Rozdział XXIX "Pierwsza i ostatnia"
-
Dusza Szatana: Hypnosis!
Potężna wichura, jakby znikąd zawitała w komnacie. Tornada, te mniejsze i tworzące się w jedno, gromadzące wokół Thalii. Mirajane musiała zakryć oczy dłonią, by ich nie uszkodzić - wciąż czekała w bojowej formie na to, co zastanie. Szczerze mówiąc - nigdy nie interesowało ją to, jak wyglądają dusze Thalii. I teraz powinna żałować, bo nie spodziewała się, że przypadnie jej walczyć z przeciwnikiem takiego kalibru. Wiatr i tornada zniknęły, ukazując unoszącą się na czarnych skrzydłach postać. To była właśnie Thalia - tylko...inna. Spojrzenie niebieskich oczu, wcześniej łagodne, teraz wyjawiało determinację. Nawet ich kształt się zmienił - kto wie, może był nawet bardziej "demoniczny", niż u Sitri? Usta, szarawe i jakby "opuchnięte", wykrzywiały się w grymasie. Czarne włosy wydawały się dłuższe, latając we wszystkie strony. Zajeżone, z dodatkiem w postaci jaśniejszych, praktycznie szarych pasm. Purpurowe pęknięcia przechodziły przez całe ciało, przykryte metalową, jasnofioletową powłoką, z pewnym połyskiem. Srebrna bransoletka na ramieniu i inne mniejsze biżuterie zostały zastąpione czarnymi szponami. Pozostawał jeszcze jeden element - ta srebrzysta tiara na głowie.
- A to? - prychnęła, obracając w szponie, jakby wyczarowaną bransoletkę. Mirajane wiedziała już, co jest na niej wypisane - ich imiona. Jej, Lisanny i Elfman'a. Nie mogła uwierzyć, że Thalia przez tyle lat o nich pamiętała...ale to minęło po tym, co zrobiła w następnej kolejności. - Nie jesteście już moi. Nie potrzebuję tego. - jej niski i jakby przeobrażony głos dodawał pomroku całej sytuacji. Owy szpon ścisnął przedmiot tylko raz, by jego metalowe okruszki opadły na ziemię. - Chciałaś walki...to walcz. - opadła powoli na ziemię. Trzepot skrzydeł stał się cichszy, niż na początku, lecz poza tym wszystko pozostawało takie samo. Walka rozpoczęła się od razu. Zarówno Mira, jak i Thalia rzuciły się do ataku. Obie zadały ten sam cios - podbiegły ze zwiększoną prędkością do siebie, ściskając szpony w pięść i uderzając przeciwniczkę w twarz. Zamieniły się stronami pola bitwy - wyglądały, niczym lustrzane odbicie, z tym, że każda forma tych lustrzanych istot pozostawała inna. Otarły szybkim ruchem krew spływającą z warg, kontynuując natarcie. Mirajane biegła, pozostawiając za sobą płomienie. Manewrując dookoła Thalii, otoczyła ją w ognistej pułapce. Gdy tylko zakończyła "rundę", odskoczyła z dala od matki, kucając. Uniosła powoli głowę, czekając na rozwój wydarzeń. Grzywka, wcześniej pozostawiająca związana w kitkę, jak zazwyczaj, uwolniła się spod kontroli, opadając na twarz. Oddychała ciężej, lecz nie zamierzała się poddawać. Niebieskie oczy rozszerzyły się. Płomienie zniknęły, a Thalia stała z opuszczoną głową. Cień grzywki zakrywał jej oczy, lecz odkrywał uśmiech - ukazywała kły demona, śmiejąc się cicho pod nosem. Ze złośliwością...z pogardą...z pewnością, że wygra.
- Hypnosis jest silniejsza, niż Ci się zdaje i nie obchodzą jej głupie płomyczki Sitri! - mówiła...dziwnie. Niby był to głos Thalii, lecz nie mówiła ona o sobie...mówiła, jakby Hypnosis przejął nad nią kontrolę. Lecz mówił w trzeciej osobie. - Sitri to słaby demon, Hypnosis i inne z jej rasy są silniejsze! - wykrzyczała bez opanowania, kołysząc głową na boki. Źrenice pomniejszyły się, ogień powrócił. - Hypnosis potrafi kontrolować wszystko! - krzycząc te słowa, płomienie poleciały w stronę Mirajane, raniąc ją. Ten nagły atak...i to zachowanie...
Coś z nią nie tak...o co chodzi z tą całą rasą!? spytała siebie w myślach, ledwie unikając kolejnego ataku spiralnym skokiem. Sitri - choć był jej najsilniejszą duszą - mógł panować tylko nad ogniem, zwiększającym siłę. Ten w rękach Thalii był inny - wręcz ją osłabiał. Skupiła się, przechodząc do zwyczajnej duszy. Hypno zaśmiała się po raz kolejny. - Myślisz, że jeszcze słabszą duszą ją pokonasz!? - radość zniknęła. Ponurość na nowo w niej zawitała. - Hypnosis nic nie pokona...
- To się jeszcze okaże. - stanęła z lekkim nachyleniem, przybliżając do siebie szpony. Energia z otoczenia zebrała się w czarną, przeszytą fioletowym światłem kulą mocy. -
Zagłada Duszy! - kula rozproszyła się, lecąc do Thalii. Ta zdołała odlecieć, lecz kilka ran zyskała. Między innymi skrzydła, uszkodzone na tyle, by utraciły swoje podstawowe moce. Hypno upadła, z krótkim krzykiem na ziemię, uderzając twarzą o twardą posadzkę i w rezultacie łamiąc nos. Ze zranionego miejsca poleciał krótki i cienki, lecz widoczny strumień krwi.
- Hypnosis nie jest na tyle silna dla Mirusia, tak? - znowu ten pełny pogardy głos. W trzeciej osobie i z wymuszonymi zdrobnieniami brzmiał on wręcz upiornie. Mirajane nie zamierzała czekać, aż znowu oberwie. Zbliżyła szpony do siebie, tworząc kolejną kulę, pełną mrocznej energii. Powiększyła się i zyskała dodatkową siłę - iskry energii. Pchnęła ją do Thalii, stojącej przy ścianie. Zaklęcie utworzyło w gmachu budynku dziurę, ale przeciwniczka zniknęła. - Kto tam jest? - Mira odwróciła się, nie widząc zbyt wiele. Kopnięcie w twarz i kolejne od razu w brzuch odepchnęło ją do jednych z zamkniętych drzwi, prowadzących do pokoi innych członków Tartaros. Leżąc na podłodze, ledwie mogła unieść oszołomiona po ataku głowę. Forma Thalii zmieniła się. Wciąż posiadała wcześniej otrzymane obrażenia, teraz jednak wyglądała, jak nowo narodzona. Nie miała już skrzydeł - jedynie ich imitacje, przez które przechodziły jaskrawe i żółte błyskawice. Głowa przykryta była fioletową, blaszaną "maską", odkrywającą jednak twarz. Makijaż się zmienił - przez oczy przechodziła purpurowa kreska, usta zamalowane były jaśniejszym kolorem, sprawiającym, że cała postać wydawała się nieco młodsza. Wysokie - sięgające do początku odkrytych ud - buty na obcasie, w postaci czarnej, błyskawico-podobnej rzeczy także miały ciemnofioletowe zabarwienie. Podobnie, jak reszta kombinezonu. Ramiona zostały odkryte, do ich połowy sięgały skórzane, ciemnobrązowe rękawice, obwiązane czarnymi sznurkami. Szponów już nie było. Włosy splątane były w wysoką kitkę, opadającą na plecy. - Electrokinesis. - wyjaśniła. O ile głos Hypno utwierdzał w przekonaniu, iż demon jest niezrównoważony psychicznie i rozemocjonowany, tak druga forma Thalii wydawała się spokojna. Uniosła w górę dłoń - znacznie wydłużone oraz wyostrzone paznokcie były widoczne nawet, jeżeli skryła je rękawica. Na wewnętrznej stronie skumulowała się elektroniczna kulka. Niewielka, za to potężna. Tak potężna, że gdyby skierowała ją do serca Mirajane, mogłaby ją zabić - i to właśnie chciała zrobić. - Żegnaj...Nie ma już dla was ratunku...Mogłaś od razu się poddać i do mnie dołączyć! - mocarny głosik po raz kolejny wzmocnił się do krzyku, kierując atak do celu. W ostatniej chwili, Mira nabrała sił, chwytając nadgarstek matki, lekko trzęsącą się ręką.
- Nie...masz...szans! - nagły poryw energii pozwolił jej na uniesienie wysoko prawej nogi i zadanie kopnięcia w twarz. Sama została podobnie zraniona, co zaowocowało rozcięciem na czole, z którego krew spływała tak, że okalała już cały lewy policzek. Thalia została odepchnięta w górę, uderzając o sufit i jeszcze szybciej spadając. Znajdując się dostatecznie blisko siedzącej Miry, szpony nastolatki zjawiły się przy klatce piersiowej Mrocznego Maga, tworząc wiązkę elektryczną. -
Diabelska Iskra! - krzyk wydany teraz przez Thalię był nie do powstrzymania. Światło zapalało się i znikało z każdym, coraz mocniejszym zaklęciem, ciągle powtarzanym przez młodszą czarodziejkę. Ból rozchodził się po ciele Thalii, lecz jej nie zabijał. Nie poczuła później żadnego dotyku. Ani tego, jak upada po wszystkim. Ani wszystkich tych otwartych i krwawiących szram i innych ran. Leżała w dziwnie wykrzywionej pozycji na środku komnaty. Mirajane odetchnęła z ulgą, jakby uwalniała się właśnie od ciążącego nad nią piętna. Bo tym była dla niej Dusza Szatana i cała wiążąca się z nią potęga. Nie wiedziała, dlaczego już w normalnej postaci zdecydowała się na
to. Na podejście do nieprzytomnej, jakby "martwej" matki rodziny Strauss, dotknięcie dłońmi miejsca z jej sercem i utworzenie ostatniej siły, jaką chciała dzisiaj zobaczyć. Jasnoróżowa lacrima Hypnosis. Przejęła ją na siebie, wiedząc, że na pewno da sobie z nią radę...ale to nie teraz. Może kiedyś? Gdy znajdzie więcej czasu? Teraz była ważna dla niej jedynie rodzina. Zerknęła z łzami w oczach na Thalię. - Myślałam... - wyszeptała, zaciskając dłonie w piąstki - ...że jesteś inna...
Zdziwiła się, słysząc kroki - myślała, że jest tu całkiem sama, tylko z Thalią. Co więcej, wyglądało na to, iż przybywa spora grupa ludzi. Odgłosy biegów stawały się coraz głośniejsze, aż przy wejściu do komnaty ujrzała...armię. Armię Fiore, najpewniej przyzwaną przez odnalezionego burmistrza. Pochłonęła się na powrót w myślach tak bardzo, że nie zauważyła ich czynności. Tego, jak podnoszą Thalię i zakuwają ją w anty-magiczne kajdany. Ani, jak ktoś szturcha ją, z pytaniem, czy wszystko w porządku. Ale nie. Nic nie było teraz w porządku.
~ * ~
W Komono na nowo zabawił spokój - niestety, tym razem połączony był z jeszcze jednym, podobnym, a jednocześnie tak odmiennym uczuciem. Smutkiem. Smutkiem z powodu śmierci tylu niewinnych osób, zniszczeń dokonanych na terenie całego lasu...Ledwie znosili teraz widok tej grupy, znajdującej się w jednym miejscu. Byli praktycznie wszyscy...z wyjątkiem Yami'ego, którego uratować już nie mogli. Lucy ledwie zdołała utrzymać się na nogach, wskazując w dół płytkiej i kamienistej rzeki, gdzie leżało jego roztrzaskane i zakrwawione ciało. Szczęście, że byli z nią Natsu i Erza - sama nie mogłaby sprawdzić jego stanu. Do wiązanki Yin i Yang dodano Thalię - przeciwieństwo opanowanej kobiety z początków ich misji. W poszarpanej sukni, ze zdartym welonem i krzywym spojrzeniem na każdego. A zwłaszcza na Mirajane - najstarsza Strauss bowiem nie miała serca pokazać stanu matki Lisannie i Elfman'owi. Po prostu stała, oparta o ścianę jednego z domów, trzymając się dłonią za lewe ramię. Rany zostały opatrzone, wszyscy wiedzieli już, do czego doszło w zamku. I szczerze mówiąc, nikt nie miał na tyle odwagi, by porozmawiać o tym z Mirą. Nikt, poza Lucy, która ledwie się na to zdała. Sama przeżyła tej nocy nawrót wspomnień - przystanęła obok niej w podobnej pozycji. Z tym, że dłonie splotła za plecami. Jak tu zacząć rozmowę?
- Wszyscy... - zaczęła Mira, czym uratowała Lucy z niezręcznej sytuacji. A konkretniej z jej części, bo ten dialog w dalszym ciągu sprawiał wrażenie niechętnego, wręcz wymuszonego. Białowłosa westchnęła, spuszczając na moment wzrok. Przymknęła oczy. - Wszyscy nie mieliśmy dzisiaj łatwo. - dokończyła, ponownie przyglądając się obiektowi przed sobą. Nie pozostałościom po Tartaros, tylko Magom z Fairy Tail. Gajeel, Gray i Erza pomagali ocalałym przenosić ciała tych poległych w odpowiednie do tego miejsce. Elfman i Lisanna zostali w środku, z wiadomego powodu, natomiast reszta błąkała się tu i ówdzie, rozmawiając. Jedyną osobą, która ich teraz opuściła, był Gildarts - pod pretekstem "zakończenia" spraw, przerwanych przez sztuczki Mrocznych Magów. Niby wszystko wracało do normy...niby... - Jeżeli chodzi o dusze Thalii... - zdała się na to, by spojrzeć w stronę Lucy. Nie miała tyle odwagi do użycia słowa "matka". Albo "mama" - jeszcze gorzej dla niej. - ...nie. przejęłam ich wszystkich. Tylko jedną. - blondwłosa zerknęła na przyjaciółkę zdumiona. Wiedziała doskonale, iż Mirajane walczy tylko w ostateczności, a przemocy nie toleruje.
- Mira...to dwie, potężne przejęcia... - zaczęła, choć...sama nie wiedziała, po co. W tej kwestii nie warto się z nią o to wykłócać. Postawi na swoim, że to nie byłoby w jej stylu, że przemoc nie jest rozwiązaniem...sama by tam zrobiła, jednocześnie jednak miałaby dziwny niedosyt. Myśli, co by się mogło stać, gdyby to jednak zrobiła. To nie do zniesienia. Ugryzła się w język, próbując zmienić treść przekazu. - Thalia wspominała coś o najsilniejszych Demonach, prawda? - spytała, odbijając się na moment od ściany, przekładając ręce do pozycji skrzyżowania na klatce piersiowej. Mirajane zamrugała parę razy, powtarzając dokładnie te słowa w wyobraźni. Słowa przerodziły się w obraz: górskiej jaskini, nad lśniącym wodospadem, kończącym się niezbyt wielkim źródłem. Jasne lilie delikatnie kołysały się na wodzie, jedynym odgłosem był szum. A jedynym światłem - kryształy na sufitach ścianek. Z tym idealnym, przyjaznym dla oka widokiem kontrastowało kilkanaście demonów, różnej maści. Potężnych, pięknych...Zamachnęła głową, odtrącając to wszystko.
- To nie dla mnie. - odpowiedziała po namyśle, po raz pierwszy od czasu przyjazdu szczerze się uśmiechając. Nie tak, jak to pokazywała każdego dnia w gildii...tak naprawdę szczerze... - Bądź, co bądź, to też żywe stworzenia. Są łagodne, najpewniej, jednak Thalia nie potrafiła tego wykorzystać. I to je zniszczyło. Nie chciałabym, by to samo stało się ze mną...Jestem szczęśliwa taką osobą, jaką jestem i nie zamierzam tego zmieniać, nie ważne, jakbym silna lub słaba była. - bądź, co bądź, Lucy także się uśmiechnęła. Sytuacja nie wydawała się już tak napięta, nie minął moment, aż śmiały się, jak dawniej.
~ * ~
Nie mieli zbyt dużo czasu na przygotowania do drogi powrotnej - nie mogli się nawet porządnie wyspać, bo gdy to wszystko się skończyło, a po walce nie było praktycznie żadnego śladu, słońce świeciło już wysoko na niebie. A trzeba przyznać - wszyscy pozostawali teraz zmęczeni, pozbawieni magicznej mocy. Tylko jej garstka utrzymywała ich jeszcze na nogach. Co jak co, ale swoją zapłatę otrzymali - niestety nie dla siebie, a dla ogólnego kąta Fairy Tail. To do reszty załamało ledwie żywą Lucy, siedzącą i opartą plecami o studnię. Majaczyła coś o swoim czynszu, z którym to problemy ma po raz kolejny. Inni nie byli lepsi - nie tyle w kwestii pieniężnej, co w sprawie całego dnia. Mieli ochotę wrócić do swoich pokoju, dosłownie rzucić sobą na wygodne łóżko i przespać wszystko, aż do północy, a może nawet i dłużej. W kwestii magicznego samochodu, którym Levy i reszta dotarli na teren wioski - pojazd odszedł w zapomnienie. Zmasakrowany po ostatnich pojedynkach, z maską pomazaną krwią i wybitymi szybami. Nie nadawał się już na nic - wrócił do pierwotnego stanu, w jakim najprawdopodobniej Jet i Droy go znaleźli. Mieszkańcy Komono zdecydowali się zachować go dla siebie - jako pamiątkę po grupie dzielnych Magów, która wspomogła ich w takiej potrzebie. Szkoda tylko, że na ich twarzach nie zastali uśmiechów - chociaż to mogli zrozumieć. Każdy był pogrążony w głębokiej żałobie, takiej, której nic by pokonać nie mogło, nawet największa radość. A i tak chcieli pozostać pomocni - prośby, by nie wręczali im kryształów na podróż do Magnolii, zdały się na marne i ostatecznie członkowie Fairy Tail siedzieli pod jedyną ławką na stacji. Pozostawała taka, jaką zastali na początku - ze spróchniałego drewna, które kruszyło się po jednym dotyku. Gdyby w pierwotnym składzie na niej usiedli, zakończyłaby żywot na tym świecie - co dopiero, jeżeli zrobią to w obecnym. Najgorsza we wszystkim była niezręczna cisza - nie mieli siły na nic, nie chcieli także "prowokować" stojących przy najdalszym filarze mężczyzn. Było ich tylko dwóch, ale teraz z pewnością byliby znacznie silniejsi od nich samych. Dyskutowali o czymś przyciszonymi głosami, niekiedy popalając trzymane przez nich papierosy i wybuchając gromkim śmiechem. Widoczny nawet z takiej odległości dym oraz odór, jaki za sobą niósł, był nie do zniesienia. Wendy wstała, odsuwając się trochę dalej od reszty. Za nią podążyła Carla - obie nie chciały spędzać tu więcej czasu, niestety, same do Magnolii nie dojdą na piechotę, a jeśli już, to zajmie im to kilkanaście godzin. Wolały jednak długą i samotną wędrówkę, zamiast przebywania wśród tutejszych ćpunów. Pomijając już fakt, iż nie wiadomo, co działo się z nimi podczas walki - tak po prostu zniknęli i wrócili. Można by pomyśleć, że są hologramami, co prawdą niestety nie było - Wendy szła przed siebie, wraz ze swoją Exceed'ką odwracając głowy do tyłu i rzucając przyjaciołom ostatnie spojrzenia. Przez to nie zauważyły, jak wpadają na dwójkę nieznajomych, odbijając się do tyłu. Carla zdążyła wnieść się w powietrze - Wendy opadła na ziemię.
- No kogo my tu mamy... - nad dziewczynką nachylił się masywniejszy, o opalonej karnacji. Przez lewe, przymknięte oko przechodziła blizna - podobną posiadał jego towarzysz, wyższy i przypominający wychudzonego. Oboje posiadali praktycznie ten sam strój, na który składała się czarna, skórzana i lekko wygnieciona kurtka, poszarpane przy nogawkach dżinsy oraz podkoszulki, które może kiedyś miały biały kolor. Bo na chwilę obecną "zdobiły" je plamy po jedzeniu, płynach...i innych rzeczach, o których nikt nie chciałby wiedzieć. Warto wspomnień, iż "Wysoki" miał inny "typ" urody od swojego kolegi. Rudawe kosmyki sterczały w górze, a twarz miała setki piegów. Mieli jednak tą samą cechę, czyli czarne, niczym kamienie oczy. Bez uczuć, bez blasku...puste i nic więcej. - Fairy Tail? - dorzucił, wyciągając ku młodej czarodziejce dłoń i czym prędzej szarpiąc jej ramię w miejscu, gdzie widniał znak członkowski. To wszystko nie uległo uwadze pozostałych Magów. Podnieśli się z miejsc, mając Natsu na czele.
- Zostawcie Wendy, wy pada... - heroizm w ich wykonaniu, tym razem, nie należał do najlepszych. Różowowłosy już mówiąc, trząsł się, jak nigdy. Do tego dodać upadek kilka sekund po fakcie i omdlenie. Rudzielec z szajki odrzucił wcześniej dopalanego papierosa za siebie, zaciskając dłonie w pięści i zderzając je ze sobą. Temu towarzyszył nieprzyjazny uśmiech.
- No to się zabawi... - radość z twarzy zniknęła, a oczy nabrały kształt dwóch maleńkich kół. Mężczyzna dopowiedział tylko koniec "...my", padając bezwładnie na ziemię. Atak od tyłu z zaskoczenia wystarczył, by go pokonać. Pozostawał jednak ten drugi - zniknął, błyskawicznie teleportując się w inne miejsce. Więc taki był ich rodzaj magii - teleportacja. Ta, którą posługiwał się niegdyś Doranbolt...Wendy dobrze go pamiętała. Odrzuciła myśli o przeszłości, wciąż pozostając zakładniczką w dłoniach miejscowego porywacza.
- Wy, Wróżki, nie wiecie, z jaką gildią zadarliście! - krzyknął, utrzymując się na gałęzi wyższego drzewa. Twarze wszystkich zwróciły się w tamtą stronę. Nieznajomy, mimo cięższej budowy ciała, z łatwością zachowywał równowagę, trzymając przed sobą, niczym trofeum, ledwie przytomną Wendy. Najwyraźniej potrafił blokować także magię, bo w tym samym momencie na ziemię opadła Carla. Nie aktywowała Aery, a całość mogłaby się dla niej tragicznie zakończyć, gdyby nie ratunek w ostatniej chwili przez Happy'ego i Lily'ego. - Tartaros nie ma tylko tej jednej drużyny - ma nas wszystkich innych! - wrzasnął z nutką "złowieszczego" śmiechu. Erza zerknęła na nieprzytomnego przeciwnika obok - przedmiotem, którym został uderzony, był miecz. Błękitny, lśniący i jakby nieprawdziwy. Kucnęła przy broni, muskając ją palcami - wtedy zniknęła.
- Maguilty Sense... - wyszeptała, podnosząc głowę w kierunku źródła ataku. Wydawało jej się, że na koronach drzew przeleciało coś różowego... - Meredy!? - jedno zawołanie wystarczyło, by całą walkę załatwiła za nich trójka ludzi. Drzewo, na którym znajdował się członek Tartaros z Wendy, zaczęło się starzeć - spróchniało, przez co w ułamku sekundy gałąź zaczęła się łamać, a on stracił równowagę. Chwilę później zaczął spadać - szybkie mignięcie uratowało Wendy, Mroczny Mag upadł z hukiem na ziemię. Dziwnym trafem spoczywał teraz na towarzyszu niedoli. Wróżki rozejrzały się dookoła, aż zostały otoczone przez zbawicieli. Crime Sorciere. Meredy z radością stała, w dumnej pozycji, jedną nogą stojąc na "stercie" pokonanych, a Ultear przywracała drzewo do poprzedniego stanu, mrucząc coś pod nosem. Jellal także się pojawił - klęczał, trzymając w ramionach śpiącą Wendy. Całość na tyle ją zszokowała, jak i wykończyła, że potrzebowała chwili odpoczynku. Odczekał, aż Ul zabierze się za naprawę zniszczonej ławki - gdy tylko skończyła, od razu położył na niej dziewczynkę, następnie podchodząc bliżej zgromadzonych.
- Zanim zapytacie. - zaczęła najstarsza z nich, opierając dłoń o bok i uśmiechając się ciepło. Jeszcze kiedyś takie zachowanie nie pasowałoby do mściwej i złowieszczej Ultear, knującej wszystko, byle osiągnąć upragniony cel. - Tak - byliśmy w pobliżu. Doszły nas słuchy, że Tartaros napadło na tą wioskę i wymordowało większość mieszkańców... - posmutniała nieco, wspominając wydarzenia, które mogły mieć miejsce podczas panowania Zeref'a. Dziwiła się sama sobie, jakie kiedyś miała poglądy wobec niego... - Postanowiliśmy wam pomóc, ale widzę...że sami odprawiliście dobrą robotę. - dokończyła na nowo z większym entuzjazmem. Meredy podskoczyła kilka razy, śmiejąc się, jak małe dziecko.
- A Jellal martwił się o E... - nie miała okazji dokończyć tego zdania. Jellal prychnął, przerywając jej i nerwowo coś majacząc. Tak szybko, że nikt go nie mógł zrozumieć.
- Meredy, może dasz nam najpierw dokończyć to, co mamy do powiedzenia? - tak brzmiały jego słowa po kilkukrotnym powtórzeniu. Happy nie mógł odpuścić sobie takiej okazji. Wpierw szeptał coś wśród Exceed'ów, z czego Erzie udało się usłyszeć dwa słowa. "Rodzina Fermandes". Takie mniemanie najpewniej niebieski kot musiał mieć o gildii Crime Sorciere, ale to, co nastąpiło później przelało u Maga w Zbroi czarę goryczy. Happy bowiem podleciał rozpromieniony do wszystkich, przystając tuż pod nogami Erzy i rozpoczynając swoją przemowę.
- Erza...jaki wariant nazwy wolisz: Jerza, czy Ellal? - to zdanie wystarczyło, by rozbawić ich wszystkich. Niektórzy próbowali wstrzymać się ze złośliwym śmiechem, lecz znaleźli się i tacy, którzy nie krępowali się z tym. Szkarłatnowłosa na początku dostała tylko krótki tik nerwowy na twarzy - brew skakała niepowstrzymana, by w następnej chwili uwalniając całą wściekłość dziewiętnastolatki, która kopnęła Happy'ego najmocniej, jak tylko potrafiła. Każdy z osobna uspokoił się - nawet Jellal pozostał zdumiony.
Nic, a nic się nie zmieniłaś, Erzo...pomyślał, pozwalając, by i u niego pojawił się uśmiech. Ledwie widoczny, ale jednak. Całą rozmowę, dopiero co się rozkręcającą, przerwał odgłos nadjeżdżającego pociągu. Magowie z Tartaros pozostali w takiej pozycji, w jakiej ich pokonano, natomiast Ci z Fairy Tail zaczęli wsiadać do pojazdu. Nawet Crime Sorciere postanowiło dołączyć się do nich - wpierw zakryli twarze pod kapturami i chustami, dla bezpieczeństwa przed potencjalnymi świadkami. W dalszym ciągu musieli się ukrywać przed światem - bo kto by chciał widzieć legalną gildię w postaci uciekiniera i dwóch Mrocznych Magów? Nikt.
- Czekajcie! - Lucy w ostatniej chwili wstrzymała się przed wejściem do środka. Zerknęła na Natsu, leżącego na stacji - nic mu nie było, poza tym, że musiał mieć poważny...ale to bardzo poważny problem z chrapaniem. Obok drzemała na ławce Wendy, a Happy, z ledwie utrzymującą się Aerą dotarł na miejsce, przemieniając brzuch Salamandra w swoje osobiste łóżko. Erza wzruszyła ramionami i już miała reagować, gdy Gajeel i Gray wspólnymi siłami wzięli trójkę..."siłą". Choć nie wiedzieli, jak to nazwać. Levy wzruszyła się, gdy Żelazny Smoczy Zabójca wziął na ręce młodą Marvell, wnosząc ją spokojnie do wnętrza pojazdu. O tyle Gray pozostawał mniej...delikatny. Kilka kopnięć w rywala wystarczyło do wybudzenia go i początku kolejnej bójki, przerwanej przez resztę. Oczywiście w siedzibie będą musieli ją dokończyć...ale to tylko szczegół.
~ * ~
Czas po raz kolejny nie był po ich stronie - droga powrotna dłużyła się niemiłosiernie, z czasem praktycznie każdy chciał opuścić ściany pociągu. Atmosferą, jak i ogólnym wystrojem przypominał ich ostatnią stację - zaniedbany, pojazd, do którego w większości wsiadali z widocznym obrzydzeniem. Już na korytarzach walały się papierki wszelkiej maści, niekiedy podczas szukania wolnych miejsc zastawali na ziemi kałuże z podejrzanych płynów, których próbować nie zamierzali. Pasażerowie - w większości próbowali zignorować stan tego miejsca poprzez sen, bądź rozmowę, by podróż szybciej zleciała. I tak było ich niezbyt dużo. Czarna, blaszana podłoga sprawiała wrażenie, jakby po kilku mocniejszych stąpnięciach miała się zapaść. Jasnofioletowa tapeta zdzierała się ze ścian, także ukazując szarawą, poniszczoną blachę, na której rozpisane były niecenzuralne słowa-graffiti. Przedziały musieli zająć trzy, by się pomieścić bez większych problemów - a i one nie były najwyższych lotów. Fotele z porozrywaną skórą, zniszczone ściany, rozbita szyba oraz podłoga z oderwanym fragmentem, przez który można dostrzec szyny. Taki "przywilej" zyskał przedział Drużyny Natsu. Pozostałe dwa zajęli niespodziewani goście ich misji, rodzeństwo Strauss oraz Crime Sorciere...Zapomnieli jeszcze o specjalnym czwartym dla Natsu i Gajeel'a. Smoczy Zabójcy i pociągi, to najwięksi wrogowie, nie wliczając Wendy, której magia na to nie pozwalała...na szczęście. Bo ich jęki rozpaczy nie należały do najprzyjemniejszych. Happy i Lily zmieścili się na miejscu, które w normalnych okolicznościach, zajmowałby konający poprzez swoją chorobę Natsu. Erza siedziała przy oknie, obserwując widoki za nim na tyle, na ile pozwalały jej popękane szyby. Gray zanudzony wszystkim po prostu drzemał, natomiast Lucy siedziała spokojnie przy wyjściu, przytulając do siebie przywołanego Plue. Cisza przeciągała się w nieskończoność - podczas gdy w innych przedziałach Magowie dyskutowali zawzięcie, ani Lucy, ani Erza nie znały odpowiednich tematów. Coś o Crime Sorciere?
Lepiej nie poruszać tak wrażliwego wątku, jakim jest Jellal...odpowiedziała sobie w myślach blondwłosa, ściskając mocniej Ducha. Zamyśliła się, "rozmawiając"...ze samą sobą.
Kto wie, może taki Jellal i Erza pasowaliby do siebie? opierając się głową o ścianę, zerknęła na sufit - chyba jedyną nietkniętą przez wandali część pociągu. Stuknęła kilka razy palcem w brodę, składając wszystkie myśli w spójną całość.
Wiele razem przeżyli...i widać, że nie są sobie obojętni. Werdykt wywołał na wcześniej nietkniętej uczuciami twarzy Lucy wesoły uśmiech. Przymrużyła oczy, wyobrażając sobie Erzę i Jellal'a, jako parę. Całkiem ciekawy zbieg okoliczności...
- Lucy, czemu się tak uśmiechasz? - głos Tytanii przemienił szczęście w przerażenie u Heartfilii. Zaczęła nerwowo zaprzeczać wszystkiemu, przez co tylko wprawiła przyjaciółkę w zakłopotanie. Happy zamierzał już coś powiedzieć, w czym przeszkodziła mu Lucy - rozgoryczona nieco tym wszystkim, odwołała natychmiastowo Plue do Świata Gwiezdnych Duchów, nachyliła się nad Exceed'em i dłonią zakryła jego pyszczek. Szkarłatnowłosa - gdyby nie to, że ma teraz na głowie kilka innych spraw do przemyślenia - już dawno by interweniowała.
~ * ~
Wysiadka na jednym z peronów w Magnolii była istnym cudem dla każdego przesiadującego w pociągu, z nadanym mianem "Czystego Zła". Smoczy Zabójcy - Natsu i Gajeel - z ulgą rzucili się na ziemię, obcałowując ją, z marnymi próbami przytulenia. Crime Sorciere zachowywało powagę...poza Meredy, skaczącą z podekscytowania. Ultear nie miała jej tego za złe, w końcu nadrabiała stracone lata dzieciństwa. Jellal za to spoglądał co chwilę w bok, bądź oddalał się od towarzyszy - unikał ciekawskiego wzroku Erzy. Przynajmniej myślał, że jest ciekawski. Bo szczerze mówiąc - chciałby tego, chociaż myśl, że Erza nie byłaby u jego boku szczęśliwa, wciąż miała dobijający status. On - uciekinier, mający odpokutować grzechy przeszłości, wspomagając innych, lecz jednocześnie odpychając na bok własne uczucia. Zanim pomyśli o szczęściu Erzy - czy on kiedykolwiek odnajdzie własne? Zapewne nie. Skazany na samotność, nie ma praktycznie nic do powiedzenia.
Droga do gildii była krótka i...hałaśliwa. Zwłaszcza na końcu, gdy Natsu wyważył drzwi wejściowe jednym kopnięciem, wykrzykując słowo "balanga". Nie musiał długo czekać na reakcje - zamiast złośliwości na temat zniszczeń, wszyscy wznieśli kufle z alkoholem, powstając z miejsc i na nowo rozpoczynając żywe rozmowy, tańcząc i niekiedy wywołując niewielkie zamieszki. Crime Sorciere wydawało się tym przytłoczone - wcześniej bowiem nie zaznali aż takiej radości na jednym terenie. Ultear i Meredy natychmiastowo zostały "porwane" do barku przez Mirajane i Lisannę, a Jellal'owi pozostało nic...jak po prostu siedzieć przy ostatnim pustym stoliku. Ledwie udało mu się uniknąć uderzenia krzesłem, pochodzących z miejsca najnowszej sprzeczki Natsu i Gray'a. Dziewczyny zebrały się dookoła dawnych członkiń Grimoire Heart, wypytując je o dosłownie wszystko. Tylko Lucy i Erza przysiadły się do Jellal'a. Wolały, by nie skazywał siebie na "tortury" w tym miejscu.
- To wszystko jest takie...niesamowite. - powiedział na powitanie, opierając się ręką o blat stołu. Uśmiechnął się, kręcąc powoli głową i mrużąc oczy. Zebrał się, by spojrzeć na przyjaciółkę z dzieciństwa. - Jak to możliwe, że wy zawsze tak tętnicie życiem? Każdy ma gorsze dni, tylko nie wy...
- My też. - przerwała szkarłatnowłosa, także zdając się na sympatyczny uśmiech. A to rzadki widok u wszechmocnej Tytanii. Lucy już miała odejść, kiedy zauważyła brak pewnej bardzo ważnej dla Fairy Tail osoby. Gdzie ten Mistrz Makarov, który całe dnie spędza albo w swoim biurze (które jest zamknięte - więc nikogo, według podchodów Elfman'a, tam nie ma), albo siedząc na barku z "uśmiechniętą" różdżką i napełnioną po brzegi beczką alkoholu.
- Erzo...gdzie jest Mistrz? - spytała, po raz kolejny rozglądając się po wszystkich. Wstrzymała się ze śmiechem do odpowiedzi kobiety, zauważając pewien komiczny moment. To mała Asuka, ciemnowłosa dziewczynka z brązowymi oczami, w różowej sukience i kowbojskim kapeluszu, wtrąciła się do walki Natsu i Gray'a, kibicując im i niekiedy naśladując dziwnymi gestami magię swoich rodziców. Nimi byli właśnie Alzack i Bisca - tylko ta druga próbowała odciągnąć córkę od niebezpiecznego miejsca, by nie stała jej się przypadkiem krzywda.
- Podobno wyruszył do stolicy...jakieś ważne posiedzenie, czy coś. - wiedząc już to, co Lucy chciała wiedzieć, postanowiła zostawić Erzę i Jellal'a samych. Nie, żeby coś do nich miała, czy coś...
Muszę znaleźć wymówkę, bo jeszcze pomyślą, że sobie ich wyobra...Mam! wstała z miejsca, splatając dłonie z tyłu i przechylając głowę delikatnie na bok przy uśmiechu. Jedna z tych bardziej uroczych póz, które miała w zanadrzu. Szkoda, że na tą parkę się nie zdadzą...ale zawsze coś.
- Pójdę do Levy, spytam ją, jak się mają sprawy z Gajeel'em. No to pa! - po gwałtownej i błyskawicznej kwestii, równie szybko opuściła teren gildii, z tajemniczym już uśmieszkiem. Erza westchnęła tylko, ignorując dziwne zachowanie towarzyszki z drużyny.
- No nic to...chyba pójdę się przejść. - oznajmiła, zmierzając ku wyjściu, ze spuszczoną głową i poważnym wyrazem twarzy. Powaga nagle przemieniła się w szok - otworzyła szeroko brązowe oczy, wstrzymując się z chodem i czując, jak Jellal chwyta ją za nadgarstek. Więc chciał jej...towarzyszyć? Cóż...to miłe, prawda?
~ * ~
Zachody słońca zawsze były piękne.
A zwłaszcza w takim mieście, jakim jest Magnolia.
Owe wieczorne słońce oświetlało całą miejscowość, wychylając się zza przyćmionych kolorami, od ciemnego różu, aż po szarość chmur. Idealna pora na spacery - parki, uliczki, okolice jeziora. To wszystko było przepełnione ludzi. Na szczęście jednak zostało pewne "wolne" miejsce, zachowane jakby specjalnie dla tej pary, która teraz tam była. Marmurowy mostek, na którym stała teraz Erza, przyglądając się swojemu odbiciu w tafli lodowatej wody kamienistej rzeczki. Jesień dawała się we znaki - liście, teraz różnokolorowe, opadały na ziemię, unosząc się wpierw na wietrze. Jeden zachwiał równowagę przy odbiciu szkarłatnowłosej, samej zakrytej ocieplanym, granatowym płaszczem. Stojący obok Jellal nie miał takiego problemu, sam płaszcz z mało znanym przez innych logiem Crime Sorciere był wystarczający. Erza żałowała, że nie mogła teraz spojrzeć na jego twarz - zakrytą pod kapturem. Był poszukiwany praktycznie w całym Fiore - może tylko mniejsze prowincje nie słyszały o "wielkim Jellal'u Fermandes'ie"...ale skoro jest na listach gończych całe sześć lat, nie może spokojnie chodzić pomiędzy innymi, z odkrytą twarzą.
Może nie musiał tak żyć?
Może mógł jeszcze zaznać prawdziwego szczęścia, którego nigdy nie miał?
Nie czekała dłużej. Obróciła niebieskowłosego w swoją stronę - choć nie widziała jego twarzy, domyśliła się, iż jest zadziwiony tym nagłym odruchem. Dłonią delikatnie odsunęła materiał, by spojrzeć w jego czarne, błyszczące oczy. I chwilę później złożyła pocałunek na jego ustach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
...Chapters are aliving...
Witam wszystkich, witam. ;3 Na wstępie wspomnę, że to koniec drugiej sagi - długa nie była, mimo wszystko mam nadzieję, że wam się spodobała. Wkrótce zamieszczę opis trzeciej części tego, co tworzy się spod mojej wyobraźni - plan do "Sabertooth" już spisałam, teraz pozostaje tylko utworzyć wszystkie, około piętnaście rozdziałów. Kilka zdążyłam przygotować. W międzyczasie będą przejawiać się one-shot'y, by to "premiera" się zbyt szybko nie pojawiła. >:3 Co do końcówki - tak, jednak zamiast psychicznej, trafiła się romantyczna. Nacieszcie się nią, bo w "Sabertooth" finał sagi będzie...cliffanger'em, że tak powiem. I to tyle, co zaspoileruję! D: Yasha, Ty wiesz, że moje imię ma wygrać, co nie? >:3
Co do mnie - cóż, dzisiaj byłam u dentysty i miała z zaskoczenia wyrywanego zęba. Teraz już wszystko w jak najlepszym porządku, ale...to nie zmienia faktu, iż ból był nie do zniesienia. ;_; "W Pierścieniu Ognia" już przeczytane - książka fajna, chociaż podczas czytania miałam wrażenie, że pozbawiono ją tego "klimatu" z pierwszego tomu. ;c Niemniej jednak sięgnę po ostatnią część trylogii. ;3
No...to chyba na tyle. >:3