wtorek, 26 lutego 2013

Rozdział XXIV

Rozdział XXIV "Ta, która kontroluje dusze"
Drogę do określonych celów rozpoczęli od razu. Podczas, gdy kilka utworzonych grup wbiegło wgłąb lasu, z zamiarem odnalezienia Mrocznych Magów, Levy rozpoczęła krótką podróż do ruin zamku. Asystowała jej Mirajane - szczerze mówiąc, nieco się zdziwiła. I nie tylko ona - wszyscy spodziewali się, że barmanka będzie czuwała przy rodzeństwie, nad którym obecnie spoczywa grupa mieszkańców. Wbiegając na polanę przy wieży, zdarzyła się kolejna dziwna rzecz - poranne słońce, oświetlające już zacienione drogi przemieniło się w księżyc, a różnobarwne chmury na powrót odsłoniły gwiazdy na nocnym niebie.
 - To pewnie skutki ich magii... - wysapała Levy, podchodząc do ściany. Erza zdążyła jej przed rozpoczęciem akcji powiedzieć, jak dostać się do środka. Dłonią przejechała pośpiesznie po ściance, osuwając do tyłu luźniej położoną cegłę. Za nią zaniknęły kolejne, tworząc wrota do schodów, prowadzących zygzakiem w dół. Nie czekając, aż przejście się zamknie, obie zaczęły iść jedynym kierunkiem. Szybko pożałowały, że nie zabrały ze sobą żadnego źródła światła. Na zamkowych korytarzach panowały egipskie ciemności, ledwie dostrzegały swoje twarze. Kroki dziewczyn odbijały się, niekiedy mijały pajęczyny, bądź pozostałości po pochodniach, nie zapalonych od wieków, z których dziwnym sposobem kapała woda. W powietrzu roznosił się zapach typowy dla piwnic. W końcu droga się urwała - jedynym śladem pomiędzy dwiema ścianami, złączonymi pajęczynami, po których krążyły równie zdeformowane pająki, była szpara. Szpara, przez którą przechodził oślepiający promień.
 - Tam na pewno coś jest. - Mirajane podeszła bliżej, przymykając prawe oko, by lewym przyjrzeć się lepiej komnacie po drugiej stronie. Pierwsze, co rzuciło się na oczy, to duża, błękitna kula, rzucająca silne światło. Podłoga posiadała zdobienia, rodem z kwiatu lotosu, nie pasowała także do sufitu, bardziej przypominającego część jaskini. Gdy nikt nie był w środku, łatwiej widać kilka wrót, wyglądających na naprawione całkiem niedawno. Przyozdobione białymi filarami, z drewnianymi, ciemnobrązowymi drzwiami. - Levy, jak się tam dostaniemy? - odsunęła się od ściany, dając pole do popisu swojej przyjaciółce. Niebieskowłosa przeanalizowała dokładnie pomieszczenie, mrucząc pod nosem kilka formuł.
 - Mam to! - rzuciła z zadowoleniem, odsuwając się na tyle, by zaklęcie zadziałało - Solidny Rękopis: Ogień! - przyciągnęła dłoń do serca, następnie szybko odrzucając ją przed siebie i rozwijając pięść. Z niej wyleciało kilka większych płomieni, lecących na każdą część ściany. Musiała wykonać czar bardzo solidnie, bo kiedy następnym razem dotknęła element budynku, dało się usłyszeć dźwięk przesuwania "czegoś ciężkiego", po którym ściana...po prostu runęła w dół. Levy i Mira podeszły bliżej krańca, mając większą dostępność do obserwowania sali, w której zebrania miała mroczna gildia. Niszcząc ich "kryjówkę" - a raczej jej część - naraziły się na kłopoty...chyba, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zeskoczyły na dół - nie dzieliła ich wielka granica pomiędzy twardym gruntem w postaci kamiennego lotosu, a korytarzem.
 - Rozdzielmy się. Tak szybciej znajdziemy jego księgi i wrócimy do reszty. - tak, jak powiedziała Mirajane, tak zrobiły. Każda poszła w swoją stronę.
~ * ~
Wszyscy poszli, gdzie tylko się dało. Podzieleni na grupy, nie mieli nic więcej do zrobienia, jak tylko odnaleźć i pokonać tych drani z Tartaros. Ale nie - on jako jedyny praktycznie pozostał w wiosce, choć nikt tego nie zauważył. Siedział pod murem obronnym, podgryzając znaleziony w pobliżu kawałek żelaza. Z tego, co widział, Mirajane z brzdącem poszła po księgę, by uleczyć słabeu...znaczy, rannych. Odrzucił malutkie resztki po swoim pokarmie w bok, rozmyślając. Zmienił się od czasów Phantom'a, i to bardzo. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Może tamta zła osobowość dawała mu więcej siły? Jak wspomniano - sam nie mógł się domyślić. Z tego, co widział, Natsu i Lucy - jak zwykle w takich sytuacjach - poszli razem na poszukiwania. Ciągnąc tym razem za sobą Juvię, rozpaczającą nad Gray'em, który postanowił iść sam. Erza zdecydowała się iść za Mirą, w razie, gdyby pod wpływem obecnych wydarzeń nie zrobiła czegoś głupiego. Wendy ruszyła w towarzystwie Exceed'ów. Wszystko zmierzało to jednego faktu - wystawili Gajeel'a, zapominając o nim całkowicie. No chyba, że od początku miał rolę pilnowania wioski. Bo nad Lisanną i Elfman'em czuwał nie będzie...
~ * ~
Szczęście zaczęło dopisywać młodej McGarden - za pierwszym razem natrafiła na komnatę, przypominającą typowy "gabinet" kogoś, kto specjalizuje się w eliksirach. Ciemności w pomieszczeniu oświetlał wiszący na środku sufitu żyrandol, z zapalonymi sześcioma świecami. Ich światło opadało na zrobione z dębu biurko - pełne notatek i otwartych ksiąg. Ściany zakryte były przez drewniane, wysokie półki, na których - prócz fiolek z eliksirami różnej maści - znajdowały się przeróżne księgi, obszyte w skórzane okładki o ciemnych barwach. Podłoga zrobiona z kamienia, przykryta została krwistoczerwonym dywanem ze złotymi refleksami.
 - Antidotum... - mruczała pod nosem, stukając się palcem po brodzie, z jedną dłonią zatrzymaną na biodrze. Przyjrzała się dokładniej miksturom, próbując przypomnieć wygląd uleczającego. - Różowy? Nie... - sięgnęła po szklaną butelkę, w której znajdował się płyn o takowym kolorze. Unosił się nad nim granatowy brokat. Potrząsnęła przedmiotem tak, by substancje rozmieszały się nawzajem i uzyskały ciemny fiolet. Levy ponownie się rozpromieniła, chowając do kieszeni odtrutkę. - Gdyby wszystko było takie łatwe...
 - Nic nie jest łatwe. - usłyszała za sobą jadowity, dziewczęcy głos. Wraz z nim, pojawiło się chłodne, metalowe czucie przy karku. Yin z uniesioną dumnie głową, przyciskała do swojej ofiary czarny klucz. Przechodziły przez niego pnącza, dochodzące do zdobień na szczycie, co tworzyło ramkę dla idealnie wydzierganego na przedmiocie wizerunku wilka. - Zajęłam się Twoją koleżanką...naiwna, wcale nie zasługuje na miano Demona. - dodała, tworząc czarny dym, zakrywający coraz bardziej Levy. Aż całkowicie w nim zniknęła... - Gra skończona dla was, plugawe Muszki...
~ * ~
Zamrugała kilka razy, próbując przyjrzeć się rozmazanemu obrazowi, jaki widziała poprzez niebieskie oczy. Całość wydawała jej się tylko snem, koszmarem, który właśnie dobiegł końca. Czuła, jak coś się kołysze - a koszmar wcale się nie skończył. On wciąż trwał.

Wydała z siebie głośny krzyk, zauważając sytuację, w jakiej się znalazła. Wszystko widziała do góry nogami - bo tak przywiązana była ciasnymi linami do sufitu, kołysząc się powoli. Ledwie płonąca pochodnia oświetliła zrobioną całkowicie z kamienia komnatę oraz drewniane drzwi wejściowe, z zakratowanym okienkiem. To musiały być zamkowe lochy. Przypomniała sobie to, co działo się przed jej uwięzieniem. Pamięta, że weszła do biało-czarnego pokoju...pełnego kryształów, luksusowych mebli, niczym w sypialni sławnego projektanta. Z manekinami, na których idealnie leżały stroje. Niekiedy skórzane, niekiedy z futra. Później poczuła uderzenie w głowę - i tak się tu znalazła.
 - Muszę się...stąd... - ruszyła ramionami, próbując rozluźnić ramiona i otaczając się magiczną powłoką. Przy słowie "wydostać", liny zostały rozsadzone jednym ruchem. Ich resztki opadły na podłogę, a Mirajane w swojej podstawowej Duszy Szatana ustała na ziemi, kierując się do drzwi. Wysunęła do przodu dłoń, tworząc magiczną kulę - poleciała ona na wyjście, wyważając je i torując dalszą drogę. Powróciła do normalnej osobowości, rozpoczynając poszukiwania ucieczki. Zawróciła do celi tylko na chwilę - po pochodnię, oświetlającą korytarze. Były w takim samym stanie, jak całe lochy, a schody, po których biegła na samym końcu, skrzypiały przerażająco, niczym w strasznym filmie. W końcu jednak ciemne korytarze zaczęły dobiegać końca, bo z jednych wrót dochodził blask magicznej kuli w głównej komnacie. Wbiegła do niej, nawołując imię swojej przyjaciółki...ale nie było na to teraz czasu. Miała tylko nadzieję, że Levy zdołała uciec.
~ * ~
Już dawno zapomnieli o fakcie, że pora dnia nagle zmieniła się ze słonecznego poranka na bezchmurną noc. Cisza przerywana co jakiś czas szelestami pośród ich kroków wydawała się być coraz bardziej ciążąca. Jakby szli po zgubę...
 - Co to było? - Natsu na dźwięk głosu Lucy także się zatrzymał. Juvia uczyniła to samo, dokładnie przyglądając się drzewom. Każdy myślał, że tajemniczy odgłos, należący do nieznanej im osoby dochodzi z innego miejsca. Albo był to szykowany atak z góry. Bądź wróg czaił się gdzieś w krzakach. - Jestem pewna, że coś słyszałam...
 - Może panienka Lucy się przesłyszała? - spytała sarkastycznie niebieskowłosa, krzyżując ręce i patrząc w bok. Przez ten ból głowy stała się naprawdę kapryśna, wszystko, co mówiła, było przeszyte sarkazmem. Wszyscy zajęli się swoimi własnymi poszukiwaniami. Na tyle, że nikt nie zauważył tajemniczego cienia, który leciał w stronę Heartfilii.
 - Lucy! - Salamander w porę odepchnął przyjaciółkę na bok. Dziewczyna chciała podziękować, z czego zrezygnowała na widok zjawy, odpowiedzialnej za nagły atak. Była przerażająca - kobieta, w kimonie, związanym w tali ciemną kokardą. Nie miała żadnego koloru, poza bielą i czernią, odróżniającą się na jej długich aż za pas włosach, padających na twarz. A i ona pozostawała zmasakrowana. Usta, zszyte niedbale w fałszywym grymasie. Pozbawiona oczu, na ich miejscu pozostawały dwie ciemne plamy, także wyglądające na zszywane. Przekrzywiła głowę na bok, wyciągając zza pleców katanę. Wolna dłoń uniosła się do góry - zamiast paznokci, miała szpony. I widoczne żyły, wszędzie. Jedyną nieosłoniętą osobą była teraz Juvia. Duch podleciał do niej tak szybko, że nie zdążyła uciec. Przycisnął siedemnastolatkę do drzewa, trzymając za szyję i podduszając ją. W końcu stwór rozpłynął się w powietrzu, a Locksar opadła na ziemię, nabierając łapczywie powietrze do ust. Lucy podeszła niepewnie do przyjaciółki, z zamiarem sprawdzenia jej stanu. O ile wcześniej była nieobecna duchem, tak teraz nie przypominała samej siebie. Podniosła głowę powoli do góry - wydawała się, jakby bez kolorów. I przez to odróżniały się od reszty ciała oczy, z odcieniem...innym. Jakby płynne złoto zastąpiło morski granat. Natsu szturchnął Lucy w ramię, wskazując na coś, co Juvia trzymała w dłoni i o co jednocześnie się opierała. Była to srebrna katana, z czarnymi znaczeniami, przypominającymi malunek róż. Na środku obwiązano czerwony bandaż.
 - Dobrze wyszło, nieprawdaż, Muszki?
Oprawca objawił się, opierając o drzewo. Yin wymachiwała wesoło, z pełną premedytacją czarnym, metalowym kluczykiem. Lucy nie dowierzała własnym oczom - przypominał te, posiadane przez nią, które otwierały Bramy Gwiezdnych Duchów. Z tym, że posiadał...mroczniejsze przyozdobienie. Plącze przechodzące przez cały klucz, owijało się wokół znajdującej się na szycie, pękniętej w pół czaszki. Natsu zaczął popadać w złość, na widok symbolu pentagramu na ramieniu Yin.
 - Tartaros? - blondwłosa, podobnie, jak jej przyjaciel, przygotowała się do walki, wyciągając pęk ze złotymi i srebrnymi kluczami. Yin zaśmiała się, załamując ręce. Odepchnęła się nogą od drzewa, krążąc beztrosko dookoła, jakby nie miała do czynienia z przeciwną stroną mocy.
 - Oto ja. We własnej osobie. - rzuciła, podchodząc do kucającej Juvii. Złote, nieludzkie oczy obserwowały las, widząc go "po raz pierwszy". - A że zbyt wiele trudu sobie nie zadam, chyba mogę wam powiedzieć, co mnie tu sprowadza. I nie... - wskazała palcem, niczym młoda dama na Natsu, zamachującego się do ataku - ...nic Ci nie da to, że ot tak mnie uderzysz. Choćbyś próbował, rzuconych zaklęć nie cofnę siłą. Akurat tak się składa...powiedzmy, że nie mam ochoty ich jeszcze uwalniać.
 - Ich? - powtórzyła, rozszerzając brązowe oczy i układając wszystko w jedną całość - Zrobiłaś to także innym!? - wskazała na powstającą powoli rówieśniczkę, chwytającą obojgiem dłoni za katanę.
 - Być może. - odpowiedziała lekceważąco machając głową przez moment w każdą stronę, jaka tylko się dała - Miała być tylko jedna, ta druga, niska, ale skoro mam załatwić więcej robactwa, to nie miałam wyboru...
 - Co zrobiłaś Levy!? - o ile wcześniej był zdenerwowany, tak teraz cały aż ze złości kipiał. Uśmiech zniknął z twarzy Yin, bo kluczyk rzuciła za siebie. Siła rzutu była na tyle silna, że przedmiot poleciał daleko, więc w takich warunkach i w takiej ilości sojuszników raczej by go nie odnaleźli.
 - Katherine de'la Rosa. - zaczęła, prezentując opętaną przez siebie "zdobycz" - W chwili śmierci miała osiemnaście lat. Zwyczajna mieszkanka wioski, która w dziwny sposób nie tolerowała nas. Czyli Magów. Takich ludzi wykorzystywali do brutalnych obrzędów...lub gorzej. Katherine walki kataną uczyła się od małego. Była niezwykle sprawna fizycznie, no i utalentowana. Wszyscy mężczyźni uganiali się za nią, jak psy za kością. Cudowne życie, prawda? Gdy wszyscy Cię uwielbiają?
 - Dlaczego... - zdezorientowana Lucy spojrzała wpierw na Juvię, a potem na Yin - ...nam to mówisz? - domyśliła się już, jaką magią wroga czarodziejka się posługuje. Czytała o niej w książkach kilka lat temu, i zawsze się jej wystrzegała. Magia podobna do tej, której używa - z pomocą specjalnie wyrobionych przez właściciela kluczy, można przywoływać odnalezione dusze, krążące po miejscu swej zguby za życia. Yin najwyraźniej właśnie zademonstrowała swoje umiejętności.
 - To historia zjawy, którą właśnie przywołałam. - przerwała swoją opowieść dla tej informacji. Domyśliła się, że Lucy poznała ten "sekret". Ale nic z tym nie robiła. - Wracając do niej. Sielanka w jej życiu trwała do dnia osiemnastych urodzin. Wtedy bowiem odkryła u siebie magię. Próbowała to ukryć, a nawet uciec z wioski, by wieść spokojne życie. Wiedziała, co potrafią tam zrobić z Magami - niestety, przypadkowo jeden z jej "wielbicieli" zobaczył, jak korzysta z magii ziemi. Powiedział o tym wodzowi wioski...a potem skazano ją na tortury, z myślą, że posiada moc od urodzenia. I oto, dlaczego tamten duch był w stanie...w jakim był. Sęk w tym, że właściciel klucza musi swoje duszyczki znać, przynajmniej na poziomie podstawowym. A ruiny wioski z dala od Fiore skrywają w sobie wiele...A teraz na mnie czas. - nagle zniknęła.
 - Wracaj tu! - Natsu cisnął ogniem w miejsce, w którym stała. Żadnej reakcji. Teraz mieli inny problem, bo "opętana" gotowa była do wykonania zadania od swojej właścicielki. Szczerze mówiąc - w takim stanie to już zupełnie inna osoba. I naprawdę musieli z nią walczyć? Nie było innego sposobu? Najwyraźniej nie, skoro natychmiastowo powstała, od razu skacząc z wyciągniętą kataną w stronę Lucy. Dziewczyna ledwie się schyliła - Katherine musiała być naprawdę wysportowana. Skoro nawet nie używała swojej magii ziemi, tylko broń. Natsu zaczął biec tam, gdzie Yin porzuciła swój klucz. - Zatrzymaj ją, zaraz wrócę. Obiecuję! - Lucy, choć pełna zmartwień, posłuchała go. Musiała sobie poradzić z tą walką.

Natsu tymczasem biegł przez las, główkując nad tym, jak dziwną zjawę pokonać. Sama przyzywająca gdzieś zniknęła i nie miał czasu na poszukiwania. Przede wszystkim potrzebny jest klucz - jeżeliby go zniszczyli, Duch sam by zniknął. Z tym, że to nie wydaje się takie łatwe. W dodatku muszą ją jakoś unieszkodliwić, unikając tym samym dalszych kłopotów.
 - Myśl Natsu, myśl... - próbował wytężyć wszystkie szare komórki swojego mózgu...ale coś mu nie wychodziło. Zwolnił, krążąc od jednego drzewa do drugiego i odnajdując wyjście. Minęła chwila, nim ujrzał długi, wiszący most, zrobiony z lin nad rzeką. Wcześniej nie wiedział nawet, że takie coś istnieje w tym lesie - jak daleko już zaszedł? W każdym razie, most chwiał się w każdą stronę, kołysany przez wiatr. Drogę - także z pożółkłych lin - utrzymywało kilka drewnianych desek. Smoczy Zabójca uśmiechnął się, odnajdując wyjście z sytuacji. - Napaliłem się...
~ * ~
 - Opamiętaj się! W ogóle mnie rozumiesz!? - te okrzyki leciały w stronę Juvii...a raczej, Katherine...która atakowała swoją kataną towarzyszkę tak długo, póki miała jeszcze siły. Powoli zaczęła słabnąć, także ten Duch musiał należeć do jednej ze słabszych kategorii. Ewentualnie dawno nie był przyzywany, ale to powinno oznaczać, że przez ten czas zbierał siły. Ogółem ta magia miała wiele różnic od jej. Lucy nie mogła w ucieczce i unikach użyć jakiegokolwiek czaru. A Katherine właśnie odskoczyła w górę, przytrzymując katanę tak, by trafiła prosto w plecy czarodziejki. Nim jednak ostrze tknęło przynajmniej delikatnie skóry Heartfilii, ciało Juvii zostało odrzucone na bok. A to, co Lucy zauważyła, ponownie wprawiło ją w nadzieję na zwycięstwo. "Opętana" leżała na ziemi, związana za jednym zamachem ciasną, pożółkłą liną. Zza drzew wyszedł Natsu, z dumą się śmiejąc.
 - Mówiłem Ci, że wrócę. - rzucił, ignorując krzyki wydawane przez Kat. Krzyki żałości i rozpaczy, błagające o uwolnienie. Lucy przez moment było żal wszystkich Duchów w posiadaniu Yin. Jej magia była dla nich okrutna, bo gdy już zyskiwały ciało i zaczęły się do niego przyzwyczajać - nagle je traciły, wracając do żywota zagubionej zjawy bez życia.
 - Jak ją uwolnimy? - spytała, zdyszana opierając się dłońmi o kolana, oddychając szybciej. Pojedynek, choć krótki, bardzo ją zmęczył. Co dopiero z Juvią - z tego, co wiedziała, opętana osoba potrzebuje trochę czasu, by dojść do siebie po przejęciu. Na szczęście trwało to stosunkowo niedługo. Natsu zastanowił się przez moment, stukając palcem o brodę ze skrzyżowanymi rękoma. Lucy odetchnęła z rezygnacją, odskakując nagle, jak oparzona na widok Salamandra...łaskoczącego Katherine w cudzym ciele. - Co Ty robisz!?
 - Może tak wygnamy tego potwora z niej. Albo inaczej... - odsunął się na moment, przyglądając się bacznie twarzy dziewczyny. Przymrużyła oczy w geście złości, zaciskając usta i nadymając policzki. Chciała coś powiedzieć, lecz uniemożliwiło to nagłe uderzenie w policzek z otwartej ręki.
 - Myślisz, że tak coś wskórasz!? - wrzasnęła, zauważając kolejne, mniej niepokojące, lecz wciąż dziwne zjawisko. Juvia rozszerzyła oczy, już w swojej dawnej barwie. Tajemnicza zjawa dosłownie wyleciała przez jej usta, odlatując w nieznane. - Kto to zrobił? - odwróciła się. Pierwsze, co zobaczyła, to Gwiezdnego Ducha Lwa, Loke'a. Tradycyjnie ubrany w swój czarny garnitur, z dodatkiem w postaci niebieskich okularów przeciwsłonecznych oraz z idealnie zaczesanymi, rudymi włosami. Uśmiechał się w stronę swojej właścicielki uwodzicielsko, przymykając jedno oko. Drugą rzeczą - trzeba przyznać, że w tej sytuacji ważniejszą - pozostawał przydeptywany przez niego, metalowy klucz. A raczej jego resztki.
 - Lucy, ukochana moja... - ukłonił się nisko i z szacunkiem, poprawiając po tym okulary i przyglądając się bacznie obiektowi swoich westchnień - Jak zwykle, wyglądasz dzisiaj zadziwiająco olśniewająco. - niestety tym razem mijało się to z prawdą. Piżama Lucy nie dość, że postrzępiona w niektórych miejscach i brudna, pozbawiona już była tej za małej na nią, lecz dającej ciepło bluzy. Jej "szczątki" leżały pod drzewem, przykryte kilkoma opadającymi liśćmi.
 - Loke...wiem, że to nie właściwe w tej sytuacji, ale czy mógłbyś załatwić dla mnie...
 - Strój ze Świata Gwiezdnych Duchów, utrzymujący ciepło oraz idealnie leżący na Tobie, jak wszystko? - przybliżył się do Lucy aż nad to, nagle odsuwając się z powrotem do tyłu i odchrząkując - Oczywiście, że tak, moja droga. - wysunął do przodu dłoń, wyprowadzając z niej złocisty pył. Osiadł on na ciele Lucy, zakrywając ją na krótką chwilę przez złocisty blask. Gdy efekt zniknął, przebranie blondwłosej uległo całkowitej zmianie. Sama nie wiedziała, czy na lepsze, czy na gorsze...zresztą, takiego kostiumu - szczerze - nigdy by nie włożyła. Czarne, skórzane spodnie ze złotym i błyszczącym paskiem przylegały do jej ciała, podobnie jak buty o tym samym kolorze z brylancikami przy dość wysokich obcasach. Góra składała się z...kusej bluzki, bardziej przypominającej jednoczęściowy strój kąpielowy w złotym, połyskującym kolorze. Zakryty był przez za duże na nią, rudawe futro. Włosy pozostawały rozpuszczone, z wpiętymi w nie gwiazdkami.
 - Nie uważasz, że to trochę wyzywają... - po dokładnej "przymiarce" przebrania, zwróciła się z powrotem do przyjaciela z innego świata. Ale ten...zniknął. Miała świadomość, że właśnie taką chciałby ją widzieć. Co zrobił z tym Natsu? Kulał się po ziemi, w przenośni umierając ze śmiechu. Juvia natomiast leżała nieprzytomna...albo raczej, śpiąca i dochodząca do siebie. - I jak tu sobie poradzić z tą bandą?
~ * ~
Szedł przez las, czujnie wypatrując czegokolwiek, co zwiastowałoby obecność wroga. I powoli zaczynał żałować, że poszedł sam. Całość wydawała się niepokojąca, zwłaszcza, jeżeli nie ma nikogo przyjaznego w pobliżu. Nie wiedział, czy ktoś z Fairy Tail kręcił się tam, gdzie on - mimo to, cisza wszystko wyjaśniała. Pozostawał sam, zataczając wielkie koło obok miejsca, w którym znajdował się liniowy most...teraz tajemniczo zniknął.
 - Ciekawe, co znowu wymyślili... - mruknął, przyglądając się gwiazdom. Jakby na to nie spojrzeć...poza nagłą zmianą pory dnia i świadomością, że źli czają się gdzieś tam, wszystko zwiastowało spokojną noc.
 - Aż tak podoba Ci się ten twór?
Obrócił się wokół własnej osi, próbując dostrzec kogoś wrogiego, kto go właśnie wyśledził. Bo na pewno ten zimny głos nie należał do kogoś z jego gildii...Z gałęzi wysokiego drzewa obserwował go mężczyzna. Z kolorowymi włosami i w czarnej pelerynie. Z błyskiem, który wywodził się z wisiorka, zawieszonego na jego nadgarstku.
 - Yami. Mag Księżyca. - przedstawił się, wyjmując coś zza pleców. Sztylet. Srebrny, z odbijającym się w nim światłem księżyca. Z granatową, skórzaną rękojeścią oraz insygniami na broni. Wiedział już, co się święci...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
And Far Far Far Away Chapter!

Ostatnio nie czuję się na siłach, jeżeli chodzi o zdrowie - już wczoraj bolała mnie głowa, a dzisiaj w zamian za to mam ból gardła. ;-; Więc przepraszam, jeżeli w dwudziestym dziewiątym rozdziale końcówka będzie pomieszana z poplątanym. I waham się nad wyborem epilogu do Sagi Bestii - słodki i romantyczny, czy lepszy może taki, jaki zapodałam ostatnim czasem? xD *tak, kocham wsadzać postacie do psychiatryków o_o* Prócz tego ostatnio zaczęłam rysować niektóre postacie z FT - mam już Erzę (z dedykacją dla Chan Lee :3), Freed'a i Levy. Próbowałam też Canę, ale stwierdziłam, iż jej nos jest na tyle przeklęty, że mi nie wychodzi. D: 

Na pocieszenie także dodam, iż ostatnio mam napad weny na przyszłe wydarzenia - wiem już, jaka gildia się pojawi, jakie postacie wymyślę, czyje wątki rozwinę...wow. Kilka sag wyjdzie. ;-;  

4 komentarze:

  1. Super rozdział! Najbardziej podobała mi sie walka Lucy vs Juvia* :)
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy
    Buziaczki :*

    PS. Zostawiam kakałko na ból gardła :)
    Życzę powrotu do zdrowia Alex~chan!

    OdpowiedzUsuń
  2. O jej! Ale miałam dużo do nadrobienia. :D Podczas mojej nieobecności wiele się zmieniło... Więc zacznę od początku. Rozdziały, jak zwykle-rewelacja. Nawet się cieszę, że nie miałam dostępu do komputera-szpital-bo uwielbiam twoje blogi. To nawet lepsze niż lektury, czy jakiekolwiek naprawdę fajne książki, które mi się spodobały! :D
    Ten numer z psychiatrykiem był naprawdę świetny-i znowu się powtarzam, przecież piszesz świetnie. Nie jestem pewna czy to co teraz napiszę jest radą, bo nią nie jest, ale jest czymś w rodzaju...eee...propozycji. A więc tak: jeśli nie możesz za nic się zdecydować nad epilogiem i naprawdę nie wiesz jak go napisać, możesz trochę pomieszać, w sensie , że możesz i wsadzić kogoś do psychiatryka (*_*) i zrobić taki trochę romantyczny. Oczywiście to tylko i wyłącznie Twoja ostateczna decyzja jest najważniejsza. To tylko taki pomysł z mojej strony... Z resztą i tak bedzie mi się podobać to co napiszesz.

    No to życzę duuużo weny i oczywiście powrotu-szybkiego- do zdrowia! ;) Tak jak Sunna-czekam niecierpliwie na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do rozdziału - długi, wciągający i jak zwykle świetny. Nic dodać, nic ująć - tylko czekać na ciąg dalszy! Życzę Ci dużo zdrówka moja droga i czekam na to, aż pochwalisz się wspomnianymi rysunkami ;> :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co do następnego epilogu, możesz połączyć jedno z drugim ^.^

      Usuń

Bo czarodzieje zostawiają po sobie ślad. :D

Wyżsi Rangą