niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział XXXVI

Rozdział XXXVI "Błękitna Róża"
 - W sercach!? Toż to niedorzeczne... - wysoki głos, z pewnością należący do kobiety, roznosił się po całym korytarzu. Zrobione w całości z czarnych, jak noc kamieni. Ich jedynym oświetleniem były  pochodnie, zazwyczaj trzymane przez tutejszych Magów. Tym razem ich nie potrzebowali - już z oddali widać było burzę płomieni. Nie tyle płomieni, co włosów - najwyraźniej Flare Corona z Raven Tail posłużyła się swoją magią. To ona szła na czele gromadki.
 - Wiesz, zważając na Obrę...powinniśmy mu zaufać. To słowa Mistrza... - rzekła kolejna osoba, tym razem mężczyzna. Nullpuding nie mógł powstrzymać triumfalnego uśmiechu - ich plany w końcu mają szansę się ziścić. Sam obiekt ich rozmowy - Obra - trzymał się raczej na uboczu, jak zwykle milcząc. Podobnie postępował Kurohebi, przyciśnięty do ściany i niemalże się w nią wtapiający. Gdyby nie jaśniejsza karnacja, z pewnością mógłby zrobić kamuflaż perfekcyjny.
 - Obra nigdy się nie myli... - wtrącił brunet, szczerząc się przeraźliwie i wysuwając przed wszystkich. Droga została przerwana. - ...no, może prawie. Choć, jakby na to nie spojrzeć, większość źródeł jest wiarygodna. Mało kto mógłby się o nas dowiedzieć...
 - A syn Mistrza? - spytała cichym głosikiem Flare, splatają dłonie za plecami i niemrawo obserwując towarzysza - On akurat wyczuł naszą aurę... - dodała jeszcze większym szeptem, łapiąc garść nieprzypalonych, rudawych włosów i gładząc je. Nullpuding zarechotał, zaś Kurohebi wzruszył ramionami. Obra w dalszym ciągu milczał.
 - Nawet jeśli...to i tak tylko podejrzewał.
~ * ~
Nigdy nie czuła takiego bólu.
Noc ciągle trwała - a ona jak zwykle, pochrapywała na jednym z wyższych drzew. Liście zielonej korony ledwie zakrywały ciemne niebo, pokryte gwiazdami oraz "wisienką na torcie" w postaci księżyca. Jeszcze z tej odległości potrafiła dostrzec wody, otaczające Wyspę Tenrou. Zwierzęta o tej porze ucichały...w większości. Nie liczyła huczących w oddali sów, czy też świerszczy na wyższych konarach. Chwyciła się za skronie, zaciskając usta i próbując znieść ból. Skąd on się brał? Nigdy wcześniej tego nie przeżywała...to okropne. Przytłaczające wręcz. Ciemnozielone oczy Mavis - wcześniej szczelnie zamknięte - teraz otworzyły się, w nienaturalnej wielkości. Ból zniknął, wszelakie odgłosy także. Jasne włosy powiewały do przodu, pchnięte przez wiatr, a ona sama zaczęła szeptać jakieś imię.
 - Caha...ya...
~ * ~
Już poprzedniego dnia świętowanie sięgało zenitu - a co dopiero dzisiaj, gdy Mistrz Makarov powrócił na teren Fairy Tail. Staruszek - mimo, iż podtrzymywał się zrobionym z solidnego drewna kijem - wydawał się być cały i zdrów. Dzięki Porlyusice i Wendy zniknęły poważniejsze rany, a pozostały jedynie mniejsze i ledwie widoczne zadrapania na twarzy. Tradycyjnie, powrócił na swoje stałe miejsce - czyli na blat barku, popijając z butelki swój trunek i niekiedy rozmawiając z podopiecznymi.
Nie był jedynym Dreyal'em, który tego dnia powrócił...
W progu kwatery stała drużyna Gromowładnych, z Laxus'em na czele - ich misja trwała dłuższy czas i nie mogli doczekać się jej wyniku. Nie wyglądali na zadowolonych - równocześnie usiedli przy barze, ukrywając twarze w dłoniach z załamaniem. Mirajane - ich całkowite przeciwieństwo w obecnej sytuacji - podała im napełnione kufle, ramionami opierając się o blat.
 - Jak wam poszła misja? - mówiła tak pogodnie i z duchem...kiedy nie było, z czego się cieszyć. Bickslow chwycił swój napój i ruszył do przeciwnego stolika, a dla Evergreen jeden kufel...to teraz za mało. Bez słowa ruszyła do piwniczki Cany, Laxus nie chciał nic mówić. Wygląda na to, że wszystko pozostawiono Freed'owi.
 - Nijak. - wyjaśnił krótko, zwięźle i na temat, upijając jeden łyk. Nie pił alkoholu od kilku lat, ale jak widać, chyba wraca do dawnych nawyków. - To zlecenie było jakimś infantylnym żartem - przez kilka tygodni włóczyliśmy się bez celu. Daję słowo, że przeszliśmy całe Fiore w poszukiwaniu wyimaginowanej bestii. - sprostował, dokańczając alkohol w zaskakująco szybkim tempie i dziękując. Mira wróciła do swojej pracy.
 - Coś się stało, Laxus'ie? - przerwał rozmyślania, dopiero teraz zauważając Mistrza. Powinien mu powiedzieć o tych przeczuciach? Wypadałoby...Z drugiej strony, nie chciał narażać tej marnej gildii na kolejne niebezpieczeństwa. Wystarczy, że Sabertooth depcze im po piętach, podejrzenia co do Raven Tail pogorszyłyby sprawę. - Widzę to w Twoich oczach...Chodzi o Ivan'a? - czyli jednak sam się domyślił. Odwrotu już nie było.
 - Niech Ci będzie, tak. - odwarknął, odchrząkując. Nie chciał zabrzmieć zbyt groźnie, po prostu to wszystko zaczynało go już drażnić. Makarov nie wyglądał na wytrąconego z równowagi, wręcz przeciwnie. Cierpliwie wysłuchiwał wnuka. - Wracając do gildii, w pobliżu leciał dziwny ptak...skojarzył mi się z nimi i tyle. - zbyt zajmujące to nie było. Nie zleciała nawet jedna minuta. Mistrz przysiadł w wygodniejszej pozycji, odkładając kij i opierając dłonie o brodę.
 - Kto wie, czy to ma jakiś związek z Ivan'em i jego gildią. - przeciągał nużąco, skupiając swoją uwagę na Magach. Na tych wszystkich Magach, znajdującymi się pod jego opieką...o których musiał dbać, mimo wszystko. - Póki co, wolałbym się nie przejmować. Jeszcze nie czas - teraz mamy inne problemy na głowie...
~ * ~
Szła jednym z wielu podziemnych korytarzy Sabertooth - znała ich rozkład praktycznie na pamięć. Nie było dnia, żeby nimi nie kroczyła - nie ważne, czy do swojej sypialni, czy sali treningów...może być nawet komnata tortur i lochy, ale rzadko kiedy odwiedzała gabinet ojca w konieczności ważniejszej, niż "rodzinne spotkanko". Jej budowa nie różniła się niczym od większości mniejszych pomieszczeń na tym piętrze - zarówno ściany, jak i podłogi zrobione z kamienia oraz oświetlane pochodniami. Gabinet Jiemmy sprawiał wrażenie przytulnego - mnóstwo półek, przepełnionych oprawionymi w skórę księgami. Podłoże przykryte przez szmaragdowy dywan ze złotym wzorem tygrysa. No właśnie, tygrys szablozębny - symbol ich gildii. Na środku pokoiku znajdowało się jedynie całkiem spore, drewniane biurko, a za nim obszyty jedwabiem, krwistoczerwony fotel...zajmowany przez samego Mistrza.
 - Usiądź, Minervo. - wskazał gestem dłoni na miejsce na przeciwko. Kolejny fotel - znacznie mniejszy oraz ciemnofioletowy. I na pewno mniej wygodny - Jiemma specjalnie dla "córeczki" przyozdobił go kilkoma niewielkimi poduszkami, by nie musiała wytykać braku komfortów. Zawsze tak robił. Minerva niechętnie usiadła we właściwym miejscu. Narzuciła nogę na nogę, obracając wokół palca kosmyk fioletowego pasemka. - Jak zwykle...piękna i honorowa dla naszego grona... - Jiemma nie ukrywał uśmiechu, dość rzadkiego u jego osoby od czasów triumfu Sabertooth. Faktycznie, Minervie nie można odmówić urody - posiadaczka delikatnie opalonej karnacji, leszczynowych oczów oraz czarnych, prostych i zawsze perfekcyjnie zaczesanych włosów. Często szczyciła się dobrym imieniem gildii - co ukazywała nawet w kreacjach. Bo teraz, jej niebiesko-czarna sukienka bez ramiączek posiadała rzucający się w oczy malunek tygrysa. Niektórzy uważali, że córka Mistrza oszpeca swój dar wyglądu przesadnym makijażem gejszy oraz specjalnie doczepianymi pasmami, co sprawiało, że czarny odcień zanikał na tle bardziej wyrazistego koloru.
 - Nie jestem tu dla rodzinnych pogawędek, ojcze. - oznajmiła oschle, krzyżując ręce na piersiach. Najchętniej przebywałaby już w swojej sypialni i przygotowywałaby się do następnego zlecenia. Brała ich tyle, ile tylko się dało - najczęściej dla samodzielnych Magów. Teraz miała inne...zadania - takie, które wspomogą Sabertooth, ale i osłabią Fairy Tail. Osłabią tak, że ich stowarzyszenie nigdy się nie pozbiera, zostanie zmiecione z powierzchni ziemi raz na zawsze. - O co chciałeś mnie zapytać? O postępy w Twoich planach? - zdała się na wykrzywiony uśmiech, który z kolei opuścił Jiemmę.
 - W rzeczy samej, moja droga, w rzeczy samej. - potwierdził poważnym akcentem, kładąc ramiona na oparciach fotela i przybierając podobną pozycję do córki - Mam nadzieję, że odkryłaś już powiązanie do tych dwóch kobiet, które uwięziłem. Więc? Są przydatne? - skinęła głową. Zmieniła nieco pozycję nóg, bawiąc się jedną z rękawic w kolorze sukni. Nie miała nic lepszego do roboty, poza "zdawaniem raportu". Oby tylko to odniosło skutki, nie będzie się wysilać z poszukiwaniami na darmo.
 - Ta młodsza ma w sobie potencjał. - zaczęła, ukradkiem zerkając na ojca, lecz skupienie okazując rękawicom - Wielki potencjał, to, co lubimy wszyscy w Sabertooth. Tylko ta smarkula miała pewien problem, bo wolała zostać sama. No i ma za swoje, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw... - niekiedy przedłużała swoje słowa. Jiemma wciąż słuchał z uwagą. - Pamiętasz tą mroczną gildię, Torpid Nightmare? Utrzymywała się zaledwie z maksimum czterech członków. Nieuchwytni, dopóki nie złapał ich...aaa, zgadnij, kto? Fairy Tail. Muszkom zachciało się zaatakować ich kwaterę. Po pierwszej poważnej bitwie doszło do zgonu. Zginął kolejny bachor. - prawie wszystko, co mówiła, przeszyte było pogardą. Ale Mistrz nie reagował. Dobrze wiedział, jaka Minerva jest i nie chciał tego zmieniać. Nie chciał niszczyć w niej ducha walki. - Kolejna niespodzianka: oba bachory są spokrewnione. A przynajmniej były. Nasza mała więźniarka nie wie oczywiście, kto stoi za śmiercią "ukochanej siostrzyczki". - w tym momencie zaczęła się pieścić, niczym małe dziecko, biorąc w cudzysłów dwa ostatnie słowa - Jak dowie się, że to Muszki, od razu zechce zemsty. Nie bez powodu ta starsza została osadzona z nią w jednej celi, prawda? Myślą, że nikt nie wie o ich "praktykach"...Nic bardziej mylnego, bo całe Sabertooth o tym huczy. I sama ma jakieś związanie z którymś członkiem...
 - Którym dokładnie? - przerwał jej, dokładnie analizując każde usłyszane zdanie. Minerva wzruszyła ramionami, powstając.
 - Nie wiem dokładnie. Wiem tylko, że z tym Magiem jest w bardzo bliskich relacjach. - stukot obcasów rozniósł się po całej komnacie. Minerva otworzyła jednym ruchem drzwi, opuszczając gabinet. - Plugawe Muszki... - wysyczała, idąc przed siebie.
~ * ~
 - Muszę trochę odsapnąć... - powiedziała do siebie, siadając na jednej z okolicznych ławek, ówcześnie strzepując z niej rękawiczką śnieg. Latem, bądź wiosną byłaby to idealna pora na spacer z książką. Teraz niebo przykryte było w całości szarawymi chmurami, z których opadały śnieżne płatki. Zacisnęła nieco mocniej trzymaną paczkę - od wczoraj nie odważyła się jej otworzyć. Na Wróżkowe Wzgórza wróciła dosyć późno, a chciała jeszcze do końca doczytać swoją lekturę. Później nie miała już wystarczająco sił i po prostu rzuciła się na łóżko, zgaszając światło nocnej lampki. - Teraz jest odpowiednia chwila... - pomyślała głośno. Inaczej będzie to odkładać i odkładać, aż pakunek skończy odrzucony na boku. Powoli, z rozwagą zaczęła odwijać kolejne krawędzie papieru. Niektóre jego skrawki odlatywały na wietrze, odklejając się od całokształtu. Im bliżej była ujrzenia przesyłki, tym bardziej się denerwowała. Nie wiedziała, od kogo to jest, dlaczego akurat ona...I wtedy ją wyciągnęła. Pod okropną pokrywą skrywana była piękna książka. Czarna oprawa, śnieżnobiałe kartki, pozłacane po bokach...Ręcznie malowane, błękitne wzorki zdobiły przednią okładkę, jak i tylną. Nie rozpoznałaby, która jest którą bez ujrzenia zapisanego zawijasami tytułu. "Błękitna Róża". - Skąd ona... - wyszeptała, obracając przedmiot i sprawdzając go z każdej strony. Żadnego liściku, nic. Książka. Książka z jej dzieciństwa. Książka, której nie powinno tu teraz być. Książka, która była tylko jedna. Książka...którą napisała jej matka.
~ * ~
To był ostatni raz.
Jeszcze tylko jeden manewr...
Sytuacja łudząco podobna do tej wczorajszej - Faye obrzucająca ścianę pięściami, skrytymi pod wodą. Oraz Saphira, obserwująca to wszystko w cieniu. Dziewczynka wyraźnie dawała z siebie więcej, niż zazwyczaj. Nie - ona dawała z siebie wszystko. To nie wystarczy - ona chciała to zrobić nie tylko dla potęgi, dla swojej mentorki. Chciała to zrobić dla siebie samej - by pokazać, że nie jest słaba, że nawet, jeżeli nigdy nie będzie prawdziwą Smoczą Zabójczynią, i tak zostanie równie silna, jak oni. A może nawet silniejsza, niżeli Ci wszyscy ludzie razem wzięci.
Dla Saphiry.
Dla Amandy.
Dla siebie.
Ciosy stawały się coraz silniejsze. Nie zauważyła, gdy w ścianie zaczęły objawiać się kolejne, coraz wyraźniejsze pęknięcia. Saphira mogła jej przerwać, jak wtedy...by nie straciła kontroli. Nie zrobiła tego - Faye jest już blisko do osiągnięcia szczytu swoich umiejętności. Krople potu spłynęły po jej czole, a piąstki zaczynały ją piec. Nie podda się. Uderzała coraz silniej i silniej, aż odskoczyła na metr od ściany. Nabrała do płuc powietrza, kumulując w sobie całą magiczną moc. Tak niewiele jej brakuje...zrobi to. Uda jej się.
 - Ryk Wodnego Smoka! - wpierw przed dziewczynką pojawił się niebieski okrąg magiczny, dokładnie wyznaczający miejsce uderzenia. A została nim prawie, że całkiem zniszczona ściana, służąca za worek treningowi. Z ust Faye wydobyło się tornado - tornado utworzone w całości z żywiołu wody. Niezwykle potężne i błyskawicznie sunące przed siebie, prosto do celu. Ściana nie wytrzymała. Ściana przegrała. Nie utworzyło to wprawdzie drogi ucieczki, lecz powiększyło celę o kilka dobrych metrów. Stała zdumiona, obserwując wynik pracy. Ściany nowej jaskini pozostawały przemoczone w efekcie zaklęcia, mimo to, była dumna. Dumna z samej siebie. - Udało mi się... - wyszeptała, odwracając się w stronę Saphiry. Uśmiechniętej i podchodzącej do dawnej podopiecznej. - Udało mi się! - powtórzyła głośniej, tuląc się do nauczycielki. Czuła, jak po jej policzkach spływają łzy. Łzy szczęścia.
 - Gratulacje, Faye...zostałaś jedną z nas.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja wiedziałam...że przedawkowanie Frugo mi zaszkodzi...*pada upita*

Więc mamy nasz punkt kulminacyjny w nauce Faye - została Smoczą Zabójczynią...przynajmniej z magii. ;-) Tym samym objawiam wam postać, specyficzną na tyle, że można ją albo kochać, albo nienawidzić...*bębny*... Przedstawiam wam Minervę! *o* Nasza Szablozębna sadystka, która będzie przewijała się przez dość sporo rozdziałów...poczynając od tego. Co z nią będzie w późniejszym czasie nie zdradzę - dopowiem tylko, iż jest manipulantką...czyli tak samo, jak w kanonie...
...
*świerszcze*
...
Jak obiecałam - tak zrobiłam. I od dnia dzisiejszego na tym niby-zacnym-lecz-nie-tak-bardzo blogu widnieje playlista, z sześcioma wybranymi "piosenkami". Cztery to nic innego, jak zwykłe melodie, wybrane z kilku serii...bądź zupełnie randomowe, bowiem mi się spodobały. A jak Evil Queen się coś spodoba...to wiedz...że coś się dzieje... o_o W każdym bądź razie, jedna piosenka jest cover'em, zaś druga - już zwyczajną, autorską. Mam nadzieję, że soundtrack przypadnie wam do gustu, a i wybrana składanka wpasowuje się w klimat bloga...dość strollowany, ale mniejsza... D:   

1 komentarz:

  1. Tak się wczułam w rozdział, że nie słyszałam playlisty xD A nie mam czasu sobie teraz pszesłuchać dokładniej, bo komp jeszcze ledwo chodzi ;c Ale fajna jest ^.^ Do owego zacnego bloga pasuje :3
    A rozdział... I co, znów mam cię zachwalać? xD Nie mam wyjścia...
    Opisana przez Ciebie Minerva wydaje mi się być rozpieszczoną panną, no ale w sumie tak jest ;p No ale podusie... Tatuś rozpieszcza ^.^ Mimo wszystko ja należę do tych, co Minerve kochają więc ciesze się że jeszcze nie raz się tu na nią natknę ;)
    Zaskoczył mnie wątek z Mavis i Levy (książka matki O.o), a zdenerwowanie gromowładnych i tak bardzo odmienna od nich Mira rozwaliła :D No i Faye została DS... Nic tylko czekać na ciąg dalszy, weny :*

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą