poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozdział XXXII

Rozdział XXXII "Pustka w sercu i powracający mrok"
Śnieżnobiały puch, pokrywający ulice miasta Crocus idealnie komponował z ciepłym, słonecznym blaskiem - a przecież to tak odmienne od siebie prawa natury...
Droga do kwatery Sabertooth w żadnym wypadku nie mogła przebiec spokojnie - Mistrz, idąc na przodzie, wstrzymywał drogę na widok...stoisk z pamiątkami. Według dawnych opowiadań Mirajane, Makarov uwielbiał ich zakup po przyjeździe do nowego miejsca. W stolicy bywał szczególnie rzadko - wszystko tu zmieniało się z roku na rok, a nawet szybciej. Natsu i Gray nie mogli powstrzymać się przed dołączeniem do dziecięcej, śnieżkowej wojny. Część drogi rynkowej zajmowały bowiem dwie niskie i sobie wrogie fortece, w każdej ukryta gromadka dzieci z zapasem "amunicji". Erza powstrzymała ich w samą porę - już nie wspominając o kosztach, jakie ponieśli przez zniszczenie pokoju hotelowego. Jedynie Lucy zajęta była spokojniejszą czynnością - korciło ją do zwiedzenia tych wszystkich zabytków. Zwłaszcza zamku królewskiego Crocus - jako dziecko, marzyła o poznaniu króla, może i księżniczki. Z tego, co wiedziała, krótko po Egzaminie Maga Klasy S, królowa zmarła na nieznaną chorobę. Osierociła tym samym ośmioletnią wówczas Hisui E. Fiore - dziewczynka mimo wszystko dobrze się trzyma, podobnie jak jej ojciec. Nowe egzemplarze "Historii Fiore" robią swoje - kończyła właśnie przeglądanie jednego z nich, gdy zatrzymała się z resztą na znak Makarov'a. Stali przed kwaterą tutejszej gildii. Sabertooth.
 - Pamiętajcie - nie wychylajcie się podczas rozmowy, nie wstrzymajcie bójek. - oznajmił spokojnie Mistrz przed pchnięciem wysokich, drewnianych wrót z pozłacanymi klamkami. Sam budynek z zewnątrz wyglądał dość okazyjnie. Zrobiony z solidnej, ciemnobrązowej skały, przypominał bardziej niewielki zamek. Okiennice - duże, mogące z łatwością ukazać całe wnętrze. Szyby zakryto jednak od wewnętrznej strony bordowymi zasłonami, uniemożliwiającymi widoczność. - Przekonajmy się, jak żyją... - wymamrotał pod nosem, otwierając drzwi. Pierwsze, co usłyszeli, to donośna gwara radości. Co najdziwniejsze - w środku Sabertooth żywcem zostało ściągnięte z pierwotnej siedziby Fairy Tail. Drewniane podłogi i ściany, dwa piętra - na pierwszym barek, scena oraz stoliki, zajmowane przez roześmianych Magów. Na drugim przebywało ich znacznie mniej - najprawdopodobniej mogli tam wchodzić tylko Ci z "elity" najsilniejszych. Natsu naliczył takich tylko dwóch. Pozostała trójka - choć mogło ich być więcej - najprawdopodobniej przebywała poza terenem, na misji. Może i w innej miejscowości. Owa dwójka wyróżniała się na tle przebywających na dole współtowarzyszy - bardziej ekstrawaganccy, to pewne. Umięśniony aż do bólu mężczyzna o oliwkowej karnacji posiadał burzę jasnozielonych, najeżonych włosów oraz ciemne tatuaże, zdobiące przedramiona. Typowy osiłek oraz przeciwieństwo drugiego Maga - przypominającego postać z powieści "Trzej Muszkieterowie", o długich włosach w jaśniejszym odcieniu blondu, zakrytych pod różowym pióropuszem czerwonego, jak reszta stroju, kapelusza ze złotymi refleksami. Maska zakrywała większą część twarzy, jednak nawet w niej można wywnioskować, iż jest całkiem przystojny. Gwar w gildii przyciszył się do maksimum - z oddali drugiego piętra dało się usłyszeć czyjeś masywne kroki. Schody zatrzęsły się, niektórzy goście pouciekali w popłochu.
 - Jiemma nadchodzi! - krzyknął jeden z nich. Ten, który jako pierwszy opuścił najbliższą okolicę. Nim Fairy Tail się obejrzało, na sali głównej zjawił się sam Mistrz Sabertooth. Jiemma jeszcze kilka lat temu był słabym staruszkiem - jak to opowiadał Makarov. Dorównywał mu wzrostowi, chorobliwie blady i z masą zmarszczek. W starych i pomarszczonych szatach, mimo to posiadał swój urok przez przyjazny charakter. Teraz? Teraz to zapatrzony w siebie, egoistyczny mężczyzna, nie przypominający tamtego sympatycznego człowieka. Nienaturalnie umięśniony, z brodą - nie szarą, a jasno platynową. Skóra opalona do perfekcji, muskulatura w większości zakryta złotymi, luźnymi spodniami, jak i krwistoczerwoną togą z rękawem tylko po lewej stronie. Wokół prawego nadgarstka otoczono granatowy bandaż - taki sam kolor miał symbol Sabertooth. O ile wcześniej znajdował się on na ramieniu, tak teraz widniał na czole Jiemmy.
 - Zmieniłeś się... - wychrypiał Makarov. Jiemma zareagował ledwie słyszalnym warknięciem. - Wiesz dlaczego tu przybyłem, prawda? - spytał z niezwykłą precyzją i pewnością, kontynuując. Mistrz Sabertooth w odpowiedzi skinął głową, choć z niechęcią. Lucy speszona odsunęła się do tyłu, przypadkowo szturchając stojącego obok Natsu. Mistrz Sabertooth był...przerażający. Po prostu przerażający. Chciała wyjść. Wrócić do Magnolii, tam, gdzie jest jej bezpieczna przystań. Ale wtedy zachowałaby się, jak tchórz. Jiemma milczał, Makarov zdał się na krótkie westchnięcie, nim wznowił przemowę. - Myślisz, że wysyłanie Fairy Tail takich listów wam pomoże? Nie sądzę, by król chciał mieć za swoją gildię takich Magów... - jak na dowód, z kieszeni kremowego płaszcza wyciągnął wcześniej otrzymany list od Sabertooth - Mam Ci go przeczytać na głos? - spytał ironicznie i nieco prowokacyjnie. "Rywal" musiał jakoś odpowiedzieć. Zacisnął pięści, powstrzymując nagły nawrót agresji.
 - Nie ulega wątpliwości, że to my go wysłaliśmy... - zaczął z pozorami uspokojenia. Mimo to, w jego tonacji było coś niepokojącego. Siedzący najbliżej Mistrza Szablozębni zakrywali się, czym tylko mogli. Znali już jego napływy agresji - każdy mógł ucierpieć. Cierpiąc, ten ktoś staje się słaby. A Jiemma nienawidzi słabeuszy. - Przez te lata miałem czas na zastanowienie się. Jak to możliwe, że taka pijacka gildia, jak Fairy Tail uznawana była za najpotężniejszą? - z każdym kolejnym słowem, złość wzrastała w gościach. Natsu i Gray ulegali jej pierwsi - póki Erza powstrzymywała ich wyciągniętą w stronę chłopaków ręką, nie mogli nic zrobić. Musieli wysłuchiwać tych oszczerstw. - Nawet przyprowadziłeś kilku z nich...Tego słabeusza od Duchów...Zboczeńca i Napaleńca, myślących, że mogą demolować, co chcą i właśnie to ma ich czynić silnymi... - Lucy odwróciła wzrok, wstrzymując łzy. Natsu z Gray'em posiadali już resztki "człowieczeństwa", którego brak pozwoliłby im na atak. Bez względu na to, czy ktoś ich zatrzyma. - A, i nasza wisienka na torcie - Wielka Tytania, panna idealna, uwielbiana...chociaż bez swoich zbroi jest warta...praktycznie nic.
 - Dość tego! - i teraz to Erza nie wytrzymała. Rywale z "Wróżek" osłupieni przyglądali się jej poczynaniom. W dłoni dzierżyła już miecz, stawiła pierwszy odważny krok, ku gotowemu do walki Jiemmie. Makarov nie mógł pozwolić na kolejną wojnę - choć miał coraz to większą ochotę, teraz taka batalia z pewnością doprowadziłaby do końca jego gildii. Używając jednej z wielu "mniejszych magii" - telepatii - odrzucił Erzę do tyłu. Szkarłatnowłosa z niewielkim bólem obiła się o ścianę, a gdyby nie wyczarowana w ostatniej sekundzie powłoka na podłodze, upadłaby na ziemię, zyskując większe urazy.
 - Nie potrafią nawet powstrzymywać agresji... - warknął Szablozębny, szczerząc się w kpiącym uśmiechu - Rada Magii chce, byście pokojowo nas przekonali do przerwania ataku, nim się zaczął. Ale jak, skoro to wy zaczynacie okładanie się pięściami? - wskazał otwartą dłonią na Erzę. Otrzepującą z kurzu niebieską spódnicę i mierzącą wszystkich obecnych mroczniejszym spojrzeniem. Najdłużej zatrzymała je na Magach z drugiego piętra, nie mogących powstrzymać śmiechu satysfakcji z zaistniałej sytuacji. - Sabertooth jest najsilniejsze, powinniście się z tym pogodzić już dawno temu. Fairy Tail - może i ma już jakieś sukcesy, ale nie chcemy, by Twoje Muszki, Makarov'ie, wtrącały się w nasze sprawy. - mimo, iż w drużyna zabrana z Magnolii kipiała wręcz wściekłością, Dreyal nic nie robił. Skinął tylko głową, na znak nie szacunku i zgody, ale jako pożegnanie. "Do zobaczenia" w cichszej wersji.
 - Wiedz, że Fairy Tail tak łatwo się nie podda, Jiemmo. - oznajmił na sam koniec, odwracając się i kierując ku wyjściu. Natsu i reszta - bądź, co bądź - nawet bez chęci opuszczania kwatery, poczynili to samo. Makarov stanął w progu, obracając głowę delikatnie za siebie. Patrząc w pozbawioną uczuć twarz Jiemmy. - Może i wszyscy uważają was za najsilniejszych, ale w rzeczywistości wciąż jesteście tą samą gildią sprzed lat. Jak to określiłeś...słabą. - to były jego ostatnie słowa w tym miejscu. Przynajmniej na dzień dzisiejszy. Wraz z wszystkimi Magami opuścił siedzibę Sabertooth...prawie wszystkimi. Natsu został. Czarne oczy, przepełnione iskrami gniewu, przeszywały zimne i puste oczy Mistrza. Nim ktokolwiek się obejrzał, pokryta płomieniami pięść uderzyła z całej siły w drewniany filar, utrzymujący godło nad wejściem. Godło Sabertooth. Część budynku stała w ogniu. Nikt nie reagował. Nie, póki Jiemma tam jest. A Natsu? Natsu po prostu wyszedł, ruszając za innymi...

Nikt z tej grupy nie wiedział, że ktoś się czai w pobliżu. I ich obserwuje. Pokryty ciemnobrązową skórą stworek, przypominający bardziej lalkę, niż żywe stworzenie, siedział na jednym z wyższych drzew. Pokrywająca gałęzie, lodowata i śliska skorupa nie sprawiała dla niego żadnej przeszkody - z łatwością przeskakiwał z miejsca na miejsce, uśmiechając się szaleńczo. Główkę zakrywały liście, złączone złotym okręgiem, zaś na wietrze powiewała fioletowa peleryna. Czym ono było - nikt nie wiedział. Czego chciało od Fairy Tail...to zapewne niczego. A ten fakt nie tyczy się właściciela...a raczej właścicieli...Czym dla niego było Raven Tail?
~ * ~
Nuda.
Jedyne, co mogła dostać w tym psychiatryku, to nudę. Może teraz tak będzie wyglądało całe jej życie? Z tego, co już wiedziała, jest zmuszona na pobyt w tej placówce...dopóki stan psychiczny nie ulegnie poprawie. Wpierw jednak Mara zadaje sobie jedno pytanie - Co ze mną nie tak? pomyślała w nagłym przypływie ciekawości, leżąc na środku pomieszczenia. Biały pokój bez klamek...uroczo. Może nie do końca biały - ta zaschnięta krew, lejąca się ze ścian, nieco ją irytowała. A sama doprowadziła do jej rozlewu. Ci pielęgniarze i doktorzy praktycznie ją ignorują - nawet nie ma ubrań na zmianę. Od kilkunastu tygodni w tym samym. Brudnym i zakrwawionym. Świetnie, jeszcze tylko noży i latających czaszek brakuje.
Podniosła powoli głowę, zerkając na drzwi. Przez dolny otwór ktoś wsunął jej jedzenie. Jedzenie, przez które tak mizerniała - bo jak można zjeść zielonkawą papkę, napchaną do na wpół zbitej miski? Jedyne, co z tego brała, to szklankę wody. Krystalicznie czystej wody.
 - Przynajmniej z tym się starają... - powiedziała sama do siebie, upijając łyk i po raz kolejny obserwując wejście. Słyszy czyjeś kroki. Rozmowę. "Strzykawka"? - Proszę, cała ta kadra lekarska jest głupsza, niż myślałam. - dodała, wylewając za siebie zawartość szklanki. Podeszła do drzwi, kucając pod nimi i przykładając naczynie do szarej, metalowej blachy, z której przejście zrobiono. Tak, dziwny pomysł - nie jeden raz słyszała o takiej technice. Przyłóż szklankę do drzwi, przekręcaj ją powoli, a usłyszysz to, co jest po drugiej stronie...działało w przypadku sejfów, to może i teraz coś zdziała. Siedziała tak kilka dobrych minut. Udało się. Złapała jakieś..."fale"...rozmowy - najwyraźniej dwie z tutejszych pielęgniarek postanowiły "uciąć" krótką pogawędkę przed próbą dokarmienia pacjentów. Jakby tak mówiły o czymś pożytecznym, chociaż na moment...Informacje o tym, jaki nowy doktor jest przystojny oraz ilu nowych psychopatów - jak to określiły - przybyło do ośrodka w ostatnim tygodniu wcale nie są interesujące. Na nic się Marze zdadzą...miała wiele szczęścia, że nie odeszła przed czasem. Rozmowa zeszła na inny tor - owe strzykawki, o których usłyszała na samym początku. Zbyt wiele ich szepty nie wynosiły...No błagam, Ci szaleńcy nie mogą nic z tym zrobić, skoro nawet was nie słyszą, ba, nie mogą wyjść z tych pluszowych klatek! skarciła je w myślach, wywracają oczami. Strzykawki...coś o mocach...strzykawki zwiększające moc? Nie tyle samą magiczną esencję, co siłę fizyczną, szybkość, zmysły...wszystko. Wszystko, co może stworzyć "człowieka idealnego". Uśmiechnęła się chciwie na taką wizję. Interesujący obrót spraw...byłaby niepokonana, wraz z tym wszystkim. Co wiąże się z oczywistym bólem - i ranami po igłach. Nie obchodziło ją to - wszystko, by odzyskać magię. Blokujących ją kajdan już nie miała. Zero iskier. Nawet najmniejsza szczypta magii do niej nie dochodziła - była bezsilna. I teraz jeszcze słaba - organizm osłabiony do granic możliwości. Przegrałaby z każdym w takim stanie. Serio - stęskniła się za starymi, dobrymi czasami w Torpid Nightmare. Wkrótce wrócą...może.
~ * ~
Czuła to.
Czuła magię.
Magię, która płynęła w jej ciele. I była jej...tylko jej...
A to był dopiero początek nauki - Faye póki co znała tylko podstawowe informacje o Smoczych Zabójcach. I samych postaciach Smoków. Saphira wyjaśniła, co stało się z jej "matką" - bowiem tak nazywała Smoka, który ją wychował. Miała na imię tak samo, jak ona - ta porzucona dziewczynka, nie mająca nawet jednego dnia. Zapłakana, brudna...nie wiadomo, jaki los spotkał jej biologicznych rodziców. Smoczyca nauczyła ją nie tylko podstawowych, życiowych czynności - na przód wysuwała się magia. Kilka lat później, stworzenie zmarło, zabite przez nieznanych zamachowców. Sęk w tym, że Saphira była już dojrzałą, jak na swój wiek, piętnastolatką. Dotarła samotnie do miasta, zaczęła normalnie funkcjonować...ale o "mamie" nie zapomniała. Nigdy. Smoczy Zabójcy - takie Smoki, ale w postaci człowieka. Magia z rodzaju "zapomnianych" - najrzadszych, niemożliwych praktycznie do nauki. Istnieją smocze Lacrimy, ale to nie to samo, co posiadanie tych umiejętności w...naturalniejszy sposób? Prawdziwy. Czternaście lat temu, siódmego lipca wszystkie Smoki zniknęły z powierzchni Ziemi. Nikt nie wie, co się z nimi stało...poza Saphirą. Tyle, że ona wolała milczeć, a Faye musi wpierw dorosnąć do takiej wiedzy.
 - Wodni Smoczy Zabójcy często ulegają zmianie... - mówiła, próbując zademonstrować kilka swoich zaklęć. Ryku, bądź Pięści już nie wykona. Faye musiała zadowolić się pokazem w postaci obracania pojedyńczych kropli wody nad wyciągniętą ku niej dłonią. Jak zaczarowana, z precyzją obserwowała poruszającą się w oddzielnych fragmentach substancję, siedząc skulona na przeciwko siedzącej w turecki sposób Saphiry. Przymrużyła oczy, z bladym cieniem uśmiechu mówiąc o kolejnych cechach tego żywiołu. - Raz mogą być spokojni, pełni opanowania i perfekcji w korzystaniu z magii...ale czasami złość jest silniejsza od rozsądku. Wtedy? Wtedy dzieje się najgorsze...tracą panowanie. Niszczą dookoła wszystko...i przed tym chcę Cię ochronić. - krople zniknęły. Dłoń, wcześniej czarująca, teraz sciskała drugą, należącą do młodej uczennicy. - Obiecaj mi, Faye, że nie podążysz tą drogą. Będziesz kierowała się rozsądkiem za każdym razem, gdy wykorzystasz to, czego się nauczysz...Przysięgasz? - połknęła kawałek swojej śliny, kiwając głową na znak zgody. Niepewnie i szybko. Niecierpliwie. Nie zadowoliło to Saphiry...ale cóż. - Skoro jesteś pewna...możemy zaczynać.
~ * ~
 - Nie cierpię bogaczy... - wychrypiał Gajeel, idąc uliczkami Magnolii. Z Levy. Misja, która miała być ich wspólną, ledwie dobiegła do pomyślnego końca, w której zleceniodawcy są szczęśliwi, a oni dostaną swoje pieniądze. Rodzina, mająca być przez nich eskortowana, co rusz podczas drogi marudziła. Najgorsza była ich rozkapryszona "księżniczka domu" - marudząca podczas drogi, przebierająca się dokładnie, co godzinę i żądająca zatrzymywania się na noc w dobrze zbudowanym mieście, z pięciogwiazdkowym hotelem. Inaczej stawiała sprzeciw, a budowane w lasach obozowiska pod nieobecność innych obracała w pył. Ah, miło jest mieć wrednego Maga Ognia w rodzinie...Na szczęście wszystko przebiegło ostatecznie, jak należy. Happy pierwszy opuścił pociąg w Magnolii, lecąc z uśmiechem do siedziby gildii. Levy...Levy to wszystko rozbawiało. Ten pseudo-naburmuszony Gajeel, jego kłótnie z najmłodszym dzieckiem bogatego małżeństwa...i rozpaczanie nad brakiem Lily'ego. Nie uważała tego za wkurzające...ale za urocze...Gajeel ogółem podobał jej się od dłuższego czasu - zawsze, gdy go obserwowała, czuła te piekące policzki rumieńce. Odwracała wzrok, jeżeli odwracał się w jej stronę. Teraz byli razem na misji...udanej, co najważniejsze. Pomijając fakt, iż części włosów, obciętych przez to wkurzające dziecko od bogaczy, już nie odzyska. Nie on jej to zrobił - sama siebie na to skazała, po bezowocnych próbach wyciągnięcia z kilku kosmyków gumy do żucia. Smoczy Zabójca otworzył jednym pchnięciem drzwi, stając w progu wejścia. Coś nowego dla nich - kwatera świeciła praktycznie pustkami. Przed wyjazdem zdołali zobaczyć kilka osób, parę dni wystarczyło, by wszyscy wyjechali.
 - Gdzie Lu-chan? - spytała na przywitanie Levy, przysiadając przy barku, gdzie jak zwykle pracowała Mirajane. Teraz nie miała, dla kogo pracować - Macao, Wakaba i Cana z pewnością sami "dorwą się" do skrytki z alkoholem, nim ona zdąży przygotować go, w znacznie mniejszych porcjach. - Albo czekaj, inaczej: Gdzie są wszyscy? - zmieniła sens swojej wypowiedzi, ściągając pokryty drobnymi płatkami śniegu płaszcz. Gajeel osunął się w cień. Znowu. Jedyną osobą, która mogła jej teraz potowarzyszyć, jest Happy...chociaż to nawet nie jest człowiek. Mirajane zamyśliła się na moment, kończąc staranne aż do bólu czyszczenie naczyń. Nie miała nic innego do roboty.
 - Natsu i reszta pojechali z Mistrzem do Crocus...ma to coś wspólnego z Sabertooth, ale nie znam szczegółów. - w jednej chwili posmutniała, wpatrując się w zakurzoną podłogę - Podobno wysłali do nas list z pogróżkami...Mistrz miał to załatwić.
 - Natsu mnie zostawił!? - wrzask Exceed'a przerwał dotąd spokojną rozmowę. Happy został wystawiony...który to już raz? Przestał liczyć przy piątce. Czym prędzej aktywował Aerę, odlatując w kierunku domu, zamieszkiwanego przez Salamandra i jego pupila. Mirze na powrót wróciło pozytywniejsze nastawienie do życia. Levy westchnęła, kładąc głowę na blacie.
 - Wszyscy ostatnio opuszczają Magnolię. Jak za czasów egzaminów na Maga Klasy S...tyle, że w tym roku go zapewne nie będzie. - wspominała jasnowłosa, układając dokładnie kieliszki w szufladce na dole - Romeo podobno zaprosił Wendy na wspólną misję. Wspominał o tym jakiś czas temu - miał ją zapytać, nie wiem, czy się zgodziła. - namyśliła się po raz kolejny. Ot, Levy McGarden, taka cicha...musiała coś zadziałać. - Związki się rodzą w tak młodym wieku. Ty i Gajeel jesteście na to oczywistym dowodem.
 - Że co, proszę!?
~ * ~
"Odwiedziny" u Mary zmieniały się powoli w wycieczkę po wszelkich miejscach, tak przerażających i przygnębiających...że Juvia wolałaby się trzymać od nich z daleka. Oak - znała to miasto tak dobrze, jak własną kieszeń. Zachowywało prawie każdy cal z dawnych lat - każdy budynek przypominał średniowieczny zamek. Latem turyści, śmiejąc się, prowadzili "zabawne" dialogi z rodzimymi mieszkańcami w strojach rycerzy. Na wzgórzu wznosił się niegdyś budynek Phantom Lord - teraz całkiem opustoszały. Co najgorsze, tuż za nim znajdowało się cmentarzysko - wcześniej ignorowane, gdyż stało na terenie jednych z najsilniejszych. Już wcześniej nie mogła znieść tego widoku. Głównie przez groby swoich rodziców.
Stała właśnie przy nich - położone obok siebie, wśród "morza" innych, zrobionych z marmuru tablic. Niczym się nie wyróżniały - były wręcz mdłe, w porównaniu do tych z dołączonymi budowlami w postaci aniołów, czy też samych profili zmarłych. Słońce zachodziło - nie było jednak tak piękne, jak zazwyczaj. Blask ledwie sięgał zza szarych chmur. Zbierało się na deszcz.
 - Juvia nienawidzi Oak... - powiedziała z wyrzutem do samej siebie, stając przed odpowiednimi grobami. Zero kwiatów, zero zniczy...nic. Nikt nie był tutaj od wieków, siedem lat przerwy zaowocowało chwastami...a raczej powinno. Nic takiego nie widziała - co gorsza, nie miała świadomości, komu chciało się marnować cenny czas na opiekę nad grobem zupełnie nieznanych ludzi. Sięgnęła po dwie róże - każda z nich posiadała białe płatki, jaskrawo zaróżowione przy czubkach. Złożyła je na grobach rodziców, powstrzymując łzy. Nie mogła płakać...nie teraz. Oni by tego nie chcieli. Próbowała odgonić smutne myśli czymś...innym. Nie koniecznie przesiąkniętym słodkością i radością, po prostu potrzebowała czegoś, co pozwoli jej na logikę. Może...może ten sprzedawca, od którego zyskała kwiaty za darmo? Nie spodziewałaby się, że Aria w taki sposób skończy...jeszcze zimą w dodatku. Kierując się na cmentarzysko widziała tego znajomego, masywnego mężczyznę o śniadej - bledszej, niż na początku ich znajomości - karnacji i perłoworóżowych oczach, zakrytych bandażem obwiązanym dookoła głowy. W czarnym płaszczu, trzymającego drewnianą skrzynkę, przepełnioną po brzegi kwiatami. Co dziwniejsze - jego "stałym klientem" został...Sol. Tak, ten Sol, zawsze z elegancko zaczesanymi, zielonkawymi włosami, monoklem przy prawym oku oraz w ziemistym garniturze. Teraz to wrak człowieka - owy strój amanta poszarpany przy nadgarstkach i nogawkach, fryzura przyklapnięta i opadająca na wychudzoną twarz. Cała trójka zdziwiła się tak nagłym spotkaniem po latach - byłoby milej, gdyby nie docinki na temat młodego wyglądu...czy oni w ogóle wiedzieli o Tenrou!? I jeszcze te pytania o Totomaru...wkurzające. Czuła się, jakby znowu należała do Czwartego Elementu - z tym, że wyglądem starszego, zachowaniem bardziej infantylnego.
Wróciła do rozmyślań. Może już odejdzie od tych grobów? Bo jeszcze się tutaj rozpłacze na dobre...Zdała się na krótkie i wymuszone przez napływające łzy "pa", nim zaczęła iść dołem wzgórza, ku bramie odgradzającej dawną siedzibę Widma od reszty miejscowości.
~ * ~
Trójka Magów szła kamienną, wydeptaną już na przestrzeni lat ścieżką, zbliżając się do wzgórza. Kiedyś o tragedii w pobliżu tego miejsca było naprawdę głośno - ponad dwadzieścia lat temu jedna z niezlokalizowanych, może i nieistniejących już mrocznych gildii doprowadziła do pożaru posiadłości w pobliżu Oak. Po niej zostały już tylko rozpadające się zgliszcza. W znacznie gorszym stanie od tego, w jakim się prezentowały podczas ostatniej "wizyty" kogoś...żywego. Mara właśnie na tutejszym wzgórzu, pod drzewem pochowała Amandę. Nieznajoma grupa otoczyła marmurową, wbitą w ziemię płytę. Mimo, iż liczyła sobie kilka miesięcy w niezbyt przyjemnych warunkach, trzymała się całkiem solidnie. Nie było na niej daty urodzenia, ani śmierci. Nazwiska też brak. Jedynie imię nieżyjącej dziewczynki - Amanda. Po białej róży - pierwszym i ostatnim "podarunku" na grób - został już tylko jeden, maleńki płatek, przyklejony dziwnym sposobem do płyty. Nad nim nachylił się młodzieniec o jasnych, najeżonych blond włosach. Obracał delikatnie płatek w dłoni, pozwalając, by lodowato niebieskie oczy dokładnie się mu przyjrzały. A potem...nic. Po prostu upuścił go, pozwalając, by odleciał wraz z wiatrem. Ubrany dość niecodziennie, zwłaszcza na taki klimat. Zacznijmy od tego, że nic do siebie nie pasowało - ani okrywające przedramiona, granatowe rękawice, ani kamizelka obszyta prawie w całości futrem. Bluzka, przypięta szelkami, była dość obcisła i na dodatek odkrywała dolną część umięśnionego brzucha. Gdyby nie biały symbol najsilniejszej gildii w Fiore na lewym ramieniu, już dawno zostałby wyśmiany. Chociaż trzeba przyznać - uroku mu nie brakuje.
 - Niezbyt dużo ludzi o niej pamięta. - stwierdził z pobłażliwością i sarkazmem, uśmiechając się. Nie przyjaźnie - raczej irytująco, tak, jakby okazywał brak szacunku dla zmarłej. Przyznał jednak w duchu, jak silna musiała być. W tak młodym wieku zostać jedną z najsilniejszych członkiń wybijającego się Torpid Nightmare? Słyszał o nich - ale Sabertooth nie stanęło z nimi do walki. Zbyt duże ryzyko - z drugiej strony to dawało Fairy Tail więcej chwały...ale niech mają swoje pięć minut. Dawnej potęgi nie odzyskają.
Drugi mężczyzna w tym gronie milczał. Odwrócił wzrok na zgliszcza, nie mając nic lepszego do roboty. Nie zabrali ze sobą Exceed'ów - to zbyt "niebezpieczne", przynajmniej na chwilę obecną. I szczerze? Wolał, by Frosch została w ich komnacie, zamiast narażała się na długą i nieco żmudną podróż po przebadanie grobu. W przeciwieństwie do Sting'a, Rogue dostrzegał w Amandzie większy potencjał. Może dołączyłaby do Sabertooth? Może wtedy inni otworzyliby się bardziej na przyjaźń, której to poziom był obecnie zerowy? Zamyślił się. Czarna, szatynowa peleryna z jaśniejszym symbolem gildii powiewała, zakrywając rycerskie przebranie. Dość niewygodny wariant na każdy dzień - o dziwo, mu to nie sprawiało problemu. Zamyślona twarz, jak i przymrużone, czerwone oczy zostały chwilowo zasłonięte grzywką lekko przydługich, czarnych włosów. Karnacja - niewątpliwie bledsza, odróżniająca się nieco od także jasnej, lecz bardziej "zadbanej" w przypadku towarzysza. Poważniejszy wyraz twarzy, mimo wszystko, nie odbierał mu urody - wręcz przeciwnie. Miał tą swoistą tajemniczość, która z pewnością mogła przyciągnąć spojrzenia innych. Rogue'owi na tym nie zależało...chociaż nie narzekał.
 - Amanda nie było jej prawdziwym imieniem. - wspomniała ostatnia. Dziewczyna, fizycznie nie mogąca mieć więcej, niż dziewiętnaście lat. Srebrzyste włosy były krótko ścięte, z wpiętą w nie, ciemnogranatową różą. Ciemnobrązowe oczy inteligentnie na wszystko spoglądały. Strój? Wyróżniający się tak samo, jak u pozostałych - może też jest z "Wielkiej Piątki"? Posiadająca niebieskie elementy w niektórych miejscach, biała sukienka sięgająca do połowy ud, przykryta była przez płaszcz o takich samych barwach, zapięty czymś na wzór gwiazdki. Gdzieś tam mignął srebrny pęk z kluczami - wszystkie trzy pozłacane, z drobniejszymi elementami. - Nadano jej taki pseudonim, gdyż wcześniej była jedną, wielką niewiadomą. - dodała, opierając się dłonią o drzewo. Słowo daje - jeszcze trochę, a zginie przez te kozaki z lekkim podniesieniem. Uroki Sabertooth...Yukino Aguria z pewnością miała pewniejszą osobowość. To tylko pierwszy raz, gdy idzie na zlecenie od samego Mistrza z dwójką członków drużyny najsilniejszych. W normalnych okolicznościach poszedłby ktoś innych - nie było wyjścia, skoro Rufus i Orga musieli zostać w kwaterze, a Minerva zawieruszyła się na innym zadaniu. Yukino jest wśród nich zaledwie rok - nie minęła nawet rocznica.
Sting wzruszył niedbale ramionami, Rogue ciągle milczał. Po cóż to mieliby odwiedzać miejsce pochówku Amandy? Z jednej, prostej przyczyny - nikt przecież nie wiedział, że teraz, w lochach przebywa jej siostra-bliźniaczka...Gdyby tylko Faye wiedziała, że jedna z nich jest nieżywa, z pewnością pochłonąłby ją mrok. A czym są członkowie Sabertooth bez mroczniejszej strony duszy?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 - Dzisiaj opublikowałam nowy chapter i...
 - ...i w tym momencie zaczynam tracić zainteresowanie.

Na początek zapowiadam, iż w przyszłym rozdziale czeka nas nic innego, jak walka. :3 Jedyne, co podpowiem, to fakt, iż będzie się ona toczyła pomiędzy Fairy Tail, a Sabertooth. Jedna strona ma trzech członków, zaś druga - właśnie...dwóch. Co do dalszych akcji - cóż, mam pewien mętlik w głowie. A nawet dwa - chodzi o końcówkę IV sagi, na którą jednak jeszcze trochę poczekamy (skoro nawet nie skończyłam pisania III). Wymyśliłam różne zakończenia dla niektórych wątków i nie wiem, które wybrać. Nie spytam niestety o radę, bowiem to byłby duży, ale to bardzo duży spoiler. ;c Powiem tylko tyle - że wszystko przez naszą "kochaną" Lucy, która w ostatnim rozdziale Mangi mnie zirytowała (co robi od dłuższego czasu D: ) na tyle, bym zaczęła wymyślać z nią niecne plany. Zatem...eh... :C Szczęście, że mam jeszcze dużo czasu, zanim dojdę do tych punktów "planów".

Czytam tak Kosogłosa i czytam, i...FINNICK. Po pewnym momencie miałam ochotę albo wrzeszczeć, albo wypłakać się w poduszkę. Jeżeli ktoś nie czytał, ale zamierza, to nie radzę czytać dalszej części tego zdania, ale...Finnick zginie. :C I dlatego mam "żałobę", bowiem dopiero kilka rozdziałów temu naprawdę go polubiłam. Na początku taki zimny drań, potem ukazał swoją dobrą stronę i...*beczy* Wybaczcie, to takie smutne...*beczy dalej*

Następny rozdział postaram się dodać w czwartek lub w piątek (moje urodziny *o*). Nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać. ;-) Plus - oglądam sobie ostatnio, jak tata gra w nowego Tomb Raider'a...Biedna Lara, coś uwielbiają ją wieszać na tej wyspie. xD 

2 komentarze:

  1. Tyle wątków...ale ostatnimi zdaniami ... nie no zbierałam szczęke z podłogi! Bliźniaczki? Umiesz zaskakiwać...
    Najbardziej chyba do gustu przypadł mi początek, kto by pomyślał że nawet Erza się nie powstrzyma.. ^.^

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh, bardzo ale to bardzo pomysłowy rozdział :D Naprawdę jestem mile zaskoczona.
    A co do Lucy to... Mnie też już denerwuje ale to nie powinno być chyba powiązane z tematem.... Naprawdę świetny rozdzialik. Czekam z niecierpliwością na nowy. :]

    OdpowiedzUsuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą