wtorek, 19 marca 2013

Rozdział XXVII

Rozdział XXVII "Maskarada"
Wołania Erzy, by zwolniła i poczekała na nic się nie zdawały - Mirajane nie zamierzała się zatrzymywać. Jedyne, czego teraz chciała, to dojść do tego zamku, znaleźć drani z Tartaros oraz pomścić ich wszystkich. Swoje rodzeństwo i tych, którzy polegli. Może nawet i tych, którzy sami zostali skrzywdzeni, przyłączając się do mrocznej gildii? Nie czuła nawet zmęczenia, choć przez nie - które postanowiła zignorować - wstrzymała bieg na tyle, że kilkanaście minut zajęła jej droga do wieży. Jakim cudem Erza jeszcze jej nie dogoniła? Mogła zawsze użyć jedną ze swoich zbroi, na przykład Zbroję Lotu...wtedy chyba nawet Dusza Szatana Mirajane nie dałaby rady...

Pierwszą zmianą, jaką zauważyła, było niebo. Wcześniej, przykryte przez korony wysokich drzew, nie zauważyła, jak księżyc zastąpiło poranne słońce, a chmury stały się kolorowe, odkrywając przeszyty "pomarańczą" nieboskłon, z ledwie migającymi, ostatnimi gwiazdami. Także krąg magiczny, cofający czas - bo chyba tylko taki efekt mógł mieć - powoli zanikał. Przypominał tylko słabo zarysowany, blady malunek, zarysowany niezbyt dobrą kredą. Wiatr zawiał, Mira przyjrzała się dokładniej wieży. Zdała sobie sprawę, jakim wielkim absurdem było przychodzenie tutaj. Przecież najprawdopodobniej nikogo tam już nie ma...skoro wiedzą, że ktoś odkrył ich bazę główną, zapewne są w drodze do innej kryjówki. Pacnęła się dłonią w czoło, kucając i ukrywając twarz pod "tarczą" jasnych loków.
...
Kolejny podmuch wiatru...
Podniosła głowę. Miała wrażenie, że kogoś słyszała...a nawet widziała. Niebieskie oczy powędrowały przez dokładnie każdy kąt tego otoczenia. Zaczęła wstawać, aż ponownie upadła na ziemię. Tajemniczy osobnik w czarnym, satynowym płaszczu z jaśniejszym kapturem ze skóry uderzył ją najmocniej, jak tylko potrafił w plecy. Był niezmiernie szybki i natychmiastowo po ciosie znalazł się przed czarodziejką, zadając kolejny atak. Tym razem pięścią w twarz. Mirajane nie potrafiła w tym momencie sama się obronić, wróg był zbyt zwinny, by mogła sama zaatakować. Triumf zaczął się dopiero, gdy znalazła na tyle wolnej chwili między uderzeniami, żeby przejąć podstawową formę Duszy Szatana. Silna fala sprzyjająca przemianie odepchnęła mężczyznę w złotej masce - bo tak wyglądał - który nie opadł na ziemię, a w ostatniej chwili kucnął, metr dalej od "Demona Miry". W takim stanie nie przypominała już tej przyjaznej barmanki z Fairy Tail. W oczach nienawiść praktycznie płonęła, a zaciśnięte w pięści, zielonkawe szpony zaczęły okładać przeciwnika. Gdyby tylko to robiło mu jakąś krzywdę...
 - Eliksir Siły... - wysapał w "przerwie" pomiędzy atakami z obu stron. Oczy Mirajane rozszerzyły się...wydawałoby się...że znała ten głos...nawet, jeżeli jest przyćmiony przez maskę, sprawiającą, że stawał się coraz niższy i bardziej "mechaniczny", niczym u robota - Sprawia, że wytrzymałość jest zwiększona... - chociaż ta mechaniczność nie wyzbywała go od odczucia zmęczenia. Mimo to, ten dziwny człowiek był w stanie walczyć. Także uniki każdego z obu pojedynkujących się w zupełności starły resztki magicznego kręgu, pozostawiając tylko kilka części.
 - Nie możliwe... - demoniczna forma zszokowanej Miry, cofającej się w tył i wpadającej plecami na drzewo zaczęła zanikać. Wpierw pojawiały się pojedyncze przebłyski ludzkiej postaci, aż moc całkowicie zniknęła. Zamaskowany zbliżał się, unosząc do góry rękę. - Nie możesz...być...
 - Żegnaj, Mirajane. - odparł bez uczuć, zamachując się do ostatecznego, magicznego uderzenia. W tej krótkiej chwili Strauss dostrzegła, jaka to magia. Dostrzegła, kim ten człowiek naprawdę jest - i nie mogła w to uwierzyć...A teraz...zginęłaby, gdyby nie nagła pomoc pewnej osoby. Ta osoba zeskoczyła z drzewa, odpychając wroga w bok silnym kopnięciem. Uzbrojona, szkarłatkowłosa kobieta, trzymająca miecz.
 - Erza? - odsunęła się niepewnie od drzewa, zerkając na niedoszłego zabójcę. Scarlet nie czekała na dalszy rozwój sytuacji i na nowo zaczęła walkę.
 - Biegnij do ich siedziby, została jedna! - krzyknęła w trakcie, dając Mirze czas na akcję. Kiwnęła głową, podchodząc do kamiennej ścianki wieży. Tak, jak to robiła Levy - osunęła w tył jedną z cegieł, otwierając sobie dalszą drogę. I czym prędzej zbiegła schodami w dół. Zadziwiające, że w tak krótkim czasie zdołała zapamiętać układ korytarzy, prowadzący do tajemniczej komnaty zebrań gildii. Na końcu korytarza - w miejscu, gdzie wcześniej stała ściana ze szparką - znajdowała się tylko pustka, robiąca za przejście do sali głównej. Tym razem nie była tam sama - towarzyszyła jej bowiem ostatnia z drużyny Tartaros, ta, która nie zdołała jeszcze z nikim walczyć. Kobieta o czarnych włosach, z niebieskimi oczami i w mrocznej kreacji, w której skład wchodził zakrywający twarz, przezroczysty welon. Jasne światło z kuli energii na środku komnaty odbijało się od srebrnej bransolety na lewym ramieniu kobiety.
 - Mirajane...minęło sporo czasu, prawda? - spytała łagodnie, dotykając dłonią swój policzek. Mira pokręciła głową niedowierzająco. Nie wiedziała, czy to fikcja, czy rzeczywistość. - Niczym smok odnajdujący swe zaginione dziecię...Tajemnica Smoków zawsze mnie intrygowała. Czuję, jakbyśmy my były wśród nich...Nieprawdaż? - spojrzała w oczy tajemniczej czarodziejki, mimo odległości, jaka je dzieliła. Wyszeptała to jedno słowo...
 - Mama?
~ * ~
Nie spodziewała się, że ten zamaskowany gość może być aż tak wytrzymały - żadna z jej najlepszych zbroi nie robiła nic, poza zadawaniem kilku zadrapań. Co z nią natomiast? Cóż, on sam sprawiał wrażenie, jakby jej zranić nie chciał. Ta rana na policzku po rzuceniu przez niego czymś ostrzejszym nie sprawiała problemu, poza nieustannym pieczeniem. Nie wyglądała też, jak robota eliksiru, z których on korzysta.
 - Kim Ty w ogóle jesteś? - spytała w końcu, przechodząc do "zbroi" w postaci Japońskiej Wojowniczki. Mimo, iż zapewniała małą obronę - bo czerwone, luźne spodnie i bandaż, służący za bluzkę takiej nie zapewnią - zawsze używała jej w poważniejszych bitwach. Człowiek w masce nie odpowiedział. Erza biegła przed siebie z kataną, i nim mężczyzna zdążył uciec, uderzyła złote zakrycie rękojeścią miecza, powodując jego upadek. Mroczny Mag kucnął, dłonią zakrywając twarz. Jakby bał się ukazania swojej tożsamości. Maska opadła na ziemię, on podniósł głowę. Podobnie, jak Mira, tak teraz Tytania nie dowierzała. Te rudawe włosy, śniada cera i zarost - oraz normalnie ciepłe i przyjazne, czarne oczy, teraz zimne, niczym stal. - Gildarts?
~ * ~
- Ten mężczyzna w masce... - Mirajane rozpoczęła rozmowę, zeskakując powoli na dolne piętro i podchodząc bliżej Thalii. Ta tylko cierpliwie stała i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. - ...to Gildarts, prawda? - dokończyła, splatając dłonie z przodu i spuszczając głowę. Nie widziała w niej wroga. Pamięta jeszcze, jaka Thalia była. I szczerze mówiąc, po dzisiejszym dniu nie wierzyła już w nic. - Twoja sprawka?
 - Prawdziwa matka powinna być z córką szczera...Rodzinne więzi tylko to może utrzymać, gdyż kłamstwo jest owocem braku dumy i nadziei... - odpowiedziała szeptem, przechadzając się dookoła - Tak. To sprawka jednej z moich dwóch, potężnych Dusz. Pamiętasz chyba, jak Cię uczyłam, prawda? Jak wspólnie pokonałyśmy Twojego pierwszego demona, a ja dałam ci jego duszę, byś mogła praktykować? Elfman...och, on odziedziczył swoją bestię po ojcu. Lisanna...ona zawsze była najbardziej pokojowa i optymistyczna z was. Jak taki mały anioł, potrafiący poprawić humor. - uśmiechnęła się szerzej, lecz na krótko, spoglądając na córkę - Czasami naprawdę tęsknię za wami.
 - Ty...umarłaś... - zacisnęła dłoń w pięść, powstrzymując złość. Wciąż mówiła spokojnie, lecz coraz bardziej się jąkała. Pamiętała dokładnie ten moment. Widziała, jak Thalia wydaje z siebie ostatni oddech.
 - Tak. Umarłam. - oznajmiła natychmiastowo, kontynuując zataczanie koła - Ale...cóż, jakby na to nie spojrzeć, Tartaros uratowało mi życie...I sprawiło, że jestem lepszym człowiekiem. A Gildarts? Spotkałam go całkiem przypadkowo, podobno jest najsilniejszym mężczyzną, o ile nie ogólnym Magiem w Fairy Tail. Wystarczyło kilka słów hipnozy, by stracił głowę i stał się jednym z nas...

Mirajane nie wytrzymała. Podeszła do swojej matki, uderzając ją w twarz z otwartej dłoni. Wokół dziewczyny pojawił się błękitny płomień. Rozpoczęła przemianę...
~ * ~
 - Wreszcie się ocknąłeś.
Otworzył oczy, mrugając kilka razy i majacząc jakieś słowa. Nic nie pamiętał...jedynie to, że wyruszył na zleconą przez Makarov'a misję...Szedł lasem, zaatakowała go grupa ludzi...I teraz nagle wybudził się tutaj. Jeszcze bardziej zdziwił go widok Erzy, siedzącej obok po turecku, z wyprostowaną postawą. Zauważył, że leży, opierając głowę o drzewo. Przed nim stała wieża, ale co najdziwniejsze było, to jego ubiór. Satynowa, czarna szata, doszyty skórzany kaptur oraz pasek przypięty dookoła talii, zawierający kilkanaście fiolek z eliksirami.
 - Co się dzieje? - mówił niepewnie i niewyraźnie, z lekkim zachrypnięciem, jakby nie mógł się odzywać przez dłuższy czas.
 - Nic nie pamiętasz? - odezwała się szkarłatnowłosa ze spokojem, przechodząc do luźniejszej pozycji. Usiadła obok Gildarts'a, opowiadając mu całą tą "przygodę", poczynając od początków. Całość układała się w jedno: został "opętany". Sam nie wiedział, przez co...na pewno przez kogoś z Tartaros.
 - Jedyne, co pamiętam, to moją drogę powrotną z misji. Spotkałem jakąś kobietę, o czarnych włosach i niebieskich oczach...Odpicowana, jakby szła na jakiś wielki bal lat dziewięćdziesiątych. - zaśmiał się, natychmiastowo na nowo się nadymając - To chyba była moja była, Lyrza. - dodał mniej entuzjastycznie, a bardziej ponuro - To była jedna noc, byłem pijany i...
 - Nie chcę znać szczegółów. - przerwała Erza, powstając - Powinniśmy wracać do wioski, reszta pewnie się martwi. - w odpowiedzi, Gildarts jedynie skinął głową. Odeszli, podczas gdy na ziemi wciąż leżała błyszcząca w słońcu, złota maska...
~ * ~
Wszystko wydawało się wracać do normy...sęk w tym, że tylko wydawało. Levy i Gajeel powrócili na górne piętro gościnnego domu, zastając tam praktycznie wszystkich mieszkańców wioski. Wśród nich najbardziej w oczy rzucali się Magowie z Fairy Tail, Ci ranni oraz Ci jedynie zmęczeni. Gajeel jednym rykiem zdołał wygonić ich wszystkich, natomiast Levy podeszła do Lisanny, sięgając po antidotum. Jej stan był jeszcze gorszy, niż poprzednio. Po piżamach pozostały jedynie zakrywające najważniejsze miejsca strzępki - jej ogólna postura zwiększyła się oraz nabrała innych kolorów. Tylko twarz odróżniała się od czarnej, jak węgiel skóry, pokrytej szkarłatną sierścią. Jeden łyk płynu zabranego z siedziby Tartaros rozpoczął cały proces uleczania. Stopniowo Lisanna powracała do normalnej postaci. Także Elfman przestał się bać. A to za sprawą Natsu, triumfalnie stojącego opartego o ścianę, z dłońmi w kieszeniach. W kącie pozostawione zostały szczelnie związane Yin i Yang, z czego pierwsza z nich łypała groźnym spojrzeniem na każdego. Gray, Wendy i Exceed'y niedawno wróciły z Lucy, której rany zostały już opatrzone i uleczone przez Smoczą Zabójczynię. Teraz przyciskała do siebie ten medalion z szafirem, który otrzymała od Elyon w podziemiach tawerny należącej do Torpig Nightmare. Juvia tuliła się do Gray'a, próbującego ją od siebie odciągnąć - cała ta akcja z opętaniem najwyraźniej pozostawała dobrym lekiem na ten ból głowy, który dokuczał jej całymi tygodniami...albo przeszedł on na Levy, której Gajeel natychmiastowo po uleczeniu Lisanny kazał się położyć. Nie będzie mu się przecież przeciwstawiała...i tak zasnęła na jednym z łóżek, z leżącymi na niej, równie zmęczonymi Exceed'ami. Uroczy widok...i Gajeel sam zaczął uderzać głową o ścianę, znowu przeklinając swoją osobowość...Tak, właśnie znowu...

Najbardziej zadziwiające było jednak ostatnie wejście - Erzy, ciągającej za sobą wykończonego Gildarts'a. Kilkoro ludzi na zewnątrz zaczęło krzyczeć, co oznacza, że w drodze coś zniszczył przez swoją magię. Tytania rzuciła nim o zwolnione przez Elfman'a łóżko, krzyżując ręce.
 - Długa historia. - oznajmiła, siadając na krześle. Lisanna rozejrzała się dookoła, zauważając brak jednej osoby.
 - A gdzie siostrzyczka Mira? - ostatecznie odpowiedzi na to pytanie nie uzyskała. W całej okolicy rozległ się morderczy ryk, dochodzący z lasu. Erza, Gray, Natsu i Gajeel stanęli przy oknie, przypatrując się morderczej ilustracji. Ludzie chowali się tam, gdzie tylko się dało. Kilka domów zostało już zniszczonych przez bestie. Było ich może z dziesięć, a każda miała czarną barwę, przyćmioną szkarłatną sierścią i oczami, przykrytymi rządzą krwi.
~ * ~
Gdzieś tam w przyszłości, na podwórku w świetle zachodu słońca znajdowała się trójka dzieci i jedna dorosła osoba. Przed drewnianym, dość sporym domkiem między niskimi drzewami, wszyscy szykowali się do wspólnego zdjęcia. Kobieta miała czarne włosy, niebieskie oczy oraz jasną, różową sukienkę na ramiączkach. Dzieci zaś przypominały swoje kompletne przeciwieństwa: najstarsza córka przypominała buntowniczą gotkę, a najmłodsza małoletnią dziewczynkę w różowej koszuli. Syn był, niczym dziecko z wyższych sfer w swoim ciemnym garniturze. Wszyscy jednak wyglądali na jedno: na szczęśliwą rodzinę. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I believe, I can write! 

I tak po recenzji przychodzi pora na nowy rozdział - i, jak obiecałam, wyjaśniłam tożsamość zamaskowanego Maga. Spodziewaliście się, kim on będzie, czy wręcz przeciwnie - nawet wam to do głowy nie przyszło? Obstawiam raczej to pierwsze. ;> Jednocześnie dowiadujemy się, kim dla Thalii jest Mira...i reszta. 
W kwestii spraw osobistych - cóż, przeczytałam już "Igrzyska..." i obejrzałam ekranizację. Książka lepsza, chociaż film też niczego sobie - gdyby tylko nie pominięcie kilku faktów. I nie było Cato x Clove. :-( Ale kończę już wydawanie "żali", bo to w niczym nie pomoże. Kolejny rozdział jeszcze w tym tygodniu. Na koniec wspomnę, iż mam pewną wenę na paring NaLu - a jak to było przy one-shot'cie z GaLe, i to opowiadanie nie byłoby do końca romantyczne...Myślicie, że w Magnolii mogłyby być telefony komórkowe? Bo jak nie, to znowu wprowadzę "magiczny aparat"... 

2 komentarze:

  1. *^* Kocham to ! Takie pomysły, jak ty to robisz???
    Rozdział był naprawdę, naprawdę i jeszcze raz naprawdę wyśmienity!!!
    Mam nadzieję, że następny wyjdzie szybko bo nie mogę się doczekać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie zgadłabym, że to był Gildarts :D Ale, ale... On nawet się do matki Mirajane kiedyś dobierał? xD
    Lyrza... tą historią zaskoczyłaś mnie bardziej niż Cliverem. Trochę krócej niż ostatni rozdział, przeczytałam to szybko... za szybko :P
    A co do komórek, mi to jakoś nie pasuje do Fairy Tail :D

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą