Rozdział IX "Niespodziewana pomoc"
- Czyli jednak musimy tu spędzić noc. - zamajaczyła Lucy, padając na jedno z łóżek, półprzytomna. Żadna z dwóch grup nie odnalazła śladu siedziby. Jedynie Erza, Juvia i Elyon wpadły na chłopaka, imieniem Eric, który wspomniał coś na temat tawerny, następnie nazywając je "ślicznymi czarodziejkami". Rozwiązanie nawiązało się w ich głowach same. A że słońce już zachodziło, a na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, Lucy musiała spać pomiędzy Natsu, a Gray'em. I tym samym spotkała się z rozzłoszczonymi spojrzeniami Juvii, która - o dziwo - teraz nie komentowała. Po prostu wbijała w nią ten swój pełen zazdrości wzrok.
- Jeżeli nikomu to nie przeszkodzi, Juvia pójdzie się przejść. - oznajmiła w końcu bez żadnych uczuć. Erza mruknęła tylko coś o tym, by nie włóczyła się w ciemne zakątki, a następnie wróciła do przygotowywania sobie "kąta". Ogółem Deszczowa Kobieta zachowywała się dosyć nieswojo, od kiedy dojechali. Przestała latać wte i wewte za Gray'em, co było najbardziej szokujące chyba dla wszystkich, nawet samego obiektu westchnień. Milczała, odzywała się jedynie, gdy musiała. A Lucy musiała się dowiedzieć, co się z nią dzieje. Nie potrzebowała dużo czasu do zastanowień. Tytania podesłała jej pomysł.
- Lucy, idź z nią. Wygląda na to, że jest w złym stanie, lepiej będzie, jeżeli nie pójdzie sama na ulice tego miasta. I tak typy tu są wystarczająco dziwne. - mówiąc to, podmieniła swoją codzienną zbroję na różową koszulę nocną, z wzorem miniaturowych mieczy - No chyba, że wolisz już iść do chłopaków... - wskazała na Natsu i Gray'a. Oboje, zagłuszeni przez własne odgłosy sennych bijatyk, nawzajem spychali siebie z łóżka. Lucy zareagowała natychmiastowo, biegnąc w kierunku, w którym poszła Juvia.
~ * ~
- Nikt...mnie jeszcze...tak...nie upokorzył. - próbowała wysyczeć, opatrując dotkliwą ranę na brzuchu. Całe szczęście dla niej tym razem pomyślała i przemieniła się w krew, bo jeszcze chwila, a tamta idiotka z Fairy Tail by ją odnalazła. Leżała teraz pod chłodną ścianą kamiennej jaskini, wyczekując, aż będzie miała tyle sił, by spokojnie przenieść się do siedziby. Miała nadzieję, że plan mistrza został wcielony już w życie i Brama zostanie otwarta. Teraz chciała tylko dotrzeć w odpowiednim czasie do odpowiedniego miejsca. Zbliżał się wieczór. W najlepszych warunkach podróż zajmie jej pół godziny, może nawet mniej. Westchnęła głęboko, powoli wstając i przemieniając się w ciecz, by szybkim ruchem zmierzać ku zwycięstwu.
~ * ~
Jakby na to nie spojrzeć, to miasto nie jest takie złe - wieczorem, gdy na ulicach pozostaje już niewielka ilość ludzi, a niebo zdobi księżyc, wraz z miliardem gwiazd. Właściwie...to na nikogo się nie natknęła. Czyżby miejscowi mieli w zwyczaju spać o takich porach? Było przecież jeszcze wcześnie...prawda?
- Panna Lucy także uważa, że to miejsce jest niepokojące, prawda? - odwróciła głowę na bok, przestraszona widząc, że na równo z nią idzie Juvia, trzymając złożony, różowy parasol z ledwie widocznymi, wygniecionymi wzorami, przypominającymi serca.
- Na przyszłość, nie zachodź mnie tak od tyłu, okej? - niebieskowłosa nie zareagowała. Wypatrywała czegoś na pobliskim wzgórzu, z zawiedzeniem stwierdzając w myślach, że danego obiektu już nie ma. - Zachowujesz się trochę inaczej w tym miejscu... - szybko pożałowała swojej wypowiedzi. Juvia wpatrywała się w nią teraz z mieszanką złości i tej zazdrości, do której się zresztą przyzwyczaiła. Przynajmniej nie wyskoczyła publicznie z "Rywalka w miłości!". Skończyło się na tym, że dziewczyna tylko wróciła do smutnego wyłapywania wzrokiem obiektu, który prawdopodobnie już nie istniał.
- Panna Lucy wie, jak to jest mieć trudną przeszłość...I panienka chyba wie, że nie tylko ona miała takie związanie losu, prawda? - Lucy nie mogła się połapać w jej słowach. Trudną przeszłość? Czy ona chce jej coś w ten sposób przekazać? A może była już wcześniej w tym miejscu, ale coś się w jej życiu wydarzyło? Do głowy nachodziły jej nowe pytania, a rozmowę przerwało nagłe zatrzymanie się obu Magów. Na środku dość szerokiej ścieżki, prowadzącej na szczyt wzgórza stał blondwłosy chłopak. - Panicz Eric?
Więc to pewne on rozmawiał wtedy z Erzą... pomyślała, słysząc to imię. Tytania wspominała coś o blondynie, którego rodzina rzekomo była właścicielem tawerny, mającej być siedzibą Torpid Nightmare.
- Przepraszam, że przerywam wam tą jakże interesującą rozmowę, ale... - pod nim rozbłysk fioletowy krąg. Lucy i Juvia odsunęły się kilka kroków do tyłu, chcąc się przygotować na to, co za chwile nastąpi. - ...chyba wasza krótka wycieczka w tym miejscu właśnie się kończy. - tam, gdzie stał uroczy, przystojny chłopak o przyjaznej twarzy znajdował się teraz osiemnastoletni mężczyzna. Lucy przypomniała go sobie. Brunet, o czerwonych oczach, ze szpecącą raną na twarzy. Seamus, z Torpid Nightmare.
- Czego od nas chcesz!? - sięgnęła dłonią po przypięty do skórzanego paska pęk kluczy, ale...tam go nie było. Zdziwiona przyjrzała się w miejscu, w którym powinna zastać ich kilkanaście. Pęk był, ale świecący prawie pustkami, przerywanymi przez srebrne klucze. Niestety te, które nie były przydatne w pojedynkach.
- Ja tylko wykonuję swoje polecenia. - wykonał jedno machnięcie ręką, przywołując przed sobą trójkę wojowników. Każdy, ubrany w metalową zbroję. Dwóch dzierżyło potężne topory, natomiast ten stojący na środku - największy - miał ostry miecz, ze złotą rękojeścią. Natychmiastowo rzucili się do ataku, z tym, że ich przywódca ruszył prosto na Lucy. W biegu, rzucił w nią mieczem, jakby chcąc od razu pozbyć się problemu. Dziewczynie ledwie udało się wygiąć w nienaturalny sposób, robiąc tym samym unik przed bronią, wbitą teraz w mur za nią. Drgnęła powoli, zawracając. Odskoczyła, widząc, jak miecz posłusznie wraca do właściciela. Nie wyglądał nawet, jak człowiek - bardziej, niczym strażnik wyjęty z wyobraźni. W pośpiechu, zaczęła szukać ręką któregoś z kluczy. Za wyimaginowanym wrogiem stał Seamus, nie miał jednak Złotych Znaków Zodiaku. Ktoś musiał je zabrać już w hotelu. Nagle niekształtny rycerz zniknął, wraz z pozostałą dwójką. Wszystkich przecięło wodne ostrze, wytworzone przez Juvię. Więc to była tylko iluzja, która za jednym uderzeniem zniknie, tak? - Im szybciej się poddacie i oddacie w moje ręce, tym mniej będzie was to kosztować...Wy dwie jesteście zbyt słabe i nie wytrzymacie długo. No i proszę, kto do nas zawitał... - uśmiechnął się w kierunku bliżej niezidentyfikowanej osoby. Lucy i Juvia także to zrobiły. Stała tam Elyon. Ze łzami w oczach, mając przy sobie potężny pęk, zawierający wszystkie dwanaście złotych kluczy.
- Elyon, coś Ty zrobiła!? - wrzasnęła w porywie szoku czarodziejka. Jasnowłosa odwróciła wzrok, zakrywając odkryte, lewe ramię. Na którym widniał biały symbol Torpid Nightmare. - Nie mów, że Ty też... - wyszeptała. Myślała, że Luna jest jej przyjacielem. Przyjacielem całego Fairy Tail. A okazała się po prostu wrogiem.
- Przepraszam, Lucy... - wydusiła z siebie, spuszczając głowę na dół. Gwałtownie ją podniosła, otwierając szeroko świecące jasnym blaskiem oczy. Przez chwilę wyglądało to, jakby miała użyć Uranometrii...nie. Ona nawet nie była Magiem Gwiezdnych Duchów. Skupiła swoje spojrzenie na członkiniach Fairy Tail - obie w tym samym momencie utraciły wolną wolę, wprawione w hipnozę. Elyon powróciła do normalnej formy, przyglądając się dwóm nowym marionetkom. Każda patrzyła bezcelowo przed siebie, pustym wzrokiem.
- Widzę, że nie na darmo były te Twoje "nauki". - prychnął Seamus, odwracając się i idąc przez wzgórze. Luna szła za nim, kierując ofiarami. - Mam rozumieć, że zdobyłaś wszystkie dwanaście kluczy, tak? - zerknął kątem oka na potężny pęk - Doskonale. Mistrz będzie zadowolony, że mamy już wszystko, co potrzeba. Niebawem brama zostanie otwarta...I nie smuć się tak. To wszystko dla lepszego życia...
~ * ~
Nie czuł już praktycznie niczego...poza bólem.
Leżał w skrzydle szpitalnym, praktycznie sam. Nie liczył przecież śpiącej Wendy, przy której leżała Carla. No właśnie, gdzie jest Lily!? Drewniane drzwi otworzyły się powoli - to Levy weszła, przysiadając na krześle przy jego łóżku. Miała przy sobie bandaże i leki.
- Nie mogę uwierzyć, że ona tak Cię wykończyła...dobrze się czujesz? - no i znowu ktoś się o niego martwili. Wystarczy, że gdy weszli do gildii, każdy naskoczył na nich z pytaniem "wszystko w porządku?". Irytowało go to. Levy zauważyła, że nie jest zbyt rozmowny...westchnęła tylko, w milczeniu opatrując mu resztę ran. Kiedy tylko skończyła, opuściła pokój, zatrzymując się przy schodach. Zadawała sobie czasami to pytanie - czy Gajeel na pewno się zmienił? Niby nie był już tym samym Magiem z Phantom Lord - który prawie zniszczył Fairy Tail, który poturbował ją i jej przyjaciół...Wciąż był niedostępny. Chciałaby poprawić jakoś swoje relacje z nim, bo od wyprawy na Tenrou praktycznie nie rozmawiali. A wtedy wydawał się...miły. Miłym, dobrym człowiekiem...Pokręciła głową, schodząc na parter. Gildia znowu funkcjonowała, jak dawniej - uspokoili się dopiero po przyjściu Romea, wraz z pewnym mężczyzną. Wysoki, ubrany w jasnoczerwoną tunikę, posiadał dwukolorowe włosy - czarno-białe. Przez ciemne oczy przechodził tatuaż w postaci paska. I choć zmienił się w ciągu tych siedmiu lat, każdy wiedział, że to Totomaru - dawny członek Czwartego Elementu, teraz w tajemnicy nauczyciel Romea.
- On...on jest Twoim "mistrzem"!? - Macao powstał z miejsca, ze zdenerwowaniem odkładając na stół napełniony kufel. Część jego zawartości spoczęła na ziemi, nie mogąc uchronić się przed gniewem obecnego właściciela. Romeo wciąż jednak uśmiechał się szeroko, ze skrzyżowanymi rękoma. Coraz bardziej przypominał swojego "idola", Natsu.
- Totomaru nie jest już członkiem Czwartego Elementu. - zaczął Makarov, opuszczając swój gabinet. Mirajane pomagała mu iść - wiadome już zatem było, co mógł tam robić. Zachwiał się, wdrapując na blat, a następnie kontynuował. - Przekazał Romeo swoją wiedzę magiczną, także wkroczył na dobrą stronę. Powinniśmy wysłuchać, co ma do powiedzenia, jeżeli pomoże to naszym.
- Mistrzu, jesteś pewien? - spytali jednocześnie Jet i Droy. W przeciwieństwie do Levy, oni wciąż mieli urazę do dawnych wrogów, a Gajeel'a traktują z rezerwą. Makarov kiwnął głową, dając Magowi Ognia prawo do głosu.
- Romeo wspominał, że Torpid Nightmare zamierza odtworzyć Bramę. - mówił spokojnie, jakby w ogóle się tym nie przejął. I szczerze mówiąc, nikogo to nie zdziwiło. - Bramę Snu i Jawy. Potrzebna jest do tego trójka Magów - a jednym z nich jest właśnie Lucy. Wiadomo mi także, że formułę odpieczętowania znają tylko Magowie Snu. Lucy, jako Mag Gwiezdnych Duchów, użyje energii dwunastu zodiakalnych znaków, by połączyć ze sobą dwa światy za pośrednictwem Świata Gwiezdnych Duchów.
- A...co się stanie, jeżeli rzeczywiście otworzą Bramę? - Kinana niepewnie podeszła do tłumu, splatając z tyłu dłonie. Totomaru zamyślił się, by odpowiedzieć.
- Wtedy zyskają potęgę absolutną. - po raz pierwszy w jego tonie można było wyczuć zmartwienie - A to przyniesie tylko nieszczęście.
- Jest jakiś sposób na jej zniszczenie? - mistrz Makarov powstał z pozycji siedzącej.
- Są dwa. - odpowiedział Totomaru, nieco ciszej - Jednym z nich jest zaklęcie Załamania Otchłani. Problem w tym jednak, że jest ono zakazane, a w najlepszym wypadku musielibyśmy posiadać czterech dość potężnych Magów Żywiołów. A nie wiem, czy ktoś z was zna takich. - nastąpiło krótkie milczenie. Kilkoro członków gildii zaprzeczyło. - Aria i Sol zniknęli po rozwiązaniu Phantom'a.
- A ten drugi sposób?
- Drugi jest prostszy do wykonania, ale wątpię, by ktoś z was był taki odważny, żeby to zrobić... - ponownie nastała cisza. Wszyscy byli ciekawi, co może być tym, czego nikt by się nie podjął. - Ktoś musiałby poświęcić życie.
~ * ~
Otworzyła oczy. Pierwszym, co ujrzała, były metalowe kraty. Zimno wpadało przez ściany zrobione z czarnych cegieł...musiały być w piwnicy. Panującą ciemność oświetlał słaby płomień pochodni po drugiej stronie. Lucy rozejrzała się na boki. W kącie leżała nieprzytomna Juvia. Złapała się za blond czuprynę, próbując ułożyć wszystkie wydarzenia z tego wieczoru. Wyszła na zewnątrz. Dziewczyny rozmawiały chwilę, zostały napadnięte przez Seamus'a. Potem sprawa z Elyon, jej klucze i magia...a po tym wszystkim straciła przytomność. Wpadły w pułapkę Koszmaru. Przeklęła pod nosem, wstając ostatkami sił. Żadna z nich nie była związana. Mogła zatem spokojnie się poruszać. Cela także była dość spora, bez jakichkolwiek mebli, nawet tych najmniej komfortowych. Ściany popisane były białą kredą, jakby ktoś już tu wcześniej spędził spory okres czasu, który odliczał kreskami. Podeszła do krat. Wychyliła delikatnie głowę, próbując cokolwiek dostrzec. Udało jej się ledwie spojrzeć na schody po lewej stronie, prowadzące w górę o kilka stopni. Były znacznie lepiej oświetlone, niż krótki korytarz z kilkoma dużymi celami.
- Więc dopięli swego...
Spokojny głos z drugiego kąta pomieszczenia zadziwił Heartfilię. Spojrzała w jego stronę. Gasnąca pochodnia na moment zaświeciła jaśniej, by ukazać twarz Zerefa...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam wszystkich w Fairy Tail - gildii magii i czarodziejstwa. Zapewniam, iż to miejsce jest bardzo bezpieczne dla dzieci i nie posiada historii, przez którą nasze istnienie mogłoby być zagrożone! Jest tylko...dziwny, tajemniczy obiekt piętro niżej...i wściekli wrogowie naszej gildii...i banda Magów, która może zrównać wasze domy z ziemią...i duch pierwszego założyciela...
I łyżew jednak nie było - wszystko przez to, iż nie wiedziałam (i nikt w domu nie wiedział), że jednak zostały one nie w szafeczce w domu, lecz w mieszkaniu mojej siostry, w Poznaniu. No trudno, przynajmniej wróciłam wcześniej do domu i nie straciłam kilku zewnętrznych kończyn. :D
Saga "Koszmaru" powoli zbliża się do końca, aczkolwiek wiem już, że ta historia się prędko nie skończy - mam w planie jeszcze kilka sag, możliwe, że zrobi się coś z przyszłości, opisze własną wersję przyszłości, a ja znów przynudzam. xD
No nic, do następnego razu! *macha kapeluszem*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D