łzy spłynęły po mych policzkach. 
A błękitna róża wciąż kwitła..."
 - Hej, Levy-chan.
Zamknęła książkę w nagłym odruchu, pośpiesznie spoglądając na widok za sobą. Lucy Heartfilia stała nad przyjaciółką, przerywając poprzednią czynność. Większa część Magów wciąż pracowała przy odbudowie - czarodziejka Gwiezdnych Duchów także się do nich zaliczała. W przeciwieństwie do Levy. Zaczytana w "Błękitnej Róży". Ostatniej pozostałości po Saphirze...Powstrzymała jednak łzy. Jej matka w przeczytanej końcówce zamieściła pewne przesłanie. Że nie należy patrzeć w przeszłość. Że możemy upaść, ale zawsze się podniesiemy. Dla lepszego jutra. Uśmiechnęła się, chowając lekturę do położonej obok torby. Powstała, przytulając się do Lucy z przyjacielskim gestem.
~ * ~
Mimo, iż trwał już poranek, ona ciągle spała.
Leżała skulona w leśnej jaskini, skrytej za wodospadem. Uśmiechała się. Nie wybudzały jej śpiewy ptaków, czy też szum wody...Do natury Tenrou była już przyzwyczajona. Mavis Vermilion...

Czterysta lat wstecz.
Dwunastoletnia dziewczynka szła przed siebie, radosnym krokiem. Uśmiechnięta po uszy, ze śmiejącymi się, zielonymi oczami. Długie blond włosy, układające się w fale, powiewały na wietrze. Wsłuchiwała się w śpiew ptaków.
W szum morza.
W odgłos liści, powiewających na wietrze...
Usłyszała coś.
Zatrzymała się, rozglądając po bokach. Uśmiech zniknął. Zamiast niego objawiło się zaskoczenie. I strach. Zerknęła w stronę plaży. Pobiegła tam. Tylko po to, by ujrzeć postać, leżącą na brzegu - młodzieńca o czarnych jak smoła włosach, w podartych szatach. 
Oczy miał zamknięte.
~ * ~
Otworzył je.
Leżał w zimnej jaskini. Wyjście z niej zagradzało tylko jedno - wodospad.
Ale nie był sam.
W pobliżu siedziała młoda dziewczyna. Może w jego wieku, może trochę młodsza. Zielone oczy. Nieskazitelna cera, biała niczym śnieg. Była piękna. 
 - Już wstałeś. - powiedziała, uśmiechając się. Tak samo pięknie...Była idealna. Po prostu idealna. Podeszła nieco bliżej. Pomogła mu powstać. Bał się odezwać, powiedzieć cokolwiek... - Nie musisz być taki nieśmiały. Jestem Mavis. - przedstawiła się z delikatnym ukłonem. W końcu i on musiał się uśmiechnąć - tym razem szczerze, z jakimkolwiek radosnym uczuciem. 
 - Mam na imię Zeref.
~ * ~ 
Szli razem, trzymając się za ręce.
Jak najlepsi przyjaciele.
~ * ~
Ale te czasy się skończyły...
Krew...wszędzie krew, niewinnych...

Błagała go, by przestał...
Ale jej nie słuchał...
~ * ~
Obudziła się, gwałtownie otwierając oczy. I krzycząc.
Bo piękny sen przeobraził się nagle w najgorszy koszmar...
~ * ~
W mrocznej komnacie znajdowały się cztery postacie. Trzech mężczyzn i jedna kobieta, składający się na Wielką Czwórkę Raven Tail. Pomieszczenie to przypominało jedną z większych grot w jaskini - na skalistych półkach znajdowały się świece, dające choć trochę światła w tej nicości. Każdy znajdował się w innym obrębie, zajmując się..."swoimi sprawami". Łączyła ich tylko rozmowa, na ten jeden, jedyny temat. Lumen Histoire. Arfetakt Fairy Tail, który w końcu udało im się zdobyć.
 - Do tej pory nie potrafię zrozumieć... - Nullpuding stał na środku komnaty. Z tym samym uśmiechem, pełnym chciwości i perfidii. Nic nie robił...Po prostu stał, ze splecionymi za plecami rękoma. - ...dlaczego Fairy Tail nie wykorzystało tego, jak należy... - dokończył, dokładnie akcentując słowo "tego". W cieniu znajdowała się Flare - opierająca się o ścianę, przeglądająca szybkimi ruchami karty z tajemniczymi insygniami. Były już pożółkłe i podarte w niektórych miejscach.
 - Nie umieją. - odpowiedziała z prychnięciem. Odrzuciła notatki na bok, powolnym i chwiejnym krokiem zbliżając się do centralnego punktu sali. Jej uśmiech różnił się od tego Nullpuding'a. Jej był...okropny. Psychiczny. - Dla nich i dla Blondyneczki liczy się tylko ich "magia przyjaźni". - zaśmiała się, przeciągając ostatnie słowo. Zaczęła obracać się dookoła piruetami. - Czyż to nie urocze? Muszki cenią sobie przyjaźń, a nie wojnę i potęgę...
 - Ich głupota sprowadzi na nich zgubę... - wtrącił Kurohebi. Poruszał się wzdłuż górnych ścianek szybko...zwinnie...nikt go nie dostrzegł. Przynajmniej dopóki nie nalazł się na równi z resztą drużyny. Na miejscu zjawił się także Obra - najbardziej tajemniczy, który nie zabrał głosu ani razu. - ...kiedyś... - dodał, wykrzywiając skryte czernią usta w grymasie.
 - Nie są nawet pewni...Smoczy Zabójcy... - zanuciła Flare, obracając wokół palca kosmyk rudawych włosów. Przechyliła głowę w dół, spoglądając po twarzach towarzyszy. - Pięć Smoków...Wkrótce ożyje!
~ * ~
 - Metallicana...Grandeneey...i oczywiście, na sam koniec, Igneel.
Kobieta, wypowiadająca te słowa, szła schodami w dół. Jedynie pochodnie i świece na ściankach podziemnych jaskiń zapewniały jakiekolwiek światło. Droga, którą przemierzała, była długa - nie bez powodu komnata Mistrza znajdowała się najniżej. Najgłębiej. W końcu tam doszła - do okrągłego pomieszczenia. Tutaj posadzka nie była jedynie ziemistym terenem, podszytym gruzem - była to bowiem mozaika szkarłatu i złota. Podłoże zostało połączone z wklęsłym sufitem poprzez filary o tych samych barwach. Lecz jedynym meblem wewnątrz był tron - czarny tron, na nieco wyższym "piętrze" sali. Zajmowany przez niego. Mężczyznę - wysokiego, posiadacza czarnej, lecz lekko posiwiałej brody i wypełnionych pustką oczu. Na głowie miał hełm - złoty hełm, bogato zdobiony i przypominający twarz...lwa. Potwornego lwa...
 - Ufam, że wiesz, co robić... - wyszeptał zachrypniętym głosem. Kobieta skinęła głową, podchodząc bliżej. Uklęknęła, jakby był królem. Uśmiechnął się. - Doskonale...
Owa kobieta była dobrze zbudowana. Nie przypominała innych przedstawicielek swojej płci - a przynajmniej nie tych dobrych, "normalnych"...Miała na sobie czarne glany oraz dżinsy, podarte u spodu...i nie tylko. Na chłodnym, jaskiniowym wietrze powiewała zrobiona z czarnej satyny kamizelka, ręce skryte były pod ostro zakończonymi rękawicami bez palców. Kamizelka zakrywała ciemnofioletowy top, a ścięte do szyi, niebieskawe włosy wyglądały na nieco najeżone.
Ale to nie to nadawało jej tę dziwność...
...tylko chusta.
Chusta, na wzór maski, jasnofioletowa ze złotą obwódką zakrywała twarz. Jedyna jej widoczna część, to oczy. Ciemnoniebieskie oczy...należące do niej.
Do Mary.
Zdała się na niewidoczny grymas.
A za nią wydany został ryk Smoczycy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
You're playing chapters with my heart! (chapters with my heart...)

Więc mamy pierwszy rozdział, wydany w wakacje. ^^ Jak wam mijają te dni? Ja dzień po zakończeniu roku szkolnego (finally! <3) wyjechałam na kilka dni do Karwii, nad morze. Co tu dużo mówić? Było fajnie, ale trochę nudno - nie opaliłam się zbytnio, gdyż za każdym razem, gdy zmierzałam do tego...zaczynało padać. No ale cóż, nie było tak źle. :P A tym rozdziałem zaczynamy nową sagę, nazwaną "Sagą Mroku" - w pierwszym rozdziale znana i lubiana przez wszystkich (a przynajmniej większość) Mara powraca! :D Teraz już oficjalnie, a nie, jako szalona pacjentka szpitala psychiatrycznego. Odzyskała lewą dłoń, ma nowy wygląd - i na pewno pała zemstą. Co gorsza - do akcji wkracza Raven Tail. Tymczasem Fairy Tail nie spodziewa się niebezpieczeństwa - po prostu trenują, udają Bobów Budowniczych i czytają książki-pamiątki. Do tego dochodzą pierwsze retrospekcje z Mavis - będzie ich więcej...a przynajmniej będą bardziej rozbudowane. :3

Jutro natomiast dojdzie do tego, na co fani (zwłaszcza szalony fandom - którego także jestem członkinią, wśród hejterów <3) FT czekają - w ciągu dwóch tygodni pojawi się sześć rozdziałów, z czego w piątek ukażą się pierwsze trzy. Co tu dużo mówić - nie spodziewam się jakiegoś szału. Zapewne będą to, tzw. mangowe fillery, nie mające dużego związku z fabułą. Igrzyska dobiegły końca (a gdzie ta rzeźnia?), Rogue został pokonany...Jedynym plusem w zakończeniu jest powrót Lucy z Przyszłości do zmarłych przyjaciół - swoją drogą, czy tylko ja zauważyłam podobieństwo tej sceny do zakończenia z ostatniego endingu? Lucyna biegnie do zebranych w grupkę przyjaciół. No cóż, nic, tylko czekać. :3
 

1 komentarz:

  1. Maruś ma swoje wejście smoka :D
    A propo smoków... gruba akcja się szykuje :O
    To, czym jest według Cb (albo po prostu w tym opowiadaniu) Lumen Histoire ... znów mnie zaskoczyłaś.
    Z Mavis i Zerefem to normalnie zaszalałaś, cudne to było ^.^ No i przyznam, cały ten rozdział ociekał wręcz taką... nutką tajemnicy ; )

    Fairy Tail i ta ich "magia przyjaźni" ... bo w końcu "przyjaźń to magia" co nie? xDDD Nie powinni nazywać się "wróżkami", czy "muszkami". Po prostu "poniacze" :D

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą