wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział XXXIV

Rozdział XXXIV "Najokrutniejsi"
Nastał dzień.
Pierwsza myśl po przebudzeniu? Sabertooth. Gildia, która całą noc spędzała sen z powiek starego Makarov'a i która ostatnimi czasy przysporzyła Fairy Tail sporo kłopotów. Rada Magii nie będzie zadowolona na wieść o braku rezultatów z "pokojowego spotkania". Jiemma pozostawał nieustępliwy - Dreyal dobrze wiedział, że nie powstrzyma jego podopiecznych przed wykonywaniem zleceń i innych tego typu spraw. A to właśnie tak irytowało Szablozębnych - tak, jak Phantom Lord kiedyś, tak teraz oni rozpoczynają wojnę tylko z powodu popularności. Makarov nie może na to pozwolić po raz kolejny - tym razem "Wróżki" zostałyby rozwiązane, podobnie jak Sabertooth.

Pierwsze, co zrobił, to zajrzał do sypialni, zajmowanej przez Magów. O dziwo, póki co wszystko było w jak najlepszym porządku...nie licząc samych zgromadzonych, drzemiących w najdziwniejszych pozycjach, jakie mogły istnieć. Głowa Erzy stykała się z podłogą, podczas gdy reszta ciała zajmowała całą przestrzeń łóżka. Gray - pozbawiony wszelakich ubrań, poza bokserkami - opierał się plecami o ścianę, chrapiąc...może nawet głośniej od Natsu na drugim łożu. Lucy - zważają na takie okoliczności - musiała zdać się jedynie na puszysty dywan. Makarov zacmokał na ten widok pod nosem, cichaczem przymykając drzwi wejściowe i na powrót ruszając we właściwą drogę. Nie wiedział, czy to przez pośpiech, czy przez strach. Strach przed wejściem po raz kolejny na teren tej przeklętej gildii, tym razem już samotnie. Wszystko wskazywało na to, że doszedł szybciej, niż przypuszczał. Bez pukania. Bez względu na to, czy zastanie tam kogokolwiek. A jakżeby inaczej - po pchnięciu do przodu wrót ujrzał opustoszałą salę główną. Nie dziwił się - o tak porannych godzinach żaden Mag nie zaczyna normalnego funkcjonowania. Co najwyżej, Ci wszyscy pomniejsi Szablozębni mogą teraz wstawać z łóżek. Ewentualnie przeczuwali nadchodzącą bitwę - starcie Makarov'a z Jiemmą wydawało się być nieuniknione.
 - Niczego się nie nauczyłeś?
Po postawieniu kilku większych kroków do przodu, wzrokiem rozejrzał się po widoku na drugie piętro. Jiemma...więc jednak na niego czekał. Nie objawiał się...ale czekał. Chciał wykrzyczeć, by się pokazał - ale czy to cokolwiek da? Nie. I tak będzie tkwił w swojej kryjówce. Równie dobrze może nie chcieć walki.
Postawił krok na przód.
Wciąż nic. Jiemma milczał.
Makarov odpowiedział krótkim westchnięciem - nic nie wskazywało na jakąkolwiek większą akcję, nikogo nie było. Sam pozostawał zmęczony po bezsennej nocy. Zawrócił. Szkoda tylko, że czujność opuściła go na dobre, inaczej zostałby i próbował się bronić.
 - Jakież to smutne... - nim stanął w progu, kątem oka zerknął za siebie. Melancholijny i nieco poetyczny głos należał do mężczyzny, stojącego przy schodach. Jasne i długie włosy, maska, strój podobny do muszkietera...To on. Jeden z "pupilków" Jiemmy, tej słynnej "Wielkiej Piątki, która odmieniła Sabertooth". Nie zdążył odpowiedzieć. - Tworzenie Wspomnień: Klatka Niedoli. - powolny ruch prawej dłoni utworzył bordowy krąg magiczny. Z niego wysunęła się plątanina metalowych lin, obijających się o siebie nawzajem i tworzących charakterystyczny odgłos. Makarov zaczął przemieniać się w formę Tytana...i zaprzestał. Utworzona z lin klatka była na tyle mała, że sam ledwie w normalnej postaci mógł się zmieścić. Wydawała się niezniszczalna i magio odporna. - Zapamiętałem tą magię bardzo dawno temu... - dodał Mag, schodząc na parter. Nie wiadomo, kiedy, tuż obok zjawił się kolejny. Zielonkawe włosy, umięśnienie...wyciągnął przed siebie obie ręce, w charakterystycznym złączeniu. Przez złoty okrąg magiczny przechodziły błyskawice...czarne błyskawice...
 - Sfera Czarnej Błyskawicy. - oznajmił równie spokojnie, wywołując zaklęcie. W przeciwieństwie do Magów z Fairy Tail - bo tamci wykrzykiwali formuły. Tutaj zaś wypowiadano je z niebywałą precyzją, jakby dana osoba była pewna swojej wygranej. Nie mógł rozmyślać - nie, gdy wiązka błyskawic natychmiastowo poraziła go prądem. A to nie koniec...

Rufus Lohr i Orga Nanagear nie zauważyli, że ktoś, poza Mistrzem, ich obserwuje. Schowana za drewnianym filarem Yukino obserwowała dokładnie całość wydarzenia. Sabertooth...czy gildia, do której należała od roku i o której śniła każdej nocy, jest inna, niż myślała? Jiemma bywał surowy...to fakt. Ale żeby torturować? Muszę znaleźć Fairy Tail... - pomyślała, powolnym krokiem się wycofując, a później już w biegu docierając do tylnego wyjścia. Na pewno są jeszcze w mieście...muszą być... 
~ * ~
"Lochy. 
Znowu te ciemne, okropne lochy.
Jakby znajdowała się wewnątrz swojej wizji...Szła, z wysuniętą do przodu łapką, próbując cokolwiek dostrzec. Pustka - zero żywej duszy. Więźniowie w innych celach, jakby ledwie żywi, nie zauważyli jej. Była...niewidzialna? 
...
Szła do przodu.
Na końcu korytarza znajdowała się jeszcze jedna cela. Jakaś kobieta, nie potrafiła dokładnie określić jej wyglądu - cały obraz był w sepii. Rozpoznała tylko wiek - może i była młodsza, ale na taką nie wyglądała. Zwłaszcza w obecnym stanie. Ale...miała siły do magii? Nie, to nie ona...To ta mała dziewczynka tam stała, obracając w dłoniach wodną kulę. I nagle ją...zjadła? Na to wyglądało...Najgorsze jednak były słowa kolejnego zaklęcia, rzuconego na wprost krat...Ryk Wodnego Smoka..."
 - Carla!
Przerwała przywoływanie wizji, słysząc głos właścicielki. Z Wendy siedziały od dłuższego czasu przy jednym ze stolików w kwaterze. Dawny gwar powoli powracał - niektórzy Magowie zakończyli "przerwę" w misjach i na powrót kontynuowali orgie w Fairy Tail. Carla nie zauważyła, kiedy przestała nasłuchiwać okrzyków radości, odpływając w głąb własnych myśli. Ta wizja...nie wiedziała już, czy to jest rzeczywiste...chociaż nie mogła pozbyć się wrażenia, że "starsza kobieta" pojawiła się we wcześniejszych koszmarach. Wszystko stanowi jedną, wspólną całość - układankę bez odpowiedzi.
~ * ~
Zwyczajna, skalista pustynia.
Pozornie sprawia wrażenie pustkowia - miejsca, do którego nikt normalny się nie zapuszcza, bez odpowiedniego przygotowania. Kto by pomyślał, że właśnie tam znajduje się kwatera Raven Tail? Nieopodal lasu, tuż przed wejściem na teren "nicości" - gigantycznych rozmiarów skała, zasłaniająca wszelkie światło słoneczne. Gdyby nie wąskie szpary po bokach, nikt nie przedostałby się na drugą stronę. Wystarczyła krótka i prosta kombinacja, by dostać się pod ziemię - do gildii Kruka. Niemniej jednak, teraz - poza bandą pomniejszych Magów - nikogo tam nie było. O ścianę, przy ukrytym wejściu, opierała się młoda dziewczyna. O rudawych, długich włosach, splecionych w warkocze oraz nieco oddalonym od otaczającego ją świata wzroku czerwonych oczu. Tego samego koloru była długa suknia i rękawice. Materiał zszyty był tak, by odsłaniał kawałek prawej piersi - z bordowym symbolem Raven Tail. Flare Corona nie do końca wiedziała, czy powinni rozmawiać o tym tutaj, na widoku. Kurohebi - wyłaniający się zza drzew mężczyzna o szczupłej budowie ciała, podkreślonej ciemnym kombinezonem - właśnie takiego zdania był. Oboje sprawiali przerażające wrażenie - a zwłaszcza on, z kruczoczarnymi włosami w wiecznym nieładzie i pomalowanymi na podobny kolor ustami. Chorobliwie blade karnacje, rany na niektórych miejscach ciała...zwłaszcza ta na lewym ramieniu u Flare, w kształcie litery "X".
 - Mistrz nie będzie zadowolony... - oznajmił zadziwiająco radosnym i jednocześnie przeszytym sztucznościom tonem człowiek...choć takiego nie przypominał. Nullpuding był posiadaczem jasnofioletowej karnacji i platynowych, długich włosów związanych w kitkę. Za nim szła jeszcze jedna osoba - Obra, jak zwykle w czarnym płaszczu i niebieskiej masce, na znak karykatury człowieka. - Lumen Histoire...Fairy Tail strzeże tego od setki pokoleń...przynajmniej na to wygląda. - wyjaśniał, jakby samemu sobie, siadając ze skrzyżowanymi rękoma pod drzewem. Zero światła - skała-kwatera i las wszystko przysłaniały. - Mistrz Ivan próbował to zdobyć od bardzo dawna...
 - To? - Flare powtórzyła słowo, przechylając głowę na bok i mrużąc oczy. Usta wykrzywiły się w niemrawym uśmiechu. - O ile dobrze pamiętam, "to" jest żywym stworzeniem...
~ * ~
 - Nienawidzę ognia... - wymamrotała, próbując po raz setny rozpalić w miarę porządne ognisko. Zmrok zbliżał się wielkimi krokami - niebo ciemniało, pozostało już tylko kilka fioletowych refleksów po zachodzie słońca. Klęczała przed kilkoma belkami drewna, ułożonymi w idealnej pozycji na wzgórzu, graniczącym z lasem. Odgarnęła niebieskie kosmyki długich do ramion włosów za ucho, ponownie chwytając za parę krzemieni i ocierając je o drewno. Brak lewej dłoni utrudniał sprawę - ostatecznie przyczynił się on do braku rezultatu, choćby najmniejszego. - Zero pożytku z tych głupich skałek. - warknęła, rzucając je przed siebie i pozwalając, by stoczyły się na dno, wzajemnie się stykając. Padła na zieloną trawę, wpatrując w niebo. Ciemnoniebieskie oczy zamrugały kilka razy ze znudzenia, a dłonie samoistnie splotły się, pozostawione na brzuchu. Mara nie miała teraz żadnego ocieplenia - ta poszarpana szata z szarego i łatwego w rozrywaniu materiału nie pomagała. - Cholera z tym... - dodała, przewracając się na bok. Narzuciła na głowę kaptur - może chociaż trochę się ociepli. Nienawidziła nocy, nienawidziła ognia...nienawidziła wszystkiego, co wiązało się z tym feralnym dniem. A raczej wieczorem - wtedy straciła wszystkich, których kochała. Ta dziwna, sarkastyczna pustka była nie do wytrzymania... 
 - Może to Ci trochę pomoże. - oznajmiła nieznana jej osoba, o niskim głosie. Mężczyzna. Mruknęła krótkie "dzięki", próbując zasnąć...i nagle zerwała się z krzykiem. Najemca, jak się okazało - około dwudziesto-trzydziesto letni - przyglądał się jej z niebywałym zdziwieniem. Srebrne włosy okalały jego bladą twarz, a czerwone, jak krew oczy rozszerzyły się. - Wybacz, nie chciałem Cię przestraszyć... - wydawał się miły. Wzięła kilka głębokich oddechów do uspokojenia, przysiadając po turecku. Zrzuciła kaptur z głowy - i tak otrzymała wystarczająco duszo ciepła z nowego ogniska. Wściekłość na widok tego żywiołu odrzuciła w niepamięć...na te kilka minut. 
Cisza się przeciągała.
Mara spojrzała na każdą stronę, nerwowo drapiąc się po głowie ocalałą dłonią. O co by tu zapytać całkiem obcego przechodnia, prawdopodobnie z wyższych sfer? 
 - Wiesz... - zaczęła, odchrząkując. Wtedy jeszcze takie zachowanie w jej wydaniu sprawiało wrażenie komicznego. Aż ciężko sobie wyobrazić, że ktoś taki za kilka sekund zostanie przesiąknięty mrokiem większym, niż zazwyczaj. - ...nie, żebym coś do Ciebie miała, ale...kim Ty właściwie jesteś? - dokończyła, mrużąc oczy i robiąc nieco dziwny grymas. Tajemniczy "przyjaciel" roześmiał się cicho, na moment powstając i kłaniając się nisko.
  - Wybacz proszę za maniery, może samo określenie przyjaciel wystarczy... - pierwsza myśl po tych słowach? "A nie mówiłam". Srebrnowłosy usiadł na przeciwko, wciąż uśmiechnięty. - Nie mam imienia. "Bezimienny", "On"...jak kto woli. - Mara już chciała odwzajemnić przyjazny gest twarzy. Ten, którego nie okazywała od tak dawna...ale za późno. Bezimienny przywrócił kamienny wyraz, wpatrując się ze stanowczością w oczy rozmówczyni. Przechyliła się lekko do tyłu, prostując, jak na baczność. - Twoja ręka, zachowanie, sytuacja... - zacmokał, przez chwilę kręcąc głową - Twoje życie nie jest usłane różami, prawda? - zastanowiła się przez moment, smucąc na nowo. To prawda - od czasów pożaru żyła praktycznie na krawędzi, bez przyjaciół. Nie potrafiła odtworzyć się na nowo. Niestety... - Nie będę wnikał...Maro Locksar. - podniosła wzrok ze zdziwieniem. Jak on mógł znać jej tożsamość? Zacisnęła prawą pięść, drżąc niekontrolowanie. Jakby miała się zaraz rozpłakać. 
 - S-skąd... - urwała, widząc, jak On przykłada palec do swoich ust, by milczała. I tak też zrobiła. Sam jej powie...może nawet za chwilę... 
 - Widać to w Twoich oczach. - powiedział - Widać to w Twoich myślach... - dodał. Więc on...umie odczytywać wymysły innych ludzi? Jak potężnym Magiem był? Poczuła nagły tik nerwowy, mijający niemalże od razu, gdy Bezimienny chwycił jej dłoń. - Tamta dziewczyna...Twoja siostra, prawda? - wyszeptała jej imię po tych słowach. A on tylko kiwnął głową, przytakując. - Widząc jej zdjęcie...zmarła, na Tenrou...ale chwilę później zobaczyłem Ciebie i...pojąłem. Z Twoich myśli. 
 - Chwila, co!? - spokój przeminął. Najpierw radość, potem szok...i na koniec gniew. Złączony ze smutkiem, tworzył mieszkankę wybuchową. Powstała, a Bezimienny wraz z nią. - Widziałam, jak umierali - oni wszyscy! - wykrzyknęła prosto w jego twarz. Łzy. Łzy spływały po jej policzkach. A miała nie dopuszczać do siebie uczuć... - Tylko ja przeżyłam, rozumiesz!? Tylko ja! Oni spłonęli...tam...i wtedy...i... - dotknęła miejsca. Tego, w którym powinna znajdować się lewa dłoń. Poczuła tylko pustkę i nieprzyjemne mrowienie, przechodzące przez ciało. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Połknęła kilka łez, próbując dojść do normalnego stanu. 
 - Wiem, gdzie możesz ją pomścić... - wyszeptał. Mara nie wiedziała już, czy ma mu ufać, czy nie. Po prostu wtuliła się w tego nieznajomego, będącego teraz jedyną osobą, jaką ma. 

Torpid Nightmare. 
Jej nowa gildia. Właściwie, to pierwsza - i od razu mroczna?
Czuła się nieswojo z tym innym wyglądem. Czarny kombinezon, zrobione jakby z metalu, wysokie buty, granatowa peleryna ze srebrnym logiem półksiężyca. Sam symbol wydawał się dziwnie realistyczny - może to przez tą kobrę, przechodzącą, niczym żywa, szczerząc swoje kły? Przejechała lewą dłonią po udzie - tak, lewą. Rękawica ze stali, napędzana magią sprawiała, że czuła, jakby była...normalna. Co się tyczy uda - właśnie na nim znajdował się niebieski znak, ten sam, co na pelerynie. 
 - Dziwne uczucie, prawda?
Odwróciła wzrok od lustra. Wrota mrocznej komnaty bez innych mebli otworzyły się, ukazując twarz Bezimiennego. Mistrza Torpid Nightmare - szczerze mówiąc...nie wiedziała, czy to, co do niego wtedy poczuła było prawdziwe, czy spowodowane chwilą. Chwilą, kiedy ktoś uwierzył w jej możliwości. Uśmiechnęła się, wracając do obserwacji. Faktycznie, nie przypominała już uciekinierki...którą zresztą nie była. Wyglądała, jak...kobieta. W końcu ma dziewiętnaście lat.
 - Jaką magią się posługujesz? - ten człowiek coraz bardziej ją zaskakiwał. Spotkał ot co zwyczajną dziewczynę na wzgórzu, pomógł jej, odczytując myśli o przeszłości. Zaprosił ją do gildii - mrocznej, a co za tym idzie, być może niebezpiecznej - nie wiedząc, czy w ogóle jest Magiem. Dla Mary to wręcz niemożliwe. Westchnęła - nie chciała wymawiać tej nazwy na głos. Brzydziła się nią. Nie chciała jej używać. To, co mogła zrobić ludziom...wyniszczyłoby ją. Wyniszczyłoby od środka. Zdjęła rękawicę - tym razem pierwsze, co ujrzała, to dłoń. Zwyczajna, taką, jaką powinna mieć całe życie. Ale nie - chwilę później przemieniła się w krew. Bezimienny skinął głową, a ona na powrót nałożyła rękawicę. - Magia Krwi...
 - Niezbyt skuteczna, w moim przypadku. - przerwała, spuszczając głowę - Wiesz, co ona może zrobić, prawda? - zaczęła nieco mroczniejszym akcentem, nie ruszając się z miejsca - Może przemienić mnie w...to. Ja sama mogę tkać krew...każdą. Mogę sprawić, że ludzie będą mi posłuszni. - zacisnęła wargi. Miała to powiedzieć? Cóż, innej okazji nie będzie. - Jeśli zechcę. 
 - A nigdy jej nie użyłaś? - zaprzeczyła gestem...choć to było kłamstwo. Raz użyła swojej magii...w dzieciństwie, krótko po jej odkryciu. Na tych, którzy odcięli jej dłoń. Odebrali jej także rodzinę - tego  nie mogła pozostawić bez zemsty. - Widzę, że kłamiesz...i widzę, że przyda Ci się coś, co zniszczy wrażliwość do ludzi. 
 - Co Ty chcesz... - nie dokończyła. Ostatnie, co tamtego wieczoru widziała, to świecące czerwonym blaskiem oczy...

Nie. Nie ma dla mnie ratunku...
 - Mara?
Odwróciła się nagle w kierunku stojącej za nią, dopiero co przybyłej Amandy. Uśmiechnęła się w psychodeliczny sposób, używając na niej Magii Krwi. Dziewczynka uniosła się z przerażeniem do góry. Juvia chciała zareagować, ale nie zdążyła. Z kręgosłupa Amandy dało się wysłuchać trzask...i upadła na ziemię. Nie ruszała się. Mara zniknęła, wraz z ciałem dziecka. 


Otworzyła gwałtownie oczy.
Oddychała niespokojnie, oparta plecami o ścianę. Więc to był tylko sen...
Powstała, chwiejąc się. To wszystko, niczym grom, nagle powróciło. Siedem lat...jakaż ona była wtedy naiwna. W takich momentach wolałaby nigdy nie spotkać Bezimiennego. Chociaż...jeżeli jakimś cudem wydostanie się z psychiatryka, mogłaby wręcz być wdzięczna...Wpierw jednak musiałaby odzyskać moc, bo obecnie przedstawia się jako cień człowieka.
~ * ~ 
Biegła.
Najszybciej, jak potrafiła.

Śnieg, śliskie chodniki i pozbawiony wygody strój znacznie jej to utrudniały - ale musiała. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jakie okropieństwa przeżywa teraz Mistrz Fairy Tail. Fakt, także nie była fanką ich gildii, właściwie - pozostawali jej całkiem obojętni. Sabertooth dla niektórych jest "gildią bez uczuć" - kiedy to nie zawsze jest prawda. Fairy Tail nie może stracić Mistrza. 

Nie wiedziała, czy trafiła do właściwego hotelu - tego, który zamieszkiwali na czas pobytu w Crocus. Zignorowała wrzaski recepcjonisty i ochrony, by zawróciła. Musiała ich znaleźć jak najszybciej. Schodami w górę...tylko do jakiego pokoju? Nie wiedziała - bez opamiętania otwierała każde napotkane drzwi, rozglądając się za Magami, których widziała tamtej nocy. Lucy, Natsu...i pozostali. Ilu ich było - czterech? Chyba tak...
 - Błagam, niech to będą te... - wysapała na widok wejścia z zapisanym na złotej tabliczce numerem "205". Trzęsącą się ze zniecierpliwienia ręką pociągnęła za klamkę, otwierając sobie przejście i błyskawicznie przekraczając próg. Udało się...dopowiedziała samej sobie, gdy pierwszą osobą, którą dostrzegła, była pakująca się na jednym z łóżek Lucy. Poczuła na sobie zdziwione spojrzenia czwórki osób. Szkarłatnowłosa kobieta kończyła właśnie układanie całkiem sporego bagażu w piramidę, zaś Natsu i nieznany jej brunet przerwali zszokowani nagłymi odwiedzinami jedną z wielu bójek.
 - Y...Yukino? - wymamrotała niepewnie Heartfilia, powstając i podchodząc do czarodziejki. Natsu z Gray'em odskoczyli od siebie, zauważając, że od wejścia Agurii stali, trzymając się za pięści i stykając policzkami. W innych okolicznościach już dawno leżeliby skuleni na ziemi, po silnym uderzeniu Tytanii. - Coś się stało? - wzięła głęboki wdech. I co miała im powiedzieć? Że właśnie torturują ich Mistrza? Chyba tak...
 - Makarov. - wyszeptała, opierając się dłonią o ścianę. Taki bieg porządnie ją wymęczył. - Mają...go... 
~ * ~
Widział...prawie tyle, co nic.
Co przysłaniało mu wzrok? Były to opadające na oczy kosmyki z garści siwych włosów, czy może krew, tryskająca już wszędzie? Ile przebywał w kwaterze Sabertooth - kilka godzin? Dobę? Czas raczej nie dłużył się na tyle, by minęło dopiero kilkanaście minut...Rany piekły go w różnych miejscach ciała. Czuł, jak z okolic skroni spływa stróżka krwi. Wargi - mógł się założyć o własne życie, że były już opuchnięte od uderzeń. Słabość wiązała się z brakiem magicznej esencji - potrzebnej do użycia choćby najsłabszego zaklęcia. Rufus i Orga są silniejsi, niż myślał. Kulił się w niewielkim pomieszczeniu, spowitym całkowitą ciemnością. Kamienne ściany przyciągały zimno, a podłoga przybierała czerwonawą barwę od substancji, sączącej się z lewego ramienia Dreyal'a. Tego, które spoczywało teraz bliżej ziemi. Szata - poszarpana, ledwie zakrywała to, co powinna. Co najgorzej ucierpiało? Duma. Duma Maga Fairy Tail, jak i jednego z Dziesięciu Świętych. Symbol Rady Magii w okolicach pleców na stroju został doszczętnie zniszczony przez Zabójcę Bogów. W najbardziej bolesny sposób, jaki mógł dla niego istnieć. Makarov nie zorientował się nawet, gdy czarna błyskawica przeszyła daną okolicę tylko po to, by znak Ankh zniknął, zastąpiony przez osmoloną, wypaloną dziurę. Oprawcy milczeli, dorzucając od czasu do czasu ciche pomruki. Jakby posiadali swój własny, odrębny od reszty język kodów - co takiego wymieniali między sobą tak, żeby Mistrz Fairy Tail nie słyszał? Oszczerstwa? Techniki tortur? Kto wie, czy nie zamierzali go od razu wykończyć?    
 - Mistrzu!
Erza biegła przez siebie, kamiennymi schodami w dół. A za nią reszta drużyny oraz Yukino - wprawdzie była ich "wrogiem", teraz jednak awansowała na kogoś, komu są winni dług. I to ogromny - gdyby nie ona, nie odnaleźliby Makarov'a na czas. Jedynym, co mogli zastać, mogły być teraz zwłoki dawnego Mistrza, leżące w kącie sali tortur. Szkoda, że to była jedna z mniej drastycznych wizji...Na szczęście najgorsze przeczucie się nie sprawdziło - chociaż sama sytuacja nie mogła się zaliczać do pozytywnych. Makarov...w kałuży krwi...Ich Mistrz, przypominający...trupa? Reszta Magów zeszła. Lucy od razu chwyciła się dłońmi za usta, powstrzymując krzyk - w oczach zagościły łzy strachu. Odsunęła się kilka kroków do tyłu, wpadając na Natsu i Gray'a. I gdyby nie złapali jej w porę za ramiona, już dawno opadłaby na ziemię. Opadając, zdałaby się na obraźliwe podteksty dwóch Magów z Sabertooth. Magów, którzy skrzywdzili jednego z nich. Bez skrupułów. Bez litości. Szkarłatnowłosa czarodziejka kucnęła przy starcu, nie zważając na obecność Szablozębnych. Nie mogli zostawać tutaj dłużej. Makarov musiał jak najszybciej znaleźć się w Magnolii. Jeżeli już miał umrzeć, to w obecności bliskich...nie wolno jej tak myśleć. Odratują go...
 - Taka jest cena sprzeciwu... - ciszę przerwał Rufus, zdejmując z głowy kapelusz i kłaniając się przed "gośćmi". Nikt jednak nie widział w tym czegokolwiek uroczystego. Zwłaszcza w okolicznościach. Erza - biorąc na ręce nieprzytomnego Makarov'a i powstając powolnymi ruchami - zmierzyła swoim spojrzeniem Lohr'a oraz stojącego w cieniu Orgę. Spojrzenie nienawiści - może i Tytania często bywała wściekła, ale tylko nieliczni mogli widzieć ten stan. - Śmiało. - dorzucił blondyn, posyłając im przepełniony dumą i pychą uśmiech. Oparł jedną dłoń na biodrze, zaś w drugiej wciąż trzymał swój kapelusz. Przeszedł kilka - może dwa - kroki do Magów z Fairy Tail, nie zmieniając pozycji. - Możecie sobie nas wyklinać...możecie nam grozić, że się zemścicie...ale wtedy...no właśnie, wtedy co? - znali to zachowanie. Prowokacja. On prowokował ich do otwartego ataku, by role się odwróciły i to Ogon Wróżki przeobraziłby się w tyranów. - Zapamiętałem jego cierpienie...nie wrócimy po niego, ale...cóż, droga Erzo, znasz chyba taką magię, jak Tworzenie Wspomnień, nieprawdaż? - dziewczyna w odpowiedzi z widoczną niechęcią skinęła głową. Jako jedyna zapewne kiedykolwiek słyszała o tym rodzaju tworzenia - te informacje zna każdy Mag Klasy S...przynajmniej w większości. - Wystarczy... - kolejne kroki sprawiły, że dość szybko znalazł się niebezpiecznie blisko Scarlet. Praktycznie stykali się nosami - ciągle to robił. Prowokował ich tak, jak tylko umiał - kamienna twarz Erzy wcale go nie zniechęcała. Wręcz przeciwnie - miał coraz większą ochotę na doprawienie ich wściekłości. - ...wystarczy, że tylko przypomnę sobie o jego bólu...a wasz Mistrz...ma swoje lata i raczej nie wytrzyma kolejnego ataku. - przelał czarę goryczy. Odsuwając się z powrotem na poprzednie miejsce, wyciągnął ku nieznajomym swój kapelusz. Początkowo myśleli, że zamierza się ponownie "ukłonić", nakładając go na swoją czuprynę. Nie - to, co zrobił, pozostawało powyżej oczekiwań. Tą część garderoby nałożył ledwie żywemu Makarov'owi. - To było ostrzeżenie...Tylko ostrzeżenie... - wyszeptał. Jak to możliwe, że kilka sekund później nie było już śladu po dwóch członków "najsilniejszych"? Nie wiedzieli - i wiedzieć nie chcieli. Zaczęli zawracać, opuszczając teren celi, sprowadzającej zgubę na życie Dreyal'a. Nim jednak całkowicie "pożegnali się" z kwaterą Sabertooth, zaszła jeszcze jedna zmiana. Kapelusz - dotąd o idealnym kroju, bez różnorakich śladów po walkach - został rzucony prosto na środek komnaty. Całkiem osmalony, jeszcze w słabych płomieniach.
Sabertooth.
Fairy Tail nie dopuści do tego, by ich gildia obyła się bez jednego.
Bez zemsty.
~ * ~
Droga dłużyła się, a czas dobiegał końca.
Dzisiejsze wydarzenia spędzały sen z powiek każdego Maga. W jednym przedziale pociągu zgromadziła się czwórka ludzi. Ludzi, którzy mieli chronić piątego - obecnie stojącego już jedną nogą w grobie. Erza co rusz znikała, kierując się do wagonu leczniczego - nie zapewniał on odpowiedniej opieki nad Makarov'em, a jedyne, co tutejsi lekarze zdołali uleczyć, to pomniejsze rany. Krew sączyła się z kilku miejsc - z poparzonych pleców, lewego ramienia, skroni...tam właśnie uderzyły najgorsze ataki. Co dziwniejsze - nawet Natsu na ten czas wstrzymywał się z atakami choroby lokomocyjnej. Jeżeli próby poskromienia nieprzyjemnej przypadłości przestawały odnosić skutki, po prostu kierował się do sąsiedniego - całkowicie pustego - przedziału i tam przeżywał męczarnie. Gray gorączkowo rozmyślał nad wszystkim - czy Makarov wyjdzie z tego żywy? A co, jeśli Sabertooth zaatakowało ich gildię, zabierając kilku Magów i zadając im podobne tortury? Zacisnął dłoń w pięść. Pozostawał jeszcze Jellal - rozmowa z Erzą na jego temat wydawała się nieunikniona. Bo komu może powierzyć tą tajemnicę, jak nie sobie samemu? W takich sprawach nie potrafił zaufać nawet najbliższym. Równie dobrze mógłby iść do przyjaciółki, opiekującej się Mistrzem, wciąż pozbawionego przytomności. Miałby pewność, że nikt ich nie podsłuchuje...fałsz. Pozostawała jeszcze Lucy, próbująca zasnąć, choćby na moment. Nie pozwalało jej na to jedno - koszmar. Bo co rusz po zamknięciu oczu prześladował ją obraz Makarov'a - torturowanego, zakrwawionego na ziemiach Sabertooth...Wmawianie sobie, że to tylko sen nie wystarczało - jak miało, skoro to wszystko wydarzyło się naprawdę?

Gdy tylko pociąg zatrzymał się na magnolskiej stacji, grupa wysiadła z niego w przedbiegach - z utrudnieniem w postaci bagaży oraz Makarov'a. Późny wieczór - czy zastaną kogokolwiek o tej porze w gildii? Na pewno tak - ale czy "ten ktoś" będzie na tyle przydatny, by uratować Mistrza? Wendy - wprawdzie, kiedy Drużyna Natsu przebywa na terenie kwatery, także ona spędza z nimi czas. Teraz jednak nikogo z grupy nie było, a najmłodsza ze Smoczych Zabójców zapewne przebywała już na Wróżkowych Wzgórzach. Pozostało im tylko jedno rozwiązanie - niezbyt przyjemne. Wschodni Las...oraz dom Porlyusicii. Kobieta ta sama w sobie nie należała do najmilszych - może to przez to, że nienawidziła ludzi? Mimo wszystko, starała się im jednak pomóc w trudnych sytuacjach...obecna z pewnością do nich należy. Ona i Makarov w czasach młodości należeli do jednego zespołu, a Porlyusica nie jeden raz uratowała mu życie. Trzeba mieć tylko nadzieję. Ostatnią nadzieję na to, że uda jej się to zrobić raz jeszcze - choćby miał być ostatni.

Po kilku trudach udało im się dojść do odpowiedniego drzewa - tego, które zamieszkiwała owa czarodziejka. Za dnia zazwyczaj miewali z tym problemy - w końcu "konstrukcja" ta nie różni się od tysięcy innych w tym miejscu. Teraz jednak ze służącego za drzwi otworu świeciło się światło - Porlyusica najwyraźniej pracowała nad nowymi eliksirami i ziołami. Magowie cichymi i powolnymi krokami przekroczyli próg "domu" - skromny, zaledwie z niezbędnymi do życia przedmiotami. W oczy rzucały się wysokie - wycięte w konarach - półki, przepełnione książkami i fiolkami. Erza - nie czekając na pozwolenie właścicielki - położyła ciężko rannego Makarov'a na łóżku, przykrywając go śnieżnobiałą pościelą. Pozostali Magowie początkowo wzdrygnęli się na ten czyn - Porlyusica była zdolna do wszystkiego, bez względu na to, jak źle jest. O dziwo, kobieta zareagowała jedynie szokiem - natychmiastowo narzuciła na siebie bordową pelerynę, chwytając za skórzaną sakiewkę i klękając przy Dreyal'u. Lucy dopiero teraz dostrzegła Wendy - siedzącą przy drewnianym stoliku w kącie. Trzymała na kolanach księgę - zapewne to Porlyusica przekazywała jej nauki Niebiańskiej Smoczej Zabójczyni. Przez moment poczuła pewne ukłucie w sercu. Ukłucie żałości - zamachnęła jednak głową, odsuwając te myśli. Nie powinna używać takiego toku - to dobrze, że jej mała przyjaciółka wreszcie zostanie prawdziwym Magiem. Porlysuica zawołała ją do siebie ruchem dłoni - nim jednak rozpoczęła nakładanie bandaży, oddaliła się od łoża na kilka metrów. Początkowo stała tyłem do niespodziewanych gości - nie minęła nawet minuta, gdy wściekła chwyciła za miotłę i uderzając nią w każdego, kogo tylko spotka na drodze, wygoniła Magów na zewnątrz. Jaskrawe światło w przejściu zniknęło, przesłonięte przez ówcześnie urwany kawałek drewna - teraz pozostały tylko jaskrawe iskry po bokach. Spojrzeli sobie po twarzach...na każdej tworzyła się mieszanka przerażenia ze zdziwieniem.
...
Cisza...po raz kolejny.
...
Nie mieli już żadnego pretekstu do pozostania dłużej w lesie. Wcześniej i tak robiło się zimno - a teraz temperatura znacznie się pogorszyła. Co gorsza - tylko Lucy narzekała na mróz. Ostatecznie także Natsu przestał czuć się komfortowo - oboje postanowili wrócić do swoich domów. Co się tyczy Erzy, postanowiła ona czuwać przy Mistrzu - jednocześnie deklarując powrót do gildii w razie jakichkolwiek informacji. Zarówno dobrych, jak i tych złych. Lucy i Natsu zniknęli w drzewach - Gray zamierzał pójść ich w ślady, chociaż...to idealna okazja. Obiecał sobie, że nie odpuści tego listu płazem - nie pozwoli, by Erza wpakowała się w niepotrzebne kłopoty. Zawrócił. A ona spojrzała na niego, jakby zszokowana. Poważny wyraz twarzy...to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
 - Coś się stało? - spytała spokojnie, krzyżując ręce na piersiach. Milczał. Powtórzyła niepewnie jego imię, odgarniając za ucho kosmyk swoich włosów. Westchnął. Mógł albo zrezygnować, albo zaryzykować. Wolał to drugie.
 - List. - wpierw to było jego jedyne słowo. Erza spojrzała na niego z rozszerzonymi oczyma - a jego wzrok? Zimny, jakby bez uczuć...poza wieczną irytacją. Pamiętała jeszcze takiego Gray'a - nie chciała jego powrotu, choćby nie wiedziała, co. Bo po co? On natomiast czuł się coraz bardziej...no właśnie, jaki? Jakie określenie najbardziej pasuje? Targały nim przeróżne uczucia - a to z powodu jednego listu. Jednego listu, który równie dobrze już przesądził o losie Jellal'a, jeżeli odnalazła go Rada. - Jellal. - dorzucił, ciskając dłonie do kieszeni spodni i robiąc krok bliżej. O ten jeden krok, Erza odsunęła się w tył. Więc wiedział...skąd? - Jellal wysłał Ci ten list, prawda? - nie zauważył, kiedy jego ton stał się...agresywniejszy? Wprawiło to w osłupienie nawet samą Tytanię. - I nic z tym nie zrobisz? - zamilknął na moment. Spojrzał w bok, a następnie na Erzę po raz kolejny. - Prawienie morałów nie jest odpowiednie...Ale chyba wiesz, że przez wasze monologi w kłopotach znajdzie się nie tylko Jellal, ale i Fairy Tail. Prawda? - na tym skończył. Ruszył tam, gdzie miał. A Erza pozostała sama...Za dużo uczuć. Ostatnim, co widziała przez osunięciem się w płaszcz, była jej pięść, wbijająca się z nienawiścią w korę drzewa.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Far over...the misty Chapters...

Na wstępie wspomnę, iż dzisiaj wieczorem - jeżeli dobry humor będzie mi towarzyszył podczas pisania - pojawi się kolejny one-shot...a raczej seria krótkich historyjek, dotyczących kanonu. Akcja tego dzieje się mniej-więcej podczas znanych nam sag, w których pozmieniałam co-nieco. Nie ma tam jednak niczego, związanego z rzeczywistym Fan Fiction (czyli w skrócie: nie dodaję nowych postaci, ani nie wprowadzam do fabuły większych zmian). Pojawiają się wszystkie serie, poza fillerowymi. No - kto zgadnie, co tutaj wymyśliłam? :P Osoba, która być może (bo nie zakładam, by wszyscy zdążyli oddać "głos" w tej sprawie) zgadnie, będzie mogła zamówić u mnie opowiadanie. Nawet, jeżeli będzie to paring, który hejtuję, i tak spróbuję (...) go napisać. Najwyżej, jeżeli nie wytrzymam presji, narysuję tej osobie w ramach przeprosin jakiś obrazek. xd 

Erza, nasza Erza narobiła sobie nowych kłopotów, jak widać...No i nieco sponiewierałam Makarov'em. To, czy przeżyje, zależy od tego...co wydarzy się w kolejnym rozdziale. Jak wiadomo, ze mną wszystko jest możliwe, równie dobrze za kilka rozdziałów Smoki mogą wyzbyć się Mangi i zabawić w moim wyimaginowanym Fiore. Oczywiście żart - na tym etapie fabuły Smoki będą jedynie wspominane. Kto wie - może kiedyś się pojawią...? 

Także i mnie wzięła wena na...napisanie książki. Póki co mam ustalonych tylko głównych bohaterów oraz część fabuły. Zbyt dużo nie zdradzam, bo nie wiem, czy pomysł w ogóle dojdzie do spełnienia i nie skończy się tylko na moich wymysłach...Miejmy nadzieję, że jednak (wkrótce) zabiorę się za jej pisanie. ;3 Na końcu wspomnę, iż ten rozdział jest chyba jednym z najdłuższych w tej sadze - musiałam nawet uciąć kawałek końcówki i przenieść go na początek tego z numerkiem XXXV. Podczas, gdy w pisaniu jestem już przy czterdziestce... 

4 komentarze:

  1. Wiem, że miałam wziąść się za czytanie już wczoraj, ale wkręciłam się w pisanie u siebie ;P
    Kurcze, rodział... znowu wow, ja już nie wiem co pisać by się nie powtarzać z tym samym ;D Biedny mistrz, tak go gnoje chamsko załatwiły... No i zdziwiła mnie Yukino, no ale gdyby nie ona...
    Sen Mary to już w ogóle grubo pojechane po bandzie jak dla mnie, czytałam to siedząc jak na szpilkach tam mi się to spodobało (szczególnie ten trzask kręgosłupa :P Wiem, okropna jestem ale to było takie super xD). Erza rzeczywiście sobie nagrabiła, ale w sumie Gray miał racje - dobrze to opisałaś, tak jak wizyte w lesie. No i miotła musiała być xD Z niecierpliwością czekam na cd ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. ŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁAAAAAAAAA!!!!
    Kolejny! Kolejny jak zawsze interesujący rozdział przez, który zaspałam do szkoły! No trudno szkoła poczeka. Zaspałam, ponieważ czytałam go w nocy....
    Świetny! Kocham to! Nie mogę się doczekać następnego! Pisz szybciutko! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. ^_^ Rewelacja. Oj Erza... Kłopotów faktycznie sobie narobiła, ale myślę, że się wszystko jakoś ułoży. :) Los mistrza Fairy Tail i ta walka, Sen Mary, wizja... Jej. Dużo się działo. :D Tylko tyle piszę - wyjątkowo - bo dzięki temu, że dyskoteka mnie zawiodła i spędziłam trzy godziny nudząc się, jestem senna... Tak więc WENY i CZASU. ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Alex~chan mordeczko ty moja! ;*** Obiecałam, że w końcu wpadnę i jestem.
    Przejdźmy do właściwego komentarza. Krew, trzask kręgosłupa i płacz *o* *sadist mode on* Kooocham takie sceny < 3
    Er~chan sobie kłopotów narobiła ;c Poradzi sobie, twarda jest :D A i jeszcze Macarov... co jak co ale torturować biednego staruszka? Szkoda trochę ale jako, że lubię takie sceny to wybaczam ;> A sen Mary to już w ogóle ahh, BLOOD MAGIC *^* Like ~ ! Chaotyczny jakiś ten komentarz ale to tam walić xD
    Buziaczki Słoneczko ;**
    Hinaichigo

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą