niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział XXXVI

Rozdział XXXVI "Błękitna Róża"
 - W sercach!? Toż to niedorzeczne... - wysoki głos, z pewnością należący do kobiety, roznosił się po całym korytarzu. Zrobione w całości z czarnych, jak noc kamieni. Ich jedynym oświetleniem były  pochodnie, zazwyczaj trzymane przez tutejszych Magów. Tym razem ich nie potrzebowali - już z oddali widać było burzę płomieni. Nie tyle płomieni, co włosów - najwyraźniej Flare Corona z Raven Tail posłużyła się swoją magią. To ona szła na czele gromadki.
 - Wiesz, zważając na Obrę...powinniśmy mu zaufać. To słowa Mistrza... - rzekła kolejna osoba, tym razem mężczyzna. Nullpuding nie mógł powstrzymać triumfalnego uśmiechu - ich plany w końcu mają szansę się ziścić. Sam obiekt ich rozmowy - Obra - trzymał się raczej na uboczu, jak zwykle milcząc. Podobnie postępował Kurohebi, przyciśnięty do ściany i niemalże się w nią wtapiający. Gdyby nie jaśniejsza karnacja, z pewnością mógłby zrobić kamuflaż perfekcyjny.
 - Obra nigdy się nie myli... - wtrącił brunet, szczerząc się przeraźliwie i wysuwając przed wszystkich. Droga została przerwana. - ...no, może prawie. Choć, jakby na to nie spojrzeć, większość źródeł jest wiarygodna. Mało kto mógłby się o nas dowiedzieć...
 - A syn Mistrza? - spytała cichym głosikiem Flare, splatają dłonie za plecami i niemrawo obserwując towarzysza - On akurat wyczuł naszą aurę... - dodała jeszcze większym szeptem, łapiąc garść nieprzypalonych, rudawych włosów i gładząc je. Nullpuding zarechotał, zaś Kurohebi wzruszył ramionami. Obra w dalszym ciągu milczał.
 - Nawet jeśli...to i tak tylko podejrzewał.
~ * ~
Nigdy nie czuła takiego bólu.
Noc ciągle trwała - a ona jak zwykle, pochrapywała na jednym z wyższych drzew. Liście zielonej korony ledwie zakrywały ciemne niebo, pokryte gwiazdami oraz "wisienką na torcie" w postaci księżyca. Jeszcze z tej odległości potrafiła dostrzec wody, otaczające Wyspę Tenrou. Zwierzęta o tej porze ucichały...w większości. Nie liczyła huczących w oddali sów, czy też świerszczy na wyższych konarach. Chwyciła się za skronie, zaciskając usta i próbując znieść ból. Skąd on się brał? Nigdy wcześniej tego nie przeżywała...to okropne. Przytłaczające wręcz. Ciemnozielone oczy Mavis - wcześniej szczelnie zamknięte - teraz otworzyły się, w nienaturalnej wielkości. Ból zniknął, wszelakie odgłosy także. Jasne włosy powiewały do przodu, pchnięte przez wiatr, a ona sama zaczęła szeptać jakieś imię.
 - Caha...ya...
~ * ~
Już poprzedniego dnia świętowanie sięgało zenitu - a co dopiero dzisiaj, gdy Mistrz Makarov powrócił na teren Fairy Tail. Staruszek - mimo, iż podtrzymywał się zrobionym z solidnego drewna kijem - wydawał się być cały i zdrów. Dzięki Porlyusice i Wendy zniknęły poważniejsze rany, a pozostały jedynie mniejsze i ledwie widoczne zadrapania na twarzy. Tradycyjnie, powrócił na swoje stałe miejsce - czyli na blat barku, popijając z butelki swój trunek i niekiedy rozmawiając z podopiecznymi.
Nie był jedynym Dreyal'em, który tego dnia powrócił...
W progu kwatery stała drużyna Gromowładnych, z Laxus'em na czele - ich misja trwała dłuższy czas i nie mogli doczekać się jej wyniku. Nie wyglądali na zadowolonych - równocześnie usiedli przy barze, ukrywając twarze w dłoniach z załamaniem. Mirajane - ich całkowite przeciwieństwo w obecnej sytuacji - podała im napełnione kufle, ramionami opierając się o blat.
 - Jak wam poszła misja? - mówiła tak pogodnie i z duchem...kiedy nie było, z czego się cieszyć. Bickslow chwycił swój napój i ruszył do przeciwnego stolika, a dla Evergreen jeden kufel...to teraz za mało. Bez słowa ruszyła do piwniczki Cany, Laxus nie chciał nic mówić. Wygląda na to, że wszystko pozostawiono Freed'owi.
 - Nijak. - wyjaśnił krótko, zwięźle i na temat, upijając jeden łyk. Nie pił alkoholu od kilku lat, ale jak widać, chyba wraca do dawnych nawyków. - To zlecenie było jakimś infantylnym żartem - przez kilka tygodni włóczyliśmy się bez celu. Daję słowo, że przeszliśmy całe Fiore w poszukiwaniu wyimaginowanej bestii. - sprostował, dokańczając alkohol w zaskakująco szybkim tempie i dziękując. Mira wróciła do swojej pracy.
 - Coś się stało, Laxus'ie? - przerwał rozmyślania, dopiero teraz zauważając Mistrza. Powinien mu powiedzieć o tych przeczuciach? Wypadałoby...Z drugiej strony, nie chciał narażać tej marnej gildii na kolejne niebezpieczeństwa. Wystarczy, że Sabertooth depcze im po piętach, podejrzenia co do Raven Tail pogorszyłyby sprawę. - Widzę to w Twoich oczach...Chodzi o Ivan'a? - czyli jednak sam się domyślił. Odwrotu już nie było.
 - Niech Ci będzie, tak. - odwarknął, odchrząkując. Nie chciał zabrzmieć zbyt groźnie, po prostu to wszystko zaczynało go już drażnić. Makarov nie wyglądał na wytrąconego z równowagi, wręcz przeciwnie. Cierpliwie wysłuchiwał wnuka. - Wracając do gildii, w pobliżu leciał dziwny ptak...skojarzył mi się z nimi i tyle. - zbyt zajmujące to nie było. Nie zleciała nawet jedna minuta. Mistrz przysiadł w wygodniejszej pozycji, odkładając kij i opierając dłonie o brodę.
 - Kto wie, czy to ma jakiś związek z Ivan'em i jego gildią. - przeciągał nużąco, skupiając swoją uwagę na Magach. Na tych wszystkich Magach, znajdującymi się pod jego opieką...o których musiał dbać, mimo wszystko. - Póki co, wolałbym się nie przejmować. Jeszcze nie czas - teraz mamy inne problemy na głowie...
~ * ~
Szła jednym z wielu podziemnych korytarzy Sabertooth - znała ich rozkład praktycznie na pamięć. Nie było dnia, żeby nimi nie kroczyła - nie ważne, czy do swojej sypialni, czy sali treningów...może być nawet komnata tortur i lochy, ale rzadko kiedy odwiedzała gabinet ojca w konieczności ważniejszej, niż "rodzinne spotkanko". Jej budowa nie różniła się niczym od większości mniejszych pomieszczeń na tym piętrze - zarówno ściany, jak i podłogi zrobione z kamienia oraz oświetlane pochodniami. Gabinet Jiemmy sprawiał wrażenie przytulnego - mnóstwo półek, przepełnionych oprawionymi w skórę księgami. Podłoże przykryte przez szmaragdowy dywan ze złotym wzorem tygrysa. No właśnie, tygrys szablozębny - symbol ich gildii. Na środku pokoiku znajdowało się jedynie całkiem spore, drewniane biurko, a za nim obszyty jedwabiem, krwistoczerwony fotel...zajmowany przez samego Mistrza.
 - Usiądź, Minervo. - wskazał gestem dłoni na miejsce na przeciwko. Kolejny fotel - znacznie mniejszy oraz ciemnofioletowy. I na pewno mniej wygodny - Jiemma specjalnie dla "córeczki" przyozdobił go kilkoma niewielkimi poduszkami, by nie musiała wytykać braku komfortów. Zawsze tak robił. Minerva niechętnie usiadła we właściwym miejscu. Narzuciła nogę na nogę, obracając wokół palca kosmyk fioletowego pasemka. - Jak zwykle...piękna i honorowa dla naszego grona... - Jiemma nie ukrywał uśmiechu, dość rzadkiego u jego osoby od czasów triumfu Sabertooth. Faktycznie, Minervie nie można odmówić urody - posiadaczka delikatnie opalonej karnacji, leszczynowych oczów oraz czarnych, prostych i zawsze perfekcyjnie zaczesanych włosów. Często szczyciła się dobrym imieniem gildii - co ukazywała nawet w kreacjach. Bo teraz, jej niebiesko-czarna sukienka bez ramiączek posiadała rzucający się w oczy malunek tygrysa. Niektórzy uważali, że córka Mistrza oszpeca swój dar wyglądu przesadnym makijażem gejszy oraz specjalnie doczepianymi pasmami, co sprawiało, że czarny odcień zanikał na tle bardziej wyrazistego koloru.
 - Nie jestem tu dla rodzinnych pogawędek, ojcze. - oznajmiła oschle, krzyżując ręce na piersiach. Najchętniej przebywałaby już w swojej sypialni i przygotowywałaby się do następnego zlecenia. Brała ich tyle, ile tylko się dało - najczęściej dla samodzielnych Magów. Teraz miała inne...zadania - takie, które wspomogą Sabertooth, ale i osłabią Fairy Tail. Osłabią tak, że ich stowarzyszenie nigdy się nie pozbiera, zostanie zmiecione z powierzchni ziemi raz na zawsze. - O co chciałeś mnie zapytać? O postępy w Twoich planach? - zdała się na wykrzywiony uśmiech, który z kolei opuścił Jiemmę.
 - W rzeczy samej, moja droga, w rzeczy samej. - potwierdził poważnym akcentem, kładąc ramiona na oparciach fotela i przybierając podobną pozycję do córki - Mam nadzieję, że odkryłaś już powiązanie do tych dwóch kobiet, które uwięziłem. Więc? Są przydatne? - skinęła głową. Zmieniła nieco pozycję nóg, bawiąc się jedną z rękawic w kolorze sukni. Nie miała nic lepszego do roboty, poza "zdawaniem raportu". Oby tylko to odniosło skutki, nie będzie się wysilać z poszukiwaniami na darmo.
 - Ta młodsza ma w sobie potencjał. - zaczęła, ukradkiem zerkając na ojca, lecz skupienie okazując rękawicom - Wielki potencjał, to, co lubimy wszyscy w Sabertooth. Tylko ta smarkula miała pewien problem, bo wolała zostać sama. No i ma za swoje, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw... - niekiedy przedłużała swoje słowa. Jiemma wciąż słuchał z uwagą. - Pamiętasz tą mroczną gildię, Torpid Nightmare? Utrzymywała się zaledwie z maksimum czterech członków. Nieuchwytni, dopóki nie złapał ich...aaa, zgadnij, kto? Fairy Tail. Muszkom zachciało się zaatakować ich kwaterę. Po pierwszej poważnej bitwie doszło do zgonu. Zginął kolejny bachor. - prawie wszystko, co mówiła, przeszyte było pogardą. Ale Mistrz nie reagował. Dobrze wiedział, jaka Minerva jest i nie chciał tego zmieniać. Nie chciał niszczyć w niej ducha walki. - Kolejna niespodzianka: oba bachory są spokrewnione. A przynajmniej były. Nasza mała więźniarka nie wie oczywiście, kto stoi za śmiercią "ukochanej siostrzyczki". - w tym momencie zaczęła się pieścić, niczym małe dziecko, biorąc w cudzysłów dwa ostatnie słowa - Jak dowie się, że to Muszki, od razu zechce zemsty. Nie bez powodu ta starsza została osadzona z nią w jednej celi, prawda? Myślą, że nikt nie wie o ich "praktykach"...Nic bardziej mylnego, bo całe Sabertooth o tym huczy. I sama ma jakieś związanie z którymś członkiem...
 - Którym dokładnie? - przerwał jej, dokładnie analizując każde usłyszane zdanie. Minerva wzruszyła ramionami, powstając.
 - Nie wiem dokładnie. Wiem tylko, że z tym Magiem jest w bardzo bliskich relacjach. - stukot obcasów rozniósł się po całej komnacie. Minerva otworzyła jednym ruchem drzwi, opuszczając gabinet. - Plugawe Muszki... - wysyczała, idąc przed siebie.
~ * ~
 - Muszę trochę odsapnąć... - powiedziała do siebie, siadając na jednej z okolicznych ławek, ówcześnie strzepując z niej rękawiczką śnieg. Latem, bądź wiosną byłaby to idealna pora na spacer z książką. Teraz niebo przykryte było w całości szarawymi chmurami, z których opadały śnieżne płatki. Zacisnęła nieco mocniej trzymaną paczkę - od wczoraj nie odważyła się jej otworzyć. Na Wróżkowe Wzgórza wróciła dosyć późno, a chciała jeszcze do końca doczytać swoją lekturę. Później nie miała już wystarczająco sił i po prostu rzuciła się na łóżko, zgaszając światło nocnej lampki. - Teraz jest odpowiednia chwila... - pomyślała głośno. Inaczej będzie to odkładać i odkładać, aż pakunek skończy odrzucony na boku. Powoli, z rozwagą zaczęła odwijać kolejne krawędzie papieru. Niektóre jego skrawki odlatywały na wietrze, odklejając się od całokształtu. Im bliżej była ujrzenia przesyłki, tym bardziej się denerwowała. Nie wiedziała, od kogo to jest, dlaczego akurat ona...I wtedy ją wyciągnęła. Pod okropną pokrywą skrywana była piękna książka. Czarna oprawa, śnieżnobiałe kartki, pozłacane po bokach...Ręcznie malowane, błękitne wzorki zdobiły przednią okładkę, jak i tylną. Nie rozpoznałaby, która jest którą bez ujrzenia zapisanego zawijasami tytułu. "Błękitna Róża". - Skąd ona... - wyszeptała, obracając przedmiot i sprawdzając go z każdej strony. Żadnego liściku, nic. Książka. Książka z jej dzieciństwa. Książka, której nie powinno tu teraz być. Książka, która była tylko jedna. Książka...którą napisała jej matka.
~ * ~
To był ostatni raz.
Jeszcze tylko jeden manewr...
Sytuacja łudząco podobna do tej wczorajszej - Faye obrzucająca ścianę pięściami, skrytymi pod wodą. Oraz Saphira, obserwująca to wszystko w cieniu. Dziewczynka wyraźnie dawała z siebie więcej, niż zazwyczaj. Nie - ona dawała z siebie wszystko. To nie wystarczy - ona chciała to zrobić nie tylko dla potęgi, dla swojej mentorki. Chciała to zrobić dla siebie samej - by pokazać, że nie jest słaba, że nawet, jeżeli nigdy nie będzie prawdziwą Smoczą Zabójczynią, i tak zostanie równie silna, jak oni. A może nawet silniejsza, niżeli Ci wszyscy ludzie razem wzięci.
Dla Saphiry.
Dla Amandy.
Dla siebie.
Ciosy stawały się coraz silniejsze. Nie zauważyła, gdy w ścianie zaczęły objawiać się kolejne, coraz wyraźniejsze pęknięcia. Saphira mogła jej przerwać, jak wtedy...by nie straciła kontroli. Nie zrobiła tego - Faye jest już blisko do osiągnięcia szczytu swoich umiejętności. Krople potu spłynęły po jej czole, a piąstki zaczynały ją piec. Nie podda się. Uderzała coraz silniej i silniej, aż odskoczyła na metr od ściany. Nabrała do płuc powietrza, kumulując w sobie całą magiczną moc. Tak niewiele jej brakuje...zrobi to. Uda jej się.
 - Ryk Wodnego Smoka! - wpierw przed dziewczynką pojawił się niebieski okrąg magiczny, dokładnie wyznaczający miejsce uderzenia. A została nim prawie, że całkiem zniszczona ściana, służąca za worek treningowi. Z ust Faye wydobyło się tornado - tornado utworzone w całości z żywiołu wody. Niezwykle potężne i błyskawicznie sunące przed siebie, prosto do celu. Ściana nie wytrzymała. Ściana przegrała. Nie utworzyło to wprawdzie drogi ucieczki, lecz powiększyło celę o kilka dobrych metrów. Stała zdumiona, obserwując wynik pracy. Ściany nowej jaskini pozostawały przemoczone w efekcie zaklęcia, mimo to, była dumna. Dumna z samej siebie. - Udało mi się... - wyszeptała, odwracając się w stronę Saphiry. Uśmiechniętej i podchodzącej do dawnej podopiecznej. - Udało mi się! - powtórzyła głośniej, tuląc się do nauczycielki. Czuła, jak po jej policzkach spływają łzy. Łzy szczęścia.
 - Gratulacje, Faye...zostałaś jedną z nas.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja wiedziałam...że przedawkowanie Frugo mi zaszkodzi...*pada upita*

Więc mamy nasz punkt kulminacyjny w nauce Faye - została Smoczą Zabójczynią...przynajmniej z magii. ;-) Tym samym objawiam wam postać, specyficzną na tyle, że można ją albo kochać, albo nienawidzić...*bębny*... Przedstawiam wam Minervę! *o* Nasza Szablozębna sadystka, która będzie przewijała się przez dość sporo rozdziałów...poczynając od tego. Co z nią będzie w późniejszym czasie nie zdradzę - dopowiem tylko, iż jest manipulantką...czyli tak samo, jak w kanonie...
...
*świerszcze*
...
Jak obiecałam - tak zrobiłam. I od dnia dzisiejszego na tym niby-zacnym-lecz-nie-tak-bardzo blogu widnieje playlista, z sześcioma wybranymi "piosenkami". Cztery to nic innego, jak zwykłe melodie, wybrane z kilku serii...bądź zupełnie randomowe, bowiem mi się spodobały. A jak Evil Queen się coś spodoba...to wiedz...że coś się dzieje... o_o W każdym bądź razie, jedna piosenka jest cover'em, zaś druga - już zwyczajną, autorską. Mam nadzieję, że soundtrack przypadnie wam do gustu, a i wybrana składanka wpasowuje się w klimat bloga...dość strollowany, ale mniejsza... D:   

środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział XXXV

Rozdział XXXV "Duchy?"
Nie wiedziała już, czy to czas jej nienawidzi, czy po prostu staje się...
...obłąkana.

Pięć minut według niej przemieniło się w godzinę.
Stała w komnacie - jednej z wielu ukrytych pod ziemią. Pod ich kwaterą. Sabertooth. Ogromnych rozmiarów, na tyle, by pomieściła wszystkich członków gildii Szablozębnych - zrobiona w całości z przyciągającego zimno, białego marmuru. Podłoga popadała już w szarość, a na tle tego wszystkiego wyróżniał się pozłacany tron. Prowadziły do niego - także marmurowe - schody, przykryte krwistoczerwonym dywanem. Któż mógł zajmować królewskie stanowisko? Oczywiście Mistrz, najpotężniejszy z nich wszystkich - Jiemma. Pomniejsi Magowie stali w odległości pięciu metrów od schodów. Pustą przestrzeń, stanowiącą granicę pomiędzy władcą, a jego sługami, wypełniała tylko jedna osoba. Osoba, która znieważyła dobre imię Sabertooth na tyle, by musiała zostać ukarana. Upokorzona. Wymazana z pamięci. I tą osobą stała się Yukino - tylko dlatego, że sprowadziła Fairy Tail. Od wydarzeń w sali tortur minęło zaledwie kilka godzin. Słońce dopiero zaczęło wschodzić, Crocus pozostawało bez życia.
Mimo, iż myślami przebywała daleko stąd, fizycznie musiała robić to, co kazał Mistrz. Publiczna kara...nigdy nie była świadkiem czegoś takiego w ciągu roku pobytu. Właściwie - nie wiedziała nawet, że Jiemma jest do tego zdolny. Zrzucenie ubrań. Zmazanie symbolu gildii. Bolesna chłosta...to wszystko działo się tak szybko. Zbyt szybko.

Nikt nie przejął się tym widokiem. Ani ubraną jedynie w niedbale zapięty płaszcz dziewczyną, biegnącą przed siebie. Jak najdalej od nich. Od tej gildii...
~ * ~
Obudziła się z krzykiem.
Siedząc w kącie zimnej celi, oddychała nierówno.
To było takie rzeczywiste...nie.
To się wydarzyło.
Zerknęła na Saphirę. Mimo, iż wrzask dziewczynki wydawał się donośny na tyle, by zbudzić marudzących współwięźniów, jej najbliższa towarzyszka nie zareagowała. Wciąż, oparta o ścianę i skulona w kłębek, pochrapywała coś przez sen. Z ust Faye wydało się westchnięcie ulgi. Powróciła na swoje miejsce przy skałce, wbijając spojrzenie tam, gdzie zwykle - w korytarz. Czy kiedykolwiek stąd wyjdzie? Ujrzy przed późną starością prawdziwy świat, poza ścianami celi? Pamiętała dzień rozłąki, mimo iż wydarzył się tak dawno - właściwie, gdy miała zaledwie dwa latka. Rodzice porzuciły je...tak po prostu. Amanda trafiła do sierocińca, zaś Faye - w nieznane. Wychowywała się sama. Poznawała świat sama. A kilka miesięcy temu stało się...Sabertooth. "Wielka Piątka", dostrzegająca w niej magiczny potencjał. Odmowa. I w rezultacie lochy...
~ * ~
 - Em...Już ranek? - odwróciła głowę za siebie, widząc ją. Meredy chyba pierwszy raz od czasów Grimoire Heart wstała tak wcześnie - zazwyczaj "wykorzystywała" stracone lata dzieciństwa, między innymi na sen. Spokojny i przyjemny. Bez koszmarów. Z przeszłości...Ultear machnęła tylko dłonią na powitanie, wracając do pracy. Od kilku dni, Jellal zachowuje się...inaczej. Ich obozy - niegdyś trwające pół tygodnia w jednym, dość bezpiecznym miejscu - były zwijane dzień po przygotowaniu. Bez przerwy w ruchu. Sam "Mistrz" znikał w lasach - zupełnie tak, jak teraz. Bo gdy Ul obudziła się jeszcze przed wschodem słońca, po Jellal'u nie było już śladu. Wzruszyła ramionami, chwytając za leżący w pobliżu patyk. Musiała nieco podsycić przygasające ognisko - zimą wiatr był ostry, przyprawiający o dreszcze. Sam fakt, iż Meredy siedziała pod jednym z drzew, opatulając się peleryną, dawał po sobie znać - w takich momentach, Ultear potrafiła odczuwać współczucie. Ale tylko dla bliskich sobie osób. Resztę trzyma poza zasięgiem serca, a Meredy jest dla niej prawie, jak...córka. Prawdziwa, której nigdy nie miała i najprawdopodobniej mieć nie będzie. Zwróciła się w kierunku cichego szelestu - nie wiedziała już, czy to sygnał do ucieczki, czy po prostu jakieś zwierzę, bądź wiatr...Nie. Lata spędzane na leśnych ucieczkach wyznaczyły swoje piętno. Ostatecznie nie dostrzegła większych zmian, świadczących o obecności wroga. Krótko po szelestach na terenie obozu zjawił się Jellal - i szczerze mówiąc, nie przypominał dawnego siebie. Pod ciemnymi oczami widniały cienie zmęczenia, karnacja stała się nienaturalnie blada. Niebieskie włosy stały w każdą stronę, a płaszcz miał widoczne wygniecenia w niektórych miejscach - kto wie, ile czasu Jellal spędził z dala od ciepła. I bez snu - jego brak przelał się na prowiant, zebrany w trakcie wędrówki oraz narzucony obecnie na plecy mężczyzny...chociaż i tutaj widać było, w jak bardzo złym stanie musiał być. Zrobiony specjalnie ze skóry worek został związany niedbale na tyle, by w połowie drogi zebrane jedzenie zaczęło wysypywać się na ziemię za nim. Ultear tylko załamała ręce, zaś Meredy...miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Wywrócił oczami, zrzucając pakunek na ziemię i przysiadając przy ognisku. Pierwsze, co uczynił, to ucieczka w myśli. Erza...nie wiedział już, czy ostrzeżenie jej przed Radą było dobrym pomysłem. Chwila...ostrzeżenie jej? Przecież to wszystko jego wina...gdyby nie uciekł...równie dobrze mógłby to zwalić na Ultear i Meredy - bo kto, jak nie one, mu pomógł? Nie...one nie zawiniły. Chciały pomóc. Chciały zmienić świat na lepsze po tych wszystkich, złych uczynkach. On? Jedyne, do czego się nadaje, to do przynoszenia im wszystkim kłopotów...
 - Jellal? - głos Ul wyrwał go z zamyślenia. Zerknął na nią niemrawo, odsuwając dłonie od ognia. Dopiero teraz zauważył, jak daleko "odpłynął" - czuł, jak nabyte pod brakiem świadomości pęcherze zaczynają pokrywać jego palce i równie błyskawicznie pękać. Wymamrotał coś pod nosem, powstając i...chodząc dookoła bez celu. Ciemnowłosa czarodziejka także nie zamierzała utrzymywać takiej ciszy - podniosła się z miejsca, jednym ruchem ręki nakazując najmłodszej towarzyszce, by się nie wtrącała. Meredy skinęła głową spokojnie, przechodząc do normalniejszej pozycji - choć w głębi duszy pragnęła dodać coś od siebie. Też jest członkinią Crims Sorciere - i ma do tego prawo. Ultear podeszła do Jellal'a, stanęła z nim prosto w twarz i...wymierzyła mu policzek. - Co się z Tobą do cholery dzieje!? - jego reakcja była natychmiastowa. Odsunął się dobre dwa kroki od znajomej, mierząc ją mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Ze wzajemnością - Jellal nie może dać po sobie znać, co się ostatnio wydarzyło. Nie wiedzą o Radzie. Ani o listach gończych, o jego potajemnej korespondencji z Erzą...Nie oddał ataku. Po prostu narzucił na głowę kaptur i ruszył przed siebie, z powrotem las.
 - Nic złego. - oznajmił w odpowiedzi, nie zwalniając. Ultear nawoływała go przez dłuższy czas. Nie zawracał. Meredy z pewnością pocieszyłaby teraz matkę...ale przecież miała się nie wtrącać.
~ * ~
W gildii Fairy Tail panowała napięta atmosfera.
Prawie, jak nigdy.
Zazwyczaj kwatera tętniła życiem, każdego dnia. Zwłaszcza, od kiedy wszyscy członkowie zdążyli powrócić do Magnolii. Przybycie Drużyny Natsu rzekomo zapowiadało huczne świętowanie z najbłahszego powodu na nowo...nic bardziej mylnego. Kilka godzin wcześniej, w siedzibie przebywała tylko Mirajane - akurat kończyła swoje porządki, po których budynek miał dojść do najwyższego porządku. Uśmiech z jej ust zniknął dopiero po przekroczeniu progu przez Erzę. Z wiadomościami ostatnich dni, w znacznie skróconej wersji. Przybycie do Sabertooth. Tortury. Makarov. Do rana, informacje zostały przekazane każdemu Magowi z Wróżek. Teraz czekali...ale na co? Na dobre wieści, to oczywiste. Czy takie w ogóle przybędą? Makarov był już...wiekowy. Mimo to, przeżył wiele bitew - i mógłby jeszcze więcej.
Tak, wszyscy szykowali się już na zmiany...
Cana pierwszy raz od lat odstawiła beczki z alkoholem na bok. A raczej z trudem zamknęła piwniczkę przed pokusą, jak i niechcianymi "gośćmi". Natsu z Gray'em zaprzestali bójek - podobnie uczyniła cała męska kadra. Ta damska zaś nie rozmawiała tak pogodnie, jak kiedyś. Wszyscy milczeli, siedząc przy stolikach. Każdy zajęty - dla kilkorga nawet zabrakło, zmuszając ich do stania, bądź klęczenia przy ścianach.
Drzwi się otworzyły.
A w nich Porlyusica.
Większość podniosła głowy w jej stronę, oczekując odpowiedzi. Cisza stawała się coraz bardziej napięta. Wręcz irytująca. Czarodziejka przymknęła oczy, nabierając powietrza w płuca. Niepewność...niepokój...
 - Będzie żył.
Serca wszystkich stanęły.
A gdy już ruszyły...na nowo rozpoczęły orgię. Orgię szczęścia - Makarov przeżył. Hałas na nowo zawitał w Fairy Tail, podobnie jak i radość. Radość, której nie było końca. Wszyscy powrócili do dawnych zwyczajów, wiwatując na cześć Mistrza - Mirajane uśmiechnęła się delikatnie, rozglądając się po twarzach wszystkich. Zerkając na Levy, przypomniała sobie o czymś. O czymś ważnym...nie dla niej, lecz dla młodszej przyjaciółki. Zamyśliła się, by moment później pognać, czym prędzej na drugie piętro. Gdzie to zostawiła...? W gabinecie Mistrza - tam także się skierowała. Otworzyła drzwi, niemalże biegiem podchodząc do biurka i zabierając leżącą na nim paczkę. Nie wiedziała, co w środku jest - zawartość została schowana pod warstwą posklejanego niedbale, żółtawego papieru. Powstrzymała chęci poprawienia wierzchu pakunku - tak nie wypada. Powróciła na salę główną, natychmiastowo przysiadając przy stoliku, zajmowanym przez Drużynę Shadow Gear. Nie spodziewała się, by Jet i Droy jakoś przeszkodzili - oboje byli zajęci swoimi sprawami. A mianowicie kłótnią o to, kto jest "bardziej męski dla Levy". Niebieskowłosa przymrużała już na to oko, co rusz próbując kontynuować czytaną obecnie lekturę. Mira szturchnęła ją delikatnie w ramię, odciągając od ówczesnej czynności. McGarden spojrzała na nią zdziwiona, następnie posyłając barmance ciepły uśmiech. Odłożyła na bok okulary oraz książkę, przybliżając swoje krzesło do niej - i oby jak najdalej od reszty drużyny. 
 - Miruś, coś się stało? - spytała spokojnie, kiedy jasnowłosa dosłownie wcisnęła w jej ręce paczkę. Levy zmierzyła podejrzanie najpierw dziewczynę, a później podarunek. Od razu skrzywiła się na widok kilku posklejanych, starych kart. Czarnym flamastrem na jednym z boków było napisane drukowanymi literami jej imię. - Co to jest? - jej głos wyrażał wyraźną niechęć. Przymrużyła brązowe oczy, odkładając "prezent" na stolik. Jet i Droy na moment przerwali kłótnię, zauważając przedmiot - no tak, wiadomo, co sobie pomyśleli. Wspólnym głosem wyszeptali ledwie słyszalne, męskie imię, wracając do poprzedniej czynności. Obiekt ich podejrzeń - Gajeel - także nie wydawał się usatysfakcjonowany tym widokiem.
 - Przyszło wczoraj, wieczorem. - wyjaśniła najstarsza Strauss, powstając i poprawiając sukienkę. Wciąż z uśmiechem, przekrzywiając głowę delikatnie w bok i splatając swoje dłonie. - Może masz tajemniczego wielbiciela? - Fajny ten wielbiciel...pomyślała sarkastycznie Levy, gdy Mira odeszła, z powrotem do barku. Westchnęła ciężko, chwytając za przesyłkę raz jeszcze i tym razem opuszczając siedzibę.
~ * ~
Ta misja będzie się dłużyła, i dłużyła...kiedy ostatni raz byli w gildii?
Laxus, jak i cała drużyna Gromowładnych Bogów, zaczął już tracić rachubę czasu. Nie pamiętał nawet, kiedy wyruszyli z Magnolii...Doprawdy, nie mógł już znieść towarzystwa tamtej trójki. Freed - równie znudzony - stracił praktycznie wszystkie chęci do przepytywania mieszkańców, odnośnie monstrum grasującego nieopodal, na które to mieli zapolować. Bickslow - z tymi swoimi irytującymi laleczkami - co rusz zaczepiał Evergreen, opowiadając o Elfman'ie. Zazwyczaj kończyło się to ich kłótnią, w specjalnych przypadkach - okładaniem pięściami. Któregoś dnia zmierzali nawet do bitwy na magię - Laxus i Freed zdążyli im przerwać w ostatniej chwili i ostatecznie poprzestali na nieprzyjemnych spojrzeniach. Dreyal szedł obecnie znacznie bardziej wysunięty do przodu, niż towarzysze - musiał od nich odpocząć, chociaż chwilę. Zwłaszcza, że droga wydawała się przyjazna i cicha - idealne miejsce na przemyślenia. W tym regionie Fiore - na szczęście - zima jeszcze nie zawitała, zatem nikogo nie dziwiła gęsta i powiewająca na wietrze, zielonkawa trawa, kwitnące kwiaty, czy też słońce wysoko na niebie. Z daleka widział góry - Hakobe, położone blisko jego rodzinnej miejscowości. Wniosek? Zatoczyli jedno, wielkie koło...
 - Laxus, daleko jeszcze? - nie zauważył, jak pozostali członkowie drużyny zaczęli dorównywać mu kroku. Evergreen ledwie wytrzymywała - dla niej trudną i nieprzyjemną - drogę. Po jej wyglądzie można było stwierdzić, że miała teraz ochotę zrzucić z siebie to, co mogło utrudniać podróż. Ale nie - Ever przecież nie pokaże się publicznie bez futrzanego płaszcza, butów na wysokim obcasie i ze związanymi niedbale włosami. Bickslow prawie buchnął nagłym napadem euforii...powstrzymał się. Nie chciał irytować przywódcy. Freed wymruczał coś cicho, zbliżając się do reszty.
 - Nie chcę być natarczywy, ale... - przerwał, zaciskając usta w wąską kreskę i mrużąc morskie oczy - ...czy ten potwór, którego mamy odnaleźć, w ogóle istnieje? - dokończył. Mniej pewnie, niż zazwyczaj - zwłaszcza na widok zaciśniętej pięści Laxus'a. Blondyn warknął niezrozumiale kilka słów, odwracając się bokiem. I wtedy zobaczył coś na niebie...jakby kruk. Czarnopióry kruk, wydający odpowiedni dla swojego gatunku dźwięk i latający...Czemu miał to dziwne wrażenie, że jest...podejrzany? Kontynuował drogę. Przecież to niemożliwe, by Raven Tail miało teraz atakować...nie dawali znaku życia od miesięcy.
~ * ~
 - Jak ten czas szybko leci... - mówiła sama do siebie, wchodząc na korytarz swojego mieszkania. Zdjęła kremowy płaszcz i prawie od razu pozostawiła go na tutejszym wieszaku - jedyne, o czym teraz marzyła, to ciepła kąpiel, a zaraz po niej wizyta w wygodnym łóżku. Oczywiście z nadzieją na to, że nie zastanie niechcianych gości...zarówno przed snem, jak i po nim. Zgasiła światło we wszystkich pokojach, z wyjątkiem łazienki. Nim zamknęła drzwi, spojrzała w lustro. Pobyt w kwaterze cały dzień i do tego zmęczenie zrobiły swoje...Blond kosmyki uciekały spod gumek, tworzących dwie kitki - reszta zaś stała, jakby porażona prądem. Na przyszłość także powinna robić makijaż po nieprzespanej nocy...I już wie, dlaczego Natsu nazywał ją bez przerwy "Sową". Kucnęła na moment, by sięgnąć po leżącą na podłodze, różową kosmetyczkę. Spadła podczas porannych przygotowań i do tej pory pozostawała na swoim miejscu. Wyciągnęła jedynie szczotkę do włosów i mocniejszą wrotkę, powstając. I wtedy...wydarzyło się coś dziwnego. Rodem z horrorów, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, widziała za sobą dziewczynkę. O jasnych, niemalże platynowych włosach, bladej karnacji i dużych, intensywnie błękitnych oczach...Odwróciła się od razu - lecz nikogo już nie ujrzała. Nikt nie stał przy jej łóżku, na tle otwartego okna, z "latającymi" przez wpływ wiatru zasłonami. No właśnie, okna...nie przypominała sobie, by były otwarte. Niepewnie ruszyła do przodu.
Jeden krok.
I później drugi.
Zero odgłosów, poza stukaniem jej obcasów i donośnym szumem z zewnątrz. Przerażonym wzrokiem obserwowała dookoła całą sypialnię. Nic podejrzanego...Głupia, czemu nie zapaliłaś światła? skarciła siebie w myślach, odwracając się plecami do okna i wciąż idąc tyłem. Jedyne światło to blask księżyca oraz lampy w łazience...
 - Bu!
Nie powstrzymywała krzyku, odskakując przed siebie z wrzaskiem i padając na puszysty dywan. Obiekt jej strachów śmiał się...nie złośliwie, ani strasznie...bardziej przyjaźnie, jakby właśnie ujrzał coś śmiesznego. Czy widok Lucy Heartfilii, leżącej na ziemi z bronią w postaci szczotki do włosów pełnej kołtunów oraz znoszonej frotki był aż tak komiczny? Dla tej dziewczyny tak. Zamrugała kilka razy - jakby ją skądś znała. Niezbyt wysoka, drobna - mimo to o dojrzałym wyrazie twarzy. Może była w jej wieku? Platynowe i bardzo długie włosy pozostawione zostały na lewym boku - w prawym uchu migotał srebrny kolczyk, zaś błękitne oczy "uśmiechały się" do niej. Strój - to nie zwyczajna, biała koszula nocna, jakie mają w zwyczaju nosić zjawy. Sięgająca połowy ud, śnieżnobiała sukienka z falbaniastą spódnicą oraz rękawami odkrywającymi ramiona. Przyozdobiona przy klatce piersiowej niebieskimi brylancikami, przypominała jedną z kreacji Świata Gwiezdnych Duchów. Lucy dopiero teraz olśniło, z kim ma do czynienia...W nagłym odruchu dotknęła swojego medalionu z szafirem.
 - Elyon!
 - Lucy!
Atmosfera grozy przemieniła się w atmosferę ciepła. Obie dziewczyny przytuliły się na powitanie, jakby były dobrymi przyjaciółkami - kiedy tak było. Nawet, jeżeli ich "historia" jest skomplikowana, a czasu także nie spędziły zbyt wiele w swoim osobnym towarzystwie. Lucy usiadła na łóżku, klepiąc miejsce obok siebie - wkrótce zajęte przez Elyon. Od czego by tu zacząć? Nie widziała jej od dawna - myślała, że już na zawsze jej "czarodziejska iskra" pozostanie w medalionie. Iskra, która ostatnimi czasy zaczyna ratować młodej Heartfilii życie.
 - Więc...teraz żyjesz w Świecie Gwiezdnych Duchów? - jej pytanie zabrzmiało niezbyt pewnie. Mimo to, Elyon z uśmiechem przytaknęła, wpierw wbijając wzrok w podłogę, a następnie na Lucy. Bez przerwy się uśmiechała, jak za dawnych czasów. Czarodziejkę interesowało, co się dzieje u jej przyjaciół z gwiazd w czasie, kiedy ich nie przyzywa...Toczą normalne życie? Jak ludzie? Cóż, Luna najwyraźniej zauważyła ciekawość znajomej. Odchrząknęła, przygotowując się do długiej opowieści.
 - Cóż...U Aquarius toczy się to...co zwykle. - na te słowa, każda z nich wybuchła gromkim śmiechem. Taka prawda - najczęstszym i zapewne jedynym zajęciem Aquarius są randki z drugim Duchem, Scorpio. Lucy machnęła dłonią na znak, by Elyon mówiła dalej. Tym samym przerwała śmiech. - Leo - albo, jak wolisz, Loke - ciągle opuszcza nas dla jakiś randek. Szkoda mi tych dziewczyn...no i Aries. Patrzy na niego tym baranim spojrzeniem...Dobra, dziwne skojarzenie. - podczas, gdy właścicielka kluczy rozszerzyła oczy w niedowierzaniu, Elyon chwyciła się za usta, podtrzymując kolejny wybuch - Ale także Loke jest dość opiekuńczy wobec niej. Zważając na Taurus'a...A Virgo? Virgo ciągle zabiega o kary za nawet najmniej szkodliwe uczynki, na przykładzie: kilka dni temu opuściła Plue podczas przenoszenia Nikor. - Lucy od razu wiedziała, co oznacza ten "jeden dzień" w ich świecie. Wychodzi na to, że wydarzenia z Panną miały miejsce ponad trzy miesiące temu. Albo...sama się już pogubiła. - Cancer zaczepia bez przerwy Duchy ze srebrnych kluczy - uważa, że ich fryzury są "okropne-ebi". - specjalnie przedrzeźniała w ostatnim słowie stworzenie spod Bramy Raka - Zresztą, nie tylko ich. Ostatnio zaczepiał Gemi i Mini. Ale dobra...chyba tyle starczy na dziś. - Lucy tylko przytaknęła, odpowiadając uśmiechem i krzyżując ręce na piersiach. Nie spodziewała się tak nietypowych odwiedzin - a zwłaszcza od niej. Obie powstały - Elyon poprawiła swój strój, kłaniając się delikatnie i obtaczając błękitnymi iskierkami. - Mam tylko nadzieję, że Layla nie będzie już gadała tych swoich "smoczych przepowiedni"... - na twarzy Luny po raz kolejny zawitała radość. Tylko Lucy wpatrywała się w nią zszokowana.
 - Layla!? - to było ostatnie, co do niej powiedziała. Elyon zniknęła, pozostawiając po sobie tylko stos unoszących się na wietrze, srebrnych pyłków.
Padła z powrotem na łóżko.
I znowu się zamyśliła...Layla? Czy ona mówiła o...jej matce?
~ * ~
Nikt nie zwracał uwagi na dziwne odgłosy, dochodzące z celi na końcu korytarza. Od czego dokładniej pochodziły? Od uderzeń. Od wielokrotnych uderzeń w ścianę. Okruszki opadały z sufitu - z każdym silniejszym uderzeniem w coraz większych ilościach. Pięści Faye nie przypominały normalnych piąstek dziesięcioletniego dziecka - nie. Pokryte były wodną ochroną, aktywowaną wraz z czarem. Pozostało już...tak niewiele...
 - Starczy na dzisiaj. - stanowczy głos Saphiry spowodował, że woda zniknęła, wpływając prosto do wnętrza uczennicy. Faye skinęła głową, kucając obok "swojej" skałki - teraz zajmowanej przez "nauczycielkę". Czekała na opinię, lecz kobieta milczała. Nie miała najmniejszej ochoty na ocenę umiejętności - i to z lekka irytowało Faye. Nie wie, kiedy w końcu stanie się prawdziwą Smoczą Zabójczynią...nie, prawdziwą nigdy nie będzie. To nie ona jest "dzieckiem Smoka", tylko Saphira. A ten Smok już nie żyje - może posiadać taką magię, ale Smoczą Zabójczynią nie zostanie. - Powiedz mi, drogie dziecko...skąd w ogóle wiesz, że masz siostrę? - spytała spokojnym głosem, ściskając dziewczynce dłoń swoimi. Faye zamrugała kilka razy, próbując sobie to wszystko przypomnieć. Na pewno po urodzeniu tego nie wiedziała - w końcu ją porzucono.
 - Długa historia... - zaczęła, puszczając Saphirę i przesuwając się nieco dalej od krat. Tak, by straże, ani więźniowie tego nie usłyszeli. Niechętnie dzieliła się tą wiedzą, ale teraz ma wobec Saphiry pewien dług. Dług, którego być może nigdy nie spłaci. - Przez większość życia - właściwie całe - byłam samotna. Jak już dobrze wiesz... - przełknęła ślinę i mówiła dalej, nie patrząc na kobietę, a na przestrzeń przed nią - ...dowiedziałam się o tym krótko przed zabraniem mnie tutaj. Nie bezpośrednio, a przez plotki. Przechodziłam akurat nieopodal pewnej wioski...Nie pamiętam jej dokładnej nazwy, wiem, że zaczynała się ona na "H". W każdym razie - tam znajdowały się listy gończe. Trójka ludzi, jakaś kobieta, mężczyzna...i po środku ona. Dziewczynka, której rysopis wyglądał niemalże identycznie, jak mój. Później dostrzegłam imię "Amanda". Popytałam - o niej samej nic się nie dowiedziałam, słyszałam jednak pogłoski, że kilka lat temu z sierocińca zniknęło jedno dziecko. Opis? Brunetka, niska, drobna, chorobliwie blada. O zielonych oczach, zawsze ubrana w jedną i tą samą sukienkę. Koścista. Jakby ktoś opisywał mnie. Według przechodni, ostatni raz widziano ją w towarzystwie nieznajomej, może podróżnej. To wszystko układa się w jedną spójną całość...Chciałam ją odnaleźć, ale skończyło się na zamknięciu tutaj. - zamilkła. Saphira kiwała tylko głową do przodu, jakby przytakiwała, z ledwie widocznym uśmiechem. Wyglądała, jakby miała coś powiedzieć, jednak za każdym otworzeniem ust, na nowo je zamykała. Wzięła głęboki oddech.
 - Skoro to czas zwierzeń, droga Faye... - trzymając się krat, spróbowała wstać o własnych siłach. Gdy już to zrobiła, zaczęła krążyć dookoła pomieszczenia. A Faye tylko patrzyła na nią, czekając. - ...posiadam magię Smoczych Zabójców. Nauczyła mnie jej Smoczyca...
 - I właśnie dlatego jesteś Smoczą Zabójczynią. - przerwała brunetka, marszcząc brwi. Machnięcie głową w odpowiedzi oznaczało tylko jedno...kłopoty.
 - Mam magię Smoczych Zabójców...ale sama w sobie nim nie jestem. I Ty też nie. - uczucie w oczach Faye przechodziło teraz różne formy. Od zdziwienia, po szok. Od szoku, po złość. Wysyczała ciche i krótkie "że co?", oczekując odpowiedzi. - Potocznie tak: jestem Smoczą Zabójczynią. Podobnie, jak wielu innych na tym świecie. Z każdej generacji. Bo posiadamy tą magię, bo wychowały nas Smoki...ale żaden z nas nie jest prawdziwym. Pewnie zastanawiasz się teraz, co mam na myśli, mówiąc "prawdziwy"? Otóż, gdy czternaście lat temu wszystkie pozostałe przy życiu Smoki zniknęły z tego świata...przeniosły się w inne miejsca. - prawą dłonią dotknęła lewej piersi, zaś ostatnią wolną otarła napływające z oczu łzy - Tym innym miejscem są serca. Smoczy Zabójcy są prawdziwi, gdy dusze ich Smoków są w sercach. Wtedy, w X777 roku...Smoki musiały zniknąć. Były na wyginięciu, ich własne dzieci stawały się zabójcami z krwi i kości. Wszystko tylko dlatego, że chciały zostać "prawdziwi". Ale nie są. I nigdy nie będą. Ci prawdziwi nie zabiliby tych, którzy się nimi zajęli. Pozwoliliby im wejść do swoich serc i tam na zawsze pozostać. Komunikują się we własnej strefie, ale my tam nigdy nie wejdziemy. Moja Smoczyca...cóż, zmarła wieki temu. Jeszcze wtedy, gdy Smoków było po pęczki, w różnych regionach. Trzy ostatnie...tylko je to spotkało...
~ * ~
A miała być rozprawka!

Na wstępie - dzisiejszy rozdział dedykuję wszystkim dobrym gimnazjalistom oraz tym czytelniczkom, które są w trakcie egzaminów. :P Ja wprawdzie piszę za rok, ale i tak, mimo wszystko, "co nieco" o wczorajszym dniu wiem. A konkretniej - o "aferze" z charakterystyką, na którą nikt nie był przygotowany (stąd podtytuł "A miała być rozprawka!"). Mimo wszystko, życzę powodzenia w pisaniu, za co lepiej nie dziękować - bowiem to przynosi pecha. A ja to Evil Queen, prawda? *evil smile*

Co wy na to, by wstawić playlistę piosenek na blogu? Niektóre posiadają, a i mnie tak jakoś naszło (dop. oczywiście, jeżeli nauczę się ją wstawiać... ._.). Może dlatego, że ostatnio nasłuchałam się mrocznych piosenek z soundtrack'ów? Trzy szczególnie mi się spodobały + jakaś normalna, mocniejsza nutka. A mianowicie: My Songs Know What You Did In The Dark, autorstwa Fall Out Boy. Usłyszałam ją w promo odcinka jednego z seriali, które zamierzam obejrzeć i tak mi wpadło w ucho...Pasowałaby w klimat bloga? Ogółem, czy playlista jest dobrym pomysłem? xd

Więc moja wizja Smoków i tego, co się z nimi stało. A co, będę odmienna i zamiast je ożywiać, zrobię, że są w swoich "dzieciach". *o* Oczywiście na tym ta historia się nie kończy - w czwartej sadze ujawnię pewien sposób na wskrzeszenie prawdziwych Smoków...I nie jest to jednosagowy wątek, bo w szóstej (na którą mam wenę, choć miało być pięć ._.) bym go kontynuowała. Prócz tego, napisałam prolog do swojej "nie-książki", ale póki co, nie zamierzam go publikować. Wpierw go poprawię i dopiero później ukażę, jako "wstęp". Co do reszty...niech pozostanie tajemnicą. Na koniec - co wy na to, by napisać dziesięciorozdziałową historię o Marze? Większość osób ją lubi, niektórzy wręcz przeciwnie - hejtują ją, bowiem jest chamską [wstaw odpowiednie przekleństwo] i sadystką w jednym. Mimo wszystko, ja darzę ją jakąś tam sympatią i pomyślałam, że może warto byłoby ukazać jej przeszłość. No i chciałam tam 18+ napisać, ale nie - piętnastolatka pisząca takie rzeczy, to nie moja bajka. xd I nie sądzę, bym była do opisywania takich scen wystarczająco...dojrzała?

piątek, 19 kwietnia 2013

How Fairy Tail Should Have Ended?

Tytuł: "How Fairy Tail Should Have Ended?"
Autor: Alex
Główni bohaterowie: Fairy Tail
Raiting: T
Fabuła: Chyba wszyscy znają serię How It Should Have Ended - seria krótkich filmików, przedstawiających alternatywną wersję zakończenia danej produkcji. A co by było, gdyby przedstawiono takie wersje w opowiadaniu serii Fairy Tail? Jak mogłyby w humorystyczny sposób zakończyć się znane nam sagi?

Saga Macao

Lecieli. Nie orientował się już, jak długo.
Co się teraz dla niego liczyło?
Uratować ją.
Nie znał Lucy zbyt długo - właściwie, nie minął nawet dzień od ich pierwszego i zapewne ostatniego spotkania. Harpagon to miasto portowe w Magnolii, jedno z nielicznych, w którym można bez problemu zaopatrzyć się w łodzie i przyjemne towarzystwo. Sęk w tym, że nie znajdzie tu jednego. Magii. Dla niego nie było to problemem, w końcu zabawił tutaj całkiem przypadkowo - gdyby nie to, co zamierzał teraz zrobić, już dawno leżałby na hamaku w swojej chatce, rozmyślając nad nowymi rodzajami ryb z Happy'm. Lubił łowić - nawet bardzo. I co rusz w Sciliorze znajdował nowe gatunki tych oto stworzeń. Nie ważne, że zagrożone - było, co jeść, prawda? Plan na czas najbliższy - uratować Lucy z rąk tego niegodziwca, Bory, a później wrócić do gildii i zemścić się na tym idiocie, od którego wydobył informacje na temat Igneel'a.
Happy służył za jego "transport" - choć nie tak określał przyjaciela za czasów dzieciństwa. Po prostu jego magia, zwana Aerą, była bardzo przydatna, zwłaszcza, że Natsu nie tolerował pociągów, samochodów i innych tego typu maszyn. Ba - zwyczajne niesienie przez kogoś na rękach przyprawiało go o mdłości!
 - Jesteśmy, Natsu. - wybudził się z zamyślenia na temat własnej osoby, słysząc głos niebieskiego kota. Bo był kotem...prawda? Wyglądał jak kot, jadł jak kot...Nie ważne. Przelatywali tuż nad eleganckim jachtem, należącym do Bory i jego szajki. Bora...wydalony z gildii Titan Nose za używanie zakazanej kilka lat temu magii uroku. Światło księżyca padało tuż nad konstrukcją, a przez okna przelatywały neonowe kolory. Pewnie odprawia jakieś rytuały hipnozy...pomyślał właściwy Salamander, zlatując niżej i opuszczając progi Happy'ego. Złapał się nerwowo za usta, podtrzymując napływające mdłości - nie uchroniło go to przed pozostawieniem drobnej niespodzianki na podłodze. Zebrał w sobie ostatnie siły, wykopując drzwi wejściowe do największej kajuty. A to, co zobaczył...
 - Że co, do jasnej cholery!? - wyklinał tak przypadkowe słowa na widok tego, czego nikt by się nie spodziewał. Neonowe światła przechodziły ze specjalnej, srebrnej kuli, zawieszonej na suficie. W pomieszczeniu, udekorowanym, niczym na przyjęcie z wyższych sfer, tańczyły wszystkie dziewczyny, Bora oraz jego pracownicy. Czyli...nie chciał ich wszystkich uprowadzić? To była tylko impreza!? I dlaczego Lucy wykonuje jakieś dziwne ruchy na jednym ze stolików, pozbawionym w przeciwieństwie do innych zastawy. Zobaczył koniec śnieżnobiałego obrusu, wystający przez otwarte okno. No tak...ktoś tu najwyraźniej potrzebował miejsca do tańczenia. I ten ktoś użyczył sobie stolik, ówcześnie pozbawiając go sprzętu. Natsu mógłby albo "uratować" Heartfilię, albo podbiec do balkonu i pozbyć się kolejnych nawrotów dzisiejszego obiadu. Łatwo się domyślić, co uczynił...

Saga Daybreak

Zadawał sobie teraz tylko jedno pytanie...
...po co zaprowadził ją do Fairy Tail?
Ich najnowsza misja pozornie wydawała się bardzo prosta...i na dodatek opłacalna. Tak dobrze, że całość starczyłaby na wszystko, czego mogliby na chwilę obecną zapragnąć. Natsu i Happy...ah, już widzieli te wizyty w najelegantszych restauracjach. Oni dwoje, siedząc przy najlepszym stoliku i delektując się najznakomitszymi potrawami...Najlepsze jest to, że obyliby się bez gonitwy z właścicielem lokalu, żądającego zapłaty, której zrealizować nie mogli. Lucy za to opłaciłaby czynsz na kilka miesięcy - i przestałaby marudzić w gildii o swoich brakach finansowych. No właśnie, Lucy...to teraz ona im najbardziej wadziła. Mieli wykraść tylko jedną książkę z rezydencji niejakiego Duke'a Everlyue'a. "Daybreak". Po kilku niepowodzeniach dotarli do biblioteki - całkiem okazyjnej. Na tyle, że nie znaleźliby w te kilka minut lektury o nazwie "Daybreak"...ale były gorsze rzeczy. Lucy, biegająca od jednego regału do drugiego z miną seryjnego szaleńca. Książki leciały w powietrzu - te ciekawe wpadały w ręce dziewczyny, przeglądającej każdą z osobna, zaś te, które nie przypadły jej do gustu kończyły w różnych miejscach. Najczęściej na głowie Natsu.
 - Em...mam jedno pytanie. - różowowłosy odwrócił głowę od kłopotliwej towarzyszki, zerkając na niskiego mężczyznę w średnim wieku. Elegancki garnitur, ulizane, kasztanowe włosy i "ekstrawagancki" wąsik...to na pewno ten Everlue. Póki co nie sprawiał problemów, jednak na wszelki wypadek pięść Salamandra zapłonęła, uniesiona w górę. A Duke kontynuował. - Wiem, że to moja rezydencja i równie dobrze mógłbym teraz przywołać Virgo, by was stąd wygoniła, ale...jak z nią wytrzymujesz? - w odpowiedzi, młody Mag wzruszył ramionami. Gdy Lucy wyskoczyła ze sterty ksiąg, wykrzykując pełne fascynacji i radości "Znalazłam!", płomień poleciał prosto na "skarb". Na żółtą książkę, z napisanym czarnymi, pogrubionymi literami "Daybreak", poleciała wcześniej przywołana kula płomieni. Podręcznik przeobraził się w proch, a Lucy - wciąż z wyciągniętymi ku górze rękoma - wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
I dobrze.

Saga Lullaby

Nie tak to miało wyglądać...
Pozornie wszystko przebiegało, jak każdego dnia. Wieczór. Las. Zapalone ognisko, obóz, przyjazna atmosfera, misja dobiegająca końca...Natsu i Gray - nadzwyczajnej w świecie - obrzucali się na prawo i lewo coraz to dziwniejszymi wyzwiskami. Erza uspokajała ich na krótko jednym krzyknięciem...i nie tylko ona. Zirytowana Lucy też potrafiła co-nieco pokazać...
...szkoda tylko, że w tak krępującej sytuacji.
Przywiązani wszyscy razem do drewnianego kijka i obracani bez przerwy dookoła własnej osi, nad garścią palącego się drewna...Nie tak plan przechwycenia Eisenwald miał się zakończyć.

Saga Galuna

Wreszcie ta przeklęta misja dobiegła końca...
Lucy postanowiła sobie jedno. Nigdy więcej zadań Klasy S. Mimo, iż w Fairy Tail jest od niedawna, w tak krótkim czasie przekonała się o niskim stanie własnych umiejętności. Przynajmniej na chwilę obecną. Nawet o tym nie myślała - bardziej interesował ją ten złoty kluczyk do Bramy Saggitarius'a, który teraz dzierżyła dumnie w dłoni. Nad ranem przypłynął piracki statek - oczywiście pod wodzą Erzy Scarlet, wściekle łypiącej na klęczącego Natsu i Happy'ego. Nie codziennie Magom "odbija" na tyle, by zabierali nieodpowiednie dla swojej rangi zadania. Wszystko było teraz na swoim miejscu, czyż nie? Na Wyspie Galuna nareszcie nastał zasłużony spokój - mieli pojazd, mogli bezpieczne wrócić do domu...ale kogoś brakowało.
 - Gdzie jest Gray? - Erza na moment opuściła całującego piasek, niczym najukochańszą rzecz na ziemi, Natsu. Nie lubił podróży statkami prawie tak samo, jak pociągiem. Faktem jednak jest, iż od kilkunastu minut po Lodowym Magu nie było żadnego śladu...dopóki z wnętrza lasu nie rozległ się przeraźliwy dźwięk. Krzyk...to na pewno był krzyk... - Idziemy! - zawołała. Nie czekając, cała drużyna rozpoczęła bieg w kierunku odgłosów. Stawały się coraz gorsze...i gorsze...aż zauważyli przyczynę. Gdzieś poza terenem wioski, kilka dziewczyn z Galuny - w demonicznej formie i rytualnych maskach - krążyło dookoła totemu. Bardzo starego, może jeszcze za czasów starożytności. A któż inny mógłby być do niego przywiązany, jak nie Gray i kartka z napisem "We Love Ice-Mage"?
 - Błagam... - wyszeptał, spuszczając głowę. Był zarumieniony? Nie...to najwyraźniej tym nagłym fankom zachciało się zrobić ranę na jego czole i z niej sączyć...krew!? - ...pomóżcie, one są nienormalne...

Saga Phantom Lord

...Czy oni nie mieli czasem jakiegoś zadania do wykonania?
Nie wiedzieli. Głównie ze względu na brak zegarka.
Krople deszczu obijały się o szyby tutejszej kawiarenki - póki co, opustoszałej do samego końca. Ludzie nie chcieli przebywać w jednym budynku z potężnym Czwartym Elementem, który - zamiast pracować na zlecenie Mistrza - zajmował jeden ze stolików, zajmując się swoimi sprawami. Milczeli - cała czwórka. Aria kończył właśnie opróżnianie ostatniej paczki chusteczek, odrzucając ją za siebie na całą stertę podobnych białych pudełek, z jasnoróżowymi kwiatami w ozdobie. Juvia próbowała - bez skutku - naprawić swój różowy parasol, mamrocząc pod nosem niemrawe "kapu, kapu, kap". Totomaru...on wolał siedzieć z nogami narzuconymi na stół, wsłuchując się w nowoczesną melodię najnowszych słuchawek z esencją magii muzyki. A Sol...on tylko przeglądał katalogi geograficzne, w poszukiwaniu kraju, zwyczajami podobnego do tych, które on sam przyjmował. Ale nie każdy musi lubić ciszę i już chwilę później lider Czwartego Elementu, elitarnej drużyny Phantom Lord, zadał pytanie. A mianowicie...
 - ...jaka jest wasza ulubiona pora roku? - tak szybko, jak wypowiedział te słowa, tak w równym tempie Magowie odpowiedzieli. W tej samej kolejności, w której zostali wymienieni wcześniej. - Jesień.
 - Zima.
 - Lato.
 - Wiosna, non, non, non!
Wiadomym było, do czego aż taka różnorodność zdań doprowadzi...szczęście dla niewinnych cywili, że kawiarnia była wtedy opustoszała. Każdy Mag zawzięcie bronił swojego zdania - nie miało to pozytywnych skutków. Totomaru w złośliwości podpalił ostatnią, pozostałą do użytku chusteczkę Arii - nie spotkał się z kontratakiem. W końcu teraz lider grupy musiał trzymać magię w odpowiedniej ilości, zamiast wdawać się w bójki z mniej ważnymi ludźmi...no właśnie, dlaczego on utrzymywał magię? I tak wszystko skończyło się na tym, że Juvia - po tym, jak Sol zakopał pod ziemię jej parasol - zerwała Totomaru słuchawki z uszu i wyrzuciła przez okno, ówcześnie je rozbijając. Prawie doszło do batalii na pięści, gdy o czymś sobie przypomnieli...nie mieli czasem brać udziału w najeździe na Fairy Tail?

Saga Loke

Chyba jednak jej starania skończą się fiaskiem...
Obiecała, że mu pomoże...prawda?
To dlaczego w takim razie stała teraz tutaj, nad wodospadem, w letnią noc - obserwując, jak jej przyjaciel zanika, rozsypując się na tysiące złotych iskier!? Co jeszcze ma zrobić, by przekonać widniejącego wśród chmur na nocnym niebie Króla Gwiezdnych Duchów? Przywołała wszystkie stworzenia z kluczy, które posiada. Wykrzyczała każdy dobry uczynek, wyrządzony przez Loke'a, od kiedy tylko przybyła do Fairy Tail...Jak ma tego starca przekonać!? Cisza przeciągała się, z nutą niepewności. Mężczyzna, niegdyś będący najpotężniejszym ze zodiaku, leżał teraz na kamienistej ziemi, słabnąc. Gwiezdne Duchy - tworząc półokrąg - były coraz bardziej niepewne planów swojej właścicielki. Niepewne, to mało powiedziane. Na usta Aquarius cisnęły się coraz gorsze wiązanki przekleństw w stronę blondwłosej czarodziejki, Virgo z zażenowania zaczęła bawić się kajdankami przykutymi do jej nadgarstków, a Taurus ledwie powstrzymywał się przed podbiegnięciem do Lucy i zdarciem z niej wszelkiego materiału. Co robił sam obiekt zainteresowań? Stał w luźniejszej pozycji, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i naburmuszonym wyrazem twarzy. Władca Gwiazd westchnął, jakby ze zrezygnowaniem - nie wiedział bowiem, co począć z Lucy Heartfilią, tą, która przywołała go tylko po to, by ułaskawić zużytego Ducha...Mógł sobie sprawić nowego, prawda? ... Jak się robi Duchy?
 - Podaj mi choć jeden powód, dla którego mam go ułaskawić. - rzekł w końcu, posyłając siedemnastolatce złośliwy uśmieszek. Lucy początkowo zirytowała się jeszcze bardziej - przecież jeszcze kilka minut temu podała mu całą masę powodów! Otworzyła usta, by kontynuować kłopotliwą dyskusję, kiedy to Król kontynuował serię pytań. Tupnęła niedbale nogą, wracając do poprzedniej pozycji. - I nie - nie chodzi mu tutaj o te "niby dobre uczynki" z gildii. Zrobił coś dla Ciebie, że tak go bronisz? A może nasz Leoś znalazł sobie przez te trzy lata dziewczynę? - w tym momencie zwrócił się bardziej do rudowłosego, niż Lucy. Wciąż uśmiechnięty, jakby cała ta sytuacja była jednym, wielkim żartem. Lucy miała już tego wszystkiego serdecznie dość. Król nie zauważył, kiedy to wszystkie przywołane Duchy zniknęły w świetle, wraz z Loke'm. Lucy wymamrotała coś pod nosem, zaciskając dłonie w pięści i ścieżką w dół opuszczając wodospad. Król? Król tylko śmiał się w najlepsze... - Doprawdy, Leo, zapewniłeś mi świetne przedstawienie, wracasz...pomyślał, także znikając.

Saga Wieża Niebios

Cisza...
Cisza...
I jeszcze raz - Cisza!
Gwiazdy migotały wesoło na niebie, ocean był dzisiaj zadziwiająco spokojny. Atmosfera całkiem odmienna od tej, która panuje właśnie w Wieży Niebios. Już nie potężnej, kamiennej konstrukcji, położonej około kilometr dalej, na małej wysepce. Efekt Etherion'u zrobił swoje - przeobraziła się w wysoką "wieżę", utworzoną z tysiąca, jak nie więcej, kryształów o jaskrawo błękitnym zabarwieniu. Gdzieś tam rozgrywała się bitwa ostateczna - wewnątrz pozostali tylko Natsu, Erza, Simon...i oczywiście Jellal, Jaśnie Pan, który był odpowiedzialny za całe zamieszanie. Czekanie na rozwój sytuacji nie należało do przyjemnych czynności - zwłaszcza, że jedyną wolną i w miarę bezpieczną przestrzeń stanowiła niewielka, drewniana łódka. Lucy nie mogła już wytrzymać otaczającego ją towarzystwa - Gray po raz kolejny stracił ubrania, a Juvia z zachwytu o mało nie wpadła do głębin. Shou zmartwiony wypatrywał czegoś za horyzontem, Millianna z nieznanych przyczyn miauczała do księżyca...nie mogła pominąć Wally'ego, rzucającego w stronę Happy'ego wiązankę całkiem okazałych przekleństw, których nawet Heartfilia po dłuższym pobycie w Fairy Tail nie znała. W końcu przyszło co do czego i sytuacja się uspokoiła, gdy usłyszeli donośny huk - dochodzący oczywiście z Wieży.
 - Co to było? - Millianna, jakby na zawołanie, zareagowała strachem. O ile wcześniej klęczała na krawędzi łodzi, tak teraz kuliła się przy rufie, z dolegliwościami w postaci drgawek i niezrozumiałego majaczenia. Czy to spadająca gwiazda leciała, tam na niebie? Nie wiadomo...była trochę większa, wręcz masywna. I miała taki ludzki kształt...
 - Eee... - Gray spojrzał po twarzach milczących przyjaciół. Każdy z nich błądził wzrokiem dookoła, niektórzy wciąż zatrzymali się przy martwym punkcie, w który nieznany obiekt trafił. - Powinniśmy się tym przejąć?
...
Cisza.
 - Nie...
 - Nie, nie sądzę.
 - To nie Erza, nic jej się nie stanie.
...
 - Dlaczego to nie mogła być Panienka Lucy...
 - Przestań!

Saga Festiwal Walk

 - Nie wierzę... - wymajaczyła, ledwie utrzymując się na własnych nogach. Promile z ostatnich godzin zrobiły swoje. - Nie wierzę, ja w to normalnie nie wierzę! - wrzasnęła jeszcze głośniej. Chociaż teoretycznie powinna już dawno leżeć na ziemi, to mentalnie wciąż myślała, jak należy. - Pierwszy raz, kiedy wszyscy są upici, ja jestem trzeźwa... - wyszeptała, szybkim ruchem przysuwając w swoją stronę krzesło i siadając na nim. Z okolicy barku widziała dokładnie, co dzieje się na terenie gildii. Niepewnie poprawiła malutkie skrzydełka, przypięte do jasnoróżowej sukienki - nie dobrze było jej od tej słodyczy i świecidełek, które stanowiły strój do karcianego powozu. Po Festiwalu Plonów odbyła się Fantasia - a po Fantasii impreza w kwaterze. Nie wiedziała, skąd, ani kiedy pojawiło się tutaj tyle alkoholu. Wiedziała tylko jedno - od czasów przygotowań wypiła tylko kilka kieliszków, podczas gdy reszta Magów opróżniła już paręnaście beczek.

Co rusz, obok przechodził ktoś, kto przesadził. Przeważnie albo majaczył, dolewając więcej i padając na ziemię...albo padając od razu, nim doszedł do składu. Kto włamał się do jej skrytki? Oczywiście Laxus, który przed odejściem z gildii postanowił zarobić, sprzedając jej zapasy. Najchętniej walnęłaby go w tą pustą głowę...gdyby miała choć trochę siły, by powstać. Nie robiła zatem nic innego - po prostu siedziała i obserwowała widowisko. Na początek przyjrzała się trzem kandydatkom z konkursu miss - Lucy, Bisca i Levy zajmowały jeden z nielicznych stolików, które nie leżały roztrzaskane pod ścianą. Śmiały się przy tym tak głośno, że w normalnych okolicznościach usłyszałaby je połowa tutejszej dzielnicy. No ale w noc Fantasii wszyscy balowali - jedni mniej, a inni bardziej hucznie. Różowo-białe sukienki, upodobnione do tych noszonych przez cheerleaderki, od dobrych dwóch godzin były wygniecione i bez blasku, zaprezentowanego na paradzie. Macao i Wakaba - zamiast kłócić się, jak na co dzień, o zarobki - urządzili konkurs picia. Oczywiście zapomnieli o biednej Canie, tęskniącej za smakiem alkoholu. Alzack, Jet oraz Droy ćwiczyli "sztuki podrywu" - niekiedy spoglądając w stronę naszych missek. Nawet Mirajane przestała się hamować, kiedy to bez opamiętania bawiła się magią transformacji, siedząc na ramieniu Elfman'a. Swoją drogą...
 - Elfuś, dlaczego wykrzykujesz "Sparta"? - spytała niemrawo samą siebie, dotykając na ślepo dłonią blatu barku. Pustego, bez chociażby szklanki z ostatnią kroplą.
Natsu, Gajeel i Gray toczyli kolejną batalię - jak zawsze, z tą różnicą, że teraz dookoła latały przedmioty, zarówno użytku gildii, jak i te osobiste. Jaśnie Juvia wzięła sobie do serca rolę królowej lodu, bo teraz to ona zarządzała pojedynkami, siedząc na pozostałościach po tronie z parady. A co się stało z Makarov'em i Erzą?
 - Oj, spodziewałam się, że wygonicie tego palanta, zamiast z nim pić... - wymamrotała z lekką chrypą, spoglądając ostatni raz na alkoholową skrytkę. Gromowładni powrócili do dawnych nawyków, Mistrz i Tytania pili gdzieś na tyłach, a Laxus? - Satysfakcja, satysfakcja...Dawaj mi moje sake!

Saga Oracion Seis

Kłótnie, kłótnie, kłótnie wszędzie!
Skaliste tereny, nieopodal lasu. Dość spora grupa Magów, z czego Lamia Scale i Blue Pegasus zniknęły, a na miejscu pozostało Fairy Tail z dwoma członkiniami Cait Shelter. A na domiar złego oni - armia, przysłana przez Radę Magii. Szczerze mówiąc, gdyby nie prawo, Lahar już dawno stałby w płomieniach. Kłótnia toczyła się bowiem o Jellal'a - jedyną osobę, która nie należała do żadnej z podanych organizacji. Wręcz przeciwnie - przestępca, który teraz nie mógł sobie przypomnieć praktycznie nikogo. Rada chciała go pojmać, a Fairy Tail - wręcz przeciwnie, zażądało od niego wolności. Batalia słowna stawała się coraz ostrzejsza, a nikt nie zauważył, kiedy to Salamander biegł w kierunku dowódcy, z podpalonymi pięściami i bojowym wyrazem twarzy. Słowa, jakie wydostawały się z jego ust - zarówno podczas planowania ataku, jak i przerwania go przez Gray'a - nie należały do cenzuralnych, sam kamerzysta musiał co sekundę pikać. Właśnie...co tu robi kamera?

Ostatecznie decyzja miała należeć do Erzy. Osoby, która była dla Jellal'a najbliższa w tym gronie. Stała niepewnie, ze złączonymi dłońmi. Nieśmiało spoglądała to na przyjaciół, to na armię...na Jellal'a już w ogóle. Wzrok wbiła w ziemię, próbując przemyśleć wszystko, co Fermandes zrobił. Groźby pod pretekstem jej przyjaciół...Kłamstwa...To, jak chciał ją oddać "w ofierze"...Zabicie Simon'a...Zdecydowała. Podniosła wzrok. Spojrzała w oczy Lahar'owi, a następnie...po prostu poszła w odwrotnym kierunku, z obojętnością machając dłonią.
 - A bierzcie go.

Saga Edolas

Gdyby tylko był odważniejszy...z pewnością powiedziałby, co myśli o tym wszystkim.
Kwatera, którą cały dzień przenosili na swoje miejsce, bardziej przypominało rosłe drzewo o pozieleniałej korze. Różniło się tylko małymi drzwiczkami wejściowymi oraz zawieszoną nad nimi, pomarańczową tabliczką z białym logiem, narysowanym kredą. We właściwe miejsce dodarli dopiero późnym wieczorem. Królewskie Miasto znajdowało się dobre kilkadziesiąt kilometrów, a gdyby nie poganiania damskiej kadry edolańskiego Fairy Tail - cóż, z pewnością ta podróż zajęłaby im więcej, niż dzień. A teraz? Cóż...teraz wszyscy praktycznie spali. Wszyscy, poza chłopcami, którzy - nim sami udadzą się na spoczynek - muszą posprzątać w sali głównej. Niezliczona ilość nagłych teleportacji, a teraz droga przez mękę z pewnością nie oszczędziły leżących dookoła mebli. Godziny mijały, a coraz więcej osób łamało podyktowane im zasady - w końcu na miejscu zostali już tylko Natsu Dragion i Gray Surge. Oboje nie byli już skorzy to rozmów. Gray, nie zważając już na swój osłabiony organizm, zrzucił z siebie całą górną część garderoby. Wprawdzie odniósł przy tym kilka drgawek, lecz - kolejne wizje stawały się coraz bardziej kuszące. On, sam, bez tego kłopotliwego nakrycia - w stronę damskiej części kwatery, zmierza do tej jednej, jedynej sypialni...A tam czeka...
 - Gray, o-ogarnij... - wyjąkał różowowłosy, siedząc na środku pomieszczenia. Nie lubił być brutalny. Przynajmniej nie, gdy w pobliżu nie ma jego ukochanego auta. A teraz, biedne, nie ma magii...i zapewne Lucy wyrzuci je na złom. Uroki nowego Edolas. Wrócił do wcześniej wykonywanej czynności - czyli prób naprawiania jednego z krzeseł, które nie przetrwało ostatniej ucieczki przed Łowcą. Próbował przymocować nóżkę do reszty mebla...ale bez skutku. - Wiesz, co Gray? Tego chyba się nie... - odwrócił głowę, spodziewając się, że ujrzy swojego przyjaciela, zmagającego się z inną pracą. Nic bardziej mylnego. Po Gray'u pozostała tylko sterta kurtek, szalików i swetrów. On serio tam poszedł? spytał siebie na początku, nim dostrzegł...że został zupełnie sam. Przynajmniej jest ciepło...pomyślał. I wtedy drzwi, wraz z okiennicami otworzyły się szeroko, wpuszczając do środka potężne podmuchy nocnego wiatru. Drgawki zmusiły go do skulenia się i zapięcia do końca czerwonej kurtki ze skóry. P-przynajmniej je-est...Ja-s-sno...zapeszył. Światła w tym samy czasie zgasły. A on został sam. - L-Lucy? G-G-Gray? ... C-Cana? Maca-ao? Ktokolwiek tutaj jest!?  

Saga Tenrou

Szykowali się na koniec...
Chwycili się za dłonie...
Wyczekiwali najgorszego - Acnologia zaraz pozbędzie się ich raz na zawsze. Tenrou zniknie z powierzchni Ziemi. A oni...wraz z wyspą...

Wydał ryk.
I...
Nic się nie wydarzyło.
Magowie początkowo stali w tej samej pozycji, z kurczowo zamkniętymi oczami. Otworzyli je dopiero po upływie pięciu minut, jak nie więcej - przyglądali się sobie po twarzach, próbowali cokolwiek dostrzec. Ślady zniszczeń...nic. Zero. Ale Smok nadal tam stał, jakby zdezorientowany.
Milczeli.
...
 - Czy to ma być żart!? - spytali równocześnie. Awanturowali się, zebrani w grupę obserwowali, jak Smok Apokalipsy na nowo próbuje wydać ryk. Za pierwszą próbą odsunęli się do tyłu, jakby w obawie, że tym razem faktycznie zginą. Nic. Drugi - też nic. Kolejne starania przynosiły ponowne efekty. Nikt nie wiedział, że gdzieś tam, na pobliskiej wysepce znajdują się dwie kobiety. W świetle zachodu słońca, obserwowały Tenrou. Początkowo ze zmartwieniem - później ze zdezorientowaniem, a na końcu z radością. Więc się nie udało - Ultear i Meredy doskonale wiedziały, w czym rzecz. Bo przecież z łatwością mogły dostać się do opuszczonego poduszkowca Grimoire Heart, uderzyć Zeref'a w głowę, a tym samym pozbawić go przytomności, jak i władzy.

Saga X791

Wszystkiemu towarzyszyły krzyki i kłótnie - nie dziwne, skoro nieznana siła nagle wybudziła ich ze snu. Pełna dwudziestka Magów wymierzała pomiędzy sobą wzajemne oskarżenia, odnośnie wydarzenia, które - według nich - miało miejsce kilka godzin temu. Przybyła szóstka nie potrafiła nic wskórać, oznajmiając im, iż upłynęło...siedem lat. Nikt nie wierzył w to, że Bisca i Alzack - jak dotąd para zakochanych w sobie i nieśmiałych nastolatków - są małżeństwem i mają córkę. Nikt nie wierzył w to, że Jet dojrzał, a Droy doprowadził swoją osobę do stanu nędzy. Natomiast Max i Warren...oni zostali zignorowani. Skończyło się na wrzaskach i błaganiu o pomoc, płaczu, krwi, próbach ucieczki, niektórzy nawet omdleli. Nie tak nowo przybyła Mavis wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z podopiecznymi trzeciej generacji...

Saga Wielki Turniej Magiczny

*CAM1 SCENA 1: Prolog*
Zaśmiał się podczas kończenia przygotowań - bo jakżeby inaczej, pytania do zwycięzców muszą być, prawda? Dla Bickslow'a była to świetna okazja do śmiechu...i oczywiście zarobienia kilku klejnotów od Mistrza. Pod warunkiem, że owe wywiady przejdą w miarę odpowiedniej atmosferze oraz schludnym miejscu. Pokoik nagrań nie grzeszył rozmiarami - każda ściana miała może cztery-sześć metrów, zrobione z cegieł, dopuszczały do środka wieczorny chłód. Drewniane drzwiczki od zewnątrz zasłonięte były bordowym prześcieradłem. Wewnątrz znajdowały się tylko trzy meble - fotele, oddzielone między sobą jedynie malutkim stolikiem z dwiema szklankami wody. Na koniec wszczepiona w odpowiednie miejsce kamera - tak, by widzieć "zaproszonego" rozmówcę. Podłogi nie było - zamiast niej trawa, w miejscu, na którym budynek wybudowano. Ah, ta tania siła robocza...
 - Zaczynamy! - zawołał, nakładając srebrną przyłbicę i wysuwając język w stronę obiektywu. Widniał na nim czarny symbol gildii Fairy Tail - tej zwycięskiej. Magom, biorącym udział w ostatnim wyzwaniu turnieju, dano tylko kwadrans na uleczenie ran i przygotowanie do rozmowy. Bo tak, nikogo nie obchodził możliwy napad Smoków... - Mówi do was Bickslow, z Fairy Tail. Jedziemy z tym! - dodał na koniec. Nim światło z lampy naftowej zgasło, lalki Maga powtórzyły tylko jego ostatnie słowa...

*CAM1 SCENA 2: Wielce nieszlachetna Ty(r)tania! 
W większości Magowie musieli być wpychani do sali siłą...Nikt nie chciał dobrowolnie przeprowadzać wywiadów. Nie, kiedy bitwa o całe królestwo czaiła się w pobliżu. Ostatecznie jednak Mistrzowi Makarov'owi udało się udobruchać Drużynę Fairy Tail i tym samym nakłonić do pojedynczych odpowiedzi na specjalnie dobrane pytania. Kto padł na pierwszy ogień? Oczywiście liderka składu - w tym wypadku, Erza Scarlet. Trzeba było przyznać - tego wieczoru nie błyszczy tak samo, jak zawsze. Schludnie dobrany strój w postaci ciemnogranatowej spódnicy i białej bluzki z eleganckim kołnierzykiem nie pasował do obandażowanych ran i drewnianej kuli, która umożliwiała szkarłatnowłosej chodzenie. Pojedynek z Minervą, to jedno - ale przy samodzielnym starciu z Kagurą, jej stopa z pewnością nie powróci do dawnej świetności...Mimo wszystko, posłała do kamery przyjazny uśmiech, odgarniając do tyłu rozpuszczone włosy. Zajęła wyznaczone miejsce, ze spokojem czekając na pytania.
 - Zatem, droga Erziu...
 - Proszę, mów mi "Erza". - przerwała mu, wciąż nie tracąc gardy dobrego humoru. Bickslow wyszczerzył się, poprawiając wcześniejszy błąd i rozsiadając się na swoim fotelu, z narzuconą nogą na nogę. Dłonie trzymał na oparciach, radość najwyraźniej mu dopisywała.
 - Zatem, droga Erzo... - kontynuował, już z bardziej oficjalnym akcentem. Choć...ten "oficjalny akcent" bardziej brzmiał, jak parodia. - Nie mamy dużo czasu, za moment najwyraźniej nadlecą Smoki... - "dzieciaczki" zaśmiały się cicho, lewitując za jego głową. Erza zignorowała przypomnienie o nadchodzącej tragedii, wysłuchując towarzysza z gildii. - Pytanie pierwsze: Ile trupów masz na kącie? - pozornie, taka sugestia mogłaby przestraszyć człowieka. Albo go zirytować - żadne z tych określeń nie pasowało teraz do panny Scarlet, zamyślonej i przechodzącej wzrokiem po suficie. Zamrugała kilka razy, postukała palcem o brodę ze skrzyżowanymi rękoma...i na powrót się uśmiechnęła.
 - Jeden, może dwóch się przewinęło. Ogółem jednak nie lubię mordować tych, z którymi walczę. To niehonorowe, a i o tamtym jednym, czy dwóch wymsknięciach nie lubię zbytnio wspominać. - odpowiedziała, przybliżając się do oparcia fotela i odkładając na bok kulę. Lalki Bickslow'a zamilkły z lekka zdumione tą sytuacją, a ich właściciel...wciąż wyglądał, jakby miał się zaraz roześmiać. Odchrząknął, powstrzymując "napad" i wymyślając kolejne pytania o prywatne życie Erzy.
 - Pytanie drugie:... - zamilknął. Cisza. Cisza, nadająca niepewność. Otworzył usta, wysunął na moment język, szczycąc się symbolem Wróżek. Zamknął je i przeszedł do mowy. - ...Jak bardzo zdesperowana jesteś, by zostać mężatką? - i znowu milczenie. Uśmiech po raz pierwszy od chwili zwycięstwa opuścił twarz Erzy, teraz zaczerwienionej po uszy i kulącej się na swoim miejscu. Słowa Bickslow'a dudniły jej w głowie, niczym jedna melodia. Jak bardzo zdesperowana jesteś, by zostać mężatką? Ona, zdesperowana!? Wcale nie! Tylko...lubiła patrzeć na suknie ślubne...I oglądać śluby...Nagranie z wesela Alzack'a i Biscii oglądała chyba setki razy...
 - P-p-przejdźmy do ostatniego pytania! - odparła z lekkim zająknięciem. Wpierw była zestresowana odpowiedzią na drugi fakt, a teraz? Teraz aż się w niej zagotowało. Jakby wszystkie te negatywne uczucia pragnęły ataku. Ale nie...nie przy kamerach...a raczej kamerze. Mniejsza. Nie powinna teraz ukazywać złości, nie w takim stanie. Bickslow przyciemnił nieco lampę. Powstał częściowo z fotela, nachylając się nad stolikiem i Erzą. Spojrzał prosto w jej oczy. Brązowe, trzęsące się z powodu jakiegoś uczucia oczy.
...
 - Czy nosisz coś pod swoimi zbrojami?
Spokój dobiegł końca. Pięść rozwścieczonej Tytanii dotknęła zarówno przyłbicę Bickslow'a, jak i jego głowę, twarz, brzuch...i okienko kamery.

*CAM2 SCENA 3: Zepsuta Lodówka!*
Wymienianie kamery nie było tak trudne, jak myślał. Nie, kiedy miał już opatrzone rany, a Erza została siłą wyprowadzona z pomieszczenia nagrań, nim doszło do gorszego czynu. Nikt nie chciał, by liczba trupów zwiększyła się do dwóch, czy trzech, prawda? Ostatecznie skończyło się na poprawianiu mebli, ułożenia kamery, jak i wizerunku samego prowadzącego. Zasiadł z powrotem na swoim fotelu, oczekując następnego gościa. Gray nigdy nie wyglądał na tak zmęczonego, jak teraz. Nie dziwne, skoro dzisiaj stoczył dwie walki, wymagające dość dużo siły. Nie miał nawet siły na zdejmowanie ubrań...ani ich dobieranie. Bo jak bluzka z motylkiem miała pasować do jego wizerunku? Nijak. Niech mam już to za sobą...pomyślał, zajmując wyznaczone miejsce. Bickslow od razu poznał po nim, że nie zamierzał zbyt długo rozmawiać. Miał teraz wybór: albo pośpieszy się z pytaniami, albo specjalnie przetrzyma go tu przez godzinkę. No, może dwie...Nie, nie będzie już taki chamski. Trzy szybkie pytania, niszczące wizerunek starczą. Niech tylko obejdzie się bez wymieniania kamery...Aż tak dużego budżetu nie ma.
 - Więc tak, Gray... - nie wiedzieć, dlaczego, tym razem strój Bickslow'a - zamiast kompletu, przypominającego zbroję rycerza - przypominał ciemnofioletowy, przeszyty elegancją garnitur. Zacmokał kilka razy, ignorując zniecierpliwionego gościa. - O cóż by Cię tutaj spytać, co? Nie, to nie zalicza się do tych trzech pytań. - dodał natychmiastowo, co idealnie powtórzyły lalki. One także ucierpiały podczas wzrostu agresji u Erzy - część z nich miała widoczne rysy, niektórym poodrywano skrzydełka...
 - Streszczaj się!
 - No dobrze, już dobrze... - tylko tego brakowało. By zdenerwować Gray'a, jeszcze przed rozpoczęciem wywiadu...Namyślił się dobrze. Mam to! zakomunikował z radością w myślach, uśmiechając się chciwie i zacierając ręce. - Czy to prawda, że Twój nawyk do bycia per Zboczeńcem wziął się z treningów przy skąpo odzianej mentorce, czy też z przedawkowania plakatów do "Tygodnika Czarodzieja"? - Gray nie znajdował się w komfortowej sytuacji. O ile Erza dopiero w połowie zaczęła się denerwować, tak teraz młody Mag Lodu miał ochotę zadźgać Bickslow'a na samym starcie.
 - Nie chcę na to odpowiadać. - rzekł z krótkim sykiem. Odwrócił wzrok na bok, przykładając pięść do ust. Oboje myśleli teraz o zupełnie odrębnych rzeczach: o co spytać następnym razem oraz jaki rodzaj walnięcia będzie najbardziej szkodliwy. Zielonooki zaśmiał się, poprawiając przyłbicę.
 - Po drugie: ... - znów zamilknął. Dopiero mordercze spojrzenie Fullubuster'a przekonało go do szybszej reakcji, niż specjalnego przedłużania. - Jesteś napaleńcem, to wiemy. Czy to prawda, że teraz to napaleństwo przechodzi na pewną niebieskowłosą dziewoję z Twojej druży...
 - Wymyśl coś normalnego! - wrzasnął, przerywając pytanie. Bickslow machnął dłonią na znak pokoju. Gray znowu musiał odsunąć się jak najdalej od spojrzenia kamery, by ukryć nagły rumieniec. Dla członka Gromowładnych - uśmiechającego się tajemniczo w stronę ukrytego sprzętu - była to idealna okazja do następnego pytania. Sięgnął dłonią do kieszeni garniturowych spodni, szykując się do ostatniej kwestii.
 - Na sam koniec chciałbym spytać... - mówiąc to, wyciągnął poszukiwany przedmiot. Pognieciona kartka papieru, z niewyraźnie pisaną czcionką. Najwidoczniej ktoś wcześniej wyrwał ją z, na przykładzie, notatnika. Bickslow bez wahania zaczął odczytywać wiadomość. - Ostatnimi czasy wszystko jest dziwne. Zapałka i Śrubokręt znowu coś tam blablabla wariują i rozwalają blablabla Zapałka jest dojblablarzalsza i chyba jest w związku z bla, a mi się coś w miejscu serca i żołądka blablakręca. Blabla, nie wiem co się dzieje, bla. chyba się bla...
[.....]
Przepraszamy za usterki.

*CAM2 SCENA 4: Chyba śrubokręt gdzieś się zagubił, sialalalala...blabla*
Szczęście, że druga kamera okazała się znacznie wytrzymalsza od swojego poprzednika - pomijając już fakt, iż okienko musiało zostać sklejane specjalną taśmą. Nie każdy lubi oglądać filmy z pęknięciami po uderzeniach na pierwszym planie, prawda? Kolejna kwestia nieoczekiwanego szczęścia - ochrona, która natychmiastowo wyprowadziła czerwonego, jak Zapałkę i wkurzonego, jak Śrubokręt Gray'a z pomieszczenia. Bickslow uchronił się przed ranami i zmianą stroju, obiecując, że tym razem będzie nieco bardziej delikatny w pytaniach.
 - Zacznijmy od czegoś delikatnego. - oznajmił na powitaniu, gdy tym razem miejsce rozmówcy zajął Gajeel. Redfox chciał stąd wyjść, pogłaskać Lily'ego i myślami powrócić do wieczornej kolacji przy świecach, żelazie i głośnej, metalowej muzyce. Bickslow spojrzał ukradkiem za siebie, jakby upewniając się, że ochrona w postaci pozostałych Gromowładnych - Evergreen i Freed'a - jest aktualna. Odchrząknął i rzekł: - Lily to dorosły kot. Jak zareagowałeś na jego romans z przytulającą go dnia czwartego tych jakże niezacnych igrzysk, niejaką Levy McGarden, zjeżdżając w dół wzgórza i mając randkę z niejakim cmentarzyskiem niejakich Smoków sprzed niejakich czterystu niejakich lat? - nie odpowiadał. Zirytowany odwracał co rusz wzrok, dłonią wodząc przy czymś za oparciem. Bickslow wychylał się na boki, by to "coś" ujrzeć - bo kto inny, jak nie Gajeel, próbowałby przemycić żelazo w papierku? Postawił jedną, jasną zasadę - nie odpowie na pytania Bickslow'a, choćby wytrącały go z równowagi. Ominą go trzy krótkie i niezbyt przyjemne dla jego osoby dialogi, a i... - Czy Twój dostawca żelaza wie, że podjadasz po nocach - a może sam osobiście Ci to zalecił, bo jest Twoim trenerem od bycia niejedynym facetem? - zacisnął mocniej palce na opakowaniu od "przekąski". Bez agresji, bez szaleństw...wmawiał sobie. Ale ostatnie pytanie doprowadziło do tego, że - gdyby nie nagła interwencja run Freed'a - Bickslow już dawno leżałby uduszony pod ścianą, z twarzą w sinych barwach. A mianowicie...
...Z kim byś spał, gdyby Lily'ego prąd trzasnął, a Levy - po ówczesnym wykorzystani...tylko tyle zdołał usłyszeć, nim rzucił się na znajomego z gildii Maga. Grunt, że kamera tym razem ocalała...

*CAM2 SCENA 5: Ale kurtki przeciwdeszczowej, to mi nie zostawili, chamy jedne...*
Wprawdzie uniknął uduszenia...ale nie zmieniało to faktu, iż jego szczęka - mimo noszonej przyłbicy - ucierpiała znacznie bardziej. Czy stracił jeden ząb? Jeszcze nie, choć czuł, jak kiwa się, obijając o sąsiednie - lód w woreczku, przykładany w miejsce bólu nic, a nic nie pomagał. Jak miał potraktować fant, że tym razem trafiła mu się Juvia - najspokojniejsza w tym gronie wariatów? Jeżeli jej nie wkurzy, to obędzie się bez obrażeń...ale on kocha wkurzać ludzi! Poprawiła czapkę oraz sukienkę, pozornie grzecznie zasiadając na swoje miejsce.
 - Dobrze, zacznijmy jakoś tak spokojnie, bez kontrowersji i szału... - oznajmił. Uśmiechnął się dopiero po dłużej chwili, zajętej przez poprawę przyłbicy i odłożenie z trudem lodu. I nawet ten uśmiech nie lśnił, jak dawniej - obolały ząb rozruszał się z nieznanych powodów i opadł w przestrzeń jamy ustnej...czemu towarzyszyło niekontrolowane kasłanie. Juvia z niepewnością oczekiwała pytania. Bickslow powrócił do dawnej gardy, by móc kontynuować. - Nie należałaś do Fairy Tail od zawsze. Jak zareagowałaś na wieść o tym, iż Gray i niejaka Lucy Cosplay Heartfilia byli ze sobą...blisko? - jak to się skończyło? Tym, że jego woreczek na lód zniknął nagle ze stołu, znajdując się w posiadaniu Deszczowej Kobiety...ściskającej go tak mocno, że prawie pękał.
 - Juvia odmawia odpowiedzi. - wysyczała, patrząc przed siebie, w ścianę. Okej, delikatne wkurzanie, sekwencja druga, zakodował w myślach, wymyślając coś następnego. Może już tak biednego Gray'a nie pomęczy...
 - Czy to prawda, że Twoje imię znaczy "deszcz"? Jeśli tak - jak wielką winą obdarzasz swoich rodzicieli, gdy dowiedziałaś się, iż to oni wymyślili Ci imię? - pokręcił to tak bardzo, że worek w ostateczności pękł. Drobinki roztopionego lodu opadły na trawę, a sama "zainteresowana" wyglądała, jakby miała Bickslow'a zabić wzrokiem. - Na koniec... - zastanowił się. Co może być ciosem poniżej pasa? Już Cosplay'a nie wykorzysta, wkurzała go...Perfekt! - Ekhem, zatem...Jaka była Twoja reakcja na to, że Gray jest odmiennej orientacji i dyszy na platynkę z Lamia Scale?
 - Że co!?
W oko, w ząb...nie. Ten cios był o wiele gorszy. Chciał poniżej pasa, to miał...
*CAM2 SCENA 6: Piorunochron by się przydał...*
...
Wywiad jest niedostępny, gdyż Laxus'a piorun trzasnął.

...
The End?
...
No. Not yet.
...
*CAM3 SCENA 7: Run, Lucy, Run!*
To wszystko działo się stanowczo...za szybko.
Kto był taki głupi, by umieścić kamerę w ścianie korytarza zamku? No kto!? Bo na pewno nie Bickslow, na pewno nie...
Coś tam przebiegło...
Wendy, Exceed'y...Natsu, ziejący ogniem we wszystkie strony...Mirajane, nawołująca Yukino...jacyś żołnierze z królewskiej armii...No i na samym końcu Lucy - tylko dlaczego jej ubrania się paliły, a ona wrzeszczała, jak opętana?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Run...Chapter, Run! Chapter - Run! Chapter, Run! 

Dzisiaj - zamiast rozdziału z głównej fabuły - prezentuję wam moją wersję zakończeń poszczególnych sag w "Fairy Tail"! :D Wzorowałam się oczywiście na filmikach z serii How It Should Have Ended?, w których to głównie wykorzystuje się motywy z filmów / gier. Mam nadzieję, że te parodie przypadły wam do gustu. I przepraszam także za tak późne opublikowanie - wolałam z dwojga złego odczekać do końca tygodnia, a i z pisaniem mam ostatnio małe problemy. Nie brak weny, a rodzice, którzy zganiają mnie z laptopa, bo u nich odłączono internet. I tak oto nie mam możliwości do częstego pisania. :C 

Jeżeli ktoś nie może się domyślić, o co chodzi w niektórych momentach - już wyjaśniam. :3 *uwaga, spoilery są tutaj...* Saga Macao - tutaj przekręciłam porwanie na jachcie Bory w prawdziwe przyjęcie, którego to bywalczynią stała się Lucy. Natsu próbował ją uratować, ale cóż - choroba lokomocyjna znowu wygrała. Daybreak - po krótce, zamiłowanie Lucy do książek może okazać się zgubne. Lullaby - jeżeli ktoś ogląda anime i wie, jak to twórcy lubią poprzekręcać i pododawać niektóre wątki - wie, iż grupa uchodźców z Eisenwald próbowała zjeść Happy'ego. Tutaj powtórzyłam sytuację...ale z całą drużyną. Galuna - cóż...psychofanki Gray'a wymyśliłam już jakiś czas temu. Widać to w tej historyjce, którą opublikowano na blogu Yashy. Psychofanki Gray'a są już wszędzie...Phantom Lord - cóż, tu głównie chciałam ukazać, jak roztrzepany (moim zdaniem) jest Czwarty Element. xd Loke = wnerw Lucy. Wieża Niebios - przedstawiam bliżej to, co działo się na łódce w trakcie wielkiej bitwy Erza x Jellal x Natsu. Festiwal Walk - wydarzenia z imprezy po Fantasii oczami Cany. Oracion Seis - jak Jellal trafił do więzienia według mnie, skoro Erza w kanonie na to pozwoliła...czego wciąż jej nie wybaczyłam. Edolas...Natsu, bojący się ciemności - to, co spotkało edolańskie Fairy Tail po odejściu tego ziemskiego. Tenrou - nieudany ryk Acnologii. A później X791 rok i histeria Magów z wyspy.

Na sam koniec najdłuższe - wywiady z członkami zwycięskiej w igrzyskach Drużyny Fairy Tail. Z pomocą w wymyślaniu pytań, które mogłyby ich najbardziej wkurzyć, przyszły mi: Yasha (oraz jej chłopak, który wymyślił ostatnie pytanie, dotyczące Gray'a i jego "związku" z Lyon'em...Lyon, go to hell!), Renee (która to wymyśliła pytanie ostatecznie nokautujące Erzę / + to jej Bickslow ma tutaj główny udział) oraz HinaichigoChan, która jest nową bywalczynią na tym oto blogu. :3      


wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział XXXIV

Rozdział XXXIV "Najokrutniejsi"
Nastał dzień.
Pierwsza myśl po przebudzeniu? Sabertooth. Gildia, która całą noc spędzała sen z powiek starego Makarov'a i która ostatnimi czasy przysporzyła Fairy Tail sporo kłopotów. Rada Magii nie będzie zadowolona na wieść o braku rezultatów z "pokojowego spotkania". Jiemma pozostawał nieustępliwy - Dreyal dobrze wiedział, że nie powstrzyma jego podopiecznych przed wykonywaniem zleceń i innych tego typu spraw. A to właśnie tak irytowało Szablozębnych - tak, jak Phantom Lord kiedyś, tak teraz oni rozpoczynają wojnę tylko z powodu popularności. Makarov nie może na to pozwolić po raz kolejny - tym razem "Wróżki" zostałyby rozwiązane, podobnie jak Sabertooth.

Pierwsze, co zrobił, to zajrzał do sypialni, zajmowanej przez Magów. O dziwo, póki co wszystko było w jak najlepszym porządku...nie licząc samych zgromadzonych, drzemiących w najdziwniejszych pozycjach, jakie mogły istnieć. Głowa Erzy stykała się z podłogą, podczas gdy reszta ciała zajmowała całą przestrzeń łóżka. Gray - pozbawiony wszelakich ubrań, poza bokserkami - opierał się plecami o ścianę, chrapiąc...może nawet głośniej od Natsu na drugim łożu. Lucy - zważają na takie okoliczności - musiała zdać się jedynie na puszysty dywan. Makarov zacmokał na ten widok pod nosem, cichaczem przymykając drzwi wejściowe i na powrót ruszając we właściwą drogę. Nie wiedział, czy to przez pośpiech, czy przez strach. Strach przed wejściem po raz kolejny na teren tej przeklętej gildii, tym razem już samotnie. Wszystko wskazywało na to, że doszedł szybciej, niż przypuszczał. Bez pukania. Bez względu na to, czy zastanie tam kogokolwiek. A jakżeby inaczej - po pchnięciu do przodu wrót ujrzał opustoszałą salę główną. Nie dziwił się - o tak porannych godzinach żaden Mag nie zaczyna normalnego funkcjonowania. Co najwyżej, Ci wszyscy pomniejsi Szablozębni mogą teraz wstawać z łóżek. Ewentualnie przeczuwali nadchodzącą bitwę - starcie Makarov'a z Jiemmą wydawało się być nieuniknione.
 - Niczego się nie nauczyłeś?
Po postawieniu kilku większych kroków do przodu, wzrokiem rozejrzał się po widoku na drugie piętro. Jiemma...więc jednak na niego czekał. Nie objawiał się...ale czekał. Chciał wykrzyczeć, by się pokazał - ale czy to cokolwiek da? Nie. I tak będzie tkwił w swojej kryjówce. Równie dobrze może nie chcieć walki.
Postawił krok na przód.
Wciąż nic. Jiemma milczał.
Makarov odpowiedział krótkim westchnięciem - nic nie wskazywało na jakąkolwiek większą akcję, nikogo nie było. Sam pozostawał zmęczony po bezsennej nocy. Zawrócił. Szkoda tylko, że czujność opuściła go na dobre, inaczej zostałby i próbował się bronić.
 - Jakież to smutne... - nim stanął w progu, kątem oka zerknął za siebie. Melancholijny i nieco poetyczny głos należał do mężczyzny, stojącego przy schodach. Jasne i długie włosy, maska, strój podobny do muszkietera...To on. Jeden z "pupilków" Jiemmy, tej słynnej "Wielkiej Piątki, która odmieniła Sabertooth". Nie zdążył odpowiedzieć. - Tworzenie Wspomnień: Klatka Niedoli. - powolny ruch prawej dłoni utworzył bordowy krąg magiczny. Z niego wysunęła się plątanina metalowych lin, obijających się o siebie nawzajem i tworzących charakterystyczny odgłos. Makarov zaczął przemieniać się w formę Tytana...i zaprzestał. Utworzona z lin klatka była na tyle mała, że sam ledwie w normalnej postaci mógł się zmieścić. Wydawała się niezniszczalna i magio odporna. - Zapamiętałem tą magię bardzo dawno temu... - dodał Mag, schodząc na parter. Nie wiadomo, kiedy, tuż obok zjawił się kolejny. Zielonkawe włosy, umięśnienie...wyciągnął przed siebie obie ręce, w charakterystycznym złączeniu. Przez złoty okrąg magiczny przechodziły błyskawice...czarne błyskawice...
 - Sfera Czarnej Błyskawicy. - oznajmił równie spokojnie, wywołując zaklęcie. W przeciwieństwie do Magów z Fairy Tail - bo tamci wykrzykiwali formuły. Tutaj zaś wypowiadano je z niebywałą precyzją, jakby dana osoba była pewna swojej wygranej. Nie mógł rozmyślać - nie, gdy wiązka błyskawic natychmiastowo poraziła go prądem. A to nie koniec...

Rufus Lohr i Orga Nanagear nie zauważyli, że ktoś, poza Mistrzem, ich obserwuje. Schowana za drewnianym filarem Yukino obserwowała dokładnie całość wydarzenia. Sabertooth...czy gildia, do której należała od roku i o której śniła każdej nocy, jest inna, niż myślała? Jiemma bywał surowy...to fakt. Ale żeby torturować? Muszę znaleźć Fairy Tail... - pomyślała, powolnym krokiem się wycofując, a później już w biegu docierając do tylnego wyjścia. Na pewno są jeszcze w mieście...muszą być... 
~ * ~
"Lochy. 
Znowu te ciemne, okropne lochy.
Jakby znajdowała się wewnątrz swojej wizji...Szła, z wysuniętą do przodu łapką, próbując cokolwiek dostrzec. Pustka - zero żywej duszy. Więźniowie w innych celach, jakby ledwie żywi, nie zauważyli jej. Była...niewidzialna? 
...
Szła do przodu.
Na końcu korytarza znajdowała się jeszcze jedna cela. Jakaś kobieta, nie potrafiła dokładnie określić jej wyglądu - cały obraz był w sepii. Rozpoznała tylko wiek - może i była młodsza, ale na taką nie wyglądała. Zwłaszcza w obecnym stanie. Ale...miała siły do magii? Nie, to nie ona...To ta mała dziewczynka tam stała, obracając w dłoniach wodną kulę. I nagle ją...zjadła? Na to wyglądało...Najgorsze jednak były słowa kolejnego zaklęcia, rzuconego na wprost krat...Ryk Wodnego Smoka..."
 - Carla!
Przerwała przywoływanie wizji, słysząc głos właścicielki. Z Wendy siedziały od dłuższego czasu przy jednym ze stolików w kwaterze. Dawny gwar powoli powracał - niektórzy Magowie zakończyli "przerwę" w misjach i na powrót kontynuowali orgie w Fairy Tail. Carla nie zauważyła, kiedy przestała nasłuchiwać okrzyków radości, odpływając w głąb własnych myśli. Ta wizja...nie wiedziała już, czy to jest rzeczywiste...chociaż nie mogła pozbyć się wrażenia, że "starsza kobieta" pojawiła się we wcześniejszych koszmarach. Wszystko stanowi jedną, wspólną całość - układankę bez odpowiedzi.
~ * ~
Zwyczajna, skalista pustynia.
Pozornie sprawia wrażenie pustkowia - miejsca, do którego nikt normalny się nie zapuszcza, bez odpowiedniego przygotowania. Kto by pomyślał, że właśnie tam znajduje się kwatera Raven Tail? Nieopodal lasu, tuż przed wejściem na teren "nicości" - gigantycznych rozmiarów skała, zasłaniająca wszelkie światło słoneczne. Gdyby nie wąskie szpary po bokach, nikt nie przedostałby się na drugą stronę. Wystarczyła krótka i prosta kombinacja, by dostać się pod ziemię - do gildii Kruka. Niemniej jednak, teraz - poza bandą pomniejszych Magów - nikogo tam nie było. O ścianę, przy ukrytym wejściu, opierała się młoda dziewczyna. O rudawych, długich włosach, splecionych w warkocze oraz nieco oddalonym od otaczającego ją świata wzroku czerwonych oczu. Tego samego koloru była długa suknia i rękawice. Materiał zszyty był tak, by odsłaniał kawałek prawej piersi - z bordowym symbolem Raven Tail. Flare Corona nie do końca wiedziała, czy powinni rozmawiać o tym tutaj, na widoku. Kurohebi - wyłaniający się zza drzew mężczyzna o szczupłej budowie ciała, podkreślonej ciemnym kombinezonem - właśnie takiego zdania był. Oboje sprawiali przerażające wrażenie - a zwłaszcza on, z kruczoczarnymi włosami w wiecznym nieładzie i pomalowanymi na podobny kolor ustami. Chorobliwie blade karnacje, rany na niektórych miejscach ciała...zwłaszcza ta na lewym ramieniu u Flare, w kształcie litery "X".
 - Mistrz nie będzie zadowolony... - oznajmił zadziwiająco radosnym i jednocześnie przeszytym sztucznościom tonem człowiek...choć takiego nie przypominał. Nullpuding był posiadaczem jasnofioletowej karnacji i platynowych, długich włosów związanych w kitkę. Za nim szła jeszcze jedna osoba - Obra, jak zwykle w czarnym płaszczu i niebieskiej masce, na znak karykatury człowieka. - Lumen Histoire...Fairy Tail strzeże tego od setki pokoleń...przynajmniej na to wygląda. - wyjaśniał, jakby samemu sobie, siadając ze skrzyżowanymi rękoma pod drzewem. Zero światła - skała-kwatera i las wszystko przysłaniały. - Mistrz Ivan próbował to zdobyć od bardzo dawna...
 - To? - Flare powtórzyła słowo, przechylając głowę na bok i mrużąc oczy. Usta wykrzywiły się w niemrawym uśmiechu. - O ile dobrze pamiętam, "to" jest żywym stworzeniem...
~ * ~
 - Nienawidzę ognia... - wymamrotała, próbując po raz setny rozpalić w miarę porządne ognisko. Zmrok zbliżał się wielkimi krokami - niebo ciemniało, pozostało już tylko kilka fioletowych refleksów po zachodzie słońca. Klęczała przed kilkoma belkami drewna, ułożonymi w idealnej pozycji na wzgórzu, graniczącym z lasem. Odgarnęła niebieskie kosmyki długich do ramion włosów za ucho, ponownie chwytając za parę krzemieni i ocierając je o drewno. Brak lewej dłoni utrudniał sprawę - ostatecznie przyczynił się on do braku rezultatu, choćby najmniejszego. - Zero pożytku z tych głupich skałek. - warknęła, rzucając je przed siebie i pozwalając, by stoczyły się na dno, wzajemnie się stykając. Padła na zieloną trawę, wpatrując w niebo. Ciemnoniebieskie oczy zamrugały kilka razy ze znudzenia, a dłonie samoistnie splotły się, pozostawione na brzuchu. Mara nie miała teraz żadnego ocieplenia - ta poszarpana szata z szarego i łatwego w rozrywaniu materiału nie pomagała. - Cholera z tym... - dodała, przewracając się na bok. Narzuciła na głowę kaptur - może chociaż trochę się ociepli. Nienawidziła nocy, nienawidziła ognia...nienawidziła wszystkiego, co wiązało się z tym feralnym dniem. A raczej wieczorem - wtedy straciła wszystkich, których kochała. Ta dziwna, sarkastyczna pustka była nie do wytrzymania... 
 - Może to Ci trochę pomoże. - oznajmiła nieznana jej osoba, o niskim głosie. Mężczyzna. Mruknęła krótkie "dzięki", próbując zasnąć...i nagle zerwała się z krzykiem. Najemca, jak się okazało - około dwudziesto-trzydziesto letni - przyglądał się jej z niebywałym zdziwieniem. Srebrne włosy okalały jego bladą twarz, a czerwone, jak krew oczy rozszerzyły się. - Wybacz, nie chciałem Cię przestraszyć... - wydawał się miły. Wzięła kilka głębokich oddechów do uspokojenia, przysiadając po turecku. Zrzuciła kaptur z głowy - i tak otrzymała wystarczająco duszo ciepła z nowego ogniska. Wściekłość na widok tego żywiołu odrzuciła w niepamięć...na te kilka minut. 
Cisza się przeciągała.
Mara spojrzała na każdą stronę, nerwowo drapiąc się po głowie ocalałą dłonią. O co by tu zapytać całkiem obcego przechodnia, prawdopodobnie z wyższych sfer? 
 - Wiesz... - zaczęła, odchrząkując. Wtedy jeszcze takie zachowanie w jej wydaniu sprawiało wrażenie komicznego. Aż ciężko sobie wyobrazić, że ktoś taki za kilka sekund zostanie przesiąknięty mrokiem większym, niż zazwyczaj. - ...nie, żebym coś do Ciebie miała, ale...kim Ty właściwie jesteś? - dokończyła, mrużąc oczy i robiąc nieco dziwny grymas. Tajemniczy "przyjaciel" roześmiał się cicho, na moment powstając i kłaniając się nisko.
  - Wybacz proszę za maniery, może samo określenie przyjaciel wystarczy... - pierwsza myśl po tych słowach? "A nie mówiłam". Srebrnowłosy usiadł na przeciwko, wciąż uśmiechnięty. - Nie mam imienia. "Bezimienny", "On"...jak kto woli. - Mara już chciała odwzajemnić przyjazny gest twarzy. Ten, którego nie okazywała od tak dawna...ale za późno. Bezimienny przywrócił kamienny wyraz, wpatrując się ze stanowczością w oczy rozmówczyni. Przechyliła się lekko do tyłu, prostując, jak na baczność. - Twoja ręka, zachowanie, sytuacja... - zacmokał, przez chwilę kręcąc głową - Twoje życie nie jest usłane różami, prawda? - zastanowiła się przez moment, smucąc na nowo. To prawda - od czasów pożaru żyła praktycznie na krawędzi, bez przyjaciół. Nie potrafiła odtworzyć się na nowo. Niestety... - Nie będę wnikał...Maro Locksar. - podniosła wzrok ze zdziwieniem. Jak on mógł znać jej tożsamość? Zacisnęła prawą pięść, drżąc niekontrolowanie. Jakby miała się zaraz rozpłakać. 
 - S-skąd... - urwała, widząc, jak On przykłada palec do swoich ust, by milczała. I tak też zrobiła. Sam jej powie...może nawet za chwilę... 
 - Widać to w Twoich oczach. - powiedział - Widać to w Twoich myślach... - dodał. Więc on...umie odczytywać wymysły innych ludzi? Jak potężnym Magiem był? Poczuła nagły tik nerwowy, mijający niemalże od razu, gdy Bezimienny chwycił jej dłoń. - Tamta dziewczyna...Twoja siostra, prawda? - wyszeptała jej imię po tych słowach. A on tylko kiwnął głową, przytakując. - Widząc jej zdjęcie...zmarła, na Tenrou...ale chwilę później zobaczyłem Ciebie i...pojąłem. Z Twoich myśli. 
 - Chwila, co!? - spokój przeminął. Najpierw radość, potem szok...i na koniec gniew. Złączony ze smutkiem, tworzył mieszkankę wybuchową. Powstała, a Bezimienny wraz z nią. - Widziałam, jak umierali - oni wszyscy! - wykrzyknęła prosto w jego twarz. Łzy. Łzy spływały po jej policzkach. A miała nie dopuszczać do siebie uczuć... - Tylko ja przeżyłam, rozumiesz!? Tylko ja! Oni spłonęli...tam...i wtedy...i... - dotknęła miejsca. Tego, w którym powinna znajdować się lewa dłoń. Poczuła tylko pustkę i nieprzyjemne mrowienie, przechodzące przez ciało. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Połknęła kilka łez, próbując dojść do normalnego stanu. 
 - Wiem, gdzie możesz ją pomścić... - wyszeptał. Mara nie wiedziała już, czy ma mu ufać, czy nie. Po prostu wtuliła się w tego nieznajomego, będącego teraz jedyną osobą, jaką ma. 

Torpid Nightmare. 
Jej nowa gildia. Właściwie, to pierwsza - i od razu mroczna?
Czuła się nieswojo z tym innym wyglądem. Czarny kombinezon, zrobione jakby z metalu, wysokie buty, granatowa peleryna ze srebrnym logiem półksiężyca. Sam symbol wydawał się dziwnie realistyczny - może to przez tą kobrę, przechodzącą, niczym żywa, szczerząc swoje kły? Przejechała lewą dłonią po udzie - tak, lewą. Rękawica ze stali, napędzana magią sprawiała, że czuła, jakby była...normalna. Co się tyczy uda - właśnie na nim znajdował się niebieski znak, ten sam, co na pelerynie. 
 - Dziwne uczucie, prawda?
Odwróciła wzrok od lustra. Wrota mrocznej komnaty bez innych mebli otworzyły się, ukazując twarz Bezimiennego. Mistrza Torpid Nightmare - szczerze mówiąc...nie wiedziała, czy to, co do niego wtedy poczuła było prawdziwe, czy spowodowane chwilą. Chwilą, kiedy ktoś uwierzył w jej możliwości. Uśmiechnęła się, wracając do obserwacji. Faktycznie, nie przypominała już uciekinierki...którą zresztą nie była. Wyglądała, jak...kobieta. W końcu ma dziewiętnaście lat.
 - Jaką magią się posługujesz? - ten człowiek coraz bardziej ją zaskakiwał. Spotkał ot co zwyczajną dziewczynę na wzgórzu, pomógł jej, odczytując myśli o przeszłości. Zaprosił ją do gildii - mrocznej, a co za tym idzie, być może niebezpiecznej - nie wiedząc, czy w ogóle jest Magiem. Dla Mary to wręcz niemożliwe. Westchnęła - nie chciała wymawiać tej nazwy na głos. Brzydziła się nią. Nie chciała jej używać. To, co mogła zrobić ludziom...wyniszczyłoby ją. Wyniszczyłoby od środka. Zdjęła rękawicę - tym razem pierwsze, co ujrzała, to dłoń. Zwyczajna, taką, jaką powinna mieć całe życie. Ale nie - chwilę później przemieniła się w krew. Bezimienny skinął głową, a ona na powrót nałożyła rękawicę. - Magia Krwi...
 - Niezbyt skuteczna, w moim przypadku. - przerwała, spuszczając głowę - Wiesz, co ona może zrobić, prawda? - zaczęła nieco mroczniejszym akcentem, nie ruszając się z miejsca - Może przemienić mnie w...to. Ja sama mogę tkać krew...każdą. Mogę sprawić, że ludzie będą mi posłuszni. - zacisnęła wargi. Miała to powiedzieć? Cóż, innej okazji nie będzie. - Jeśli zechcę. 
 - A nigdy jej nie użyłaś? - zaprzeczyła gestem...choć to było kłamstwo. Raz użyła swojej magii...w dzieciństwie, krótko po jej odkryciu. Na tych, którzy odcięli jej dłoń. Odebrali jej także rodzinę - tego  nie mogła pozostawić bez zemsty. - Widzę, że kłamiesz...i widzę, że przyda Ci się coś, co zniszczy wrażliwość do ludzi. 
 - Co Ty chcesz... - nie dokończyła. Ostatnie, co tamtego wieczoru widziała, to świecące czerwonym blaskiem oczy...

Nie. Nie ma dla mnie ratunku...
 - Mara?
Odwróciła się nagle w kierunku stojącej za nią, dopiero co przybyłej Amandy. Uśmiechnęła się w psychodeliczny sposób, używając na niej Magii Krwi. Dziewczynka uniosła się z przerażeniem do góry. Juvia chciała zareagować, ale nie zdążyła. Z kręgosłupa Amandy dało się wysłuchać trzask...i upadła na ziemię. Nie ruszała się. Mara zniknęła, wraz z ciałem dziecka. 


Otworzyła gwałtownie oczy.
Oddychała niespokojnie, oparta plecami o ścianę. Więc to był tylko sen...
Powstała, chwiejąc się. To wszystko, niczym grom, nagle powróciło. Siedem lat...jakaż ona była wtedy naiwna. W takich momentach wolałaby nigdy nie spotkać Bezimiennego. Chociaż...jeżeli jakimś cudem wydostanie się z psychiatryka, mogłaby wręcz być wdzięczna...Wpierw jednak musiałaby odzyskać moc, bo obecnie przedstawia się jako cień człowieka.
~ * ~ 
Biegła.
Najszybciej, jak potrafiła.

Śnieg, śliskie chodniki i pozbawiony wygody strój znacznie jej to utrudniały - ale musiała. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jakie okropieństwa przeżywa teraz Mistrz Fairy Tail. Fakt, także nie była fanką ich gildii, właściwie - pozostawali jej całkiem obojętni. Sabertooth dla niektórych jest "gildią bez uczuć" - kiedy to nie zawsze jest prawda. Fairy Tail nie może stracić Mistrza. 

Nie wiedziała, czy trafiła do właściwego hotelu - tego, który zamieszkiwali na czas pobytu w Crocus. Zignorowała wrzaski recepcjonisty i ochrony, by zawróciła. Musiała ich znaleźć jak najszybciej. Schodami w górę...tylko do jakiego pokoju? Nie wiedziała - bez opamiętania otwierała każde napotkane drzwi, rozglądając się za Magami, których widziała tamtej nocy. Lucy, Natsu...i pozostali. Ilu ich było - czterech? Chyba tak...
 - Błagam, niech to będą te... - wysapała na widok wejścia z zapisanym na złotej tabliczce numerem "205". Trzęsącą się ze zniecierpliwienia ręką pociągnęła za klamkę, otwierając sobie przejście i błyskawicznie przekraczając próg. Udało się...dopowiedziała samej sobie, gdy pierwszą osobą, którą dostrzegła, była pakująca się na jednym z łóżek Lucy. Poczuła na sobie zdziwione spojrzenia czwórki osób. Szkarłatnowłosa kobieta kończyła właśnie układanie całkiem sporego bagażu w piramidę, zaś Natsu i nieznany jej brunet przerwali zszokowani nagłymi odwiedzinami jedną z wielu bójek.
 - Y...Yukino? - wymamrotała niepewnie Heartfilia, powstając i podchodząc do czarodziejki. Natsu z Gray'em odskoczyli od siebie, zauważając, że od wejścia Agurii stali, trzymając się za pięści i stykając policzkami. W innych okolicznościach już dawno leżeliby skuleni na ziemi, po silnym uderzeniu Tytanii. - Coś się stało? - wzięła głęboki wdech. I co miała im powiedzieć? Że właśnie torturują ich Mistrza? Chyba tak...
 - Makarov. - wyszeptała, opierając się dłonią o ścianę. Taki bieg porządnie ją wymęczył. - Mają...go... 
~ * ~
Widział...prawie tyle, co nic.
Co przysłaniało mu wzrok? Były to opadające na oczy kosmyki z garści siwych włosów, czy może krew, tryskająca już wszędzie? Ile przebywał w kwaterze Sabertooth - kilka godzin? Dobę? Czas raczej nie dłużył się na tyle, by minęło dopiero kilkanaście minut...Rany piekły go w różnych miejscach ciała. Czuł, jak z okolic skroni spływa stróżka krwi. Wargi - mógł się założyć o własne życie, że były już opuchnięte od uderzeń. Słabość wiązała się z brakiem magicznej esencji - potrzebnej do użycia choćby najsłabszego zaklęcia. Rufus i Orga są silniejsi, niż myślał. Kulił się w niewielkim pomieszczeniu, spowitym całkowitą ciemnością. Kamienne ściany przyciągały zimno, a podłoga przybierała czerwonawą barwę od substancji, sączącej się z lewego ramienia Dreyal'a. Tego, które spoczywało teraz bliżej ziemi. Szata - poszarpana, ledwie zakrywała to, co powinna. Co najgorzej ucierpiało? Duma. Duma Maga Fairy Tail, jak i jednego z Dziesięciu Świętych. Symbol Rady Magii w okolicach pleców na stroju został doszczętnie zniszczony przez Zabójcę Bogów. W najbardziej bolesny sposób, jaki mógł dla niego istnieć. Makarov nie zorientował się nawet, gdy czarna błyskawica przeszyła daną okolicę tylko po to, by znak Ankh zniknął, zastąpiony przez osmoloną, wypaloną dziurę. Oprawcy milczeli, dorzucając od czasu do czasu ciche pomruki. Jakby posiadali swój własny, odrębny od reszty język kodów - co takiego wymieniali między sobą tak, żeby Mistrz Fairy Tail nie słyszał? Oszczerstwa? Techniki tortur? Kto wie, czy nie zamierzali go od razu wykończyć?    
 - Mistrzu!
Erza biegła przez siebie, kamiennymi schodami w dół. A za nią reszta drużyny oraz Yukino - wprawdzie była ich "wrogiem", teraz jednak awansowała na kogoś, komu są winni dług. I to ogromny - gdyby nie ona, nie odnaleźliby Makarov'a na czas. Jedynym, co mogli zastać, mogły być teraz zwłoki dawnego Mistrza, leżące w kącie sali tortur. Szkoda, że to była jedna z mniej drastycznych wizji...Na szczęście najgorsze przeczucie się nie sprawdziło - chociaż sama sytuacja nie mogła się zaliczać do pozytywnych. Makarov...w kałuży krwi...Ich Mistrz, przypominający...trupa? Reszta Magów zeszła. Lucy od razu chwyciła się dłońmi za usta, powstrzymując krzyk - w oczach zagościły łzy strachu. Odsunęła się kilka kroków do tyłu, wpadając na Natsu i Gray'a. I gdyby nie złapali jej w porę za ramiona, już dawno opadłaby na ziemię. Opadając, zdałaby się na obraźliwe podteksty dwóch Magów z Sabertooth. Magów, którzy skrzywdzili jednego z nich. Bez skrupułów. Bez litości. Szkarłatnowłosa czarodziejka kucnęła przy starcu, nie zważając na obecność Szablozębnych. Nie mogli zostawać tutaj dłużej. Makarov musiał jak najszybciej znaleźć się w Magnolii. Jeżeli już miał umrzeć, to w obecności bliskich...nie wolno jej tak myśleć. Odratują go...
 - Taka jest cena sprzeciwu... - ciszę przerwał Rufus, zdejmując z głowy kapelusz i kłaniając się przed "gośćmi". Nikt jednak nie widział w tym czegokolwiek uroczystego. Zwłaszcza w okolicznościach. Erza - biorąc na ręce nieprzytomnego Makarov'a i powstając powolnymi ruchami - zmierzyła swoim spojrzeniem Lohr'a oraz stojącego w cieniu Orgę. Spojrzenie nienawiści - może i Tytania często bywała wściekła, ale tylko nieliczni mogli widzieć ten stan. - Śmiało. - dorzucił blondyn, posyłając im przepełniony dumą i pychą uśmiech. Oparł jedną dłoń na biodrze, zaś w drugiej wciąż trzymał swój kapelusz. Przeszedł kilka - może dwa - kroki do Magów z Fairy Tail, nie zmieniając pozycji. - Możecie sobie nas wyklinać...możecie nam grozić, że się zemścicie...ale wtedy...no właśnie, wtedy co? - znali to zachowanie. Prowokacja. On prowokował ich do otwartego ataku, by role się odwróciły i to Ogon Wróżki przeobraziłby się w tyranów. - Zapamiętałem jego cierpienie...nie wrócimy po niego, ale...cóż, droga Erzo, znasz chyba taką magię, jak Tworzenie Wspomnień, nieprawdaż? - dziewczyna w odpowiedzi z widoczną niechęcią skinęła głową. Jako jedyna zapewne kiedykolwiek słyszała o tym rodzaju tworzenia - te informacje zna każdy Mag Klasy S...przynajmniej w większości. - Wystarczy... - kolejne kroki sprawiły, że dość szybko znalazł się niebezpiecznie blisko Scarlet. Praktycznie stykali się nosami - ciągle to robił. Prowokował ich tak, jak tylko umiał - kamienna twarz Erzy wcale go nie zniechęcała. Wręcz przeciwnie - miał coraz większą ochotę na doprawienie ich wściekłości. - ...wystarczy, że tylko przypomnę sobie o jego bólu...a wasz Mistrz...ma swoje lata i raczej nie wytrzyma kolejnego ataku. - przelał czarę goryczy. Odsuwając się z powrotem na poprzednie miejsce, wyciągnął ku nieznajomym swój kapelusz. Początkowo myśleli, że zamierza się ponownie "ukłonić", nakładając go na swoją czuprynę. Nie - to, co zrobił, pozostawało powyżej oczekiwań. Tą część garderoby nałożył ledwie żywemu Makarov'owi. - To było ostrzeżenie...Tylko ostrzeżenie... - wyszeptał. Jak to możliwe, że kilka sekund później nie było już śladu po dwóch członków "najsilniejszych"? Nie wiedzieli - i wiedzieć nie chcieli. Zaczęli zawracać, opuszczając teren celi, sprowadzającej zgubę na życie Dreyal'a. Nim jednak całkowicie "pożegnali się" z kwaterą Sabertooth, zaszła jeszcze jedna zmiana. Kapelusz - dotąd o idealnym kroju, bez różnorakich śladów po walkach - został rzucony prosto na środek komnaty. Całkiem osmalony, jeszcze w słabych płomieniach.
Sabertooth.
Fairy Tail nie dopuści do tego, by ich gildia obyła się bez jednego.
Bez zemsty.
~ * ~
Droga dłużyła się, a czas dobiegał końca.
Dzisiejsze wydarzenia spędzały sen z powiek każdego Maga. W jednym przedziale pociągu zgromadziła się czwórka ludzi. Ludzi, którzy mieli chronić piątego - obecnie stojącego już jedną nogą w grobie. Erza co rusz znikała, kierując się do wagonu leczniczego - nie zapewniał on odpowiedniej opieki nad Makarov'em, a jedyne, co tutejsi lekarze zdołali uleczyć, to pomniejsze rany. Krew sączyła się z kilku miejsc - z poparzonych pleców, lewego ramienia, skroni...tam właśnie uderzyły najgorsze ataki. Co dziwniejsze - nawet Natsu na ten czas wstrzymywał się z atakami choroby lokomocyjnej. Jeżeli próby poskromienia nieprzyjemnej przypadłości przestawały odnosić skutki, po prostu kierował się do sąsiedniego - całkowicie pustego - przedziału i tam przeżywał męczarnie. Gray gorączkowo rozmyślał nad wszystkim - czy Makarov wyjdzie z tego żywy? A co, jeśli Sabertooth zaatakowało ich gildię, zabierając kilku Magów i zadając im podobne tortury? Zacisnął dłoń w pięść. Pozostawał jeszcze Jellal - rozmowa z Erzą na jego temat wydawała się nieunikniona. Bo komu może powierzyć tą tajemnicę, jak nie sobie samemu? W takich sprawach nie potrafił zaufać nawet najbliższym. Równie dobrze mógłby iść do przyjaciółki, opiekującej się Mistrzem, wciąż pozbawionego przytomności. Miałby pewność, że nikt ich nie podsłuchuje...fałsz. Pozostawała jeszcze Lucy, próbująca zasnąć, choćby na moment. Nie pozwalało jej na to jedno - koszmar. Bo co rusz po zamknięciu oczu prześladował ją obraz Makarov'a - torturowanego, zakrwawionego na ziemiach Sabertooth...Wmawianie sobie, że to tylko sen nie wystarczało - jak miało, skoro to wszystko wydarzyło się naprawdę?

Gdy tylko pociąg zatrzymał się na magnolskiej stacji, grupa wysiadła z niego w przedbiegach - z utrudnieniem w postaci bagaży oraz Makarov'a. Późny wieczór - czy zastaną kogokolwiek o tej porze w gildii? Na pewno tak - ale czy "ten ktoś" będzie na tyle przydatny, by uratować Mistrza? Wendy - wprawdzie, kiedy Drużyna Natsu przebywa na terenie kwatery, także ona spędza z nimi czas. Teraz jednak nikogo z grupy nie było, a najmłodsza ze Smoczych Zabójców zapewne przebywała już na Wróżkowych Wzgórzach. Pozostało im tylko jedno rozwiązanie - niezbyt przyjemne. Wschodni Las...oraz dom Porlyusicii. Kobieta ta sama w sobie nie należała do najmilszych - może to przez to, że nienawidziła ludzi? Mimo wszystko, starała się im jednak pomóc w trudnych sytuacjach...obecna z pewnością do nich należy. Ona i Makarov w czasach młodości należeli do jednego zespołu, a Porlyusica nie jeden raz uratowała mu życie. Trzeba mieć tylko nadzieję. Ostatnią nadzieję na to, że uda jej się to zrobić raz jeszcze - choćby miał być ostatni.

Po kilku trudach udało im się dojść do odpowiedniego drzewa - tego, które zamieszkiwała owa czarodziejka. Za dnia zazwyczaj miewali z tym problemy - w końcu "konstrukcja" ta nie różni się od tysięcy innych w tym miejscu. Teraz jednak ze służącego za drzwi otworu świeciło się światło - Porlyusica najwyraźniej pracowała nad nowymi eliksirami i ziołami. Magowie cichymi i powolnymi krokami przekroczyli próg "domu" - skromny, zaledwie z niezbędnymi do życia przedmiotami. W oczy rzucały się wysokie - wycięte w konarach - półki, przepełnione książkami i fiolkami. Erza - nie czekając na pozwolenie właścicielki - położyła ciężko rannego Makarov'a na łóżku, przykrywając go śnieżnobiałą pościelą. Pozostali Magowie początkowo wzdrygnęli się na ten czyn - Porlyusica była zdolna do wszystkiego, bez względu na to, jak źle jest. O dziwo, kobieta zareagowała jedynie szokiem - natychmiastowo narzuciła na siebie bordową pelerynę, chwytając za skórzaną sakiewkę i klękając przy Dreyal'u. Lucy dopiero teraz dostrzegła Wendy - siedzącą przy drewnianym stoliku w kącie. Trzymała na kolanach księgę - zapewne to Porlyusica przekazywała jej nauki Niebiańskiej Smoczej Zabójczyni. Przez moment poczuła pewne ukłucie w sercu. Ukłucie żałości - zamachnęła jednak głową, odsuwając te myśli. Nie powinna używać takiego toku - to dobrze, że jej mała przyjaciółka wreszcie zostanie prawdziwym Magiem. Porlysuica zawołała ją do siebie ruchem dłoni - nim jednak rozpoczęła nakładanie bandaży, oddaliła się od łoża na kilka metrów. Początkowo stała tyłem do niespodziewanych gości - nie minęła nawet minuta, gdy wściekła chwyciła za miotłę i uderzając nią w każdego, kogo tylko spotka na drodze, wygoniła Magów na zewnątrz. Jaskrawe światło w przejściu zniknęło, przesłonięte przez ówcześnie urwany kawałek drewna - teraz pozostały tylko jaskrawe iskry po bokach. Spojrzeli sobie po twarzach...na każdej tworzyła się mieszanka przerażenia ze zdziwieniem.
...
Cisza...po raz kolejny.
...
Nie mieli już żadnego pretekstu do pozostania dłużej w lesie. Wcześniej i tak robiło się zimno - a teraz temperatura znacznie się pogorszyła. Co gorsza - tylko Lucy narzekała na mróz. Ostatecznie także Natsu przestał czuć się komfortowo - oboje postanowili wrócić do swoich domów. Co się tyczy Erzy, postanowiła ona czuwać przy Mistrzu - jednocześnie deklarując powrót do gildii w razie jakichkolwiek informacji. Zarówno dobrych, jak i tych złych. Lucy i Natsu zniknęli w drzewach - Gray zamierzał pójść ich w ślady, chociaż...to idealna okazja. Obiecał sobie, że nie odpuści tego listu płazem - nie pozwoli, by Erza wpakowała się w niepotrzebne kłopoty. Zawrócił. A ona spojrzała na niego, jakby zszokowana. Poważny wyraz twarzy...to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
 - Coś się stało? - spytała spokojnie, krzyżując ręce na piersiach. Milczał. Powtórzyła niepewnie jego imię, odgarniając za ucho kosmyk swoich włosów. Westchnął. Mógł albo zrezygnować, albo zaryzykować. Wolał to drugie.
 - List. - wpierw to było jego jedyne słowo. Erza spojrzała na niego z rozszerzonymi oczyma - a jego wzrok? Zimny, jakby bez uczuć...poza wieczną irytacją. Pamiętała jeszcze takiego Gray'a - nie chciała jego powrotu, choćby nie wiedziała, co. Bo po co? On natomiast czuł się coraz bardziej...no właśnie, jaki? Jakie określenie najbardziej pasuje? Targały nim przeróżne uczucia - a to z powodu jednego listu. Jednego listu, który równie dobrze już przesądził o losie Jellal'a, jeżeli odnalazła go Rada. - Jellal. - dorzucił, ciskając dłonie do kieszeni spodni i robiąc krok bliżej. O ten jeden krok, Erza odsunęła się w tył. Więc wiedział...skąd? - Jellal wysłał Ci ten list, prawda? - nie zauważył, kiedy jego ton stał się...agresywniejszy? Wprawiło to w osłupienie nawet samą Tytanię. - I nic z tym nie zrobisz? - zamilknął na moment. Spojrzał w bok, a następnie na Erzę po raz kolejny. - Prawienie morałów nie jest odpowiednie...Ale chyba wiesz, że przez wasze monologi w kłopotach znajdzie się nie tylko Jellal, ale i Fairy Tail. Prawda? - na tym skończył. Ruszył tam, gdzie miał. A Erza pozostała sama...Za dużo uczuć. Ostatnim, co widziała przez osunięciem się w płaszcz, była jej pięść, wbijająca się z nienawiścią w korę drzewa.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Far over...the misty Chapters...

Na wstępie wspomnę, iż dzisiaj wieczorem - jeżeli dobry humor będzie mi towarzyszył podczas pisania - pojawi się kolejny one-shot...a raczej seria krótkich historyjek, dotyczących kanonu. Akcja tego dzieje się mniej-więcej podczas znanych nam sag, w których pozmieniałam co-nieco. Nie ma tam jednak niczego, związanego z rzeczywistym Fan Fiction (czyli w skrócie: nie dodaję nowych postaci, ani nie wprowadzam do fabuły większych zmian). Pojawiają się wszystkie serie, poza fillerowymi. No - kto zgadnie, co tutaj wymyśliłam? :P Osoba, która być może (bo nie zakładam, by wszyscy zdążyli oddać "głos" w tej sprawie) zgadnie, będzie mogła zamówić u mnie opowiadanie. Nawet, jeżeli będzie to paring, który hejtuję, i tak spróbuję (...) go napisać. Najwyżej, jeżeli nie wytrzymam presji, narysuję tej osobie w ramach przeprosin jakiś obrazek. xd 

Erza, nasza Erza narobiła sobie nowych kłopotów, jak widać...No i nieco sponiewierałam Makarov'em. To, czy przeżyje, zależy od tego...co wydarzy się w kolejnym rozdziale. Jak wiadomo, ze mną wszystko jest możliwe, równie dobrze za kilka rozdziałów Smoki mogą wyzbyć się Mangi i zabawić w moim wyimaginowanym Fiore. Oczywiście żart - na tym etapie fabuły Smoki będą jedynie wspominane. Kto wie - może kiedyś się pojawią...? 

Także i mnie wzięła wena na...napisanie książki. Póki co mam ustalonych tylko głównych bohaterów oraz część fabuły. Zbyt dużo nie zdradzam, bo nie wiem, czy pomysł w ogóle dojdzie do spełnienia i nie skończy się tylko na moich wymysłach...Miejmy nadzieję, że jednak (wkrótce) zabiorę się za jej pisanie. ;3 Na końcu wspomnę, iż ten rozdział jest chyba jednym z najdłuższych w tej sadze - musiałam nawet uciąć kawałek końcówki i przenieść go na początek tego z numerkiem XXXV. Podczas, gdy w pisaniu jestem już przy czterdziestce... 

Wyżsi Rangą