Rozdział XXXV "Duchy?"
Nie wiedziała już, czy to czas jej nienawidzi, czy po prostu staje się...
...obłąkana.
Pięć minut według niej przemieniło się w godzinę.
Stała w komnacie - jednej z wielu ukrytych pod ziemią. Pod ich kwaterą. Sabertooth. Ogromnych rozmiarów, na tyle, by pomieściła wszystkich członków gildii Szablozębnych - zrobiona w całości z przyciągającego zimno, białego marmuru. Podłoga popadała już w szarość, a na tle tego wszystkiego wyróżniał się pozłacany tron. Prowadziły do niego - także marmurowe - schody, przykryte krwistoczerwonym dywanem. Któż mógł zajmować królewskie stanowisko? Oczywiście Mistrz, najpotężniejszy z nich wszystkich - Jiemma. Pomniejsi Magowie stali w odległości pięciu metrów od schodów. Pustą przestrzeń, stanowiącą granicę pomiędzy władcą, a jego sługami, wypełniała tylko jedna osoba. Osoba, która znieważyła dobre imię Sabertooth na tyle, by musiała zostać ukarana. Upokorzona. Wymazana z pamięci. I tą osobą stała się Yukino - tylko dlatego, że sprowadziła Fairy Tail. Od wydarzeń w sali tortur minęło zaledwie kilka godzin. Słońce dopiero zaczęło wschodzić, Crocus pozostawało bez życia.
Mimo, iż myślami przebywała daleko stąd, fizycznie musiała robić to, co kazał Mistrz. Publiczna kara...nigdy nie była świadkiem czegoś takiego w ciągu roku pobytu. Właściwie - nie wiedziała nawet, że Jiemma jest do tego zdolny. Zrzucenie ubrań. Zmazanie symbolu gildii. Bolesna chłosta...to wszystko działo się tak szybko. Zbyt szybko.
Nikt nie przejął się tym widokiem. Ani ubraną jedynie w niedbale zapięty płaszcz dziewczyną, biegnącą przed siebie. Jak najdalej od nich. Od tej gildii...
~ * ~
Obudziła się z krzykiem.
Siedząc w kącie zimnej celi, oddychała nierówno.
To było takie rzeczywiste...nie.
To się wydarzyło.
Zerknęła na Saphirę. Mimo, iż wrzask dziewczynki wydawał się donośny na tyle, by zbudzić marudzących współwięźniów, jej najbliższa towarzyszka nie zareagowała. Wciąż, oparta o ścianę i skulona w kłębek, pochrapywała coś przez sen. Z ust Faye wydało się westchnięcie ulgi. Powróciła na swoje miejsce przy skałce, wbijając spojrzenie tam, gdzie zwykle - w korytarz. Czy kiedykolwiek stąd wyjdzie? Ujrzy przed późną starością prawdziwy świat, poza ścianami celi? Pamiętała dzień rozłąki, mimo iż wydarzył się tak dawno - właściwie, gdy miała zaledwie dwa latka. Rodzice porzuciły je...tak po prostu. Amanda trafiła do sierocińca, zaś Faye - w nieznane. Wychowywała się sama. Poznawała świat sama. A kilka miesięcy temu stało się...Sabertooth. "Wielka Piątka", dostrzegająca w niej magiczny potencjał. Odmowa. I w rezultacie lochy...
~ * ~
- Em...Już ranek? - odwróciła głowę za siebie, widząc ją. Meredy chyba pierwszy raz od czasów Grimoire Heart wstała tak wcześnie - zazwyczaj "wykorzystywała" stracone lata dzieciństwa, między innymi na sen. Spokojny i przyjemny. Bez koszmarów. Z przeszłości...Ultear machnęła tylko dłonią na powitanie, wracając do pracy. Od kilku dni, Jellal zachowuje się...inaczej. Ich obozy - niegdyś trwające pół tygodnia w jednym, dość bezpiecznym miejscu - były zwijane dzień po przygotowaniu. Bez przerwy w ruchu. Sam "Mistrz" znikał w lasach - zupełnie tak, jak teraz. Bo gdy Ul obudziła się jeszcze przed wschodem słońca, po Jellal'u nie było już śladu. Wzruszyła ramionami, chwytając za leżący w pobliżu patyk. Musiała nieco podsycić przygasające ognisko - zimą wiatr był ostry, przyprawiający o dreszcze. Sam fakt, iż Meredy siedziała pod jednym z drzew, opatulając się peleryną, dawał po sobie znać - w takich momentach, Ultear potrafiła odczuwać współczucie. Ale tylko dla bliskich sobie osób. Resztę trzyma poza zasięgiem serca, a Meredy jest dla niej prawie, jak...córka. Prawdziwa, której nigdy nie miała i najprawdopodobniej mieć nie będzie. Zwróciła się w kierunku cichego szelestu - nie wiedziała już, czy to sygnał do ucieczki, czy po prostu jakieś zwierzę, bądź wiatr...Nie. Lata spędzane na leśnych ucieczkach wyznaczyły swoje piętno. Ostatecznie nie dostrzegła większych zmian, świadczących o obecności wroga. Krótko po szelestach na terenie obozu zjawił się Jellal - i szczerze mówiąc, nie przypominał dawnego siebie. Pod ciemnymi oczami widniały cienie zmęczenia, karnacja stała się nienaturalnie blada. Niebieskie włosy stały w każdą stronę, a płaszcz miał widoczne wygniecenia w niektórych miejscach - kto wie, ile czasu Jellal spędził z dala od ciepła. I bez snu - jego brak przelał się na prowiant, zebrany w trakcie wędrówki oraz narzucony obecnie na plecy mężczyzny...chociaż i tutaj widać było, w jak bardzo złym stanie musiał być. Zrobiony specjalnie ze skóry worek został związany niedbale na tyle, by w połowie drogi zebrane jedzenie zaczęło wysypywać się na ziemię za nim. Ultear tylko załamała ręce, zaś Meredy...miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Wywrócił oczami, zrzucając pakunek na ziemię i przysiadając przy ognisku. Pierwsze, co uczynił, to ucieczka w myśli. Erza...nie wiedział już, czy ostrzeżenie jej przed Radą było dobrym pomysłem. Chwila...ostrzeżenie jej? Przecież to wszystko jego wina...gdyby nie uciekł...równie dobrze mógłby to zwalić na Ultear i Meredy - bo kto, jak nie one, mu pomógł? Nie...one nie zawiniły. Chciały pomóc. Chciały zmienić świat na lepsze po tych wszystkich, złych uczynkach. On? Jedyne, do czego się nadaje, to do przynoszenia im wszystkim kłopotów...
- Jellal? - głos Ul wyrwał go z zamyślenia. Zerknął na nią niemrawo, odsuwając dłonie od ognia. Dopiero teraz zauważył, jak daleko "odpłynął" - czuł, jak nabyte pod brakiem świadomości pęcherze zaczynają pokrywać jego palce i równie błyskawicznie pękać. Wymamrotał coś pod nosem, powstając i...chodząc dookoła bez celu. Ciemnowłosa czarodziejka także nie zamierzała utrzymywać takiej ciszy - podniosła się z miejsca, jednym ruchem ręki nakazując najmłodszej towarzyszce, by się nie wtrącała. Meredy skinęła głową spokojnie, przechodząc do normalniejszej pozycji - choć w głębi duszy pragnęła dodać coś od siebie. Też jest członkinią Crims Sorciere - i ma do tego prawo. Ultear podeszła do Jellal'a, stanęła z nim prosto w twarz i...wymierzyła mu policzek. - Co się z Tobą do cholery dzieje!? - jego reakcja była natychmiastowa. Odsunął się dobre dwa kroki od znajomej, mierząc ją mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Ze wzajemnością - Jellal nie może dać po sobie znać, co się ostatnio wydarzyło. Nie wiedzą o Radzie. Ani o listach gończych, o jego potajemnej korespondencji z Erzą...Nie oddał ataku. Po prostu narzucił na głowę kaptur i ruszył przed siebie, z powrotem las.
- Nic złego. - oznajmił w odpowiedzi, nie zwalniając. Ultear nawoływała go przez dłuższy czas. Nie zawracał. Meredy z pewnością pocieszyłaby teraz matkę...ale przecież miała się nie wtrącać.
~ * ~
W gildii Fairy Tail panowała napięta atmosfera.
Prawie, jak nigdy.
Zazwyczaj kwatera tętniła życiem, każdego dnia. Zwłaszcza, od kiedy wszyscy członkowie zdążyli powrócić do Magnolii. Przybycie Drużyny Natsu rzekomo zapowiadało huczne świętowanie z najbłahszego powodu na nowo...nic bardziej mylnego. Kilka godzin wcześniej, w siedzibie przebywała tylko Mirajane - akurat kończyła swoje porządki, po których budynek miał dojść do najwyższego porządku. Uśmiech z jej ust zniknął dopiero po przekroczeniu progu przez Erzę. Z wiadomościami ostatnich dni, w znacznie skróconej wersji. Przybycie do Sabertooth. Tortury. Makarov. Do rana, informacje zostały przekazane każdemu Magowi z Wróżek. Teraz czekali...ale na co? Na dobre wieści, to oczywiste. Czy takie w ogóle przybędą? Makarov był już...wiekowy. Mimo to, przeżył wiele bitew - i mógłby jeszcze więcej.
Tak, wszyscy szykowali się już na zmiany...
Cana pierwszy raz od lat odstawiła beczki z alkoholem na bok. A raczej z trudem zamknęła piwniczkę przed pokusą, jak i niechcianymi "gośćmi". Natsu z Gray'em zaprzestali bójek - podobnie uczyniła cała męska kadra. Ta damska zaś nie rozmawiała tak pogodnie, jak kiedyś. Wszyscy milczeli, siedząc przy stolikach. Każdy zajęty - dla kilkorga nawet zabrakło, zmuszając ich do stania, bądź klęczenia przy ścianach.
Drzwi się otworzyły.
A w nich Porlyusica.
Większość podniosła głowy w jej stronę, oczekując odpowiedzi. Cisza stawała się coraz bardziej napięta. Wręcz irytująca. Czarodziejka przymknęła oczy, nabierając powietrza w płuca. Niepewność...niepokój...
- Będzie żył.
Serca wszystkich stanęły.
A gdy już ruszyły...na nowo rozpoczęły orgię. Orgię szczęścia - Makarov przeżył. Hałas na nowo zawitał w Fairy Tail, podobnie jak i radość. Radość, której nie było końca. Wszyscy powrócili do dawnych zwyczajów, wiwatując na cześć Mistrza - Mirajane uśmiechnęła się delikatnie, rozglądając się po twarzach wszystkich. Zerkając na Levy, przypomniała sobie o czymś. O czymś ważnym...nie dla niej, lecz dla młodszej przyjaciółki. Zamyśliła się, by moment później pognać, czym prędzej na drugie piętro. Gdzie to zostawiła...? W gabinecie Mistrza - tam także się skierowała. Otworzyła drzwi, niemalże biegiem podchodząc do biurka i zabierając leżącą na nim paczkę. Nie wiedziała, co w środku jest - zawartość została schowana pod warstwą posklejanego niedbale, żółtawego papieru. Powstrzymała chęci poprawienia wierzchu pakunku - tak nie wypada. Powróciła na salę główną, natychmiastowo przysiadając przy stoliku, zajmowanym przez Drużynę Shadow Gear. Nie spodziewała się, by Jet i Droy jakoś przeszkodzili - oboje byli zajęci swoimi sprawami. A mianowicie kłótnią o to, kto jest "bardziej męski dla Levy". Niebieskowłosa przymrużała już na to oko, co rusz próbując kontynuować czytaną obecnie lekturę. Mira szturchnęła ją delikatnie w ramię, odciągając od ówczesnej czynności. McGarden spojrzała na nią zdziwiona, następnie posyłając barmance ciepły uśmiech. Odłożyła na bok okulary oraz książkę, przybliżając swoje krzesło do niej - i oby jak najdalej od reszty drużyny.
- Miruś, coś się stało? - spytała spokojnie, kiedy jasnowłosa dosłownie wcisnęła w jej ręce paczkę. Levy zmierzyła podejrzanie najpierw dziewczynę, a później podarunek. Od razu skrzywiła się na widok kilku posklejanych, starych kart. Czarnym flamastrem na jednym z boków było napisane drukowanymi literami jej imię. - Co to jest? - jej głos wyrażał wyraźną niechęć. Przymrużyła brązowe oczy, odkładając "prezent" na stolik. Jet i Droy na moment przerwali kłótnię, zauważając przedmiot - no tak, wiadomo, co sobie pomyśleli. Wspólnym głosem wyszeptali ledwie słyszalne, męskie imię, wracając do poprzedniej czynności. Obiekt ich podejrzeń - Gajeel - także nie wydawał się usatysfakcjonowany tym widokiem.
- Przyszło wczoraj, wieczorem. - wyjaśniła najstarsza Strauss, powstając i poprawiając sukienkę. Wciąż z uśmiechem, przekrzywiając głowę delikatnie w bok i splatając swoje dłonie. - Może masz tajemniczego wielbiciela? - Fajny ten wielbiciel...pomyślała sarkastycznie Levy, gdy Mira odeszła, z powrotem do barku. Westchnęła ciężko, chwytając za przesyłkę raz jeszcze i tym razem opuszczając siedzibę.
~ * ~
Ta misja będzie się dłużyła, i dłużyła...kiedy ostatni raz byli w gildii?
Laxus, jak i cała drużyna Gromowładnych Bogów, zaczął już tracić rachubę czasu. Nie pamiętał nawet, kiedy wyruszyli z Magnolii...Doprawdy, nie mógł już znieść towarzystwa tamtej trójki. Freed - równie znudzony - stracił praktycznie wszystkie chęci do przepytywania mieszkańców, odnośnie monstrum grasującego nieopodal, na które to mieli zapolować. Bickslow - z tymi swoimi irytującymi laleczkami - co rusz zaczepiał Evergreen, opowiadając o Elfman'ie. Zazwyczaj kończyło się to ich kłótnią, w specjalnych przypadkach - okładaniem pięściami. Któregoś dnia zmierzali nawet do bitwy na magię - Laxus i Freed zdążyli im przerwać w ostatniej chwili i ostatecznie poprzestali na nieprzyjemnych spojrzeniach. Dreyal szedł obecnie znacznie bardziej wysunięty do przodu, niż towarzysze - musiał od nich odpocząć, chociaż chwilę. Zwłaszcza, że droga wydawała się przyjazna i cicha - idealne miejsce na przemyślenia. W tym regionie Fiore - na szczęście - zima jeszcze nie zawitała, zatem nikogo nie dziwiła gęsta i powiewająca na wietrze, zielonkawa trawa, kwitnące kwiaty, czy też słońce wysoko na niebie. Z daleka widział góry - Hakobe, położone blisko jego rodzinnej miejscowości. Wniosek? Zatoczyli jedno, wielkie koło...
- Laxus, daleko jeszcze? - nie zauważył, jak pozostali członkowie drużyny zaczęli dorównywać mu kroku. Evergreen ledwie wytrzymywała - dla niej trudną i nieprzyjemną - drogę. Po jej wyglądzie można było stwierdzić, że miała teraz ochotę zrzucić z siebie to, co mogło utrudniać podróż. Ale nie - Ever przecież nie pokaże się publicznie bez futrzanego płaszcza, butów na wysokim obcasie i ze związanymi niedbale włosami. Bickslow prawie buchnął nagłym napadem euforii...powstrzymał się. Nie chciał irytować przywódcy. Freed wymruczał coś cicho, zbliżając się do reszty.
- Nie chcę być natarczywy, ale... - przerwał, zaciskając usta w wąską kreskę i mrużąc morskie oczy - ...czy ten potwór, którego mamy odnaleźć, w ogóle istnieje? - dokończył. Mniej pewnie, niż zazwyczaj - zwłaszcza na widok zaciśniętej pięści Laxus'a. Blondyn warknął niezrozumiale kilka słów, odwracając się bokiem. I wtedy zobaczył coś na niebie...jakby kruk. Czarnopióry kruk, wydający odpowiedni dla swojego gatunku dźwięk i latający...Czemu miał to dziwne wrażenie, że jest...podejrzany? Kontynuował drogę. Przecież to niemożliwe, by Raven Tail miało teraz atakować...nie dawali znaku życia od miesięcy.
~ * ~
- Jak ten czas szybko leci... - mówiła sama do siebie, wchodząc na korytarz swojego mieszkania. Zdjęła kremowy płaszcz i prawie od razu pozostawiła go na tutejszym wieszaku - jedyne, o czym teraz marzyła, to ciepła kąpiel, a zaraz po niej wizyta w wygodnym łóżku. Oczywiście z nadzieją na to, że nie zastanie niechcianych gości...zarówno przed snem, jak i po nim. Zgasiła światło we wszystkich pokojach, z wyjątkiem łazienki. Nim zamknęła drzwi, spojrzała w lustro. Pobyt w kwaterze cały dzień i do tego zmęczenie zrobiły swoje...Blond kosmyki uciekały spod gumek, tworzących dwie kitki - reszta zaś stała, jakby porażona prądem. Na przyszłość także powinna robić makijaż po nieprzespanej nocy...I już wie, dlaczego Natsu nazywał ją bez przerwy "Sową". Kucnęła na moment, by sięgnąć po leżącą na podłodze, różową kosmetyczkę. Spadła podczas porannych przygotowań i do tej pory pozostawała na swoim miejscu. Wyciągnęła jedynie szczotkę do włosów i mocniejszą wrotkę, powstając. I wtedy...wydarzyło się coś dziwnego. Rodem z horrorów, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, widziała za sobą dziewczynkę. O jasnych, niemalże platynowych włosach, bladej karnacji i dużych, intensywnie błękitnych oczach...Odwróciła się od razu - lecz nikogo już nie ujrzała. Nikt nie stał przy jej łóżku, na tle otwartego okna, z "latającymi" przez wpływ wiatru zasłonami. No właśnie, okna...nie przypominała sobie, by były otwarte. Niepewnie ruszyła do przodu.
Jeden krok.
I później drugi.
Zero odgłosów, poza stukaniem jej obcasów i donośnym szumem z zewnątrz. Przerażonym wzrokiem obserwowała dookoła całą sypialnię. Nic podejrzanego...Głupia, czemu nie zapaliłaś światła? skarciła siebie w myślach, odwracając się plecami do okna i wciąż idąc tyłem. Jedyne światło to blask księżyca oraz lampy w łazience...
- Bu!
Nie powstrzymywała krzyku, odskakując przed siebie z wrzaskiem i padając na puszysty dywan. Obiekt jej strachów śmiał się...nie złośliwie, ani strasznie...bardziej przyjaźnie, jakby właśnie ujrzał coś śmiesznego. Czy widok Lucy Heartfilii, leżącej na ziemi z bronią w postaci szczotki do włosów pełnej kołtunów oraz znoszonej frotki był aż tak komiczny? Dla tej dziewczyny tak. Zamrugała kilka razy - jakby ją skądś znała. Niezbyt wysoka, drobna - mimo to o dojrzałym wyrazie twarzy. Może była w jej wieku? Platynowe i bardzo długie włosy pozostawione zostały na lewym boku - w prawym uchu migotał srebrny kolczyk, zaś błękitne oczy "uśmiechały się" do niej. Strój - to nie zwyczajna, biała koszula nocna, jakie mają w zwyczaju nosić zjawy. Sięgająca połowy ud, śnieżnobiała sukienka z falbaniastą spódnicą oraz rękawami odkrywającymi ramiona. Przyozdobiona przy klatce piersiowej niebieskimi brylancikami, przypominała jedną z kreacji Świata Gwiezdnych Duchów. Lucy dopiero teraz olśniło, z kim ma do czynienia...W nagłym odruchu dotknęła swojego medalionu z szafirem.
- Elyon!
- Lucy!
Atmosfera grozy przemieniła się w atmosferę ciepła. Obie dziewczyny przytuliły się na powitanie, jakby były dobrymi przyjaciółkami - kiedy tak było. Nawet, jeżeli ich "historia" jest skomplikowana, a czasu także nie spędziły zbyt wiele w swoim osobnym towarzystwie. Lucy usiadła na łóżku, klepiąc miejsce obok siebie - wkrótce zajęte przez Elyon. Od czego by tu zacząć? Nie widziała jej od dawna - myślała, że już na zawsze jej "czarodziejska iskra" pozostanie w medalionie. Iskra, która ostatnimi czasy zaczyna ratować młodej Heartfilii życie.
- Więc...teraz żyjesz w Świecie Gwiezdnych Duchów? - jej pytanie zabrzmiało niezbyt pewnie. Mimo to, Elyon z uśmiechem przytaknęła, wpierw wbijając wzrok w podłogę, a następnie na Lucy. Bez przerwy się uśmiechała, jak za dawnych czasów. Czarodziejkę interesowało, co się dzieje u jej przyjaciół z gwiazd w czasie, kiedy ich nie przyzywa...Toczą normalne życie? Jak ludzie? Cóż, Luna najwyraźniej zauważyła ciekawość znajomej. Odchrząknęła, przygotowując się do długiej opowieści.
- Cóż...U Aquarius toczy się to...co zwykle. - na te słowa, każda z nich wybuchła gromkim śmiechem. Taka prawda - najczęstszym i zapewne jedynym zajęciem Aquarius są randki z drugim Duchem, Scorpio. Lucy machnęła dłonią na znak, by Elyon mówiła dalej. Tym samym przerwała śmiech. - Leo - albo, jak wolisz, Loke - ciągle opuszcza nas dla jakiś randek. Szkoda mi tych dziewczyn...no i Aries. Patrzy na niego tym baranim spojrzeniem...Dobra, dziwne skojarzenie. - podczas, gdy właścicielka kluczy rozszerzyła oczy w niedowierzaniu, Elyon chwyciła się za usta, podtrzymując kolejny wybuch - Ale także Loke jest dość opiekuńczy wobec niej. Zważając na Taurus'a...A Virgo? Virgo ciągle zabiega o kary za nawet najmniej szkodliwe uczynki, na przykładzie: kilka dni temu opuściła Plue podczas przenoszenia Nikor. - Lucy od razu wiedziała, co oznacza ten "jeden dzień" w ich świecie. Wychodzi na to, że wydarzenia z Panną miały miejsce ponad trzy miesiące temu. Albo...sama się już pogubiła. - Cancer zaczepia bez przerwy Duchy ze srebrnych kluczy - uważa, że ich fryzury są "okropne-ebi". - specjalnie przedrzeźniała w ostatnim słowie stworzenie spod Bramy Raka - Zresztą, nie tylko ich. Ostatnio zaczepiał Gemi i Mini. Ale dobra...chyba tyle starczy na dziś. - Lucy tylko przytaknęła, odpowiadając uśmiechem i krzyżując ręce na piersiach. Nie spodziewała się tak nietypowych odwiedzin - a zwłaszcza od niej. Obie powstały - Elyon poprawiła swój strój, kłaniając się delikatnie i obtaczając błękitnymi iskierkami. - Mam tylko nadzieję, że Layla nie będzie już gadała tych swoich "smoczych przepowiedni"... - na twarzy Luny po raz kolejny zawitała radość. Tylko Lucy wpatrywała się w nią zszokowana.
- Layla!? - to było ostatnie, co do niej powiedziała. Elyon zniknęła, pozostawiając po sobie tylko stos unoszących się na wietrze, srebrnych pyłków.
Padła z powrotem na łóżko.
I znowu się zamyśliła...Layla? Czy ona mówiła o...jej matce?
~ * ~
Nikt nie zwracał uwagi na dziwne odgłosy, dochodzące z celi na końcu korytarza. Od czego dokładniej pochodziły? Od uderzeń. Od wielokrotnych uderzeń w ścianę. Okruszki opadały z sufitu - z każdym silniejszym uderzeniem w coraz większych ilościach. Pięści Faye nie przypominały normalnych piąstek dziesięcioletniego dziecka - nie. Pokryte były wodną ochroną, aktywowaną wraz z czarem. Pozostało już...tak niewiele...
- Starczy na dzisiaj. - stanowczy głos Saphiry spowodował, że woda zniknęła, wpływając prosto do wnętrza uczennicy. Faye skinęła głową, kucając obok "swojej" skałki - teraz zajmowanej przez "nauczycielkę". Czekała na opinię, lecz kobieta milczała. Nie miała najmniejszej ochoty na ocenę umiejętności - i to z lekka irytowało Faye. Nie wie, kiedy w końcu stanie się prawdziwą Smoczą Zabójczynią...nie, prawdziwą nigdy nie będzie. To nie ona jest "dzieckiem Smoka", tylko Saphira. A ten Smok już nie żyje - może posiadać taką magię, ale Smoczą Zabójczynią nie zostanie. - Powiedz mi, drogie dziecko...skąd w ogóle wiesz, że masz siostrę? - spytała spokojnym głosem, ściskając dziewczynce dłoń swoimi. Faye zamrugała kilka razy, próbując sobie to wszystko przypomnieć. Na pewno po urodzeniu tego nie wiedziała - w końcu ją porzucono.
- Długa historia... - zaczęła, puszczając Saphirę i przesuwając się nieco dalej od krat. Tak, by straże, ani więźniowie tego nie usłyszeli. Niechętnie dzieliła się tą wiedzą, ale teraz ma wobec Saphiry pewien dług. Dług, którego być może nigdy nie spłaci. - Przez większość życia - właściwie całe - byłam samotna. Jak już dobrze wiesz... - przełknęła ślinę i mówiła dalej, nie patrząc na kobietę, a na przestrzeń przed nią - ...dowiedziałam się o tym krótko przed zabraniem mnie tutaj. Nie bezpośrednio, a przez plotki. Przechodziłam akurat nieopodal pewnej wioski...Nie pamiętam jej dokładnej nazwy, wiem, że zaczynała się ona na "H". W każdym razie - tam znajdowały się listy gończe. Trójka ludzi, jakaś kobieta, mężczyzna...i po środku ona. Dziewczynka, której rysopis wyglądał niemalże identycznie, jak mój. Później dostrzegłam imię "Amanda". Popytałam - o niej samej nic się nie dowiedziałam, słyszałam jednak pogłoski, że kilka lat temu z sierocińca zniknęło jedno dziecko. Opis? Brunetka, niska, drobna, chorobliwie blada. O zielonych oczach, zawsze ubrana w jedną i tą samą sukienkę. Koścista. Jakby ktoś opisywał mnie. Według przechodni, ostatni raz widziano ją w towarzystwie nieznajomej, może podróżnej. To wszystko układa się w jedną spójną całość...Chciałam ją odnaleźć, ale skończyło się na zamknięciu tutaj. - zamilkła. Saphira kiwała tylko głową do przodu, jakby przytakiwała, z ledwie widocznym uśmiechem. Wyglądała, jakby miała coś powiedzieć, jednak za każdym otworzeniem ust, na nowo je zamykała. Wzięła głęboki oddech.
- Skoro to czas zwierzeń, droga Faye... - trzymając się krat, spróbowała wstać o własnych siłach. Gdy już to zrobiła, zaczęła krążyć dookoła pomieszczenia. A Faye tylko patrzyła na nią, czekając. - ...posiadam magię Smoczych Zabójców. Nauczyła mnie jej Smoczyca...
- I właśnie dlatego jesteś Smoczą Zabójczynią. - przerwała brunetka, marszcząc brwi. Machnięcie głową w odpowiedzi oznaczało tylko jedno...kłopoty.
- Mam magię Smoczych Zabójców...ale sama w sobie nim nie jestem. I Ty też nie. - uczucie w oczach Faye przechodziło teraz różne formy. Od zdziwienia, po szok. Od szoku, po złość. Wysyczała ciche i krótkie "że co?", oczekując odpowiedzi. - Potocznie tak: jestem Smoczą Zabójczynią. Podobnie, jak wielu innych na tym świecie. Z każdej generacji. Bo posiadamy tą magię, bo wychowały nas Smoki...ale żaden z nas nie jest prawdziwym. Pewnie zastanawiasz się teraz, co mam na myśli, mówiąc "prawdziwy"? Otóż, gdy czternaście lat temu wszystkie pozostałe przy życiu Smoki zniknęły z tego świata...przeniosły się w inne miejsca. - prawą dłonią dotknęła lewej piersi, zaś ostatnią wolną otarła napływające z oczu łzy - Tym innym miejscem są serca. Smoczy Zabójcy są prawdziwi, gdy dusze ich Smoków są w sercach. Wtedy, w X777 roku...Smoki musiały zniknąć. Były na wyginięciu, ich własne dzieci stawały się zabójcami z krwi i kości. Wszystko tylko dlatego, że chciały zostać "prawdziwi". Ale nie są. I nigdy nie będą. Ci prawdziwi nie zabiliby tych, którzy się nimi zajęli. Pozwoliliby im wejść do swoich serc i tam na zawsze pozostać. Komunikują się we własnej strefie, ale my tam nigdy nie wejdziemy. Moja Smoczyca...cóż, zmarła wieki temu. Jeszcze wtedy, gdy Smoków było po pęczki, w różnych regionach. Trzy ostatnie...tylko je to spotkało...
~ * ~
A miała być rozprawka!
Na wstępie - dzisiejszy rozdział dedykuję wszystkim dobrym gimnazjalistom oraz tym czytelniczkom, które są w trakcie egzaminów. :P Ja wprawdzie piszę za rok, ale i tak, mimo wszystko, "co nieco" o wczorajszym dniu wiem. A konkretniej - o "aferze" z charakterystyką, na którą nikt nie był przygotowany (stąd podtytuł "A miała być rozprawka!"). Mimo wszystko, życzę powodzenia w pisaniu, za co lepiej nie dziękować - bowiem to przynosi pecha. A ja to Evil Queen, prawda? *evil smile*
Co wy na to, by wstawić playlistę piosenek na blogu? Niektóre posiadają, a i mnie tak jakoś naszło (dop. oczywiście, jeżeli nauczę się ją wstawiać... ._.). Może dlatego, że ostatnio nasłuchałam się mrocznych piosenek z soundtrack'ów? Trzy szczególnie mi się spodobały + jakaś normalna, mocniejsza nutka. A mianowicie: My Songs Know What You Did In The Dark, autorstwa Fall Out Boy. Usłyszałam ją w promo odcinka jednego z seriali, które zamierzam obejrzeć i tak mi wpadło w ucho...Pasowałaby w klimat bloga? Ogółem, czy playlista jest dobrym pomysłem? xd
Więc moja wizja Smoków i tego, co się z nimi stało. A co, będę odmienna i zamiast je ożywiać, zrobię, że są w swoich "dzieciach". *o* Oczywiście na tym ta historia się nie kończy - w czwartej sadze ujawnię pewien sposób na wskrzeszenie prawdziwych Smoków...I nie jest to jednosagowy wątek, bo w szóstej (na którą mam wenę, choć miało być pięć ._.) bym go kontynuowała. Prócz tego, napisałam prolog do swojej "nie-książki", ale póki co, nie zamierzam go publikować. Wpierw go poprawię i dopiero później ukażę, jako "wstęp". Co do reszty...niech pozostanie tajemnicą. Na koniec - co wy na to, by napisać dziesięciorozdziałową historię o Marze? Większość osób ją lubi, niektórzy wręcz przeciwnie - hejtują ją, bowiem jest chamską [wstaw odpowiednie przekleństwo] i sadystką w jednym. Mimo wszystko, ja darzę ją jakąś tam sympatią i pomyślałam, że może warto byłoby ukazać jej przeszłość. No i chciałam tam 18+ napisać, ale nie - piętnastolatka pisząca takie rzeczy, to nie moja bajka. xd I nie sądzę, bym była do opisywania takich scen wystarczająco...dojrzała?
Wstawiaj playliste, jak komuś nie będzie pasować to po prostu nie będzie jej słuchać xD A rozdział jak zwykle mnie rozbroił, końcówka genialna, rzeczywiście oryginalny pomysł ze smokami w sercach swych dzieci ;p Do tego Szablozębni, być może Raven Tail (kruk), Jellal-zombie i bijąca go Ul oraz Lucy i straszące ją własne duchy - dużo się dzieje ^.^ Nie wstanie się nudzić kochana, czekam na cd ;*
OdpowiedzUsuń